„Marzyłam, by skończyć studia, ale matka miała na mnie inne plany. Nie zamierzam zmarnować życia w kuchni jak ona”
„Władysława znałam tylko z widzenia. Miał czterdzieści siedem lat, gospodarstwo i dwójkę dzieci po zmarłej żonie. Nigdy ze mną nie rozmawiał, może raz skinął głową, kiedy mijałam go na drodze. Nie czułam do niego nic”.

Od kiedy pamiętam, matka zawsze wiedziała, co dla mnie najlepsze. Przynajmniej tak twierdziła. Ja miałam inne zdanie, ale moje opinie nie miały znaczenia. W naszej wsi to kobieta ulegała, dostosowywała się i słuchała. A jeśli próbowała podskoczyć, to szybko sprowadzano ją na ziemię – gniewnym spojrzeniem, szeptami za plecami albo twardym słowem, które brzmiało jak wyrok. Tak było od pokoleń.
Chciałam innego życia
Odkąd nauczyłam się czytać, z książek wyciągałam obrazy miejsc, które były większe i jaśniejsze niż ta wieś, pełna plotek i ludzi, którzy znali mnie od urodzenia i uważali, że wiedzą wszystko. Wyobrażałam sobie, że jestem kimś więcej niż tylko córką Marii, przyszłą żoną jakiegoś gospodarza i matką jego dzieci. Marzyłam o mieście, o nauce, o świecie, który nie kończył się na granicy naszego pola.
Ale w domu moje marzenia były tylko śmieszną fanaberią. Matka powtarzała, że studia to dla chłopaków, a ja mam się szykować do roli żony i matki. Nie miałam ojca, nie było nikogo, kto by się za mną wstawił. Od zawsze byłyśmy tylko we dwie – ona i ja, skazane na siebie. Gdy dorosłam, przestałam być jej córką, a stałam się jej obowiązkiem.
Każdy dzień wyglądał tak samo. Rano wstawałam, pomagałam w obejściu, gotowałam, sprzątałam, chodziłam na zakupy. W niedzielę do kościoła, bo „co ludzie powiedzą, jak cię nie zobaczą?”. Matka dbała o to, by nikt nie miał powodów do gadania. W jej świecie nie liczyło się, czego ja chcę, tylko co wypada. I co powiedzą sąsiedzi, ksiądz, sklepowa za ladą.
Miałam tego dość
Gdy skończyłam szkołę, myślałam, że uda mi się coś zmienić. W tajemnicy przed matką pisałam listy do szkół w mieście, prosiłam o możliwość nauki, o internat, o stypendium. Odpowiedzi przychodziły z opóźnieniem, ale były – mogłam wyjechać, mogłam się uczyć. Gdy wreszcie zebrałam się na odwagę i powiedziałam matce o swoim planie, spojrzała na mnie, jakbym oszalała.
– Ty? Do miasta? Po co? Żebyś wróciła zhańbiona?
Próbowałam tłumaczyć, że to dla mnie szansa, że nie chcę spędzić życia, robiąc to samo, co ona. Ale ona nie słuchała.
– Nie po to cię wychowałam, żebyś uciekła. Kobieta ma swoje miejsce, a twoje jest tu, w domu.
Tydzień później dowiedziałam się, że moje życie zostało zaplanowane. Matka wybrała mi męża. I nie przyjmowała odmowy.
– Władysław się zgodził – powiedziała to tak, jakby oznajmiała, że na obiad będzie rosół.
Stałam w kuchni, myjąc naczynia, i przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Odłożyłam talerz, spojrzałam na matkę.
– Na co się zgodził?
Nie odwróciła się do mnie, dalej obierała ziemniaki, jakby nic się nie stało.
– Na ślub.
Myślałam, że to żart
Poczułam, jak ścierpły mi palce.
– Jaki ślub?
Westchnęła ciężko, jakby musiała tłumaczyć oczywistość dziecku.
– Twój.
Serce zabiło mi szybciej. Zrobiło mi się duszno.
– Mamo, nie żartuj.
Odłożyła nóż i dopiero wtedy na mnie spojrzała.
– Masz dwadzieścia lat. Czas, żebyś wyszła za mąż.
– Ale ja nie chcę! – słowa wyrwały mi się z gardła, zanim zdążyłam pomyśleć.
Matka uniosła brwi, jakby usłyszała coś niedorzecznego.
– Nie chcesz? A myślisz, że to jakieś widzimisię? To obowiązek. Kobieta musi mieć męża, dom, dzieci. Takie jest życie.
Władysława znałam tylko z widzenia. Miał czterdzieści siedem lat, gospodarstwo i dwójkę dzieci po zmarłej żonie. Nigdy ze mną nie rozmawiał, może raz skinął głową, kiedy mijałam go na drodze. Nie czułam do niego nic.
– Nie kocham go – powiedziałam cicho.
Wszystko zaplanowała
Matka się roześmiała.
– Miłość! – prychnęła. – Myślisz, że ja kochałam twojego ojca? Życie to nie bajka. Tu się pracuje, rodzi dzieci, a nie buja w obłokach!
Pokręciłam głową, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
– Mamo, ja chcę studiować. Mam możliwość wyjazdu do miasta.
Jej oczy zwęziły się w szparki.
– Studia? A kto cię będzie utrzymywał? Myślisz, że tam pieniądze na drzewach rosną?
– Mogę pracować – upierałam się. – Są stypendia.
– Bajki! Wiesz, co cię czeka? Będziesz głodna, sama, bez grosza. A potem wrócisz z płaczem, ale już będzie za późno.
– To moje życie – powiedziałam w końcu.
Zmrużyła oczy.
– Myślisz, że jak odwrócisz się od mnie, to ludzie będą cię szanować? Młoda, samotna kobieta w mieście… Zobaczysz, co powiedzą, jak wrócisz bez męża.
Wściekła się
Zrobiła krok w moją stronę.
– Ludzie będą gadać. Żeś stara panna, że nikt cię nie chciał. A może, że byłaś ladacznicą, że coś ci się stało. Myślisz, że we wsi to wybaczą?
Z każdą jej groźbą czułam, jak moje wnętrzności ściskają się coraz mocniej.
– Władysław cię chce. Ma dom, pole, pieniądze. Nie będziesz głodna, nie będziesz się tułać.
– Nie! – krzyknęłam, czując, że wzbiera we mnie panika.
Matka zamilkła, jej twarz stężała.
– Jeśli odmówisz – powiedziała cicho – to nie masz tu czego szukać. Nie wracaj.
Zacisnęłam pięści. Zawsze wiedziałam, że matka jest twarda. Ale nigdy nie myślałam, że mogłaby mnie wyrzec się tak łatwo. Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach zimny upór. Miałam wybór. Ale każdy wybór coś kosztował.
Matka nie słuchała moich protestów. Ślub miał się odbyć za miesiąc, a ja czułam, jak zaciska się wokół mnie niewidzialna pętla. Suknię już szyły krawcowe, zaproszenia były rozdane, a w domu trwały przygotowania. Nie miałam nic do powiedzenia.
Nie podobał mi się
Władysław przyszedł raz. Usiadł przy stole, jadł w milczeniu, rzucił tylko jedno zdanie:
– Będziesz miała spokojne życie.
Spojrzałam na jego ciężkie dłonie, zmęczoną twarz i pomyślałam, że nie chcę spokoju, chcę wolności. Poszłam do mojej przyjaciółki Kasi.
– Uciekaj – powiedziała bez wahania.
– Ale dokąd?
– Do mnie. Przeczekasz, potem pojedziesz do miasta.
Bałam się. Ale jeszcze bardziej bałam się życia, które zaplanowała dla mnie matka. W dzień ślubu, kiedy goście zbierali się przed kościołem, wyszłam tylnymi drzwiami. Biegłam przez pola, nie oglądając się za siebie. Serce waliło mi w piersi, a w głowie miałam tylko jedno: nigdy tu nie wrócę. Kasia przyjęła mnie bez pytania. Dała mi swoje ubrania, coś do jedzenia, a potem siedziałyśmy w ciszy, wiedząc, że prędzej czy później ktoś się pojawi.
Znalazła mnie
Matka przyszła następnego dnia. Nie była sama – przyprowadziła dwóch krewnych, jakby chciała mieć świadków mojego upokorzenia.
– Wracaj do domu – powiedziała sucho.
– Nie.
Zacisnęła usta.
– Myślisz, że ktoś cię teraz zechce? Że w mieście czeka na ciebie lepsze życie? Ludzie będą pluć na twój widok.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że w jej oczach już przestałam być córką.
– Nie jesteś już moją rodziną – oznajmiła.
To bolało bardziej, niż się spodziewałam. Ale nie złamało mnie. Patrzyłam, jak wychodzi, jak zatrzaskuje za sobą drzwi. Kasia ścisnęła mnie za rękę.
– Zaczynasz od nowa – powiedziała cicho.
Wiedziałam, że to prawda. W mieście nie znałam nikogo, ale nie było odwrotu. Kasia pomogła mi znaleźć pracę – sprzątałam biura, potem restaurację. Nocami uczyłam się do egzaminów, bo mimo wszystko chciałam studiować.
Myślałam o niej
Miałam nowe życie. Ale gdzieś w środku wciąż tkwiła we mnie ta dziewczyna z małej wsi, która uciekła sprzed ołtarza. Lata w mieście nauczyły mnie walczyć o siebie. Skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę i odniosłam sukces, o jakim we wsi nikt nawet nie śnił. Miałam swoje mieszkanie, niezależność i życie, które zbudowałam od zera. A jednak coś mnie ciągnęło z powrotem. Nie po to, by błagać o przebaczenie – raczej po to, by zobaczyć, czy cokolwiek się zmieniło.
Wieś wyglądała tak samo, jakby czas stanął w miejscu. Ludzie patrzyli na mnie z ciekawością i szeptali za plecami, ale nie obchodziło mnie to. Szłam prosto do kościoła, wiedząc, że tam znajdę matkę.
Stała wśród kobiet, w ciemnej chuście, sztywna, dumna, taka jak zawsze. Kiedy wychodziła, nasze spojrzenia się spotkały. Przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że zobaczę w jej oczach coś więcej niż chłód. Ale odwróciła wzrok i przeszła obok, jakbym była powietrzem. Zrozumiałam wtedy, że dla niej wstyd był ważniejszy niż miłość.
Nie poczułam bólu. Tylko spokój. Zrobiłam to, co było dla mnie najlepsze, a ona dokonała swojego wyboru. Odwróciłam się i odeszłam. Moje życie było gdzie indziej.
Aldona, 29 lat