„Marzyłam o rodzinnych świętach wielkanocnych, ale żurek jadłam w samotności. Nie chciałam czuć się jak kula u nogi”
„Tyle czasu myślałam, co im powiem, jaka to będzie radość. Ale teraz siedziałam wśród ich rzeczy, jak nieproszony gość, który pomylił adres. „Może mieli ciężki dzień”, tłumaczyłam sobie w duchu. „Nie chcę przeszkadzać”. Ale czułam dziwny ścisk w sercu. Bo przecież czekałam na ten moment tygodniami. A oni... jakby nie zauważyli, że przyjechałam”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się stało, ale samotność zaczęła smakować jak gorzka herbata. Taka z fusami, zostawiona na zbyt długo w kubku. Mój dzień wygląda zazwyczaj tak samo: śniadanie, krzyżówki, spacer do sklepu, a potem cisza. Tylko tykanie zegara na ścianie przypomina mi, że czas w ogóle płynie. Ale kiedy przychodzi kwiecień, zaczynam odliczać dni jak dziecko czekające na święta.
Na Wielkanoc miałam jechać do Anetki. Do mojej córki. I do moich ukochanych wnuków – Kai i Michałka. Mam nawet specjalny kalendarz, gdzie czerwonym flamastrem zaznaczam dni do wyjazdu. Z roku na rok jest coraz więcej tej ciszy w moim życiu, ale świadomość, że znów ich zobaczę, pozwala mi patrzeć w przyszłość z nadzieją.
W tym roku też zaczęłam przygotowania z wyprzedzeniem. Upiekłam ciasteczka – te, które Michał lubił najbardziej, z marmoladą różaną, i te dla Kai, z czekoladą. Spakowałam swetry, chustę, nawet nowe pantofle. Kiedy pociąg ruszył z peronu, patrzyłam przez okno na znikające miasteczko i czułam, jak serce mi się raduje. Tylko coś we mnie zadrżało, jakby ktoś cichutko szepnął: "Nie spodziewaj się zbyt wiele, Irenko."
Ale zaraz uciszyłam ten głos. Przecież to moja rodzina. Moje dzieci.
Czułam się jak nieproszony gość
– Cześć, mamo, rozgość się... zaraz wracam, mam wideokonferencję – rzuciła Aneta w biegu, z telefonem przy uchu, zanim zdążyłam się porządnie uśmiechnąć.
Stałam przez chwilę w progu, z walizką w jednej ręce i torbą z ciastkami w drugiej. W korytarzu pachniało kawą i perfumami, ale nie było już słychać kroków córki. Drzwi do pokoju zamknęły się z cichym kliknięciem.
– Hej, babciu – wymamrotała Kaja, nie odrywając wzroku od tabletu. Michał nawet nie spojrzał, tylko pomachał ręką, wlepiony w jakąś grę.
Weszłam do salonu i postawiłam torby obok kanapy. Na stole leżała niedopita herbata Anety, obok talerz z okruszkami i zgniecioną serwetką. Usiałam powoli w fotelu, który zawsze był „mój”, ale teraz wydawał się... obcy. Zbyt miękki, zbyt nowoczesny, jakby nie pasował do mojego ciała.
Spojrzałam na zegarek. Za dwie minuty minie pięć godzin mojej podróży. Tyle czasu myślałam, co im powiem, jak się ucieszę, co opowiem Kai o swoim ogrodzie. Ale teraz siedziałam wśród ich rzeczy, jak nieproszony gość, który pomylił adres.
„Może mieli ciężki dzień”, tłumaczyłam sobie w duchu. „Nie chcę przeszkadzać”. Ale czułam dziwny ścisk w sercu. Bo przecież czekałam na ten moment tygodniami. A oni... jakby nawet nie zauważyli, że przyjechałam.
Czułam się odtrącona
– Anetko, a może w weekend zabiorę dzieci do kina? Widziałam, że grają ten film, co Kaja lubi... – zaproponowałam nieśmiało, stawiając filiżankę na blacie.
Córka nawet nie oderwała wzroku od ekranu laptopa. Westchnęła głośno, jakby pytał ją ktoś obcy.
– Mamo, nie mamy teraz na to czasu. Wszystko jest rozplanowane, dzieci mają zajęcia, treningi... – rzuciła, stukając dalej w klawiaturę.
– Aha – powiedziałam tylko i odwróciłam wzrok. Głupio mi było, bo to nie był kaprys. Po prostu chciałam spędzić z nimi trochę czasu. Chociaż chwilkę.
– Babciu, my już się z kolegami umówiliśmy, będziemy grać, nie możemy wyjść – rzucił Michał z salonu, a Kaja przytaknęła: – No, babciu, teraz nie da rady.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Jakby ktoś delikatnie rozpruwał nici, którymi szyłam przez lata swoją obecność w ich życiu.
Wieczorem, kiedy dzieci już poszły do pokoju, usiadłam obok Anety na kanapie.
– Nie chcę nikomu przeszkadzać... Ale czuję, że tu nie pasuję – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niej.
Aneta uniosła brwi i spojrzała ze zniecierpliwieniem.
– Mamo, nie dramatyzuj. Wszystko jest dobrze. Po prostu mamy swoje życie.
Jej słowa zabolały bardziej, niż powinny. Bo chyba po raz pierwszy poczułam, że w tym „ich życiu” nie ma już miejsca na mnie.
Tylko im przeszkadzałam
Obudziło mnie skrzypnięcie drzwi. W mieszkaniu panowała cisza, tylko zza ściany dochodziły stłumione głosy. Wstałam, chcąc napić się wody, ale kiedy podeszłam do kuchni, zatrzymałam się w pół kroku. Głos Jarka dochodził z pokoju obok.
– Mówiłaś, że przyjedzie na chwilę, a już mija trzeci dzień... – brzmiał zmęczony.
– Bo nie miałam serca jej odmówić – odpowiedziała Aneta. – Przecież wiesz, jak się użalała przez telefon...
Zamarłam. Stałam w ciemności, opierając się o ścianę, jakby tylko ona mogła mnie jeszcze utrzymać w pionie.
– Nie chcę być okrutna – kontynuowała Aneta – ale ja naprawdę nie mam teraz czasu się nią zajmować. Praca, dom, dzieci... A mama? No cóż... tylko chodzi, wzdycha i piecze te swoje ciastka. Przecież dzieci nawet nie chcą ich jeść.
– Ona się chyba czuje samotna – powiedział Jarek ciszej. – Ale nie możemy brać jej problemów na siebie. Sami mamy co dźwigać.
Zsunęłam się po ścianie, usiadłam na podłodze. Trzymałam w dłoni szklankę, której już nie potrzebowałam.
Nie chciało mi się płakać. Nie byłam nawet zła. Czułam się... przeźroczysta. Jakby mnie tu nie było. Jakby to wszystko działo się gdzieś poza mną, o mnie – ale beze mnie.
Musiałam się wyżalić
Rano nikt nie zauważył, że nie zjadłam śniadania. Kaja w słuchawkach, Michał znów przyklejony do ekranu. Aneta rozmawiała przez telefon, opowiadając coś o deadline’ach i ważnym spotkaniu. Przeszłam przez salon prawie niezauważona, jak cień.
Założyłam płaszcz, wzięłam torebkę i wyszłam na spacer. Nie chciałam wracać. Szłam przed siebie bez celu, aż znalazłam się na znanym osiedlowym skwerku. Tam, gdzie kiedyś bawiłam się z Kają w chowanego.
– Irenko? – usłyszałam znajomy głos.
To Dorota – sąsiadka Anety z klatki obok. Zawsze była dla mnie bardzo miła.
– Dorotka... dzień dobry.
– Coś taka niewyspana. Wszystko w porządku?
Usiadłyśmy na ławce, a słowa same ze mnie wypłynęły. Nie mówiłam wszystkiego, ale ona i tak rozumiała.
– Wnuki mają swój świat. Ale to nie znaczy, że twoje uczucia są mniej ważne – powiedziała spokojnie. – Miłość to nie winda, co jeździ tylko w jedną stronę.
– Czasem lepiej zniknąć, niż czekać na uśmiech, który nigdy nie przychodzi – wyszeptałam, patrząc w ziemię.
Dorota uścisnęła moją dłoń. Taki zwykły, ludzki gest, który znaczył więcej niż wszystko, co usłyszałam przez ostatnie dni.
Wróciłam do mieszkania i bez słowa zaczęłam się pakować. Decyzja była już we mnie – spokojna, cicha. Po prostu nadszedł czas.
Postanowiłam wyjechać
Zapięłam walizkę z cichym kliknięciem. W salonie panował ten sam harmider: dzieci z nosami w ekranach, Aneta z telefonem przy uchu. Jakby nic się nie działo. Jakby mnie tu nie było.
– Co się dzieje? – zapytała w końcu Aneta, stając w progu. – Dlaczego się pakujesz?
Podniosłam na nią wzrok, starając się, żeby nie zadrżał mi głos.
– Wracam. Myślę, że już wystarczy.
– Ale... przecież miałaś zostać jeszcze kilka dni. Dzieci się ucieszyły, prawda? – spojrzała na Kaję, szukając potwierdzenia.
Kaja nawet nie spojrzała w moją stronę. Michał oderwał wzrok od tabletu i rzucił tylko:
– Cześć, babciu.
Podszedł, przytulił się. Krótko. Jakby ktoś mu kazał. Kaja w końcu też podeszła i objęła mnie lekko, jak obcą osobę.
A ja stałam tam z sercem rozpadającym się na kawałki.
– Bo chyba nadszedł czas, by wam nie przeszkadzać – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć, ale nie udało mi się.
– Mamo, nie dramatyzuj – mruknęła Aneta, ale głos jej zadrżał. – Po prostu jesteśmy zabiegani...
– Wiem. Macie swoje życie. I ja też muszę mieć swoje.
Nie płakałam, nie tam. Ale dłonie mi drżały, kiedy zamykałam drzwi.
W pociągu wyjęłam ciasteczka – nienaruszone. Siedziałam z nimi na kolanach, patrząc przez okno, za którym uciekał świat.
Nie zawołali za mną, nie pytali, czy zostanę. Może naprawdę byłam tylko przeszkodą.
Wróciłam do siebie
Drzwi mieszkania zamknęły się za mną z cichym stuknięciem. Wróciłam. I choć powinnam czuć ulgę, że jestem u siebie, że znowu cisza nie boli, tylko otula – czułam tylko pustkę.
Zdjęłam płaszcz, ustawiłam walizkę w kącie. Telefon położyłam na stole i… czekałam. Przez chwilę. Przez godzinę. Przez cały wieczór.
Ale nie zadzwonił nikt.
Ani Aneta, ani Jarek. Nawet Michał, choć przecież kiedyś zawsze wysyłał mi buźki na komunikatorze. Nikt nie zapytał, czy dojechałam bezpiecznie. Czy nie pomyliłam pociągu. Czy nie zasłabłam na dworcu. Nikt. A przecież wiedzieli, że wracam.
Zaparzyłam herbatę. Ten sam kubek co zawsze, ten z odpryśniętym uszkiem. Włączyłam radio. W pokoju pachniało kurzem i spokojem. Tylko tu czułam się sobą. Nie przeszkodą. Nie ciężarem.
Ustawiając wazon z tulipanami od Doroty, poczułam wdzięczność. Że mam to miejsce. Mój dom. Moją ciszę.
Usiadłam przy oknie. Światło latarni malowało złote plamy na zasłonach. Spojrzałam na telefon jeszcze raz – dla pewności.
Nie. Nic.
Ale tym razem to milczenie nie bolało. Było tylko odpowiedzią. Cichą, jednoznaczną.
„Nie jesteś już potrzebna”.
I może... może to dobrze. Może czas przestać tęsknić za czymś, co istnieje tylko we wspomnieniach.
Bo tu – w tej ciszy, w tym oknie, z herbatą w dłoni – byłam znów u siebie.
Irena, 71 lat
Czytaj także:
- „Wspólne składanie PIT-ów przeniosło się z urzędu do hotelu. Skomplikowałam sobie życie bardziej niż robią podatki”
- „Myślałam, że to będzie spokojna Wielkanoc. Zapomniałam jednak, z kim siadam do stołu i jajeczka”
- „Poszłam do spowiedzi przed Wielkanocą. W konfesjonale usłyszałam głos, który kochałam 20 lat temu”