Reklama

Miałam tylko szesnaście lat, ale wyglądałam na więcej. Duże piersi, gęste włosy i ciemne oczy przyciągały uwagę mężczyzn. Odkąd pamiętam, oglądali się za mną. Na moje nieszczęście.

Reklama

– Smaczna dziewucha – mówili.

– Z taką by się chłop nie nudził!

Moja mama strasznie się wtedy złościła!

– Wystarczy, że ja cię urodziłam, będąc prawie dzieckiem – narzekała. – Broń ci, Panie Boże, takiego losu!

Rozpłyniemy się w ludzkim mrowisku

Jeden jedyny raz poszłam na dyskotekę. Trochę za dużo wypiłam i dałam się zwieść na manowce przystojniakowi, który ulotnił się równie szybko, co przyszedł.. Do domu wróciłam nad ranem i od razu było widać, co się ze mną działo.

– Kto to był?! Mów! – krzyczała mama, ale skąd mogłam wiedzieć?

Potem sprzedałyśmy dom po rodzicach mamy i przeniosłyśmy się na drugi koniec Polski. Mama mówiła, że trzeba się spieszyć, bo za chwilę będzie widać mój brzuch. Zamieszkałyśmy w wielkim mieście. Tu nikt nikogo nie zna i łatwo się ukryć ze swoimi sprawami. Co kogo w olbrzymim wieżowcu z dziesięcioma piętrami i sześcioma klatkami schodowymi obchodzą dwie nowe lokatorki? Byłyśmy ciche, nie rzucałyśmy się w oczy, można było mieć nadzieję, że przez te parę miesięcy ciąży rozpłyniemy się w ludzkim mrowisku.

Mama była jeszcze młoda, miała zaledwie trzydzieści cztery lata, więc mogła zakładać pod spódnicę specjalnie uszytą poduszkę i udawać, że nosi dziecko. Mnie zamknęła w domu. Do siódmego miesiąca mogłam wychodzić przed blok, bo jak założyłam luźne ciuchy nic nie było widać. Później zakazała mi się nie pokazywać.

Trudno w to uwierzyć, ale u lekarza nie byłam ani razu... Tylko jakaś stara położna nas odwiedzała, oglądała mój brzuch. Coś tam gadała z mamą, ale mnie wtedy nie kazały wychodzić z pokoju. Mama na pewno jej zapłaciła za dochowanie tajemnicy i za pomoc przy porodzie. Wszystko poszło sprawnie i bez problemów.

Urodziłam dziewczynkę. Była malutka, drobna, wcale do mnie niepodobna, bo włoski miała ciemne i skórę śniadą, jakby ją wykąpali w orzechowym wywarze. Mama powiedziała, że to dobrze, tym bardziej nikt niczego nie będzie podejrzewał... Coś tam zachachmęciła w przychodni rejonowej, że przy przeprowadzce zgubiła papiery i dokumenty, więc nie ma dowodu na wizyty u doktora w poprzednim miejscu zamieszkania. Znowu jej pomagała ta położna. Jestem prawie pewna, że i jakiś lekarz maczał w tym palce, bo moja córeczka została zarejestrowana jako dziecko mojej mamy i nikt więcej o nic nie pytał.

To było czternaście lat temu... Niby człowiek nie igła, ale jak się postara wszystko może załatwić, byle tylko mieć znajomości i trochę szczęścia. Moja mama miała jedno i drugie! Muszę jeszcze wyjaśnić, że ja także jestem panieńskim dzieckiem i w rubryce ojciec jest u mnie napisane „NN”. Co mamie szkodziło powtórzyć to jeszcze raz? Teraz miała dwie córki i wstąpiły w nią jakby nowe siły. Odmłodniała, wypiękniała, wyglądała na szczęśliwą.

Ona, po prostu, ukradła mi Antosię!

Zgodziłam się, nie protestowałam. Byłam nawet zadowolona, jakby ktoś zdjął ze mnie wielki ciężar. Nic dziwnego, miałam przecież tylko kilkanaście lat. Pozbyłam się kłopotu. Mogłam znowu iść do szkoły, umawiać się z koleżankami, być wolna i zapomnieć o wszystkim... Wtedy tego właśnie chciałam. Uczyłam się jak szalona, bo miałam plan; po maturze wyjechać stąd jak najdalej i zacząć jeszcze raz. Nikt o niczym nie wiedział. Wmówiłam sobie, że można zamazać przeszłość i prawie w to uwierzyłam. Z Antosią nie miałam kontaktu. Moja mama nie chciała, żebym jej dotykała, przewijała ją, czy kąpała...

– Po co?– mówiła. – Nie przyzwyczajaj się! Ona jest moja i tak ma zostać!

Studiowałam w innym mieście. Do domu przyjeżdżałam rzadko. Antosia zawsze się trochę boczyła na mój widok. Była nieśmiała i cicha. Wyrastała na słodką filigranową czarnulkę.

Podobna do ojca – tłumaczyła mama, kiedy ktoś się dziwił, że jest taka inna, niż ona i ja. – Też miał czarne włosy...

To ludziom wystarczało. Może i trochę plotkowali, że mama żyje jak zakonnica i wszystko poświęca dzieciom, ale szanowali ją. Była zaradna, dzielna i szybko zjednywała sobie sympatię. „Prawdziwa matka Polka” – mówili z podziwem.

Na studiach zakochałam się w żonatym mężczyźnie. Znów zaszłam w ciążę, ale nie chciałam mieć dziecka. Ukochany wywiózł mnie za granicę i sfinansował zabieg. Byłam pewna, że słusznie postąpiłam... Mój romans się skończył, bo mowy nie było, abym wygrała z tamtą rodziną.

– Mam dzieci, wspólne interesy, zobowiązania, to mogłoby mnie zniszczyć... – tłumaczył mi Rysiek. – Nie jestem już taki młody. Kocham cię, ale nie zrujnuję dla ciebie swojego życia. Pogódź się z tym! Miałam wyjście? Tkwiłam w tej miłości, jak w ciasnej studni. Niby można oddychać, nawet jakoś się poruszać, ale już wyprostować i głębiej odetchnąć się nie da. Jemu też chyba było ciasno, bo się wyzwolił przy pierwszej sposobności. Szkoda tylko, że zostawił mnie w chorobie. Ciężkiej, zagrażającej życiu, ze złymi rokowaniami...

Po operacji nie miałam żadnych szans na to, że kiedykolwiek zajdę w ciążę.

– Musi się pani pożegnać z myślą o macierzyństwie – powiedziała mi pani doktor.

„Nie będę miała dzieci – kołatało mi po głowie, ale zaraz dołączała inna myśl – Przecież mam już dziecko. Nadszedł czas, by je odzyskać!”.

Przez ciebie miałam tylko same kłopoty

Ledwo trochę wydobrzałam, pojechałam do mamy i Antosi. Nie uprzedziłam o mojej wizycie, więc były zdziwione. Nie wyglądały, jakby się cieszyły... Mama musiała zauważyć, jak jestem zmieniona i mizerna, jednak o nic nie pytała. Obserwowała mnie tylko spod oka.

Kiedy Antosia poszła do szkoły, zaczęłam rozmowę. Powiedziałam, jak ze mną jest, i że chciałabym wyznać Antosi prawdę o nas. Jest już całkiem duża i powinna wiedzieć, kto jest jej biologiczną matką.

– Po co?! – mama nagle zbladła.

– Z dwóch powodów. Po pierwsze: nie wiem, jak długo pożyję i chcę się nacieszyć swoim dzieckiem. Straciłam wystarczająco dużo czasu. Po drugie: dlaczego mam ją okłamywać? Kiedyś się przecież dowie, jak było i znienawidzi mnie za to, że ją odrzuciłam i byłam dla niej jak obca!

– Jesteś egoistką! – zawołała mama. – Wyrachowaną i podłą. Myślisz, że w chorobie Antosia by ci się przydała do obsługi? Nigdy na to nie pozwolę. To moje dziecko. Udowodnij, że jest inaczej.

Zdenerwowałam się.

– Wystarczą badania genetyczne...

– Spróbuj tylko, a się ciebie wyrzeknę! Nie pozwolę skrzywdzić mojej córki!

– Przypominam ci, że ja też jestem twoją córką! – odparłam chłodno.

– To zupełnie co innego! Przez ciebie miałam tylko same kłopoty i wstyd! – krzyczała mama. – Antosia daje mi radość. Jest dobra, kochana, świetnie się uczy, słucha mnie... Nie ma w niej nic z ciebie! Nawet nie jest do ciebie podobna!

Ale mama nie miała racji. Wystarczył jeden rzut oka, żeby zobaczyć, że Antosia ma mój uśmiech, moje uszy i głos. Paznokcie też miała takie, jak ja: migdałowe, duże, dobre do malowania... I charakter też mój: posłuszny, ugodowy, miękki. Mama trzymała ją w aksamitnych kleszczach. Moja córka miała wygodne, dostatnie życie, ale rosła na samotnicę bez koleżanek, spotkań z rówieśnikami, śmiechu i zabaw. Normalnych i potrzebnych, szczególnie w młodości. Całe godziny spędzała przed ekranem komputera, a jeśli chciała gdzieś wyjść, słyszała: nie, za późno, za wcześnie, ucz się lepiej, bo z tego będziesz miała chleb! Do kościoła, na spacer, do kina chodziła z mamą. Ona zastępowała jej przyjaciółki, znała wszystkie sekrety, omawiała każdą sprawę. Antosi nie brakowało niczego, oprócz swobody i odrobiny luzu.

– Nie trzymaj jej w takim zamknięciu – upominałam ją. – Będzie nieszczęśliwa. Nie pozna świata i ludzi.

– Wystarczy, że ty poznałaś! – wyzłośliwiała się. – Chcesz dla niej tego samego? Ja mam prawie pięćdziesiątkę, trzeci raz nie dam rady z niemowlęciem. Ty się nim zajmiesz? Sama ledwo chodzisz!

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że mama mnie chyba nie kocha. Wszystkie uczucia przelała na Antosię, ona była jej nadzieją i tylko z nią wiązała jakieś plany. Zorientowałam się, że jest zazdrosna, że chce mieć ją na własność. Uważałam, że to chore i niedobre dla Antosi.

Ja w jej wieku też nie dostałam zgody na kota

Poszłam do psychologa i podczas długiej rozmowy zapytałam, co mam robić.

– Powinna pani powiedzieć córce prawdę – usłyszałam. – Będzie jej ciężko, ale większy szok przeżyje, kiedy się dowie od obcych... A takie tajemnice zawsze wychodzą na światło dzienne.

Jeszcze raz próbowałam przekonać mamę, że musimy porozmawiać z Antosią, ale zaowocowało to kolejną awanturą.

– Świat się dziewczynie zawali! – wrzeszczała. – Ty sumienia nie masz!

Powiedziała, że mam wyjechać: „tu nic po tobie, tylko mącisz”. Nie posłuchałam. Próbowałam się zbliżyć do Antosi, chociaż mama robiła złe oczy, kiedy widziała nas zagadane albo śmiejące się z byle czego. Antosia zwierzyła mi się, że marzy o jakimś zwierzątku, ale mama się nie zgadza.

Pamiętałam z dzieciństwa, że i ja pragnęłam mieć psa albo kociaka i że także nic z tego nie wyszło. Mama jest pedantką, maniaczką czystych podłóg i sterylnych wnętrz – żaden futrzak do tego nie pasował! Wymyśliłam, że zabiorę Antosię do miejskiego schroniska dla zwierząt, żeby się nauczyła wolontariatu i sama zdecydowała, czy jej pragnienie opiekowania się jakimś biedaczyskiem na czterech łapach nie jest chwilowym kaprysem. Rozpętała się straszna awantura!

– Jakieś choróbsko przywlecze do domu! – mama była naprawdę zła. – Nie ma mowy! Ona nie musi sprzątać psich kup! Ma inne ambicje... A ty naprawdę jedź już do swojego domu, skoro stać cię tylko na takie pomysły!

Wtedy powiedziałam:

– Ja w jej wieku też chciałam mieć w domu kociaka. Nie pamiętasz? Nie zgodziłaś się, tak jak teraz...

– Kiedy to było? Po co wywlekasz jakieś stare sprawy? – prychnęła.

– To było niedługo przed tym, zanim ją urodziłam. Dokładnie wtedy!

W tym momencie zapadła taka cisza, że aż dzwoniło w uszach! Mama ciężko usiadła na kanapie. Nagle postarzała się o parę ładnych lat. Było mi jej żal, ale... stało się! Już dawno powinnam była to powiedzieć. Antosia gapiła się na nas z otwartymi ustami. Niczym małe dziecko, które się czemuś bardzo dziwi i nie może swoim rozumem ogarnąć, co usłyszało i zobaczyło. Chwilę później zerwała się na równe nogi i wypadła z domu. Usłyszałyśmy tylko trzask drzwi. Chciałam gnać za nią, ale mama mnie zatrzymała.

– Zostaw – powiedziała. – Ona wróci.

– A jeśli nie? Jeśli nie da rady tego udźwignąć? – martwiłam się.

– Da radę. Jest z naszej krwi. Wygląda jak chuchro, ale silna z niej dziewczyna!

Przez parę godzin chodziłam jak nakręcony automat: od drzwi do okna i z powrotem... Mama siedziała nieruchomo w fotelu. Miała przymknięte oczy. Nie odzywała się ani słowem. Czekałyśmy...

Jakoś to wszystko będzie, byle się trzymać razem

Było już zupełnie ciemno, kiedy usłyszałyśmy, że ktoś wchodzi do mieszkania. Antosia miała spodnie całe w ciemnych smugach. Z ramienia zwisał jej nieprawdopodobnie brudny kot, który chyba był biały, ale teraz wyglądał jak wyciągnięty z węglowego miału. Wbijał pazurki w Antosiowe ramię i miauczał wniebogłosy.

– On tu zostanie – powiedziała Antosia stanowczym tonem. – Jeśli się nie zgodzisz, to i ja się wyprowadzę.

Mnie stawiasz warunki? – odezwała się mama, ale nie miała gniewnego głosu, raczej... rozbawiony.

– Tobie. Chcę go mieć. Jest mój!

– Dobrze, niech ci będzie – zgodziła się mama. – Tylko go jakoś doprowadź do porządku. Pcheł ma pewnie miliony! I do weterynarza trzeba by go zaprowadzić.

Wtedy przyszła kolej na mnie.

– Chodź Antosiu, pomogę ci – powiedziałam. – Niech nasza mama odpocznie. Dosyć miała na dzisiaj wrażeń.

– Nasza mama? – spytała Antosia.

– Co za różnica? Jesteśmy we trzy i tak się trzymajmy. Cała reszta jakoś się ułoży.

Jesteśmy we cztery, bo to jest kotka – odparła moja córka. – I będzie miała niedługo małe. Trzeba się nimi zająć i znaleźć im opiekunów. Takie zastępcze matki...

Usłyszałyśmy, jak nasza mama idzie do kuchni i mruczy pod nosem:

– Oczywiście! Mogłam się tego spodziewać. Dobrze chociaż, że pampersów nie trzeba im zmieniać!

Popatrzyłyśmy z Antosią na siebie.

– Zrobimy porządek z kotką i wtedy pogadamy o nas. Zgoda? – spytałam.

Reklama

– Zgoda – przytaknęła. – Na razie będę ci mówiła po imieniu. Dobrze, mamo?

Reklama
Reklama
Reklama