Reklama

Od kiedy pamiętam, matka zawsze wiedziała, co dla mnie najlepsze. Przynajmniej tak twierdziła. Ja miałam inne zdanie, ale moje opinie nie miały znaczenia. W naszej wsi to kobieta ulegała, dostosowywała się i słuchała. A jeśli próbowała podskoczyć, to szybko sprowadzano ją na ziemię – gniewnym spojrzeniem, szeptami za plecami albo twardym słowem, które brzmiało jak wyrok. Tak było od pokoleń.

Reklama

Chciałam innego życia

Odkąd nauczyłam się czytać, z książek wyciągałam obrazy miejsc, które były większe i jaśniejsze niż ta wieś, pełna plotek i ludzi, którzy znali mnie od urodzenia i uważali, że wiedzą wszystko. Wyobrażałam sobie, że jestem kimś więcej niż tylko córką Marii, przyszłą żoną jakiegoś gospodarza i matką jego dzieci. Marzyłam o mieście, o nauce, o świecie, który nie kończył się na granicy naszego pola.

Ale w domu moje marzenia były tylko śmieszną fanaberią. Matka powtarzała, że studia to dla chłopaków, a ja mam się szykować do roli żony i matki. Nie miałam ojca, nie było nikogo, kto by się za mną wstawił. Od zawsze byłyśmy tylko we dwie – ona i ja, skazane na siebie. Gdy dorosłam, przestałam być jej córką, a stałam się jej obowiązkiem.

Każdy dzień wyglądał tak samo. Rano wstawałam, pomagałam w obejściu, gotowałam, sprzątałam, chodziłam na zakupy. W niedzielę do kościoła, bo „co ludzie powiedzą, jak cię nie zobaczą?”. Matka dbała o to, by nikt nie miał powodów do gadania. W jej świecie nie liczyło się, czego ja chcę, tylko co wypada. I co powiedzą sąsiedzi, ksiądz, sklepowa za ladą.

Miałam tego dość

Gdy skończyłam szkołę, myślałam, że uda mi się coś zmienić. W tajemnicy przed matką pisałam listy do szkół w mieście, prosiłam o możliwość nauki, o internat, o stypendium. Odpowiedzi przychodziły z opóźnieniem, ale były – mogłam wyjechać, mogłam się uczyć. Gdy wreszcie zebrałam się na odwagę i powiedziałam matce o swoim planie, spojrzała na mnie, jakbym oszalała.

– Ty? Do miasta? Po co? Żebyś wróciła zhańbiona?

Próbowałam tłumaczyć, że to dla mnie szansa, że nie chcę spędzić życia, robiąc to samo, co ona. Ale ona nie słuchała.

– Nie po to cię wychowałam, żebyś uciekła. Kobieta ma swoje miejsce, a twoje jest tu, w domu.

Tydzień później dowiedziałam się, że moje życie zostało zaplanowane. Matka wybrała mi męża. I nie przyjmowała odmowy.

– Władysław się zgodził – powiedziała to tak, jakby oznajmiała, że na obiad będzie rosół.

Stałam w kuchni, myjąc naczynia, i przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Odłożyłam talerz, spojrzałam na matkę.

– Na co się zgodził?

Nie odwróciła się do mnie, dalej obierała ziemniaki, jakby nic się nie stało.

– Na ślub.

Myślałam, że to żart

Poczułam, jak ścierpły mi palce.

– Jaki ślub?

Westchnęła ciężko, jakby musiała tłumaczyć oczywistość dziecku.

– Twój.

Serce zabiło mi szybciej. Zrobiło mi się duszno.

– Mamo, nie żartuj.

Odłożyła nóż i dopiero wtedy na mnie spojrzała.

– Masz dwadzieścia lat. Czas, żebyś wyszła za mąż.

– Ale ja nie chcę! – słowa wyrwały mi się z gardła, zanim zdążyłam pomyśleć.

Matka uniosła brwi, jakby usłyszała coś niedorzecznego.

– Nie chcesz? A myślisz, że to jakieś widzimisię? To obowiązek. Kobieta musi mieć męża, dom, dzieci. Takie jest życie.

Władysława znałam tylko z widzenia. Miał czterdzieści siedem lat, gospodarstwo i dwójkę dzieci po zmarłej żonie. Nigdy ze mną nie rozmawiał, może raz skinął głową, kiedy mijałam go na drodze. Nie czułam do niego nic.

– Nie kocham go – powiedziałam cicho.

Wszystko zaplanowała

Matka się roześmiała.

– Miłość! – prychnęła. – Myślisz, że ja kochałam twojego ojca? Życie to nie bajka. Tu się pracuje, rodzi dzieci, a nie buja w obłokach!

Pokręciłam głową, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– Mamo, ja chcę studiować. Mam możliwość wyjazdu do miasta.

Jej oczy zwęziły się w szparki.

– Studia? A kto cię będzie utrzymywał? Myślisz, że tam pieniądze na drzewach rosną?

– Mogę pracować – upierałam się. – Są stypendia.

– Bajki! Wiesz, co cię czeka? Będziesz głodna, sama, bez grosza. A potem wrócisz z płaczem, ale już będzie za późno.

