„Marzyłam o świętach we dwoje, ale aż do sylwestra musiałam zajmować się wnukami. To było ponad moje siły”
„Przełknęłam ślinę. W sercu poczułam ciężki kamień. Po jego policzku spłynęła łza. I wtedy zrozumiałam – ten zbuntowany chłopak nie potrzebuje wakacji, prezentów ani sushi na Wigilię. On potrzebuje matki ojca. A skoro ich nie ma… to może chociaż babci, która wysłucha”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się wszystko tak porozjeżdżało. Kiedy przestałam być matką, a stałam się opiekunką. Kiedy z kochanej teściowej zamieniłam się w darmową nianię. Czasem sobie myślę, że sama sobie jestem winna – że chciałam być za dobra. Że nigdy nie powiedziałam „nie”, kiedy powinnam.
W tym roku marzyłam tylko o jednym: o świętach z mężem. Cichych, spokojnych, takich jak kiedyś. Miałam już nawet wizję – barszcz z uszkami, ciepły koc, film w telewizji i jego dłoń w mojej. Zamiast tego, siedziałam z trójką rozwrzeszczanych wnuków, z których najmłodszy miał katar po pas, a najstarszy próbował smażyć naleśniki na mojej nowej patelni bez pytania. A młodzi? Młodzi pojechali na narty. Taki sobie wymyślili prezent gwiazdkowy dla siebie. I nie, nie zapytali, czy dam radę z dziećmi. Oni po prostu przywieźli je pod drzwi, machnęli mi „pa” i pojechali. Bo przecież ja zawsze dam radę, prawda?
Byłam w szoku
– Mamo, naprawdę jesteś kochana, że się zgodziłaś – powiedziała moja córka, rozpinając kurtkę wnuczki. – Będziemy dzwonić!
– Chwileczkę – uniosłam rękę. – Kiedy ja się niby zgodziłam?
– No przecież rozmawiałyśmy w październiku, pamiętasz? Mówiłam, że może pojedziemy z Radkiem na narty…
– Powiedziałaś: „może”, a ja odpowiedziałam: „zobaczymy”. To nie jest zgoda.
Radek, mój zięć, oczywiście się wtrącił:
– Ale mamo, przecież ty kochasz spędzać czas z dzieciakami! One za tobą przepadają!
– Dzieciaki tak, owszem – spojrzałam na nich, jak taszczyli torby większe od siebie – ale nie przez pięć dni, bez przerwy, w święta.
– Oj, mamo... – machnęła ręką córka. – Wrócimy przed Nowym Rokiem.
Stałam w przedpokoju z rękami skrzyżowanymi na piersi. Mała Julia już zdążyła rozsypać klocki na cały dywan. Franek wlazł do kuchni i chyba wyjadał cukierki z miski. A najstarszy, Kuba, nawet się nie przywitał – tylko siedział z noskiem w telefonie.
– Mamo – zaczął Radek, zakładając kurtkę – obiecuję, że w styczniu zabierzemy cię do spa. Na dwa dni. Tylko ty i masażysta. Co ty na to?
– A co z moimi świętami? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedzieli. Po prostu pocałowali mnie w policzek i zamknęli za sobą drzwi. Stałam chwilę w ciszy, zanim Franek nie wrzasnął z kuchni:
– Babciu! A możemy dziś pizzę?
Nie mogłam za nimi nadążyć
– Nie ma pizzy – powiedziałam, wchodząc do kuchni i zabierając Frankowi telefon ze stolika. – Najpierw zjemy barszcz.
Wnuczek tylko jęknął.
– Są święta.
– Fuj – mruknął Kuba, nie podnosząc wzroku znad ekranu. – U nas w domu to by się zamówiło sushi na Wigilię.
– A u nas się je barszcz – odparłam ostro. – I odłóż ten telefon, bo go schowam do zamrażarki.
Julia tymczasem płakała, bo Franek nie chciał jej pożyczyć misia. Franek płakał, bo zabrałam mu telefon. A Kuba… Kuba robił zdjęcia mojej kuchni i wrzucał coś do internetu.
– Co ty robisz? – zapytałam.
– Pokazuję znajomym, jak babcia mnie cofnęła do średniowiecza.
Zaparzyłam melisę i usiadłam przy stole. Dzieci krzyczały, miód się rozlał na obrus, barszcz wykipiał, a dzwonek do drzwi zadźwięczał jakby na złość.
– Niech to będzie cud bożonarodzeniowy – mruknęłam i poszłam otworzyć.
Za drzwiami stała sąsiadka z dołu, pani Helena.
– Dzień dobry. Przepraszam, ale… może trochę ciszej?
Spojrzała mi przez ramię na chaos w salonie i dodała ze współczuciem:
– A, to wnuki… No tak. Młodzi pojechali?
– Na narty – powiedziałam.
– W święta?
– W święta.
Sąsiadka pokiwała głową i uśmiechnęła się smutno i dodała:
– To wytrwałości, kochana.
Zamknęłam drzwi i pomyślałam: ja naprawdę nie chciałam wiele. Tylko trochę ciszy.
Łzy napłynęły mi do oczu
Wieczorem, kiedy w końcu udało mi się zagonić dzieci do łóżek, kuchnia wyglądała jak po wojnie. Na blacie niedojedzone pierogi, rozlana cola na stole, w zlewie sterta naczyń. Włożyłam fartuch, chociaż i tak wiedziałam, że niczego już dziś nie dokończę.
– Babciu? – w drzwiach kuchni stanął Kuba. – Możesz mnie nie budzić rano?
– A do której zamierzasz spać?
– Do dwunastej. I jakbyś mogła nie zaglądać do pokoju, to super.
– A śniadanie?
– Nie jestem już dzieckiem – wzruszył ramionami. – Mogę zjeść później.
Zamknął drzwi z hukiem. Oparłam się o lodówkę, poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wtedy zadzwonił telefon. Ekran pokazał: Radek.
– Mamo, wszystko w porządku? – jego głos był zbyt pogodny jak na godzinę dwudziestą trzecią.
– Świetnie – odpowiedziałam chłodno. – Franek się popłakał, bo dostał jabłko zamiast chipsów, Julia ma katar, a Kuba uważa, że zepsułam mu życie.
– Ojej – zaśmiał się Radek. – Ale dzieci cię kochają, no wiesz przecież.
– A wy mnie kochacie? Czy już tylko robię za pomoc domową?
– Mamo, nie przesadzaj.
– A wiesz, czego ja chciałam w te święta? Spędzić je z mężem. Sam na sam. W spokoju. Może nawet... zatańczyć przy „Cichej nocy”.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– No ale przecież możemy to nadrobić w styczniu! Spa, masaże...
– Nie. Tego się nie da nadrobić.
– To, co mam powiedzieć Ani? Że mamy wracać?
– Nie, Radek. Już i tak wyjechaliście. Teraz tylko... bawcie się dobrze.
I rozłączyłam się.
Zatkało mnie
Następnego dnia o poranku obudził mnie zapach spalenizny. Wpadłam do kuchni jak burza – Kuba stał przy kuchence, z patelnią pełną czarnych naleśników.
– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam. – Mówiłeś, że będziesz spał do południa.
– Chciałem tylko zrobić coś do jedzenia – wzruszył ramionami. – W domu to sam sobie robię śniadanie, bo tata śpi.
– To trzeba było mnie obudzić!
– Już i tak nie spałaś, babciu. Przecież słyszałem, jak płakałaś w nocy.
Zatkało mnie. Usiadłam ciężko na krześle. Kuba podszedł, usiadł naprzeciw i patrzył na mnie przez chwilę bez słowa.
– Wiesz, babciu… Wiem, że to nie fair, że zostaliśmy tu z tobą. My też nie mamy lekko.
– Ty? Nie masz lekko? Przecież masz wszystko!
– Może i tak, ale rodziców nie mam.
– Oni cię kochają, Kubuś. Tylko... trochę się pogubił.
Przełknęłam ślinę. W sercu poczułam ciężki kamień. Po jego policzku spłynęła łza. I wtedy zrozumiałam – ten zbuntowany chłopak nie potrzebuje wakacji, prezentów ani sushi na Wigilię. On potrzebuje matki ojca. A skoro ich nie ma… to może chociaż babci, która wysłucha.
– Chodź tu – powiedziałam i wyciągnęłam do niego ramiona.
Przytulił się bez słowa.
Serce mi zmiękło
Po tej rozmowie z Kubą coś we mnie pękło. Bo zrozumiałam, że już nie chodziło o to, że młodzi mnie wykorzystali. Chodziło o to, że ktoś w tym domu czuł się jeszcze bardziej opuszczony niż ja.
– Babciu, Franek się znowu zsikał! – krzyknęła Julia z łazienki.
– Nie zsikałem się! – wrzasnął Franek z oburzeniem. – To woda z kranu!
– Taka, co leci po majtkach? – dodał Kuba z przekąsem.
Zamiast się wściekać, roześmiałam się. I wiecie co? Dzieci też.
– W porządku – powiedziałam. – Dziś nie będzie świątecznego obiadu. Zrobimy naleśniki. Takie prawdziwe. I każdy może dodać, co chce.
– Ja chcę z czekoladą! – zawołała Julia.
– A ja z ketchupem! – dodał Franek, ku mojemu przerażeniu.
– A ja z twoim powidłem śliwkowym, babciu – powiedział Kuba i uśmiechnął się do mnie tak, że serce mi zmiękło.
Resztę dnia spędziliśmy w kuchni. Dzieci były pochlapane ciastem, ja miałam mąkę we włosach, a stół wyglądał jak pobojowisko. Było wesoło. Pierwszy raz od dawna. Wieczorem zasiedliśmy razem do stołu. Włączyłam kolędy, a Franek podśpiewywał, jak umiał. I wtedy odezwał się Kuba:
– Babciu? A może w przyszłym roku też zostaniemy u ciebie na święta?
– Nie wiem, kochanie – odparłam. – Ale jeśli będziecie chcieli, to tak.
Spojrzałam na dzieci i pomyślałam, że choć marzyłam o świętach we dwoje, może właśnie takie – trochę brudne, głośne i nieplanowane – są tymi najprawdziwszymi.
Musiałam jej to powiedzieć
Gdy dzieci zasnęły, a w domu wreszcie zapanowała cisza, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. Nie sięgnęłam po książkę, nie włączyłam telewizora. Po prostu siedziałam w milczeniu. Aż w końcu zadzwonił telefon.
– Mamo? – głos córki. – Wszystko w porządku?
– Teraz tak – odparłam spokojnie. – Już śpią.
– Dzieciaki pisały, że super. Kuba nawet wysłał zdjęcie naleśników.
– Słuchaj, kochanie... Nie chodzi o to, że wyjechaliście. Tylko o to, że nawet nie zapytaliście.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Masz rację, mamo. Przepraszam.
– Wiesz, ja też marzyłam o świętach. Takich spokojnych. Bez chaosu. Jesteście rodzicami, dzieci za wami tęsknią. Kocham je nad życie, ale jestem ich babcią, a nie matką. Wiesz, co mam na myśli?
– Przyjedziemy jutro. Z samego rana. Zrobimy ci śniadanie, dobrze?
– A potem pojedziecie do spa?
– Nie... Zostaniemy. Chyba wszyscy potrzebujemy trochę więcej rodziny.
Uśmiechnęłam się. Cicho, sama do siebie. Może nie wszystko poszło tak, jak chciałam. Jednak to na pewno nie było to stracone Boże Narodzenie. Tylko następnym razem… sama zaplanuję swoje święta. I nikomu nie dam kluczy do siebie bez pytania.
– Mamo, kocham cię – dodała córka.
– I ja ciebie, kochanie.
Bo tak naprawdę… to o to właśnie chodzi.
Marlena, 77 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mi posyłał uśmiechy, a sąsiadce z góry drogie prezenty. Od zawsze był hojny, ale nie wiedziałam, że aż tak”
- „Dałam wnuczce na Mikołajki ręcznie dziergany sweterek. Chce mi się płakać, bo nie takiej reakcji się spodziewałam”
- „Mój syn poszedł na rekolekcje adwentowe i wrócił do domu z płaczem. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszał od księdza”