„Marzyłam o dziecku, ale przez lata się nie udawało. W końcu zostałam mamą, ale na próżno szukać w córce rysów męża”
„Nie potrafię zebrać się na odwagę, żeby zrobić testy. Mogłabym to zaaranżować tak, żeby Marek nie wiedział, ale prawda mnie przeraża. Patrzę na moją córeczkę pogrążoną we śnie i próbuję dostrzec w jej rysach twarzy cechy wspólne z moim mężem”.
- Listy do redakcji
Od zawsze moim największym marzeniem było macierzyństwo. Ja i mój ukochany bardzo chcieliśmy mieć dzidziusia. Czekaliśmy na to naprawdę sporo czasu. W końcu los się do nas uśmiechnął i nasze pragnienie się spełniło. W tym bezmiarze radości jest tylko jeden mały szkopuł…
Marka poznałam w biurze i od razu poczuliśmy do siebie chemię. Obydwoje bez wątpienia wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Miłość miała być na zawsze
Bratnie dusze, chemia między nami, coś nadprzyrodzonego. Z upływem czasu nabieraliśmy pewności, że zostaliśmy dla siebie stworzeni. Wkrótce wprowadziliśmy się do wspólnego mieszkania, a od udanego związku pod jednym dachem już niedaleko do ślubnego kobierca.
Marek oświadczył mi się, a ja od razu powiedziałam „tak”. Rozpierało nas szczęście i z optymizmem spoglądaliśmy na to, co przyniesie jutro. Pierwsze problemy w naszym związku zaczęły się, kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko. Pomimo licznych starań, nie udawało mi się zajść w ciążę. Na początku nie stresowałam się tym zbytnio, takie sytuacje się zdarzają, szczególnie w obecnych, pełnych pośpiechu czasach. Poszliśmy do specjalistów, zrobiliśmy niezbędne testy i ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że nie ma żadnych przeciwwskazań ani barier natury fizycznej.
– Niekiedy przeszkodą jest stan psychiczny kobiety – doświadczony doktor posłał mi ciepły uśmiech. – Być może pani pragnienie posiadania potomstwa jest zbyt silne. Radzę mniej się tym zamartwiać i pozwolić, by sprawy toczyły się własnym torem.
Mówił, jakby to było proste. Przekroczyłam właśnie trzydziesty czwarty rok życia. Sądziłam, że to ostatnia szansa na zajście w ciążę.
– Justynko, nie bierz tego tak do siebie – mój ukochany starał się mnie pocieszyć. – Na pewno nam się powiedzie.
Nie zgadzałam się z jego podejściem
Miałam wręcz wrażenie, że nie zależy mu na tym maleństwie tak mocno, jak mnie. Pojawienie się bobasa totalnie zrewolucjonizowałoby nasze dotychczasowe życie i stałby się on naszym priorytetem. Zastanawiałam się, czy to właśnie tego obawiał się Marek. Zaczęłam szperać w sieci, szukając informacji i chwytając się przeróżnych metod – niektóre z nich wydawały się wręcz niedorzeczne.
Najgorszą rzeczą w tym wszystkim było to, że zapatrzona w marzenie o dziecku, mocno oddaliłam się od mojego męża. Z kochającego partnera i przyjaciela, stał się dla mnie jedynie dostarczycielem nasienia. Wtedy nie byłam do końca świadoma, że właśnie w taki sposób go traktuję. Nie pytałam go o to, czy ma ochotę kochać się ze mną.
Podchodziłam do niego w bardzo przedmiotowy sposób. Ważne było tylko to, że akurat wypadł dzień płodny i oczekiwałam od Marka, żeby sprostał wyzwaniu. Pomimo licznych prób, nic z tego nie wychodziło. Byłam załamana. Całymi dniami płakałam albo pogrążałam się w milczeniu, wpadałam w depresję lub byłam nadmiernie pobudzona i agresywna.
Totalnie nie panowałam nad sobą. Mąż mnie wspierał, próbował dodawać otuchy i opanować emocje, skoro ja straciłam nad nimi kontrolę, ale moje postępowanie zaczynało go przytłaczać. Atmosfera gęstniała i któregoś dnia Marek przeniósł się do salonu, by spać na sofie.
– Nie wytrzymam już z tym – rzekł. – Nie chcę już tak żyć i być tak traktowanym. Nie dostrzegasz, co wyprawiasz z naszym związkiem? Kocham cię, a ty rozsadzasz nasze małżeństwo od środka. Przecież możemy zaznać szczęścia nawet bez dziecka.
– Ja po prostu marzę o dziecku! – nie dawałam za wygraną, nic innego mnie nie obchodziło.
To nie był już zwykły instynkt, który powinna mieć każda kobieta, a jakaś dziwna mania.
– Zawsze możemy adoptować jakiegoś maluszka…
Nawet myśl o adopcji wydawała mi się nie do przyjęcia. Zupełnie nie zauważałam też, że nasze życie przypomina bardziej egzystencję dwojga nieznajomych, którzy widują się tylko w łóżku. Nie chodziło o przyjemność, pożądanie czy czułe gesty, a jedynie o moją chorobliwą potrzebę urodzenia potomka.
Niestety, w głębi duszy obwiniałam Marka za tę sytuację, mimo iż doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie ponosi za to odpowiedzialności. To raczej ja byłam winna, ponieważ zbyt mocno tego pragnęłam. Wizja bliskości z Markiem nie wywoływała we mnie dreszczy emocji. Wręcz przeciwnie, musiałam się do tego przymuszać. Tak właśnie się dzieje, kiedy współżycie staje się jedynie narzędziem do osiągnięcia celu, a przestaje być przejawem uczucia.
Miałam wątpliwości co do naszych uczuć
Pomimo faktu, że Marek po kilku wieczorach spędzonych na kanapie zdecydował się znów spać w naszej sypialni. Jednak od dłuższego czasu trudno było w niej o namiętną aurę.
– Organizują zjazd absolwentów, tu masz zaproszenie – pewnego dnia mój mąż podał mi elegancką kopertę.
Zaciekawiona wpatrywałam się w kopertę. W dobie internetu rzadko kto przysyła listy, a ta w dodatku ozdobiona była kwiatowym wzorem. Nadawcą okazała się Marzena, moja dawna przyjaciółka ze szkoły średniej. Zapoznałam się z zawartością, jednak perspektywa zobaczenia na własne oczy osób, z którymi od lat nie miałam kontaktu, niezbyt mnie pociągała.
– Bez osób towarzyszących? – Marek spojrzał na zaproszenie z ciekawością.
– Chcą zorganizować zjazd absolwentów mojej klasy...
– I jak, wybierasz się?
Zanim zdecydowałam się udzielić odpowiedzi, rzuciłam okiem na mój kalendarzyk, żeby zobaczyć, jak wypadają moje płodne dni. Tak to u mnie teraz wygląda – kalendarzyk dyktuje, kiedy mogę wychodzić z domu. Okazało się, że wspomniana w zaproszeniu sobota to akurat pierwszy dzień, gdy nie mogę zajść w ciążę.
Jeśli wierzyć kalendarzowi, to faktycznie był taki moment. W sumie nic nie stało na przeszkodzie, żebym się tam pojawiła, ale jaki to miało sens? O czym miałabym z nimi rozmawiać? O bliskich, o dzieciakach? Przecież oni non stop będą opowiadać o swoich, prezentować fotki… A ja? Co ja niby miałabym im pokazać?
W ostatnim momencie podjęłam decyzję
Marek planował odwiedzić swoją mamę w piątek, żeby wesprzeć ją przy pracach remontowych. Zamierzał być z powrotem w domu w niedzielę pod wieczór.
– W takim razie skorzystam z okazji i pójdę na to spotkanie z moją klasą – poinformowałam go, podczas gdy on ładował swoje rzeczy do torby.
– To wspaniały pomysł – jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. – Będziesz mogła trochę odsapnąć i się wyluzować...
Wydawało mu się, że prędzej czy później uda nam się odbudować to, co niegdyś nas łączyło. Miał nadzieję, że pewnego dnia zostaniemy rodzicami albo po prostu machnę ręką na przeszłość. Nadal mnie kochał, jego miłość do mnie wciąż trwała… Dlaczego nie potrafiłam się tym cieszyć, czemu jego uczucie nie było dla mnie wystarczające?
Kiedy dotarłam na spotkanie, odczuwałam dziwny dyskomfort. Minęło sporo czasu, odkąd widziałam te osoby po raz ostatni, a twarze niektórych z nich zupełnie zatarły się w mojej pamięci. Zajęłam miejsce przy stole, sącząc drinka i przysłuchując się prowadzonym rozmowom. Zgodnie z moimi przewidywaniami, każdy chełpił się swoimi osiągnięciami – karierą, zarobionymi pieniędzmi, zakupionymi autami, willami, apartamentami, a także dziećmi. W pewnym momencie poczułam, że mam dość wysłuchiwania tego wszystkiego. Opróżniłam szklankę do dna i postanowiłam opuścić towarzystwo.
– Justyna, zgadza się? – przysiadł się do mnie atrakcyjny chłopak mniej więcej w moim wieku.
– No tak, a ty... – przyjrzałam mu się uważnie, mrużąc oczy.
Wydawał mi się znajomy, ale nie mogłam skojarzyć skąd. Tomek? Arek?
– Robert! – wyrwało mi się z zaskoczeniem i radością.
Facet przytaknął, uśmiechając się od ucha do ucha. W podstawówce, gdy byliśmy chyba w drugiej klasie, wzdychałam do Roberta. Przynosił mi cukierki, a w zamian pozwalałam mu ściągać na lekcjach języka polskiego. Od czasu do czasu wpadał do mnie do domu, a moi rodzice przekomarzali się, że mam chłopaka. Wiadomo, dziecięce zauroczenie, nic wielkiego.
Zapamiętałam go jako chuderlawego okularnika. A tu proszę, siedzi obok mnie przystojniak z posturą atlety i hollywoodzkim uśmiechem, jakby żywcem wyjęty z reklamy.
– Jak się miewasz? – spytał z ciekawością. – Poczekaj sekundkę – powiedział, kiedy zauważył, że chcę coś powiedzieć. – Co powiesz na to, żebyśmy wypili po drineczku i porządnie pogadali? – zasugerował, wpatrując się we mnie intensywnie.
Zgodziłam się. Później przystałam też na drugiego drinka i jeszcze jednego. Rozmawialiśmy sobie, siedząc przy barze. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam mu opowiadać o tym, że mam kłopot z zajściem w ciążę.
– Strasznie mi przykro – położył swoją dłoń na mojej. – Moja żona nigdy nie pragnęła zostać mamą. Może wam się poszczęści. Ja byłbym przeszczęśliwy, gdybym został tatą...
Tkwiłam w tym miejscu, mając lekki mętlik w głowie, ale czułam się przyjemnie. Sympatyczne ciepełko bijące od ręki Roberta rozchodziło się po całym moim ramieniu, a nawet po całym ciele... Kiedy ściągał ze mnie ciuchy u siebie w mieszkaniu, również to odczuwałam: ciepło, które stopniowo przeradza się w żar… Miałam ochotę wrócić do siebie, serio, ale byłam już nieźle wstawiona, więc Robert zasugerował, że zadzwoni po taksówkę i mnie podrzuci do domu.
Naprawdę nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale w taksówce nasze usta się spotkały. Bliskość Roberta przywołała mi na myśl stare dobre czasy z Markiem, gdy kontakt fizyczny nie był tylko przymusem. Poszłam za tym i rzuciłam:
– Jedźmy do twojego mieszkania.
I tak zrobiliśmy...
Rano cichaczem opuściłam mieszkanie i złapałam taksówkę. Czułam taki wstyd, że nie byłam w stanie nawet zerknąć na swoje odbicie w lustrze.
„Coś ty narobiła?! I jak to się potoczy?” – przez cały weekend gryzło mnie sumienie. W końcu zdecydowałam: „Nikt się o tym nie dowie, nigdy przenigdy!”.
Gdy wróciłam, wzięłam się za siebie – odświeżyłam się i przygotowałam Markowi jego ulubioną zapiekankę oraz upiekłam pyszne ciasto. Gdy tylko przekroczył próg domu, od razu wcieliłam się w rolę idealnej małżonki. Cały czas się uśmiechałam, kręciłam się po kuchni, podając mu jedzenie, i starałam się podtrzymywać rozmowę.
– I jak tam, co słychać u twojej mamy? Remont idzie bez żadnych problemów? – wypytywałam.
Marek spojrzał na mnie zaskoczony. Chyba trochę przesadziłam, dawno nie byłam dla niego taka miła i wylewna.
– Mama czuje się dobrze. Odświeżyłem ściany w kuchni i w sypialniach. Poszło gładko – streścił, nie spuszczając ze mnie badawczego wzroku. Zupełnie, jakby coś podejrzewał. – Jest w tobie dzisiaj coś innego...
Zamurowało mnie. Czyżby się połapał? Czy widać po mnie, że go zdradziłam?
– We mnie? Ale co masz na myśli? – starałam się zyskać na czasie.
– Widzę, że masz lepszy nastrój. Częściej się śmiejesz, gadamy ze sobą, a nawet przygotowujesz dla mnie posiłki – wyliczał. – To nie tylko kwestia wyglądu, ale też tego, jak się zachowujesz. Chyba słusznie stwierdziłem, że to spotkanie wpłynie na ciebie pozytywnie. Od czasu do czasu trzeba wyskoczyć z domu, zobaczyć się z ludźmi...
– Najwidoczniej – przyznałam mu rację, ciesząc się w duchu, że nie odkrył rzeczywistej przyczyny.
Późnym wieczorem, kiedy leżeliśmy już w łóżku, wtuliłam się w Marka z całych sił.
– Stęskniłam się za tobą – powiedziałam prawie szeptem.
Muszę przyznać, że nie mijałam się z prawdą. Od dłuższego czasu odczuwałam jego brak, choć sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać. Dopiero romans uświadomił mi, jak wiele dla mnie znaczy. Czyżby ta bolesna sytuacja była konieczna, abym pojęła, jak bardzo potrzebuję swojego męża? Łaknęłam czyjejś obecności, ale nie chodziło tu o Roberta ani żadnego innego mężczyznę.
To Marka pragnęłam całym sercem, to jego darzyłam najgłębszym uczuciem i wiedziałam, że już zawsze tak będzie. Zrozumiałam, że posiadanie dziecka nie jest mi niezbędne do odczuwania pełni szczęścia. Nie mogłam pozwolić, by pragnienie macierzyństwa odebrało mi najważniejszą osobę w życiu.
– Ja również za tobą tęskniłem – wyszeptał, składając na moich ustach czuły pocałunek.
Tej nocy wróciła do naszej sypialni namiętność i żar. Przeżywaliśmy bliskość jak za dawnych lat. Wróciła harmonia między nami, otoczyliśmy się czułością. Znów postrzegałam Marka przede wszystkim jako mojego ukochanego, powiernika i towarzysza życia. Przestałam myśleć o nim głównie w kontekście ojcostwa i naszego hipotetycznego potomka.
Powoli godziłam się z faktem, iż nasza rodzina będzie liczyć tylko dwie osoby. Porzuciłam planowanie cyklu. Od pamiętnego wieczoru nie miałam żadnego kontaktu z Robertem i nie widziałam takiej potrzeby. Błagałam los, żeby uniknąć przypadkowego spotkania. Najwyraźniej on także uznał to za chwilę zapomnienia, nieprzewidziany wyskok, który nie będzie miał dalszego ciągu, bo nie otrzymałam od niego żadnego telefonu czy próby nawiązania kontaktu.
Mam nadzieję, że faktycznie tak będzie. W naszym związku zaczęło się wszystko na nowo układać. Wypchnęłam z głowy tę przygodę na boku, tak jakby nigdy nie miała miejsca, schowałam ten wybryk gdzieś głęboko. Nawet się nie przejęłam, że okres mi się spóźnia, nie zastanawiałam się nad tym… Dopóki pewnego dnia z samego rana nie wyskoczyłam z łóżka i nie pognałam do łazienki. Byłam przekonana, że najadłam się czegoś nieświeżego i stąd te nudności.
Ale to trwało parę dni, trochę za długo jak na zwykłe zatrucie. Coś mnie podkusiło i zrobiłam test. Dwie kreski. Jestem w ciąży! Migiem zapisałam się do ginekologa, a on po badaniu oznajmił, że dziecko ma już dwanaście tygodni i wszystko z nim w porządku. Zbaraniałam. Dwanaście tygodni?
Po chwili poszukiwań wyciągnęłam z szuflady kalendarzyk. Minęło dokładnie trzy miesiące od czasu, gdy poszłam na zjazd absolwentów… Trzy miesiące od momentu, w którym nie dochowałam wierności mężowi… Czy to był Marek, a może Robert? Wciąż nie mam pewności, kto jest biologicznym tatą małej Julci.
Modlę się, by prawda nie wypłynęła
Nie potrafię zebrać się na odwagę, żeby wykonać testy na ojcostwo. Mogłabym to zrobić po cichu, bez informowania Marka, ale przerażają mnie ewentualne rezultaty. Patrzę na moją słodko śpiącą córeczkę i próbuję dostrzec w niej rysy mojego męża. Marek przepada za Julką i jest przy niej taki szczęśliwy. Znienawidziłby mnie, gdyby poznał prawdę – że może nie jest jej prawdziwym ojcem.
Nie mam zamiaru rujnować mu życia ani rozbijać naszego małego świata. Nie planuję zdradzać sekretu z przeszłości, lecz nie mam pewności, czy dane mi będzie trzymać język za zębami. Takie tajemnice prędzej czy później mają w zwyczaju odkrywać swoje mroczne oblicze. Kompletnie nie mam pojęcia, co zrobię i jak sobie poradzę, kiedy klamka zapadnie. Pozostaje mi tkwić w zawieszeniu i trzymać kciuki, że Julia jest dzieckiem mojego ukochanego.
Justyna, 36 lat