„Matka codziennie wpada z pretensjami i radami na życie. Chce wychowywać mojego syna, a mnie zagania do garów i prania”
„Patrzyłam na nią, czując, jak narasta we mnie bunt. Co ona mogła wiedzieć o moim zmęczeniu? Nie spałam od tygodni, żyłam na granicy wytrzymałości, ale dla niej to było nieważne. Dla niej liczyły się tylko pozory: wyprasowane śpioszki, czyste blaty”.

- Redakcja
Od miesiąca jestem mamą mojego wyczekanego synka, Mikołaja. Miesiąc… Ledwie trzydzieści dni, a ja czuję się, jakby całe moje życie zostało wywrócone do góry nogami. Jeszcze w ciąży wyobrażałam sobie nasze wspólne chwile: Mikołaj spokojnie śpiący w ramionach, ja uśmiechnięta, promieniejąca z dumy. Myślałam, że macierzyństwo będzie czyste, pełne radości. Tymczasem rzeczywistość mnie przygniotła. Przewijanie, karmienie, nieprzespane noce… Czasem patrzę w lustro i nie poznaję tej zmęczonej dziewczyny.
Krytykowała mnie
Ale najgorsza jest moja matka. Codziennie przychodzi i krytykuje: „Dlaczego te śpioszki są nieuprasowane?”, „Nie powinnaś tak trzymać dziecka”, „W twoim wieku byłam o wiele bardziej zorganizowana”. Jej słowa wbijają się we mnie jak szpileczki. Czuję się jak nieudacznik.
– No pięknie, naprawdę pięknie – zaczęła, rozglądając się po kuchni. – W twoim wieku to już byłam na wszystko gotowa. Naczynia nigdy nie stały w zlewie tak jak teraz.
Przygryzłam wnętrze policzka, żeby nie odpowiedzieć. Wiedziałam, że gdybym coś powiedziała, wybuchłabym jak wulkan. A przecież nie chciałam kłótni. Przecież to była moja matka. Po prostu musiałam być cierpliwa, przetrzymać to, tak jak zawsze.
Matka przeszła do salonu, ciągnąc za sobą ciężką woń perfum. Stanęła nad łóżeczkiem i spojrzała na mojego synka tak, jakby oceniała towar na targu.
– Zmęczona jesteś – powiedziała tonem, który bardziej przypominał oskarżenie niż troskę. – W twoim wieku ja pracowałam, prowadziłam dom i jeszcze miałam siłę na spotkania towarzyskie. A ty? Ledwie miesiąc w domu i już wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść z nóg.
Nie współczuła mi
Patrzyłam na nią, czując, jak narasta we mnie bunt. Co ona mogła wiedzieć o moim zmęczeniu? Nie spałam od tygodni, żyłam na granicy wytrzymałości, ale dla niej to było nieważne. Dla niej liczyły się tylko pozory: wyprasowane śpioszki, czyste blaty.
W mojej głowie pojawiła się cicha, niemal wstydliwa myśl: „Czemu nigdy nie wystarcza to, co robię?”. Czułam się jak w potrzasku. Z jednej strony pragnęłam, żeby mnie pochwaliła, żeby powiedziała, że daje sobie radę. Z drugiej strony miałam dość jej wiecznych wymagań, dość udowadniania czegokolwiek komukolwiek.
– Może byś się wzięła trochę za siebie, dla dobra dziecka – powiedziała jeszcze, zanim usiadła ciężko na kanapie, jakby dopiero co uratowała cały świat.
Uśmiechnęłam się krzywo. W głowie toczyłam wewnętrzny dialog, który coraz bardziej przypominał bitwę. „Uspokój się, ona się nie zmieni”, powtarzałam sobie. „Ale dlaczego ja muszę znosić to wszystko w milczeniu?”, wracała druga myśl, coraz głośniejsza, coraz bardziej wściekła.
Z każdym kolejnym dniem czułam, jak coś we mnie pęka. Jak pomału, niemal niedostrzegalnie, zbiera się we mnie burza, której nie da się już zatrzymać.
Nie miałam siły
Kolejna wizyta wyglądała dokładnie tak samo. Matka weszła, rozejrzała się krytycznym wzrokiem po mieszkaniu i niemal od razu zaczęła.
– W twoim wieku dawałam sobie radę lepiej – powiedziała, zerkając z pogardą na przewróconą butelkę po mleku na stole.
Wzięłam głęboki oddech, próbując się opanować, ale tym razem coś we mnie pękło. Nim zdążyłam się powstrzymać, słowa same wyrwały się z moich ust.
– Dość! – krzyknęłam, a mój głos odbił się echem od ścian. – Nie jestem tobą! Nigdy nie będę!
Matka znieruchomiała. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby pierwszy raz w życiu naprawdę mnie zobaczyła. Przez krótką chwilę obie nie wiedziałyśmy, co zrobić. Ja czułam, jak całe moje ciało drży, jak gdyby wreszcie wyrzuciło z siebie miesiące duszonego gniewu i upokorzenia.
Matka nie powiedziała nic. Bez słowa chwyciła swoją torebkę i wyszła z mieszkania, delikatnie, niemal cicho zamykając za sobą drzwi. Zostałam sama, z Mikołajem w ramionach i rozedrganym sercem, nie wiedząc, czy powinnam płakać, śmiać się, czy po prostu uklęknąć na podłodze i w końcu odetchnąć.
Bałam się reakcji
Rano obudziłam się z ciężarem na sercu. Całą noc przewracałam się z boku na bok, w głowie odtwarzając w kółko wczorajszą scenę. Czułam strach. Czy moja matka zerwie ze mną kontakt? Czy będzie na mnie obrażona do końca życia? Może już nigdy więcej nie przyjdzie?
Patrzyłam na Mikołaja, który spał spokojnie w łóżeczku, a moje myśli błądziły gdzieś daleko. Chciałam wierzyć, że to, co zrobiłam, było potrzebne, ale gdzieś pod skórą czułam palące poczucie winy.
Około południa usłyszałam dzwonek do drzwi. Zamarłam. Przez chwilę wahałam się, czy w ogóle otworzyć. W końcu podeszłam i lekko uchyliłam drzwi. Stała tam moja matka, trzymając w rękach dużą torbę.
– Przyniosłam trochę rzeczy. Może się przydadzą – powiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy.
Wpuściłam ją do środka. Podeszła do kuchni, rozpakowała zakupy: pieluchy, chusteczki, kilka słoiczków z obiadkami, coś dla mnie – czekoladę i herbatę. Nie komentowała bałaganu, nie rzucała żadnych uwag.
– Dziękuję… – wydusiłam, wciąż niepewna, czy to nie jakaś cisza przed kolejną burzą.
Matka kiwnęła tylko głową i usiadła na krześle.
Coś się zmieniło
Atmosfera była dziwna, jakbyśmy obie nagle znalazły się na nieznanym sobie gruncie. Nie było krytyki. Nie było narzucania się. Była cisza. Cicha obecność, której do tej pory tak bardzo mi brakowało. Siedziałyśmy tak przez dłuższą chwilę, a ja czułam, że coś się zmienia. Jeszcze nie wiedziałam co, ale pierwszy raz od miesięcy nie czułam się przy niej gorsza.
Wieczorem, kiedy zostałam sama, długo siedziałam przy kuchennym stole i rozmyślałam nad tym, co się wydarzyło. Moje myśli błądziły między lękiem a ulgą. Zdałam sobie sprawę, że przez całe życie bałam się sprzeciwić matce. Za każdym razem wolałam zacisnąć zęby i milczeć, żeby nie narażać się na jej złość albo rozczarowanie. Teraz jednak nie byłam już tylko córką. Byłam też matką. Musiałam nauczyć się stawiać granice. Dla siebie. Dla Mikołaja.
Następnego dnia matka znowu przyszła, ale tym razem nie wparowała jak burza. Weszła cicho, zapytała, czy czegoś potrzebuję. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie, a ja czułam, jak serce bije mi szybciej.
– Mamo – zaczęłam niepewnie – chciałabym, żebyśmy ustaliły coś na przyszłość. Potrzebuję trochę więcej przestrzeni.
Zrozumiała mnie
Spojrzała na mnie zaskoczona. Milczała przez chwilę, a ja miałam ochotę cofnąć słowa, schować się gdzieś, gdzie nikt mnie nie oceni.
– Rozumiem. Postaram się – powiedziała w końcu, cicho, bez pretensji.
W powietrzu zawisło napięcie, którego żadna z nas nie umiała nazwać. Wiedziałam jednak, że ten moment coś zmienił. Może nie od razu, może jeszcze będzie trudno, ale pierwszy krok został zrobiony.
Wróciła do rozpakowywania zakupów, a ja patrzyłam na nią z mieszanką wdzięczności i ostrożnej nadziei. Było inaczej. Było spokojniej. Pierwszy raz od dawna nie czułam się jak mała dziewczynka, która musi walczyć o aprobatę.
Karolina, 28 lat
Czytaj także:
- „Przypadkiem usłyszałam, że jestem adoptowana. Gdy dowiedziałam się, kim są biologiczni rodzice, byłam zdruzgotana”
- „Wspólniczka zrobiła mnie na kasę i zrujnowała biznes. To jednak nie było najgorsze, co miała na sumieniu”
- „Od dawna czułem, że coś jest nie tak. Gdy poznałem bolesną prawdę, moje życie rozpadło się na milion kawałeczków”