„Marzyłam, by pokazać rodzinie na jakie Święta mnie stać. W wigilijnym barszczu i kompocie utopiłam kilkanaście tysięcy”
„To miał być wieczór, który przejdzie do historii naszej rodziny. Nasz budżet dawno temu został przekroczony. A mój mąż, nie był zachwycony planem. Ale czyż nie chodzi o to, żeby rodzina wreszcie zobaczyła, że też potrafię?”.
Czasem mam wrażenie, że moje życie to nieustanne staranie się o aprobatę innych – szczególnie mojej rodziny. Tak było odkąd pamiętam. Ewa, moja młodsza siostra, była zawsze tą, która odnosiła sukcesy – idealna uczennica, z charyzmą, na którą wszyscy zwracali uwagę. A ja z trudem walczyłam o jakiekolwiek miejsce w jej cieniu.
Chciałam się pokazać
Święta w naszym domu to zawsze wielkie było wydarzenie. Mama piekła ciasta, które wyglądały jak z okładek magazynów, a ojciec wyciągał starannie przechowywane dekoracje. To była ich tradycja – perfekcja w każdym szczególe. Od lat marzyłam, żeby choć raz zorganizować Wigilię, która przebiłaby wszystko, co wcześniej widzieli. W tym roku powiedziałam sobie: „Dość czekania! To mój czas”.
Postanowiłam wynająć elegancką restaurację na świąteczną kolację. Żadnych papierowych serwetek czy porcelany po babci – tylko kryształowe kieliszki, białe obrusy i kolacja, którą serwuje profesjonalny kelner. O prezenty też zadbałam – takie, o jakich nawet Ewa mogłaby tylko pomarzyć. Najlepsze, najdroższe. To miał być wieczór, który przejdzie do historii naszej rodziny.
Problem w tym, że nasz budżet dawno temu został przekroczony. A Tomasz, mój mąż, nie był zachwycony moim planem. Ale czyż nie chodzi o to, żeby rodzina wreszcie zobaczyła, że też potrafię? Że jestem równie dobra jak Ewa, a może nawet lepsza?
Wydałam mnóstwo pieniędzy
Stałam w centrum handlowym, otoczona choinkami, migoczącymi światełkami i tłumem ludzi. Zegarek pokazywał, że za chwilę zamkną sklepy, ale ja wciąż szukałam czegoś wyjątkowego. Dla Ewy kupiłam jedwabny szal, dla mamy zestaw porcelany, na który spoglądała ostatnim razem w sklepie, a dla taty… Zastanawiałam się, czy zegarek za cztery tysiące złotych będzie wystarczająco dobry.
Kiedy wróciłam do domu, Tomasz siedział przy stole, przeglądając coś w laptopie. Podniosłam torby i teatralnym gestem rzuciłam je na kanapę.
– Udało się! Prezenty gotowe – oznajmiłam triumfalnie.
– Ile tym razem? – zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu. W jego głosie wyczułam zniecierpliwienie.
– Czy musisz wszystko przeliczać na pieniądze? – odparłam. – To przecież święta.
– Święta? – prychnął, zamykając laptopa. – To, co robisz, nie ma nic wspólnego ze świętami. Myślisz, że prezenty i wynajęta restauracja to magia Bożego Narodzenia?
Zamilkłam na moment, ale w środku aż się gotowałam. Wiedziałam, do czego zmierza.
– Nie rozumiesz, ile to dla mnie znaczy – rzuciłam, nie próbując nawet ukryć rozdrażnienia. – Nigdy nie rozumiałeś, jak ważne jest, żeby w końcu docenili mnie tak jak Ewę.
Mąż zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– A może to ty musisz siebie zaakceptować? Bo wygląda na to, że próbujesz coś udowodnić całemu światu, zamiast cieszyć się świętami.
Mąż był racjonalistą
Zacisnęłam pięści, czując, że zaraz wybuchnę.
– Nie wtrącaj się, jeśli nie masz zamiaru pomóc – rzuciłam zimnym tonem. – Wszystko już zaplanowałam. Wystarczy, że zrobisz, co ci powiem.
– Wiesz co? Rób, co chcesz – odpowiedział. – Ale nie oczekuj ode mnie wsparcia, jeśli przez twoje pomysły zostaniemy z długami na kilka lat.
Z trzaskiem zamknęłam drzwi do sypialni. Nie mogłam pozwolić, żeby jego brak wiary zniszczył mój plan. Musiałam to zrobić – dla siebie, dla swojej godności. Choćby kosztowało mnie to wszystko.
Sala restauracji wyglądała jak z bajki. Ściany przystrojone były girlandami z żywego świerku, na stołach stały świece w kryształowych świecznikach, a w tle słychać było delikatną muzykę fortepianową. Każdy szczegół – od serwetek z haftem po subtelne akcenty złota w dekoracjach – mówił o jednym: perfekcji.
Weszłam jako ostatnia, w sukni, którą wybrałam specjalnie na ten wieczór. Zatrzymałam się przy drzwiach, patrząc, jak moja rodzina rozsiada się przy stole. Mama podziwiała porcelanowe talerze, tata sprawdzał kieliszki, a Ewa z zaskoczeniem unosiła brwi.
– Agnieszka, to wszystko… – zaczęła, ale przerwałam jej, siadając na swoim miejscu.
– Chciałam, żebyście czuli się wyjątkowo – powiedziałam, nalewając wina do kieliszków. – W końcu to są święta, prawda?
Zaskoczyłam ich
Prezenty czekały na specjalnie przygotowanym stole przy kominku. Wiedziałam, że to będzie punkt kulminacyjny wieczoru. Na stół wjechały dania – barszcz z uszkami, sandacz w sosie śmietanowym, pierogi. Nawet Tomasz, mimo wcześniejszego sceptycyzmu, siedział cicho, zajmując się swoim talerzem.
Kiedy przyszedł czas na otwieranie prezentów, napięcie w powietrzu było niemal namacalne. Najpierw mama rozpakowała porcelanowy zestaw, którego cena przyprawiła mnie o drżenie serca. Jej oczy zaszkliły się łzami.
– Kochanie, to przepiękne – powiedziała, patrząc na mnie z wdzięcznością.
Tata otworzył zegarek i przez dłuższą chwilę nie mógł wydusić słowa. W końcu uśmiechnął się szeroko.
– Przesadziłaś. Ale dziękuję – dodał, zakładając zegarek na nadgarstek.
Ewa odpakowała swój jedwabny szal. Na moment zaniemówiła, co było dla niej rzadkością.
– Przyznaję, przeszłaś samą siebie – powiedziała w końcu, zakładając szal na ramiona. – To najlepsza Wigilia, jaką pamiętam.
Byłam szczęśliwa
Poczułam, jak moje serce wypełnia się dumą. W końcu udało mi się – ten wieczór należał do mnie.
Nawet mama, która od lat nie szczędziła mi krytyki, spojrzała na mnie z czymś, co przypominało podziw.
– Naprawdę zrobiłaś coś pięknego, kochanie – powiedziała, ściskając moją dłoń.
Ale mój moment triumfu nie trwał długo. Tomasz, siedzący nieco na uboczu, pochylił się w moją stronę i szepnął:
– Mam nadzieję, że warto było.
Uśmiech na chwilę zniknął z mojej twarzy, ale szybko go odzyskałam. Nie pozwolę, żeby zepsuł mi tę chwilę. To była moja noc – i nikt nie mógł tego zmienić.
Minęło kilka dni, a atmosfera świątecznej magii szybko ustąpiła miejsca szarej rzeczywistości. Zaczęły napływać rachunki – za wynajem restauracji, prezenty i dekoracje. Z każdą kolejną kopertą moja panika rosła.
Tomasz spojrzał na mnie chłodno.
– Musisz mi powiedzieć ile naprawdę wydałaś.
– Może trochę więcej, niż planowaliśmy… ale to było dla wszystkich, dla rodziny!
– Nie dla nas – odpowiedział twardo. – Dla ciebie. Próbujesz kupić akceptację, a teraz wszyscy za to zapłacimy.
Zacisnęłam usta, czując wstyd i złość. Nie chciałam przyznać, że może w tym wszystkim chodziło bardziej o mnie, niż o rodzinę.
Zrobiło mi się głupio
– Chciałam, żeby rodzina była ze mnie dumna. Całe życie próbowałam dorównać siostrze, udowodnić, że też coś znaczę.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
– Naprawdę tak myślałaś? Nie musisz im nic udowadniać. Cenią cię taką, jaka jesteś.
Czułam, jak napięcie powoli mnie opuszcza. Cały ten wyścig, który sama sobie narzuciłam, nagle stracił sens.
– Masz rację. Przepraszam, że cię nie słuchałam. W przyszłym roku zrobimy Wigilię razem, w domu. Bez przepychu, ale z sercem.
Tomasz uśmiechnął się lekko.
– To będzie najlepszy prezent.
Poczułam ulgę, jakbym zrzuciła ciężar. Zrozumiałam, że akceptacja, której szukałam u innych, musiała zacząć się we mnie samej. Zamiast kupować ich uznanie, chciałam budować relacje na szczerości.
Choć spłata długów zajmie dużo czasu, poczułam coś, czego dawno nie czułam – nadzieję. Święta w przyszłym roku będą inne, prostsze, ale prawdziwe.
Agnieszka, 34 lata