„Marzyłam o babskim wyjeździe, ale miałam go po dziurki w nosie, zanim się zaczął. To był festiwal fochów”
„Ponownie wyjaśniałam, uspokajałam, zadawałam pytania, odpowiadałam, załatwiałam wszystko. Aż mi głowa pękała. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jednodniowy wyjazd do miasta oddalonego o niespełna dwieście kilometrów może stać się takim wyzwaniem”.

- Listy do redakcji
Planowałyśmy podróż roku. Wizyta na wystawie prac Beksińskiego w Warszawie. Dokładniej, na dwóch wystawach tego artysty. Pierwsza to „Beksiński w Warszawie". Druga to „Paryż – Osaka – Warszawa" w Galerii DA Agra–Art, gdzie można było zobaczyć ponad czterdzieści olejnych prac ze znanej japońskiej kolekcji. Cóż za okazja! Gdy się o tym dowiedziałam, nie mogłam się nacieszyć. Ten malarz zawsze mnie fascynował. Niezwykła atmosfera jego prac, mroczna, tajemnicza, niepokojąca, a czasami wręcz przerażająca. Musiałam tam pojechać. Moje przyjaciółki również były zafascynowane tym pomysłem.
To był świetny pomysł
Wspólny wyjazd to coś, o czym od dawna marzyłyśmy, ale zawsze coś nam w tym przeszkadzało – obowiązki, zdrowie, edukacja, brak funduszy. Niespodziewanie pojawiła się taka możliwość, która nie wymagała dużych wydatków, planowania czasu czy miejsca, a dodatkowo był okres wakacyjny, więc nie musiałyśmy martwić się o szkołę. Wydawało się, że to będzie łatwe do zrealizowania. Po prostu cztery babki, sześć godzin jazdy tam i z powrotem, dwie wystawy sztuki i trochę czasu na coś smacznego w międzyczasie.
Nie mogłyśmy się doczekać. Jako że dwie z nas były samotnymi matkami i nie miały mężczyzn, którzy mogliby pomóc w opiece nad dzieciakami, z pewnymi trudnościami zgrałyśmy nasze grafiki i ustaliłyśmy datę, która pasowała wszystkim czterem. No ale jakoś się udało. Od dawna nie byłam w stolicy, w której miałam kilka ulubionych zakątków. Chciałem skorzystać z okazji i pokazać je moim przyjaciółkom.
Organizacja nie była taka łatwa
Schody zaczęły się jeszcze, zanim w ogóle ruszyłyśmy w drogę. Mój telefon zaczynał się przegrzewać. Nie przypuszczałam, że zorganizowanie jednodniowej wycieczki może być tak skomplikowane.
„Zosia planuje jechać ze swoim synem, to chyba nie stanowi problemu?"
„Oczywiście, przecież to już nastolatek, niech zdobywa trochę kultury!".
„Ale oni wolą jechać pociągiem, nie samochodem, tak bardziej na luzie".
„Dobrze, zdecydujmy się na pociąg".
Być może to nawet lepiej – pomyślałam. Będziemy mogły napić się kieliszka wina do posiłku i nie martwić o powrót. Wybór pociągu był sensowny, zwłaszcza że udało mi się kupić bilety w promocyjnej cenie. Czyli wszystko ustalone? Niestety nie...
Zaczęły się fochy
Zaczęły się debaty dotyczące godziny wyjazdu, przyjazdu i tego, która z nich będzie lepsza. Wybór miejsca na pierwsze i drugie śniadanie był kolejnym punktem do omówienia. A potem, najbardziej interesująca część tych rozmów, to pytanie czy koniecznie musimy zobaczyć aż dwie ekspozycje Beksińskiego. Jedna osoba z grupy wolałaby zamiast tego pójść na taras widokowy w Pałacu Kultury, a inna wybrałaby wędrówkę po starówce.
„Nie zamierzam wydawać pieniędzy na windę do miejsca, gdzie na pewno mnie dopadnie lęk wysokości", zaprotestowała ta trzecia. „Poza tym, jaka to atrakcja? Warszawa to nie jest jakoś wyjątkowo urokliwe miasto, aby za gruby hajs obserwować ją z wysokości. To już lepiej pójdźmy na piwo na Bulwary!".
Nagle uświadomiłam sobie absurd sytuacji. Co to są za pomysły? Kolekcja Osaki pierwszy raz w Polsce, od kiedy została wywieziona i tajemniczo zagubiona, a następnie równie tajemniczo się odnalazła. To jest wyjątkowa okazja. Beksiński, do cholery! A jedna z nich chce się napić piwa, druga jeździć windą, a trzecia pragnie podziwiać ogródki kawiarniane na starówce.
„Nie, nie, nie, panie! Weźmy się w garść. Mamy iść na Beksińskiego, prawda? Bo są ekspozycje jego prac, prawda? I chcemy je obejrzeć, prawda? Więc nie planujmy zwiedzania pałaców, picia piwa i oglądania starych zabytków. Nie rozdrabniajmy naszego wyjazdu, chyba że zdecydujemy się zarezerwować hotel i zostać na dwa dni".
„Tak!".
„Nie!".
„Chciałabym, ale nie dam rady..."
Powoli miałam dość
Poczułam żal, że to ja zaproponowałam wspólny wypad. Wtedy zrozumiałam, co miał na uwadze mój mąż, kiedy mówił, że powinnam być kapralem w armii. Kiedy tylko słyszałam polecenie, natychmiast miałam w głowie skonstruowany plan. Logicznie układałam jego różne części, aby optymalnie wykorzystać czas, zasoby i fundusze.
Na wiele wiadomości dałam odpowiedź i nastała ponowna cisza na naszej wyjazdowej wyspie. Przynajmniej tak mi się zdawało, kiedy mój telefon na moment zamilkł. Okazało się jednak, że przypadkowo kliknęłam tryb samolotowy... Kiedy to zauważyłam i ponownie przyłączyłam się do sieci, zalała mnie fala wiadomości. Tym razem nie były to wiadomości grupowe, ale prywatne.
„Co myślisz o tym, by jednak odwiedzić Pałac Kultury? Dasz radę przekonać resztę? Adrian jeszcze tam nie był, chciałabym mu pokazać, jak z góry wygląda stolica”.
„Cześć, co to za wakacyjna wycieczka bez odpoczynku? Nad Wisłą są super knajpki”.
Hmm, no dobrze, po zwiedzeniu wystaw, czemu nie? Brzmiało to intrygująco. Odczepienie się od obowiązków mogło być... odprężające.
„Posłuchaj, czy musimy wracać tak późno? Ten pociąg o szóstej to do nas na dziewiątą dotrze... Wolałabym wracać tym wcześniejszym, co o tym myślisz? Zarezerwować bilety?".
Nie mogłam wszystkim dogodzić
Byłam o krok od powiedzenia, że skoro większość preferuje wcześniejszy powrót, to dla mnie nie ma to znaczenia...
„Usłyszałam, że ktoś chce wrócić przed czasem. Naprawdę? Czy naprawdę jedziemy sześć godzin tam i z powrotem, tylko po to, by wrócić o godzinę wcześniej?" – ta wiadomość tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb i oczekiwań każdego.
Mimo wszystko jeszcze raz się postarałam. Ponownie wyjaśniałam, uspokajałam, zadawałam pytania, odpowiadałam, załatwiałam wszystko. Aż mi głowa pękała. Jak dotąd, na co dzień i od święta, nasza komunikacja była tak płynna, że mogłyśmy spotkać się spontanicznie, ale również zorganizować urodziny dla dzieci, własne imieniny, wyjścia na miasto czy do kina, i wszystko to zawsze wychodziło idealnie. Dlatego nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jednodniowy wyjazd do miasta oddalonego o niespełna dwieście kilometrów może stać się takim wyzwaniem.
Nie chciałam, żeby było im przykro
– A dlaczego tak się tym martwisz? Pojedź sama i baw się dobrze – powiedział mój mąż, zauważając, jak uderzam głową o krawędź biurka po przeczytaniu kolejnej partii narzekań, propozycji i pretensji.
– Nie mogę, to są moje przyjaciółki, miałyśmy jechać wszystkie. Pamiętasz?
– Miałaś z tego czerpać radość, a nie cierpieć. To pamiętam.
Zaczęłam odczuwać bunt w mojej głowie. Pomysł ten wydawał mi się trochę złośliwy, ale jednocześnie tak bardzo pociągający. Wyjechać sama, nawet bez jego towarzystwa. Spędzić ten dzień zgodnie z moimi pragnieniami. Nie dostosowywać się do nikogo. Im bliżej było do wyjazdu, tym bardziej narastała napięta atmosfera, a ja coraz mniej chciałam mieć z tym coś wspólnego. Tylko nie wiedziałam, jak przekazać to dziewczynom. Przecież to ja zaproponowałam ten wypad, zabrałam się za całą organizację, a teraz mam zamiar uciec? Nie chciałam sprawić im przykrości.
Zostałam w domu
Dzień, którego tak długo „wyczekiwałam", rozpoczęłam rano z tak potężnym bólem głowy, że podróżowanie gdziekolwiek było kompletnie pozbawione sensu. Moje samopoczucie było tak kiepskie, że ledwo udało mi się zwlec z łóżka do łazienki. Nie cierpiałam moich migren, ale tego dnia odczułam nawet odrobinę wdzięczności dla losu. Miałam doskonałe usprawiedliwienie...
Z relacji dowiedziałam się, że wyprawa nie poszła zgodnie z planem i bezproblemowo. Koleżanki ciągle kłóciły się między sobą, jedna wybierała to, druga coś innego, jedna chciała zjeść tu, druga w innym miejscu... Było mi naprawdę smutno, że mój fantastyczny pomysł zakończył się tak niefortunnie, lecz jednocześnie byłam szczęśliwa, że był to finał, do którego nie przyczyniłam się osobiście.
Pojechałam sama
Tydzień później wybrałam się do Warszawy. Byłam spokojna i zrelaksowana, zabrałam ze sobą książkę, ponieważ miałam czas i możliwość na spokojne czytanie, podczas gdy pociąg równo stukał kołami o tory. Wystawy sztuki były niesamowite i mogłam je zwiedzać we własnym tempie. Nikt mnie nie gonił, nikt nie zostawał w tyle. To, czego doświadczyłam, obserwując ruchy pędzla na płótnie, było tylko moje. Wszystkie te emocje, uczucia, wizje... Pozostawały we mnie i tylko we mnie. Nie musiałam ich z nikim dzielić.
Kolacja, którą zjadłam w małej restauracji, również smakowała wspaniale, kiedy mogłam się nią delektować w spokoju. Zanim odjechał ostatni pociąg w stronę mojego domu, zdołałam jeszcze odwiedzić Muzeum Narodowe, aby ponownie zobaczyć efekty wykopalisk w Faras i pracę zespołu profesora Michałowskiego. Zawsze uwielbiałam odwiedzać tę salę, kiedy tylko wpadałam do Warszawy.
Nadal kocham moje dziewczyny i jestem pewna, że pomimo tej pomyłki z wizytą w stolicy, nadal będziemy miały okazję do spotkań i fantastycznej zabawy, a także wsparcia w cięższych momentach. Niemniej jednak, sprawia mi radość, że ten dzień z Beksińskim był wyłącznie mój. A następnym razem, zanim poczuję pokusę, aby zorganizować wycieczkę, zastanowię się nie dwa, a sto razy...
Kamila, 32 lata