„Matka kocha tylko dzieci brata. Obsypuje je drogimi prezentami, a moje muszą się zadowolić ochłapami z pańskiego stołu”
„Bliźniaki zapiszczały z radości na widok nowych tabletów. Zosia spojrzała na mnie. Trzymała w ręce małą czekoladę z supermarketu. Wszystko we mnie kipiało. Już miałam odpuścić, już chciałam udawać, że nie boli. Ale nie mogłam. Nie dzisiaj”.

- Redakcja
Zawsze się śmieję, że w moim życiu nie ma miejsca na spontaniczność. Mam rozpisane dni na godziny: praca, zakupy, obiad, Zosia, Kuba, kąpiel, bajka, rachunki, sen. Bez taryfy ulgowej. Bez wsparcia. Bez odpoczynku. Przez ostatnie osiem lat nie miałam nawet weekendu dla siebie. Dziś znów wróciłam z pracy z ciężką torbą, bolącymi plecami i świadomością, że w lodówce mam tylko ketchup, margarynę i jogurt z terminem do wczoraj. Kuba siedział na podłodze w piżamie, układając klocki, a Zosia próbowała zrobić kanapki. Śmiała się, że jak nie mama, to ona zostanie „panią domową”.
– Mamo, czy my jesteśmy biedni? – zapytała nagle, jakby to była rzecz, którą się omawia przy herbacie.
– Nie jesteśmy biedni, jesteśmy... skromni – próbowałam to jakoś ująć, ale przecież wiedziałam, co widzi.
Widzi to samo, co ja: że dzieci w szkole mają nowe buty, a ona chodzi w tych po kuzynce. Nie, nie zazdroszczę ludziom pieniędzy. Zazdroszczę tego, że ktoś ich przytula, robi im herbatę, pomaga zawieźć dziecko do lekarza. Mnie nie przytula nikt. Mój brat zawsze miał wszystko. I jakimś cudem wszystko mu się udaje. Kiedy ja dowiedziałam się, że mąż mnie zdradza, on wysyłał z żoną kartki z Malediwów. Kiedy walczyłam z depresją poporodową, on chwalił się awansem i nowym SUV-em. A rodzice? Jakby tego nie zauważali. Dziś zadzwonił.
– Cześć Aga. Co słychać? – zagaił radośnie. – Wiesz, właśnie kupiliśmy bilety do Toskanii. Tydzień w willi z basenem. Dzieciaki już nie mogą się doczekać. A wy? Co planujecie na wakacje?
Chciałam mu powiedzieć, że planuję nie oszaleć. Ale tylko się zaśmiałam.
– Toskania? Super. My chyba w tym roku zrobimy sobie piknik w lesie. Kuba ostatnio znalazł kijek, który udaje miecz – powiedziałam i poczułam, że ściska mnie w gardle.
Nie zareagował. Może nie zrozumiał. A może... po prostu mnie nie słuchał.
Wszystko we mnie kipiało
– Popatrz, jakie cudne! – mama zachwyciła się, wręczając dzieciom Tomka prezenty. – Do nauki i gier, no i mogą z wami na wakacje jechać. Super, co?
Żona Tomka uśmiechnęła się tylko – jakby tak właśnie miało być. Bliźniaki zapiszczały z radości na widok nowych tabletów. Zosia spojrzała na mnie. Trzymała w ręce małą czekoladę z supermarketu, jeszcze w folii.
– Dziękujemy, babciu – powiedziała grzecznie.
Kuba już zdążył rozpakować swoją, a potem wrócił do bawienia się samochodzikiem, który dostał w zeszłym roku. Wszystko we mnie kipiało. Już miałam odpuścić, już chciałam udawać, że nie boli. Ale nie mogłam. Nie dzisiaj.
– Mamo, mogę cię na słowo? – zapytałam sztywno i pociągnęłam ją za sobą do kuchni.
– Co się stało?
