Reklama

Codzienność po dwóch dekadach wspólnego życia – kiedyś brzmiało to całkiem normalnie, ale od dłuższego czasu przestało. Świat, w którym istnieliśmy z Moniką obok siebie, rozpadł się niepostrzeżenie. Jakby wszystko, co nas kiedyś łączyło, gdzieś po drodze się rozmyło, pozostawiając jedynie gorzki posmak wspomnień.

Reklama

Czasami patrzyłem na nasze stare zdjęcia – wakacje w Grecji, śmiechy na plaży, jakieś beztroskie wygłupy w wodzie. Wyglądało to jak życie kogoś zupełnie innego, historia, która skończyła się nie wiadomo kiedy, a ja

nawet nie zauważyłem, że coś przemija. Wtedy było tak wiele planów, marzeń, wspólnych wyzwań. A teraz? Teraz zostały mi tylko bezsenne noce i zastanawianie się, kiedy wszystko poszło nie tak.

Bywały momenty, gdy próbowałem zrozumieć, czy mogłem zrobić coś inaczej. Oboje wiedzieliśmy, że to nie działa, że gdzieś po drodze wszystko się zatraciło. Monika stała się dla mnie obcą osobą, kimś, kto mieszkał ze mną pod jednym dachem, ale nie zajmował już miejsca w moim sercu. Ta myśl rosła we mnie długo, nieubłaganie, niczym ciemna plama, której nie sposób było już ignorować.

Dlatego rozwód wydawał się formalnością – myślałem, że to moja droga do spokoju, do nowego, samotnego, ale przynajmniej przejrzystego życia. Tylko że nagle pojawiła się przeszkoda, jakby los chciał wystawić mnie na jeszcze jedną próbę. Bo gdy już byliśmy w połowie całej procedury, dowiedziałem się, że Monika jest chora. Choroba. Słowo, które zawisło nade mną jak ciemna chmura. Mimo wszystkich trudności, jakie między nami narosły, nie potrafiłem o niej myśleć z obojętnością.

Wszystko się skomplikowało

Wiadomość o chorobie Moniki spadła na mnie niespodziewanie. Siedziałem przy biurku, kiedy zadzwonił Paweł, nasz wspólny przyjaciel. Mówił krótko, jakby każde słowo było ciężarem. Nowotwór. Agresywny. Droga terapia. Wysłuchałem go, ale dopiero później dotarło do mnie, co oznaczała ta diagnoza.

Czułem, jak wewnętrznie się rozrywam. Nie miałem już tej pewności, na którą liczyłem, tego spokoju, którego tak pragnąłem. Wiedziałem, że pragnę nowego życia, ale nie potrafiłem przestać się zastanawiać, co zrobić teraz – dokończyć rozwód, a może zostać i wspierać ją w tej walce? Nasze problemy, wszystkie lata oddalania się od siebie, nie sprawiały, że przestało mnie obchodzić jej życie.

Gdy skończyłem rozmowę, długo siedziałem w milczeniu. Nie wiedziałem, co czuję. Współczucie? Gniew? Żal? A może mieszaninę wszystkiego naraz. Czasem człowiek myśli, że ma kontrolę nad swoim życiem, a potem los jednym ruchem strąca mu tę pewność z rąk.

Z takimi myślami poszedłem do prawnika. Chciałem wiedzieć, co się stanie, jeśli wstrzymam rozwód. Przemknęło mi przez głowę, że może lepiej zakończyć to wszystko i pomóc jej... z dystansu. Czułem jednak, że ta decyzja nie będzie taka prosta.

Jeśli wycofam pozew teraz, mogę pomóc jej w inny sposób, bez odwoływania rozwodu? – zapytałem niepewnie.

Prawnik spojrzał na mnie, chyba domyślając się, w jakim jestem stanie.

– Może pan zawsze pomóc finansowo – odparł. – Pytanie tylko, czy chce pan to zrobić. Czasem lepiej wszystko zakończyć i wtedy dopiero komuś pomóc.

Ta wieść mnie dobiła

Prawda uderzyła mnie, gdy przeglądałem stare rachunki w domu. Między fakturami i paragonami znalazłem rachunek z hotelu – datowany na czas, kiedy rzekomo była na delegacji. Z początku nie chciałem tego widzieć. Potem przyszedł gniew, że nawet teraz, kiedy jest chora, rzeczy, o których nie miałem pojęcia, wciąż wychodzą na wierzch.

Nie wytrzymałem. Pojechałem do Moniki, chociaż to, co miało być między nami, już dawno się wypaliło.

– Potrzebujesz teraz mojej pomocy? A przez ten czas był ktoś inny? – wypaliłem, nawet nie próbując opanować emocji.

Monika zamarła, a potem westchnęła, jakby wiedziała, że ten dzień w końcu nadejdzie.

– Tak, masz prawo być zły. Ale to nie dlatego, że cię nie kochałam – powiedziała cicho. – Tylko... po prostu cię obok mnie nie było.

Jej słowa były jak zimna woda. Mogłem ją wyzywać, mogłem wyjść i nigdy więcej nie wracać. A jednak tkwiłem tam, patrząc na nią. Wspomnienia ostatnich lat małżeństwa przelatywały mi przed oczami, każde jej oddalenie, każdy wieczór spędzony samotnie.

Nie potrafiłem tego tak po prostu wybaczyć. Mimo to wiedziałem, że mimo wszystko jej pomogę. Nie

Musiałem coś dla niej zrobić

Spotkaliśmy się w kawiarni na obrzeżach miasta, gdzie nikt nie mógł nas rozpoznać ani usłyszeć. Monika wyglądała już inaczej – zmęczona, jakby to wszystko już dawno ją pokonało. Usiadła naprzeciwko mnie, a między nami zapadła cisza, którą nie wiedziałem, jak przerwać.

Zapłacę za leczenie – powiedziałem w końcu. – Nieważne, co było między nami. Chcę, żebyś miała możliwość wyzdrowienia.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Widać było, że nie spodziewała się tej propozycji.

– Nie musisz tego robić – odpowiedziała po chwili, spuszczając wzrok. – Może lepiej, żebyś mnie zostawił. Po wszystkim, co się stało...

Nie robię tego dla ciebie – przerwałem chłodno. – Robię to, bo spędziliśmy ze sobą dwadzieścia lat. Nie mogę teraz po prostu odejść.

Monika zamilkła, a na jej twarzy pojawił się jakby cień smutku. W tej chwili oboje wiedzieliśmy, że nic nie przywróci tego, co kiedyś mieliśmy. Żadne pieniądze, żadne wyznanie nie mogło sprawić, że znowu stalibyśmy się sobie bliscy. Ona była tylko kimś, kogo kiedyś znałem, a teraz potrzebował mojej pomocy.

Byłem jej coś winien

Tamtego wieczoru, wracając samotnie do pustego mieszkania, myśli zaczęły wypełniać mi głowę, jakby ktoś otworzył drzwi do wszystkich wspomnień, które przez lata spychałem gdzieś na bok. Przypominały mi się momenty, kiedy Monika i ja naprawdę byliśmy blisko – te czasy, gdy wszystko wydawało się prostsze, gdy byliśmy dla siebie wszystkim.

Widziałem przed oczami naszą podróż poślubną do Toskanii. Zamiast rezerwacji w hotelu wzięliśmy stary kamper i ruszyliśmy w nieznane. Błądziliśmy po polnych drogach, a ona śmiała się z mojej beznadziejnej orientacji w terenie. Pamiętam, jak siedzieliśmy razem na wzgórzu, patrząc na zachód słońca, i przysięgaliśmy sobie, że nic nas nie rozdzieli.

A później – gdy urodził się nasz syn, to Monika wzięła na siebie opiekę nad nim, gdy ja pracowałem dniami i nocami, budując firmę, która dziś jest wszystkim, co mam. Wspierała mnie, nawet kiedy całe noce siedziałem w biurze. Nie narzekała, nigdy nie powiedziała, że jest jej ciężko, choć teraz, gdy myślę o tym, pewnie nieraz czuła się samotna.

I choć zdrada bolała, to czy mogłem jej całkiem odmówić pomocy? Tak wiele z nas pozostało w tamtych wspólnych chwilach, że nie potrafiłem odwrócić się od niej, teraz gdy najbardziej tego potrzebowała.

Nie potrafiłem jej zostawić

Pomoc stała się faktem. Miesiące leczenia były dla niej trudne, a ja pojawiałem się od czasu do czasu w szpitalu, choć każde nasze spotkanie przypominało bardziej spotkanie obcych ludzi niż dwojga, którzy dzielili kiedyś całe życie. Siedziałem przy niej, trzymając się z daleka, jakby jakaś niewidzialna bariera oddzielała mnie od dawnego ciepła, które do niej czułem.

Pewnego dnia, gdy wychodziłem, Monika podniosła na mnie wzrok. Była wyraźnie słaba, twarz miała bladszą niż zwykle, a w oczach malowało się coś na kształt wstydu i wdzięczności.

Dziękuję... za wszystko. Choć wiem, że już cię nie obchodzę – powiedziała cicho, a w jej głosie słychać było coś, co brzmiało jak rezygnacja.

Spojrzałem na nią chłodno, czując, jak każde z tych słów wbija się we mnie, choć już nie bolało tak, jak kiedyś.

– Nie chodzi o ciebie, Monika – odpowiedziałem po chwili. – To raczej… to, co było między nami. Nie potrafię po prostu inaczej.

Skinęła głową, rozumiała. Przez chwilę panowało między nami milczenie, które zdawało się trwać wieczność. Wiedzieliśmy oboje, że ten etap nieuchronnie się kończy, że cokolwiek nas łączyło, teraz nie było już niczym więcej niż cieniem dawnego związku. Zastanawiałem się tylko, czy cokolwiek jeszcze w nas pozostało – oprócz pustki, która stała się nieodłączną częścią każdego naszego.

Spełniłem swój obowiązek

Po zakończeniu leczenia Monika wróciła do swojego życia, a ja do swojego. Spotkaliśmy się jeszcze raz, tym razem w biurze prawnika, by zamknąć sprawę rozwodu. Bez żalu, bez słów, które próbowałyby ratować przeszłość. Ona podziękowała mi za wsparcie, a ja tylko skinąłem głową – więcej nie byłem w stanie jej dać.

Wychodząc z kancelarii, czułem, jak opada ze mnie ciężar tych ostatnich miesięcy, a jednak… jakaś część mnie pozostała pusta, jakby wszystko, co kiedyś budowaliśmy, zostawiło we mnie ranę, która już nigdy się nie zagoi. Być może jeszcze kiedyś znajdę w sobie siłę, by znowu kogoś pokochać. Ale teraz? Teraz pozostała mi tylko blizna po tym, co straciliśmy – i ta dziwna, bolesna świadomość, że nawet największa miłość nie zawsze wytrzymuje próbę czasu.

Reklama

Tomasz, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama