„Matka mnie wyswatała, a potem po kryjomu prała brudy mojego męża. Nigdy jej nie zapomnę, że tak się mną zabawiła”
„Kwiaty były białe, jak chciała mama. Suknia – prosta, bez dekoltu, z długim rękawem. Marek wyglądał elegancko, chłodno i obco. Gdy podpisywaliśmy dokumenty, patrzył mi w oczy z tym swoim niezachwianym spokojem”.

- Redakcja
Teoretycznie mam wszystko – dobrze urządzony apartament w Wilanowie, męża prawnika, markowe torebki i kawę z mlekiem o poranku. W praktyce mam duszność w piersiach, milczenie przy kolacji i lęk przed telefonem od matki. Moja matka zawsze była wyprostowana, elegancka, z perfekcyjnym makijażem nawet w sobotę rano. W jej świecie wszystko miało swoje miejsce – serwetki złożone w trójkąt, życie pod linijkę, córka bez zastrzeżeń. Miłość? Tylko jeśli na nią zasłużysz. Ja się bardzo starałam. Przez lata.
Kiedyś byłam inną dziewczyną. Miałam siedemnaście lat i całowałam się z Tomkiem pod jabłonią za domem. On pachniał bazylią i czosnkiem – uwielbiał gotować, mówił, że jedzenie to jak muzyka. Śmiałam się wtedy dużo. Kochałam go tak, jak się kocha tylko raz w życiu. Mama pogardzała nim od pierwszego dnia.
– On nie ma ambicji – mówiła. – Zmarnujesz sobie życie przy kucharzu.
Musiałam się z nim rozstać. Presja mojej matki była nie do zniesienia. Tomek wyjechał, a ja na zawsze pogrzebałam plany o wspólnym życiu. Podjęłam dobrze płatną pracę i zamieszkałam w dużym mieście.
Któregoś dnia mama zadzwoniła. Twierdziła, że ma dla mnie dobrą wiadomość i że to „bardzo ważne”. Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat, mieszkałam sama na Ochocie, pracowałam w agencji reklamowej i – o dziwo – czułam się w miarę dobrze sama ze sobą. Bez faceta, bez dzieci, bez ślubu.
Wszystko zaplanowała
Kiedy weszłam do jej mieszkania, od razu poczułam zapach pieczonego mięsa – zestaw rezerwowy, gdy coś kombinuje.
– Dobrze, że jesteś – powiedziała, podchodząc do mnie z uśmiechem, który był zbyt szeroki, by był szczery. – Chodź, Marek już czeka.
– Jaki Marek? – zapytałam.
– Przyszedł na obiad. Prawnik. Wspaniały chłopak. Jego matka to moja koleżanka z liceum.
– Mamo, przecież mówiłaś, że to rodzinny obiad. Myślałam, że chodzi o ciocię Halinę czy coś…
– A Marek nie może być rodziną? – rzuciła z ironicznym uśmieszkiem. – Przynajmniej ktoś by cię w końcu ustawił.
Siedział w garniturze, z kieliszkiem wina w ręce. Wstał, uśmiechnął się. Przedstawił się pewnym, spokojnym tonem. Usiadłam. Przez całą kolację matka dopytywała go o jego pracę, dochody, wykształcenie. Przerywała mi, kiedy chciałam coś powiedzieć. Z Tomaszem nigdy tak nie rozmawiała. Jego ignorowała ostentacyjnie. Ale Marek miał potencjał.
Wszystko ustawiła
Po obiedzie mama zaproponowała, żebyśmy się przeszli we dwoje. Zgodziłam się, bardziej z rezygnacji niż z ciekawości. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Mówił dużo o sobie, mało o mnie. Był czarujący w ten sposób, który nie zostawia miejsca na drugiego człowieka. Ale matka była zachwycona. Kilka dni później zadzwoniła.
– Nadia, Marek pytał o ciebie. Mówi, że dobrze mu się z tobą rozmawiało.
– Mamo, ja nie wiem, czy w ogóle…
– Nie zaczynaj – przerwała mi. – Masz dwadzieścia sześć lat. Nie jesteś już nastolatką. Nie będziesz wiecznie biegać za emocjami. Czas zbudować coś konkretnego.
– A jeśli ja tego nie chcę?
– To jesteś niewdzięczna. Ja całe życie robiłam wszystko, żebyś miała lepiej. Ułożyłam ci życie. A ty co? Marzysz dalej o jakimś kucharzu?
Zamilkłam. Nie miałam już siły walczyć. Oparłam głowę o ścianę i poczułam znajome zmęczenie, które towarzyszyło mi od dziecka – kiedy próbowałam coś powiedzieć, a ona miała już gotową odpowiedź.
– Marek to dobry wybór. Zaufaj mi – dodała jeszcze łagodniejszym głosem. – Wiem, co mówię.
Poddałam się
Tego wieczoru umówiłam się z nim na kolejne spotkanie. I jeszcze jedno. Nie dlatego, że byłam zakochana, po prostu nie wiedziałam, jak odmówić – ani jemu, ani jej.
Ślub odbył się późną wiosną, w jednym z tych chłodnych, przeszklonych hoteli na obrzeżach miasta, gdzie pachnie tylko świeżym praniem i kawą z ekspresu. Było poprawnie, neutralnie, nienagannie.
Kwiaty były białe, jak chciała mama. Suknia – prosta, bez dekoltu, z długim rękawem. Marek wyglądał elegancko, chłodno i obco. Gdy podpisywaliśmy dokumenty, patrzył mi w oczy z tym swoim niezachwianym spokojem. Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam jeszcze, że od tego dnia ten uśmiech stanie się moją codzienną maską.
Nie było iskry. Nie było tej głupiej, dziecięcej radości, o której czyta się w czasopismach i której pragnie się ukradkiem, nawet kiedy się wie, że życie wygląda inaczej. Ale było wszystko, czego oczekiwała matka: mąż z nazwiskiem, śluby cywilny i kościelny, zdjęcia, na których wszyscy stali równo i prosto, z uśmiechami dopasowanymi do okazji.
Nie chciałam tego
Po ślubie zamieszkaliśmy w apartamencie na Wilanowie. Nowoczesnym, jasnym, sterylnym. Marek wstawał o siódmej, robił kawę, czytał newsy prawnicze i zakładał koszulę, której mankiety zawsze idealnie przylegały do nadgarstków.
Pracował do późna. W domu był gościem. Kiedy wracał, mówił o sądzie, o kliencie, o współwłaścicielu. Ja kiwałam głową, próbując się uśmiechać. Czasem pytał, co u mnie, ale nigdy nie czekał na odpowiedź.
Weekendy wyglądały tak samo. Obiad u jego rodziców albo u mojej matki. Od czasu do czasu jakiś benefis, bankiet, kolacje z ludźmi, którzy mówili głównie o sobie. Siadałam wtedy przy stole jak manekin, z kieliszkiem białego wina w ręku i głową lekko przekrzywioną w bok. Uczyłam się reagować odpowiednim uśmiechem, podtrzymywać rozmowy, które mnie nie interesowały. Żyłam jak w instrukcji.
Grałam dalej rolę idealnej żony, chociaż w środku coś zamarło. Obserwowałam go jak odkłada telefon ekranem do dołu. Jak zmyśla, że musi jechać na dyżur do kancelarii, chociaż był sobotni wieczór. Jak pachnie innym perfumami niż zawsze.
Nakryłam go
Później wszystko zaczęło się sypać. Przypadkiem zobaczyłam w jego laptopie otwartą stronę portalu randkowego. Wszystkie kobiety w podobnym typie: blondynki, pewne siebie, takie, które śmiało patrzą w oczy. Potem znalazłam w jego kieszeniach paragon z restauracji i bilety z teatru.
Kiedy w końcu postawiłam mu sprawę jasno, usiadł przy stole i spojrzał na mnie z tą samą obojętnością, z jaką czasem odbierał telefony z pracy.
– To nic osobistego – powiedział. – Potrzebowałem… przestrzeni.
Pomyślałam, jak bardzo wolałabym, żeby to mnie rzucił w emocjach. Ale on wybrał wygodniejsze rozwiązanie – zdradzał mnie po cichu, po kawałku, z precyzją godną prawnika.
Zostawiłam go w salonie i zamknęłam się w sypialni. Tam, po raz pierwszy od lat, przypomniałam sobie Tomka. Jak siedzieliśmy na kuchennym blacie w jego mieszkaniu, jedliśmy naleśniki i śmialiśmy się bez powodu. Jak mówił, że życie to nie jest projekt, który trzeba zatwierdzić. To raczej przepis, który trzeba poczuć. Wiedziałam, że na naprawę jest już za późno.
Chciałam to skończyć
To miała być zwykła kolacja u mojej matki. Teatr pozorów, który wszyscy znaliśmy na pamięć. Tyle że tym razem nie wytrzymałam.
Matka podała polędwicę w sosie grzybowym, Marek nalał jej wina, a ja wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na nich – dwoje ludzi, którzy nigdy mnie naprawdę nie kochali, ale doskonale umieli funkcjonować obok siebie w grze, w której ja byłam tylko elementem.
– Rozwodzę się z Markiem – powiedziałam nagle, nie podnosząc głosu.
Zapadła cisza. Marek uniósł brwi, ale nie powiedział ani słowa. Matka spojrzała na mnie z wyraźnym niedowierzaniem, potem odłożyła sztućce i otarła usta serwetką.
– Słucham?
– Zdradzał mnie regularnie, od dawna. Mam dość udawania – powiedziałam już trochę głośniej.
Marek wciąż milczał. Wiedział, że nie ma sensu się tłumaczyć. Matka odchyliła się lekko na krześle i spojrzała gdzieś poza mnie.
– Nie musisz tego robić w taki sposób – powiedziała w końcu. – Ludzie różne rzeczy sobie wybaczają.
– Wybaczają, jeśli chcą. Ja nie chcę – odpowiedziałam.
– Nadia… – zaczęła, ale nie dokończyła.
Wszystko wiedziała
Zrozumiałam wtedy. W tej jej pauzie, w tym westchnieniu, w braku zaskoczenia. Zrobiło mi się nagle zimno.
– Ty wiedziałaś – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. – Wiedziałaś, że mnie zdradza.
Nie zaprzeczyła. Siedziała nieruchomo, z dłońmi złożonymi na stole.
– Nie chciałam ci psuć obrazu rodziny – powiedziała w końcu. – Myślałam, że jeśli to przemilczę, przetrwa. A ty się nauczysz żyć jak dorosła kobieta.
– Czyli pozwoliłaś mi trwać w czymś, co mnie niszczyło, bo lepiej wyglądało?
– Rodzina to nie bajka, nie zachwyty i wieczne uniesienia. To obowiązek. Wierność to nie wszystko.
Patrzyłam na nią długo. Była chłodna, spokojna, perfekcyjna, jak zawsze.
– Nie chcę cię więcej widzieć – powiedziałam. – I nie wrócę tu. Nigdy.
– Jesteś okrutna – powiedziała matka, a w jej głosie wreszcie pojawił się cień emocji.
– Nie, mamo. Po prostu jestem sobą – odpowiedziałam.
Wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Nadia, 31 lat
Czytaj także:
- „Zrobiłam leczo z cukinii, a synowa tylko kręciła nosem. Nie sądziłam, że paniusia z miasta aż tak mnie upokorzy”
- „Z okazji rocznicy chłopak zabrał mnie na kajaki. Nie sądziłam jednak, że już od dawna płyniemy w różnych kierunkach”
- „Wakacje na działce zamiast rajem, okazały się piekłem. Sąsiedzi zrobili nam coś takiego, że uciekaliśmy aż się kurzyło”