– Naprawdę nic nie widzisz? – rzuciłam. – Dzieci Tomka dostają tablety, moje czekoladki. Dlaczego jego dzieci są ważniejsze? Dlatego że mają ojca?!
Mama zbladła.
– To nie tak...
– To jak? Może wytłumacz mi, jak to jest! Bo ja całe życie staram się jakoś trzymać, sama, bez pomocy, a wy... wy tylko Tomkiem się chwalicie!
– Ty zawsze byłaś taka drażliwa...
– Nie! Ja po prostu jestem zmęczona byciem tą gorszą. Waszą porażką. Nie dam już rady – głos mi się załamał. – I nie chcę, żeby moje dzieci też czuły się mniej ważne.
Mama tylko stała. I nic nie powiedziała. Nawet nie próbowała mnie objąć.
Czułam się niezrozumiana
Zadzwoniłam do niego późnym wieczorem. Dzieci już spały, a ja wciąż byłam rozdygotana po rozmowie z mamą.
– Coś się stało? – zapytał, ziewając w słuchawkę.
– Możemy pogadać? Tak szczerze? – rzuciłam bez wstępu.
– Jasne, mów.
– Zauważyłeś dzisiaj, jak mama traktuje twoje dzieci, a jak moje?
Zapadła cisza. Potem:
– No wiesz... to chyba nie tak... Mama i tata po prostu... się stara.
– Starają się? Naprawdę? Bo wygląda na to, że starają się tylko dla ciebie.
– Przecież... to nie wyścig. Nikt nie robi tego specjalnie – zaczął tłumaczyć. – I nie możesz mieć do nich pretensji, że...
– Że co? Że kochają cię bardziej? Że dla ciebie wszystko, a ja mam się cieszyć z ochłapów?
– Nie przesadzaj...
– Wcale nie przesadzam. Ty nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy dziecko pyta, dlaczego nie ma prezentu jak kuzyni. I wiesz co? Najgorsze jest to, że ja już nawet nie jestem zła. Ja jestem tylko zmęczona.
– To... to nie moja wina, że... każdy ma swoje życie. Sam wybrałaś, jak żyjesz.
Zamurowało mnie. Z każdą jego odpowiedzią czułam, jak coś we mnie się łamie.
– Aha. Czyli to moja wina, że nie mam męża, że zasuwam sama, że wasze życie jest lepsze.
– Nie o to mi chodziło...
– Nie musisz nic tłumaczyć. Już wszystko rozumiem.
Rozłączyłam się.
Serce mi stanęło
Wiedziałam, że to będzie zły pomysł, ale poszłam. Dla Zosi i Kuby – bo czekały, bo chciały zobaczyć dziadków, kuzynów. Dla świętego spokoju. Stół uginał się od potraw. Marta – jak zwykle perfekcyjna – uśmiechała się i podawała kolejne dania. Tomek z dumą opowiadał o sukcesach bliźniaków. Ja siedziałam jak widmo, doglądając, by dzieci coś zjadły i nie rozlały barszczu na obrus.
– I wyobraźcie sobie – śmiał się Tomek – Staś sam wymyślił sposób na podwójne dodawanie! W drugiej klasie! A Hania już czyta lepiej niż niektóre piątoklasistki.
– No proszę, wdały się w ojca – zażartował ojciec.
A potem padło to zdanie. To jedno.
– Dobrze, że chociaż jedno nasze dziecko się udało – powiedziała mama, dolewając sobie kompotu.
Zwyczajnie. Jakby mówiła o pogodzie. Serce mi stanęło. Zosia spojrzała na mnie pytająco.
– Co to znaczy, że jedno się udało? A ja to co?! – wyrzuciłam, podnosząc się od stołu.
– Agnieszko... – zaczął ojciec, zaskoczony moją reakcją.
– Nie! Zawsze byłam tą trudną, tą mniej zdolną, tą... samodzielną. Zamiast pomóc, zostawiliście mnie z tym wszystkim samą. Nigdy nie mogłam na was liczyć.
Wstałam, chwyciłam Zosię i Kubę za ręce.
– Wychodzimy.
Nikt nas nie zatrzymał. Za nami zapadła cisza.
Czułam się bezsilna
Zosia siedziała w piżamie. Była już późna noc, a ona wciąż nie spała. Podeszła do mnie cicho, wtuliła się i milczała. Wiedziałam, że chce zapytać, tylko szuka słów.
– Mamusiu… – zaczęła cicho. – Czy dziadkowie nas nie kochają?
Serce mi pękło na pół.
– Kochają... tylko czasem nie potrafią tego pokazać – odpowiedziałam, przygarniając ją do siebie. – Czasem dorośli robią głupie rzeczy. I ranią, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Zosia nie płakała. Ale jej mała dłoń ściskała moją z całej siły.
– Ale przecież my jesteśmy fajni, prawda?
– Najfajniejsi na świecie – uśmiechnęłam się przez łzy. – Ty i Kuba jesteście całym moim światem.
– To, czemu babcia dała im tablety, a my... my dostaliśmy tylko czekoladkę?
– Nie wiem, kochanie. Może myśli, że wy i tak wszystko rozumiecie. Może uważa, że wystarczy wam moja miłość.
– Ale ja też bym chciała tablet – powiedziała z żalem.
Pocałowałam ją w czoło.
– Wiem, skarbie. I kiedyś go dostaniesz. Ale wiesz co? Najważniejsze, że mamy siebie. A ja nigdy nie pozwolę, żeby ktoś sprawił, że poczujesz się mniej ważna.
Zosia wróciła do łóżka, a ja siedziałam i płakałam – już nie ze złości. Z bezsilności.
Byłam wściekła
W mieszkaniu zapadła cisza, siedziałam na kanapie w kuchni i gapiłam się w kubek z zimną herbatą. Cisza była tak gęsta, że aż dzwoniła mi w uszach. Światła pogasły już dawno, tylko lodówka mruczała gdzieś w tle. Czułam w sobie taki gniew, że miałam ochotę coś zniszczyć. Ale obok spały dzieci. I dlatego właśnie musiałam być cicho. Jak zawsze. Jak przez całe życie. Tomek pewnie teraz siedzi z Martą na tarasie, popija wino i planuje wakacje. Mama może przegląda zdjęcia bliźniaków, wzdychając z dumą. A ja? Ja siedzę w starej bluzie, ze ściśniętym gardłem, i zastanawiam się, kiedy ostatnio ktoś zapytał mnie, czy daję radę.
Może rzeczywiście sama wybrałam tę drogę. Ale czy to znaczy, że mam iść nią w zupełnym osamotnieniu? Westchnęłam. Nie było mnie stać na tablet dla Zosi. Ale może stać mnie jeszcze na coś innego. Na decyzję, że nie będę się już zderzać ze ścianą, próbując zdobyć czyjąś uwagę. Zadzwoniłam do Magdy – koleżanki z pracy. Była jedyną, która nie oceniała.
– Hej… Przepraszam, że tak późno. Masz namiar na tę terapeutkę, o której kiedyś wspominałaś?
Po drugiej stronie zapanowała cisza, a potem:
– Mam. Już ci wysyłam.
To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam, że coś się we mnie przesunęło. Jakby ktoś odkręcił zakurzony zawór
Agnieszka, 36 lat
Czytaj także:
- „Mąż nie ma pojęcia, co zrobiłam na wyjeździe integracyjnym. Nie mam już złudzeń, że życie z jednym facetem to nuda”
- „Przez sąsiada w moim mieszkaniu śmierdziało jak na rybackim kutrze. Chciałem to ukrócić, a dałem się złapać na haczyk”
- „Córka usłyszała na komunii, że wygląda jak biedulka, bo ma suknię z lumpeksu. To wstyd przyjąć Boga do tak brudnego serca”