Reklama

O śmierci mamy dowiedziałam się od Klaudii, mojej siostry. Była wtedy na tyle roztrzęsiona, że z początku nawet nie zrozumiałam, co mówi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Teresa – nasza matka – nie żyje. Zmarła we śnie. Samotnie, we własnym łóżku, w mieszkaniu, w którym od lat nie byliśmy mile widziani.

Reklama

Nie płakałam. To było pierwsze, co mnie uderzyło. Zero łez, zero bólu. Za to w głowie natychmiast zapaliła się czerwona lampka. Co teraz z mieszkaniem? Ze spadkiem? Brzmi brutalnie, wiem. Ale jeśli ktoś przez kilka ostatnich lat życia swojej matki czuł się przez nią ignorowany, odrzucony, wręcz wykluczony – to uczucia w żałobie stają się dziwnie pomieszane.

Zaczęło się, gdy przeszła na emeryturę. Najpierw miała więcej czasu – na siebie, na modlitwę, na wolontariat w parafii. Potem coraz częściej słyszałyśmy, że "świat jest zły", a wszystko to "droga do zguby" i "grzech". Na początku myślałam, że to taki etap – może samotność, może smutek po tacie, który odszedł kilka lat wcześniej. Ale z każdym miesiącem oddalała się od nas coraz bardziej.

Klaudia jeszcze próbowała – dzwoniła, odwiedzała, zostawiała ulubione ciasta na progu, kiedy matka już nawet nie otwierała drzwi. Grzesiek dawno się poddał. Ja… ja stałam gdzieś pośrodku. Wściekła, ale nadal łudząca się, że "jeszcze się opamięta".

A potem przyszła wiadomość o jej śmierci i szok – nie tyle z powodu jej odejścia, co z powodu tego, co po sobie zostawiła.

A raczej – komu to zostawiła.

To był szok

Siedzieliśmy w kancelarii notarialnej jak trójka obcych sobie ludzi. Grzegorz nerwowo stukał palcami w stół. Klaudia gniotła w dłoni chusteczkę, choć jeszcze nie płakała. Ja siedziałam sztywno, jakby ktoś przykleił mnie do krzesła.

– Proszę państwa, testament pani Teresy został sporządzony półtora roku temu, w obecności dwóch świadków – zaczął notariusz. – Zgodnie z jej wolą…

Nie pamiętam początku. Może nie chciałam go słyszeć. Może mózg sam odciął dostęp, wiedząc, co zaraz nastąpi.

– …całość majątku, w tym mieszkanie przy ulicy Czerwonej, oszczędności w wysokości 74 tysięcy złotych oraz przedmioty osobiste, zostają przekazane Parafii św. Judy – przeczytał spokojnie mężczyzna. – Pani Teresa zaznacza, że czyni to z pełną świadomością i wolą oddania wszystkiego kościołowi.

Zapadła cisza. Klaudia pierwsza się odezwała – cicho, niemal szeptem:

– Nic? Naprawdę nic?

Grzegorz zerwał się z krzesła, przewracając teczkę.

– Kościół? Wszystko?! Przecież ona miała troje dzieci, do cholery!

Notariusz nie drgnął. Jakby słyszał podobne historie codziennie.

A ja? Ja nie powiedziałam nic. Patrzyłam przed siebie. W uszach dźwięczało jedno pytanie: Czy naprawdę nic dla niej nie znaczyliśmy?

Matka żyła kościołem

Parafia św. Judy wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam – biały tynk, skrzypiące drzwi, zapach kadzidła i wilgoci. Proboszcz Janusz przyjął nas w zakrystii. Usiadł za ciężkim, dębowym biurkiem. My z Grzegorzem – naprzeciwko. On z ramionami skrzyżowanymi na piersi, ja z dłońmi splecionymi na kolanach.

– Wasza matka była osobą głęboko wierzącą – powiedział, patrząc na nas znad okularów. – Zależało jej, by wszystko, co posiadała, wsparło naszą parafię.

– Czy mówiła księdzu coś o nas? – zapytałam spokojnie. – O dzieciach, o tym, że… może nie jesteśmy już dla niej ważni?

– Nie w tych słowach. Raczej… mówiła o swojej duchowej drodze. Czuła, że musi się odciąć od przeszłości.

– Czyli od nas – warknął Grzegorz. – Przeszkadzaliśmy jej w zbawieniu duszy, tak?

Ksiądz milczał.

– To nam się należą te pieniądze! – Grzegorz uderzył dłonią w blat. – To my byliśmy jej rodziną, nie kościół!

Proboszcz nie drgnął.

– Taka była jej wola. Nic nam do tego.

Poczułam, że coś we mnie pęka. Siedziałam tam, słuchając tej dyskusji, i nagle dotarło do mnie coś, czego nie chciałam przyjąć do wiadomości: dla matki naprawdę byliśmy już tylko tłem. Kościół stał się jej życiem.

Wyszliśmy bez słowa. Grzesiek kopnął furtkę. Ja tylko szłam. Sztywno. Jakbym właśnie wróciła z pogrzebu. Ale tym razem nie matki. Naszej rodziny.

Czułyśmy się osamotnione

Była trzecia w nocy, kiedy usłyszałam, że Klaudia krząta się w kuchni. Cicho zeszłam z łóżka, wzięłam koc i poszłam za światłem. Siedziała przy stole z kubkiem herbaty w dłoniach, oczy miała przekrwione, ale suche.

– Nie mogę spać – powiedziała bez powitania. – Ciągle słyszę jej głos.

Usiadłam naprzeciwko i owinęłam się kocem.

– Też nie śpię.

Milczałyśmy chwilę.

– Wiesz – zaczęła po chwili – że ona kiedyś powiedziała mi, że nasza miłość jest… egoistyczna?

Spojrzałam na nią.

– Co?

– Że kochamy ją tak, jak nam wygodnie. Że chcemy tylko brać. Że tylko kościół daje prawdziwe ukojenie, bo nie oczekuje niczego w zamian. – Jej głos zadrżał. – Myślałam, że to jakiś kryzys. A ona… już wtedy wybrała.

Patrzyłam na młodszą siostrę i widziałam w niej małą dziewczynkę, która jeszcze wierzy, że matka wróci. Że wszystko da się odczarować.

– To nie była już nasza matka – powiedziałam cicho. – To była jakaś jej wersja, której nie znaliśmy. Te wszystkie modlitwy, rekolekcje, pielgrzymki. Zamiast rodziny, miała rytuały.

– A ja nadal ją kocham, wiesz? – Klaudia uśmiechnęła się przez łzy. – I nienawidzę, że ją kocham.

Przyciągnęłam ją do siebie i objęłam mocno. Pachniała jak kiedyś – domem, kompotem malinowym i dzieciństwem. Ale tego domu już nie było. I nigdy nie wróci.

To nie była nasza wina

Zabrałam kilka pudeł z mieszkania matki. Nie chciałam, żeby trafiły do parafii razem z resztą. Wśród pamiątek – starych fotografii, książeczek do nabożeństwa, notatek z rekolekcji – natknęłam się na mały, granatowy segregator. Był zakurzony, schowany na samym dnie, jakby nie miał być już nigdy otwarty.

W środku były listy. Pisane ręcznie, drobnym, równym pismem matki. Bez adresatów. Czasem z datą, czasem bez. Jakby pisała tylko dla siebie.

Otworzyłam pierwszy z brzegu.

„Rezygnacja z dóbr doczesnych jest oczyszczeniem. Kiedy wyrzekniesz się przywiązania – do rzeczy, do ludzi, do wspomnień – wtedy jesteś wolny. Dzieci powinno się kochać, ale moje serce wypełnione jest teraz wiarą”.

Przeczytałam to trzy razy, zanim zrozumiałam, co tak naprawdę napisała.

– Natalia? – usłyszałam Klaudię, która właśnie weszła do pokoju. – Co czytasz?

Nie odpowiedziałam. Podałam jej kartkę. Gdy skończyła, spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Czyli nie chodziło o nas. Nigdy nie chodziło.

– Nie – powiedziałam cicho. – Chodziło tylko o nią.

Zaczęłyśmy czytać kolejne listy. Było ich kilkanaście. W każdym z nich matka dystansowała się od nas. Pisała o swojej misji, o „prawdzie ponad więzami krwi”, o „wyzbyciu się egoizmu matki”.

Płakałyśmy razem. Ale to nie były łzy po stracie matki. To były łzy po kobiecie, którą kiedyś znałyśmy, a która umarła na długo przed swoją fizyczną śmiercią.

Znowu byliśmy rodziną

Zebraliśmy się wszyscy przy jednym stole – pierwszy raz od lat. Grzesiek przyjechał spóźniony, jeszcze w kurtce, rzucił klucze na stół i spojrzał na nas uważnie. Klaudia już siedziała z kubkiem herbaty, bawiąc się łyżeczką. Ja miałam przed sobą wszystkie listy matki, związane gumką recepturką.

– Więc? – spytał Grzegorz. – Co teraz?

Zamilkliśmy.

– Czy mamy teraz się po prostu rozpaść, bo ona wybrała taką drogę? – odezwała się w końcu Klaudia. – Każde pójdzie w swoją stronę i będziemy dla siebie obcy?

– A czym byliśmy przez ostatnie lata? – Grzegorz uniósł brew. – Matka nas podzieliła dawno temu. Dla niej byliśmy przeszkodą. Ja ją już dawno straciłem.

Chciałam mu przytaknąć, ale spojrzałam na Klaudię. Przekładała listy, jeden po drugim, jakby chciała coś jeszcze wyczytać między wierszami.

– Może to i lepiej – kontynuował Grzegorz. – Nie dostałem ani złotówki, przynajmniej nie czuję się zobowiązany do żadnej wdzięczności. Mam czyste sumienie.

– A my? – zapytałam cicho. – Co my teraz z tym zrobimy?

Zapadła cisza.

– Może nie dostaliśmy domu, pieniędzy, mebli po dziadkach... – powiedziałam. – Ale mamy siebie. I chyba tylko to nam zostało.

Grzegorz milczał, ale nie odwrócił wzroku. Klaudia lekko skinęła głową. Poczułam, że w tej jednej chwili – pierwszy raz od dawna – znowu byliśmy rodziną. Połamani, pogubieni, ale razem.

Natalia, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama