„Marzyłam o byciu babcią i rozpieszczaniu wnuków. Los przyniósł nam mały cud, ale straciłam dom i spokój ducha”
„Moment, w którym dowiedziałam się o ciąży córki, kompletnie mnie zaskoczył. Rozpierała mnie radość. A tak właściwie to radość do trzeciej potęgi. Mój mąż omal nie zakrztusił się obiadem, gdy mu o tym wspomniałam. Zastanawiałam się, jak damy radę”.
- Listy do redakcji
Kiedy dzieci wyprowadziły się z domu, zrobiło się jakoś dziwnie cicho. Tęskniłam za tą pozytywną atmosferą i całym zamieszaniem, które wprowadzały swoją obecnością. Coraz częściej łapałam się na marzeniach o małych wnuczkach. Wiadomość o ciąży córki sprawiła mi ogromną radość. Jeśli chodzi o syna, to wiedziałam, że na jego potomstwo trzeba będzie poczekać. Mieszkał z dala od nas, prowadząc swoje niezależne życie, a założenie rodziny nie było jego priorytetem – bardziej pochłaniała go kariera zawodowa.
Bardzo chciałam zostać babcią
Natomiast Milena wzięła ślub dwa lata temu i marzyła o macierzyństwie. Niestety, mimo starań nie udawało jej się zajść w ciążę. Po dłuższym czasie bezskutecznego oczekiwania, lekarz ginekolog zalecił jej kurację hormonami. Kilka tygodni później pojawiła się wspaniała nowina – długo wyczekiwany test ciążowy wreszcie dał pozytywny wynik. Razem z mężem byli tak przepełnieni szczęściem, że natychmiast zdecydowali się przekazać tę radosną wiadomość swoim bliskim.
Z uwagą obserwowaliśmy ich starania o potomstwo – dla nikogo nie było tajemnicą, jak bardzo chcieli zostać rodzicami. Kiedy nadszedł dzień pierwszego USG, nie mogłam się powstrzymać od zmartwień o wynik badania. Chociaż wyobraźnia podsuwała mi same czarne myśli, w duchu błagałam, by okazały się bezpodstawne.
Na ten ważny moment oczekiwali całymi miesiącami – nareszcie miało pojawić się ich pierwsze maleństwo. Denerwowałam się okropnie do czasu, aż Milena się odezwie. Prosiłam ją wcześniej, żeby dała znać natychmiast po wizycie. Rzeczywiście zadzwoniła bez zwłoki. Słyszałam, jak bardzo jest przejęta, a jej wzruszony głos tylko potęgował mój niepokój. W głowie kłębiły mi się czarne myśli – a może ciąża pozamaciczna? Czy doszło do poronienia? A może coś niedobrego z maluszkiem?
– Mamo, spodziewamy się trojaczków!
– Jak to?! – zdębiałam i aż musiałam spocząć na krześle.
Roześmiałam się głośno. To było coś nieprawdopodobnego! Tyle czasu martwili się, że nie doczekają się potomstwa, a teraz okazuje się, że od razu będą mieć trójkę maluchów?!
Trudno mi było wyczuć nastrój Mileny w tamtej chwili. Gdybym ja usłyszała taką wiadomość, pewnie też miałabym mieszane uczucia. W końcu sama wychowuję dwoje maluchów, które dzielą trzy lata różnicy, i pamiętam jak ciężko było na początku. Trojaczki? To brzmi jak prawdziwe wyzwanie! Ale postanowiłam jej dodać otuchy – złożyłam gratulacje, powiedziałam że na pewno sobie poradzi i zaoferowałam swoją pomoc, gdyby jej potrzebowała.
Po usłyszeniu tej informacji mój mąż o mało co nie zakrztusił się jedzeniem przy stole. Fakt, taka nowina mogła wytrącić z równowagi każdego, choć radosne uczucia przeplatały się ze strachem. W końcu para mieszkała w niewielkim lokum z dwoma pokojami, a ich pensje pozostawiały wiele do życzenia.
Martwiłam się, jak sobie poradzą
Dwoje ludzi może sobie jakoś poradzić, ale rodzina z trójką maluchów? Na szczęście teraz państwo wspiera rodziny finansowo. Myślałam o tym, jak oni to wszystko ogarną. On przecież musi zarabiać na życie, a ona zostanie w domu z całą trójką. Byłam pewna, że będę musiała dać im pomocną dłoń, tylko jak to wszystko zorganizować? Od razu pomyślałam, że najlepiej byłoby, gdyby zamieszkali razem z nami. W naszym domu jest sporo miejsca, a oni spokojnie mogliby się urządzić na górze. Mówiłam im o tym zanim wzięli ślub, ale zdecydowali się mieszkać osobno.
– Poczekaj cierpliwie, aż sami się odezwą – tłumaczył mi małżonek. – Jeżeli uznają, że potrzebują pomocy, na pewno dadzą znać. Wciskanie się na siłę młodemu pokoleniu zazwyczaj przynosi odwrotny skutek.
Eh, faceci! Kompletnie nie rozumieją, jak trudno jest opiekować się w pojedynkę maluchem, nie wspominając już o trzech naraz. Zapewniłam Milenkę, że może na mnie liczyć w każdej sytuacji i wciąż ma otwartą opcję wprowadzenia się do naszego domu. Byłam świadoma, że musi borykać się z wieloma uczuciami, co nie jest dobre dla przyszłej mamy.
Odwiedzali nas co weekend. Na początku ciąża dawała Milenie mocno w kość. Źle się czuła, wymiotowała i kręciło jej się w głowie. Kiedy weszła w drugi trymestr, jej samopoczucie nieco się poprawiło, ale wtedy zaczęło się coś niepokojącego – jej brzuszek powiększał się w zastraszającym tempie. Dosłownie z dnia na dzień był większy. W piątym miesiącu doktor skierował ją na zwolnienie i zalecił oszczędny tryb życia, bo już wtedy było jasne, że nie będzie w stanie donosić dziecka do planowanego terminu. Lekarze zdecydowali się na cesarskie cięcie przed końcem ósmego miesiąca.
Wydatki się nie kończyły
Przez ostatnie tygodnie była przykuta do łóżka, więc zaproponowałam jej swoją pomoc. Kiwnęła głową, bo tak naprawdę nie miała alternatywy. Z Maćkiem wiecznie w pracy, nawet przygotowanie posiłku sprawiało jej trudność. W międzyczasie Milena robiła zakupy online dla dzieci – zamówiła trzy łóżeczka z materacami, komplety pościelowe, całą masę ubranek, paczki pieluch i wannę do kąpieli. Dzieciaki jeszcze się nie urodziły, a już generowały spore wydatki.
– My kupimy wózek, spokojnie – powiedziałam.
– Wiesz ile kosztują takie dla trojaczków? Majątek! – próbowała mnie przestrzec, ale byłam pewna swojej decyzji.
Rodzice Maćka również wsparli nas finansowo przy przeróżnych zakupach. Z czasem i oni oswoili się z wizją trojaczków w rodzinie. Ponieważ wciąż są aktywni zawodowo, a my już nie pracujemy, mogliśmy bardziej pomóc. Tak naprawdę cieszyłam się, że mam okazję spędzić z córką więcej wspólnych chwil. To był ostatni moment, gdy mogłyśmy w spokoju porozmawiać i odpocząć przed zbliżającym się małym chaosem.
Kiedy rozpoczął się poród, Milenka trafiła do szpitala pod opieką Maćka, podczas gdy my w napięciu oczekiwaliśmy na telefon. Po kilku godzinach wreszcie się odezwał.
– Maluchy przyszły na świat! To dwie córeczki i synek, wszystko z nimi w porządku. Muszą tylko spędzić trochę czasu w inkubatorach, bo urodziły się takie maleńkie – mówił rozpromieniony.
Poczułam ulgę. Kolejnego dnia wybraliśmy się do kliniki, by spotkać się z noworodkami. Były takie maleńkie i... po prostu wspaniałe! Od razu gdy je zobaczyłam, skradły moje serce. Milena, mimo zmęczenia, promieniała szczęściem.
– Zdecydowaliście już, jak nazwiecie dzieci? – spytałam zaciekawiona.
– Tak! ABC. Alusia, Bartek i Celinka. Dzięki temu nikt nie pomyli ich imion – odpowiedziała ze śmiechem.
Po dwóch tygodniach wrócili ze szpitala. Odwiedziłam ich w domu i zaskoczyło mnie, jak ciasno zrobiło się w sypialni. Prawie połowę przestrzeni zajmowały łóżeczka dla maluchów. Bliźniaki miały różny rytm snu i na przemian się wybudzały. Na początku Milena próbowała je karmić piersią, ale kompletnie opadała z sił, bo non stop któryś maluch był głodny. W pewnym momencie postanowiła część karmień zastąpić mlekiem z butelki.
Złożyłam im propozycję
– Te warunki mieszkaniowe są dla nich nie do przyjęcia – mówiłam po powrocie do domu. – W tym mieszkaniu ledwo się mieszczą, a przecież będą potrzebować miejsca na wszystkie dziecięce sprzęty, zabawki i akcesoria. Po prostu zrobi się tam za ciasno. Wiesz, jak okropnie wspominam ten rok, kiedy mieszkaliśmy z twoimi rodzicami? To było straszne. Nie chcę, żeby moja córka przez to przechodziła. Słuchaj, może powinniśmy zaproponować im zamianę mieszkań? – wreszcie odważyłam się wypowiedzieć na głos pomysł, który od dłuższego czasu chodził mi po głowie, ale wcześniej nie miałam odwagi podzielić się nim z mężem.
W tym domu zamieszkaliśmy zaraz po tym, jak wzięliśmy ślub – to Staszek go wybudował. Minęło już ponad trzydzieści lat od tamtej chwili. Mój małżonek zamilkł. Doskonale rozumiał, że odkąd dzieci poszły na swoje, ta przestrzeń jest zbyt obszerna jak na nasze potrzeby. Myśląc o córce i jej mężu, jedno piętro z trzema pokojami mogłoby okazać się niewystarczające... Podjęcie decyzji nie należało do prostych, głównie z jednego względu. Nasz syn mógłby odnieść wrażenie, że jest traktowany gorzej od siostry.
– Myślę, że warto to rozważyć, ale najpierw trzeba o tym porozmawiać z Danielem – powiedział mój mąż.
Przytaknęłam mu i natychmiast chwyciłam komórkę, żeby zadzwonić do mojego syna. Nie miał jeszcze okazji poznać dzieci swojej siostry, ale miał to nadrobić w najbliższą sobotę. Martwiłam się jego możliwą reakcją na nasze plany. Kiedy przedstawiłam mu całą sprawę, kompletnie mnie zaskoczył – przyjął to wyjątkowo entuzjastycznie.
– Świetnie to wymyśliliście!
– Na pewno nie masz nam tego za złe? Przecież te pieniądze należą się też tobie.
– A co, już planujecie przejść na drugą stronę, że takie rozmowy o dziedziczeniu prowadzicie? – zaśmiał się, po czym stwierdził, że dobrze robię. Czułam się szczęśliwa z powodu jego reakcji. Niedługo później wyznał jednak, że i tak zamierza wyjechać z kraju, ponieważ zaproponowano mu pracę w Nowym Jorku.
– Wyjeżdżasz do Ameryki? – spytałam ze smutkiem, chociaż równocześnie rozpierała mnie duma z tego, jak daleko zaszedł w swojej karierze.
Przekazał nam informację o swoim wyjeździe za dwa miesiące. Wspomniał przy okazji, że chętnie weźmie udział w naszej przeprowadzce, zanim opuści kraj. Następnie trzeba było przekazać te plany wszystkim zainteresowanym osobom.
W sobotę lub niedzielę spotkaliśmy się wspólnie w mieszkaniu Mileny i Maćka. Kiedy już cała ekipa dotarła na miejsce, salon wprost pękał w szwach. Ten ścisk tylko potwierdził, że podjęliśmy właściwą decyzję.
– Musimy wam przekazać pewną propozycję – zaczęłam. – Zastanawiamy się nad zamianą mieszkań między nami. Wy moglibyście się przeprowadzić do naszego domu, a my zajęlibyśmy wasze mieszkanie. Jak wam się podoba taki pomysł?
Ta deklaracja kompletnie ich zamurowała. Wymienili między sobą spojrzenia, a na ich twarzach malowało się poruszenie.
– Ja się zgadzam – stwierdził Daniel z uśmiechem. – Co wy na to?
Sygnałem okazał się donośny, wspólny szloch płacz, które najwyraźniej chciały namówić swoich opiekunów na przyjęcie tej oferty. Naturalnie moja córka wraz z zięciem od razu przystali na tę propozycję. Nie posiadali się ze szczęścia, a my również cieszyliśmy się, że możemy służyć im pomocą.
Całe szczęście przeprowadzka poszła gładko. Milena wraz z Maćkiem przygotowali nam miejsce w pokoju gościnnym, dzięki czemu mieliśmy gdzie się zatrzymać. I tak przez kolejne trzy lata praktycznie nie było dnia, żebym nie wpadała do nich pomagać Milenie przy dzieciakach.
Teraz, kiedy maluchy rozpoczęły przedszkolną przygodę, Milena znów pracuje, choć tylko na połowę etatu. Ja z kolei pojawiam się zawsze wtedy, gdy trzeba pomóc. W naszym domu szybko poczuliśmy się naprawdę komfortowo, a ludzie mieszkający obok okazali się świetni. Co prawda młode pokolenie przewróciło nasze życie do góry nogami, ale jak to ludzie zwykli mawiać – każda pozornie trudna sytuacja może przynieść coś dobrego.
Grażyna, 65 lat