– To moje życie – powiedziałam w końcu.

Zmrużyła oczy.

– Myślisz, że jak odwrócisz się od mnie, to ludzie będą cię szanować? Młoda, samotna kobieta w mieście… Zobaczysz, co powiedzą, jak wrócisz bez męża.

Wściekła się

Zrobiła krok w moją stronę.

– Ludzie będą gadać. Żeś stara panna, że nikt cię nie chciał. A może, że byłaś ladacznicą, że coś ci się stało. Myślisz, że we wsi to wybaczą?

Z każdą jej groźbą czułam, jak moje wnętrzności ściskają się coraz mocniej.

– Władysław cię chce. Ma dom, pole, pieniądze. Nie będziesz głodna, nie będziesz się tułać.

– Nie! – krzyknęłam, czując, że wzbiera we mnie panika.

Matka zamilkła, jej twarz stężała.

– Jeśli odmówisz – powiedziała cicho – to nie masz tu czego szukać. Nie wracaj.

Zacisnęłam pięści. Zawsze wiedziałam, że matka jest twarda. Ale nigdy nie myślałam, że mogłaby mnie wyrzec się tak łatwo. Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach zimny upór. Miałam wybór. Ale każdy wybór coś kosztował.

Matka nie słuchała moich protestów. Ślub miał się odbyć za miesiąc, a ja czułam, jak zaciska się wokół mnie niewidzialna pętla. Suknię już szyły krawcowe, zaproszenia były rozdane, a w domu trwały przygotowania. Nie miałam nic do powiedzenia.

Nie podobał mi się

Władysław przyszedł raz. Usiadł przy stole, jadł w milczeniu, rzucił tylko jedno zdanie:

– Będziesz miała spokojne życie.

Spojrzałam na jego ciężkie dłonie, zmęczoną twarz i pomyślałam, że nie chcę spokoju, chcę wolności. Poszłam do mojej przyjaciółki Kasi.

– Uciekaj – powiedziała bez wahania.

– Ale dokąd?

– Do mnie. Przeczekasz, potem pojedziesz do miasta.

Bałam się. Ale jeszcze bardziej bałam się życia, które zaplanowała dla mnie matka. W dzień ślubu, kiedy goście zbierali się przed kościołem, wyszłam tylnymi drzwiami. Biegłam przez pola, nie oglądając się za siebie. Serce waliło mi w piersi, a w głowie miałam tylko jedno: nigdy tu nie wrócę. Kasia przyjęła mnie bez pytania. Dała mi swoje ubrania, coś do jedzenia, a potem siedziałyśmy w ciszy, wiedząc, że prędzej czy później ktoś się pojawi.

Znalazła mnie

Matka przyszła następnego dnia. Nie była sama – przyprowadziła dwóch krewnych, jakby chciała mieć świadków mojego upokorzenia.

– Wracaj do domu – powiedziała sucho.

– Nie.

Zacisnęła usta.

– Myślisz, że ktoś cię teraz zechce? Że w mieście czeka na ciebie lepsze życie? Ludzie będą pluć na twój widok.

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że w jej oczach już przestałam być córką.

– Nie jesteś już moją rodziną – oznajmiła.

To bolało bardziej, niż się spodziewałam. Ale nie złamało mnie. Patrzyłam, jak wychodzi, jak zatrzaskuje za sobą drzwi. Kasia ścisnęła mnie za rękę.

– Zaczynasz od nowa – powiedziała cicho.

Wiedziałam, że to prawda. W mieście nie znałam nikogo, ale nie było odwrotu. Kasia pomogła mi znaleźć pracę – sprzątałam biura, potem restaurację. Nocami uczyłam się do egzaminów, bo mimo wszystko chciałam studiować.

Myślałam o niej

Miałam nowe życie. Ale gdzieś w środku wciąż tkwiła we mnie ta dziewczyna z małej wsi, która uciekła sprzed ołtarza. Lata w mieście nauczyły mnie walczyć o siebie. Skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę i odniosłam sukces, o jakim we wsi nikt nawet nie śnił. Miałam swoje mieszkanie, niezależność i życie, które zbudowałam od zera. A jednak coś mnie ciągnęło z powrotem. Nie po to, by błagać o przebaczenie – raczej po to, by zobaczyć, czy cokolwiek się zmieniło.

Wieś wyglądała tak samo, jakby czas stanął w miejscu. Ludzie patrzyli na mnie z ciekawością i szeptali za plecami, ale nie obchodziło mnie to. Szłam prosto do kościoła, wiedząc, że tam znajdę matkę.

Stała wśród kobiet, w ciemnej chuście, sztywna, dumna, taka jak zawsze. Kiedy wychodziła, nasze spojrzenia się spotkały. Przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że zobaczę w jej oczach coś więcej niż chłód. Ale odwróciła wzrok i przeszła obok, jakbym była powietrzem. Zrozumiałam wtedy, że dla niej wstyd był ważniejszy niż miłość.

Nie poczułam bólu. Tylko spokój. Zrobiłam to, co było dla mnie najlepsze, a ona dokonała swojego wyboru. Odwróciłam się i odeszłam. Moje życie było gdzie indziej.

Reklama

Aldona, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama