Reklama

– Lecę! – krzyknął Mateusz, wbiegając do kuchni i chwytając w locie kanapkę ze stołu.

Reklama

Odetchnęłam głęboko. Trudno powiedzieć, co było gorsze. Odkąd ponad rok temu rzuciła go narzeczona, każdą sobotę i niedzielę przesiadywał w swoim pokoju, gapiąc się w ekran komputera. A teraz non stop gdzieś pędził, nawet na obiady do domu nie wpadał. Chociaż szczerze mówiąc ucieszył mnie, kiedy wspomniał, że spotkał jakąś wyjątkową dziewczynę.

Mam nadzieję, że tym razem wybierze lepiej

Na myśl o jego byłej Aśce aż skrzywiłam się mimowolnie. Zostawiła go praktycznie przed samym ołtarzem, bo zadurzyła się w jakimś gościu z pracy. Niby dobrze, że chociaż uczciwie z nim porozmawiała, ale tylko ja wiedziałam, jak bardzo go to zraniło i ile wycierpiał. Kompletnie stracił apetyt, oblał końcowe zaliczenia na studiach i rzucił robotę.

Bez przerwy czekał, aż zadzwoni. W końcu całkiem się zamknął w sobie i nawet znajomych zaczął ignorować. Ale odkąd związał się z tą nową dziewczyną, to jakby mu się znów chciało żyć. Tylko się stroi przed lustrem, prasuje koszule, tapiruje włosy – mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy zamykałam drzwi za synem wychodzącym z domu. Wrócił grubo po północy.

– Byłeś cały czas u Joli? – krzyknęłam, wystawiając głowę przez drzwi pokoju.

Zobacz także

– Idź spać, mamo – odparł przyciszonym głosem, obiecując, że wszystko mi opowie następnego dnia.

Ale gdy się obudziłam, w kuchni na blacie leżała jedynie karteczka. „Jedziemy z Jolką postrzelać. Nie zostawiaj mi jedzenia, zjemy coś poza domem. Buziaki, Mateusz”.

Nowa dziewczyna i on jadą razem na strzelnicę? Kto zabiera wybrankę serca w podobne miejsca? Kiedy wrócił do domu, próbowałam go trochę przemaglować w sprawie tej dziewczyny, ale mnie spławił tekstem „mamo, idę do kina”. No i tyle go widziałam. Stwierdziłam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć do akcji, aby się czegoś dowiedzieć.

Poznanie potencjalnej synowej było dużym zaskoczeniem

Przy wieczornym posiłku, powiedziałam do syna:

– Minęło już osiem tygodni odkąd umawiasz się z tą Jolą, a ja wciąż nie miałam okazji jej poznać. Chciałabym w końcu zobaczyć dziewczynę, z którą spotyka się moje jedyne dziecko – poczochrałam go czule po głowie. Mój syn skrzywił się nieznacznie.

– Mamuś, nie chcę wywierać presji na Jolce. Obydwoje przeżyliśmy w przeszłości zawody miłosne i wolałbym uniknąć sytuacji, w której poczuje się przytłoczona – odparł, nie odrywając wzroku od swojego dania.

– Przytłoczona? Daj spokój! Ja tylko chcę ją poznać i zamienić z nią kilka słów! – zareagowałam z oburzeniem.

Kolejne dni spędziłam na ciągłym maglowaniu Mateusza. Wreszcie, nie wytrzymując już mojego nacisku, oznajmił, że ta dziewczyna wpadnie do nas w weekend. Wiedziałam, że muszę się postarać. Przecież kiedy Joaśka go zostawiła, marzyłam tylko o tym, by znalazł odpowiednią partnerkę i wziął z nią ślub.

Jeśli chodzi o gotowanie, to naprawdę dałam z siebie wszystko. Moimi popisowymi specjałami są: kaczka z pomarańczami, kremowa zupa brokułowa oraz sernik. Przygotowanie tych potraw do tanich nie należało, szczególnie kiedy doliczymy do tego bukiet kwiatów w wazonie i trochę lepsze wino.

„Ale dla własnego dziecka człowiek jest w stanie zrobić wszystko” – pomyślałam z uśmiechem, wkładając moją najlepszą garsonkę. Jola uprzedziła, że stawi się u nas o drugiej po południu, więc chciałam, abyśmy od razu usiedli przy stole. Tuż przed czternastą do pokoju zajrzał Mateusz.

Raczej nie była dobrze wychowana

– O rany, mamo, co ty na siebie włożyłaś? – zachichotał, gdy zobaczył mój odświętny kostium.

– No jak to? Przychodzi w końcu twoja wybranka, mam ją powitać w piżamie?

– Wystarczyłoby jakbyś założyła jakieś spodnie i t-shirt. Mówiłem ci, żebyś nie traktowała tego obiadu jak jakiegoś oficjalnego przyjęcia! – żachnął się, tłumacząc, że Jola wpadnie do nas od razu po pracy i może poczuć się niezręcznie. – Zorganizowałaś tutaj taką ucztę, jakby sama angielska monarchini zaszczyciła nas swoją wizytą – burknął, sięgając po serniczek.

Postanowiłam nie reagować, ale po godzinie 14:15 zaczęłam sugestywnie zerkać na antyczny zegar w kuchni. W tym czasie Mati w spokoju kartkował gazetę o samochodach. O 14:30 mruknęłam pod nosem, że jego dziewczyna chyba nie otrzymała najlepszego wychowania, a dziesięć minut przed piętnastą wściekłość mnie poniosła.

– Nie kapuję, o co ci biega. Przecież mówiłem, że Jola jest w pracy i mogło jej coś wyskoczyć – oburzył się mój syn.

– Co to za kobiety muszą pracować w niedzielę? – syknęłam, nakrywając sernik serwetką, żeby nie wysechł na wiór.

– Na przykład panie z kasy. Doktorki, dziewczyny z knajp i z recepcji – wymieniał Mati. – No i policjantki, a Jola przecież pracuje w policji – uzupełnił.

– Jasne, policjantki. Tylko tego mi brakowało. Kpij sobie z matki, kpij – burknęłam, poprawiając kołnierz od żakietu.

Stawiła się piętnaście po czwartej. Wyrośnięta, barczysta, w bojówkach i skórze. Krótko ścięta, z kolczykiem w nosie, koło trzydziestki piątki. Zatkało mnie.

Liczyłam na zjawiskową kobietę

Mój syn od razu zauważył, że nie darzę sympatią jego nowej wybranki. Ona z kolei sprawiała wrażenie, jakby moja obecność sprawiała jej wielką przyjemność. Zaczęła mówić mi o swojej pracy i w końcu, choć niechętnie, dotarło do mnie, że moje niemądre dziecko straciło głowę dla funkcjonariuszki policji.

– Nierzadko mam dyżur w weekendy, a czasami muszę wyjechać nawet na parę dni – rzuciła, biorąc następny kawałek domowego ciasta.

Ani kawałka kaczki nie zjadła, bo przecież jest wegetarianką. Żałowałam tylko, że Mateusz nie wpadł na to, by mnie wcześniej o tym poinformować. „Przygotowałabym wtedy jakieś spaghetti z warzywami, a może raczej zupę z soczewicy” – przemknęło mi przez myśl, gdy już wyszła.

– Wiem, mamo, że nie byłaś nią oczarowana, ale jeszcze polubisz Jolkę, przekonasz się do niej – powiedział Mateusz, ściskając mnie lekko i pomagając w sprzątaniu naczyń ze stołu po wystawnym obiedzie.

Łzy napłynęły mi do oczu. Wizja przyszłej synowej kompletnie odbiegała od moich wyobrażeń. Starsza od mojego syna, niewzruszona niczym skała, prawie jak mężczyzna, a nie wątła i delikatna kobieta…

„Moje jedyne dziecko, a tu taka porażka” – zadręczałam się tą myślą. Na domiar złego z tym kłopotem musiałam mierzyć się w pojedynkę, bo Mateusz ciągle gdzieś znikał. Zaraz po pracy gnał do niej. A weekendy – lepiej nie wspominać. Czas mijał nieubłaganie, a sytuacja tylko się pogarszała na moją niekorzyść.

No cóż, nie miałam wyjścia – muszę się z tym pogodzić

– Wybieramy się w Tatry na kilka dni wspinaczki – zakomunikował pewnej soboty z samego rana.

– Ale Mati, przecież ty kompletnie nie masz wprawy w górskich wędrówkach, zero przygotowania i umiejętności – wystraszyłam się, lecz on tylko parsknął śmiechem. Stwierdził, że z Jolą u boku da sobie radę, że jadą w większym towarzystwie, a nie we dwoje, że ekwipunek mają pierwszorzędny, a warunki atmosferyczne są wyjątkowo dobre i sprzyjające.

Pogwizdując opuścił mieszkanie, a ja cały weekend błagałam Boga, aby cały i zdrowy wrócił po tym weekendzie do domu. Tak to bywa, gdy jest się matką jedynaka… W kolejną niedzielę namówiła go na wyjazd poza miasto, najpierw na pokazy samolotów, a potem na off-roadową wyprawę samochodową.

– Ta dziewczyna doprowadzi cię do grobu, wykańcza cię doszczętnie! Jak ty sobie wyobrażasz przyszłość u boku takiej dziewuchy?! Kobieta powinna siedzieć w domu, być podporą dla faceta, a nie latać po szczytach i uganiać się za wolnością – zrzędziłam, ale Mateusz tylko chichotał pod nosem. Po chwili rzucił, że zamierza się z nią ożenić i nic tego nie zmieni.

– Pora zaopatrzyć się w kieckę, mamuśka, szykuje się impreza – cmoknął mnie w policzek.

Dosłownie ścięło mnie z nóg, ledwo mogłam złapać oddech.

– Nigdy w życiu! – warknęłam. Zerknął na mnie z miną pełną pretensji, zupełnie jakbym była jego największym wrogiem, po czym natychmiast opuścił pokój.

Zostawił tylko kartkę

Kolejnego ranka oświadczył, że przeprowadza się do tej przeklętej Jolki i zaczął się pakować. Następnego dnia zabrał resztę rzeczy, a w kuchni zostawił kartkę. „Bardzo Cię kocham, mamo, ale nie możesz bez przerwy mną rządzić! Jolę też kocham i chcę z nią budować swoją przyszłość, postaraj się to zrozumieć”.

W kopercie, poza krótkim listem, znalazłam także zaproszenie na ich ślub

Godzinami gapiłam się na tę nieszczęsną kartkę. „A więc ostatecznie ta ceremonia dojdzie do skutku…” – dumałam, co powinnam zrobić. „Gdy się tam pokażę, osiągną to, co chcieli, dostaną to, na czym im zależało, ale jeśli nie przyjdę… Kto wie, może stracę bliskich” – rozważałam, sięgając do garderoby.

Postanowiłam sobie: „Trudno, trzeba iść na zakupy. W końcu ślub syna to nie byle co. Niech już robi po swojemu”. Pocieszałam się w duchu, że przecież żadne małżeństwo nie musi trwać wiecznie. „Dobra, dam tej Joli jeszcze jedną szansę, skoro już jestem na to skazana… Lepiej dzielić się dzieckiem z synową, która nie do końca mi odpowiada, niż w ogóle nie mieć z nim kontaktu” – pomyślałam, wstukując numer do moje syna Matiego.

– Kochanie, jeśli będziesz mieć jakieś kłopoty lub coś będzie ci potrzebne, zawsze możesz na mnie polegać – oznajmiłam przyciszonym głosem, spuszczając z tonu i chowając dumę do kieszeni. Ostatecznie sama też nie zachowałam się fair, więc chyba najwyższa pora pogrzebać nasz konflikt i po prostu docenić to, co mamy.

Reklama

Antonina, 63 lata

Reklama
Reklama
Reklama