Reklama

Wyszłam z mieszkania, cicho zamykając drzwi i na paluszkach, jak jakiś włamywacz, podążyłam w kierunku schodów. Pokonałam je w ciemnościach, nie zapalając żadnej lampy. Kilka chwil później wyszłam na zewnątrz. Wtedy właśnie, pierwszy raz odkąd opuściłam przytulne posłanie, zaczerpnęłam porządny haust powietrza... Padało, panował chłód, a ja maszerowałam naprzód przeszczęśliwa, zupełnie jakbym nagle zyskała skrzydła.

Reklama

Nareszcie poczułam smak wolności

Do mieszkania dotarłam grubo po północy. Przekręcając klucz w drzwiach usłyszałam z sypialni mamy regularne chrapanie. Rafał nadal nie spał, siedział przed ekranem. Ale tym razem postanowiłam odpuścić i nie prawić synowi morałów, że noc jest od spania, a nie siedzenia przed kompem. Zajrzałam tylko do jego pokoju, mówiąc po cichu „cześć” i cichutko powędrowałam do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic.

Choć zegar wybił już późną godzinę, sen wciąż nie przychodził. Leżąc w ciemności, analizowałam minione pół dekady swojej egzystencji – czas wypełniony cierpieniem, na które w gruncie rzeczy wcale nie musiałam przystać. A jednak uparcie trwałam w toksycznej relacji, żywiąc nadzieję na coś bliżej nieokreślonego, na jakąś zmianę, która miałaby nadejść nie wiadomo skąd.

Poznaliśmy się w pracy

Marka poznałam, gdy zaczął pracować w firmie ochroniarskiej, która dbała o bezpieczeństwo naszego biura. Sprawiał wrażenie niezwykle uprzejmego faceta, a ja chyba od pierwszej chwili mu się spodobałam. Akurat nosiłam wtedy czarne ubrania po śmierci Zygmunta. Nie rozpaczałam jakoś szczególnie po mężu. Przez jego ciągłe zdrady i okropne usposobienie praktycznie prowadziliśmy osobne życia i gdyby nie to, że mieliśmy Rafała, naszego jedynaka, to pewnie już dawno byśmy się rozstali…

Jak się okazało podczas naszego kolejnego spotkania, Marek pracował kiedyś w policji, ale już jest na emeryturze. Zupełnie nie przypominał typowego funkcjonariusza. Wrażliwy, znający się na literaturze, kochający muzykę – na drugim spotkaniu wybraliśmy się razem na koncert do filharmonii. Potem parokrotnie chodziliśmy do kina czy też na kolacje. Mieliśmy identyczne spojrzenie na świat i podobnie lubiliśmy spędzać wolny czas. Gdy minął miesiąc odkąd się poznaliśmy, byłam przekonana, że to wreszcie ta jedyna, wielka miłość. Miałam wówczas 42 lata.

Każdy miał swoje życie

I ja, i Marek mieszkaliśmy ze swoimi mamami. Ja dodatkowo wychowywałam nastoletniego syna. Gdy zaczynaliśmy się spotykać i zależało nam na chwili prywatności, odwiedzałam mieszkanie Marka. W tamtym okresie jego mama regularnie wyjeżdżała pod Warszawę, do siostry. Później jednak sytuacja trochę się pogmatwała – ciocia odeszła z tego świata, więc przyszła teściowa nie miała już powodu, by znikać z domu na noc. No i właśnie przy tej okazji ją poznałam.

– Wiesz co, może zostaniesz dzisiaj u mnie? Wiem, że mama jest w domu, ale raczej nie powinno być z tym problemu… No bo sama przyznasz, że już nie jestem małym chłopcem, co nie? – zaproponował Marek, gdy wracaliśmy z imprezy urodzinowej jego kolegi.

Już w tamtym momencie powinnam mieć w głowie zapaloną czerwoną lampkę. Sposób, w jaki Marek wypowiedział to zdanie o małym chłopcu, brzmiał tak, jakby był małolatem próbującym się wytłumaczyć. Wkrótce miałam się przekonać, do jakiego stopnia drżał przed własną rodzicielką. Zaraz po wejściu do domu dotarło do mnie nagłe upomnienie:

– Powtarzałam ci niezliczoną ilość razy, abyś przychodził o normalnej porze. Wybudzasz mnie w samym środku nocy.

– Jeszcze nie jest aż tak późno, mamo, nie zdawałem sobie sprawy, że już śpisz – Marek usprawiedliwiał się łagodnym tonem. – A może podgrzać ci trochę mleka? Momentalnie zaśniesz jak niemowlę.

– Chyba postradałeś zmysły! Żebym potem biegała do toalety co parę minut, tak? Kompletnie straciłeś rozum… – grzmiała jego matka.

Kiedy to usłyszałam, chciałam stamtąd czym prędzej prysnąć, ale Marek stanowczo się temu sprzeciwił. Dał mi znak, żebym zachowała ciszę, przykładając palec do ust, po czym chwycił mnie za dłoń i pociągnął w kierunku swojej sypialni.

Byłam zszokowana

Przez dobre piętnaście minut trwałam w bezruchu niczym sparaliżowany królik, nawet nie ściągając kurtki. Cały czas nadstawiałam uszu, próbując wychwycić, czy pani Krystyna czasem nie zwleka się z łóżka. To wszystko było totalnie absurdalne i wpędzało mnie w niezłe zakłopotanie. Mając na karku 42 lata, skradałam się jak jakaś smarkula, żeby przypadkiem nie wpaść na gorącym uczynku w pokoju faceta.

Kiedy Marek w końcu zjawił się w sypialni, oświadczyłam mu, że nie zamierzam udawać niewinnej dziewczyny, która popełnia grzech, nocując z miłością swojego życia. On jednak przytulił mnie mocno i wyszeptał czule, że za wszystko będzie dobrze, że oficjalnie pozna mnie ze swoją mamą, a potem wprowadzę się do niego i w niedalekiej przyszłości staniemy na ślubnym kobiercu. Godzinę przesiedziałam jak na rozżarzonych węglach, cała zestresowana, aż w końcu nie mogłam dłużej tego znieść. Wstałam z łóżka w środku nocy i po prostu poszłam do swojego mieszkania.

Widywaliśmy się w weekendy

Wtedy wizja ponownego zamążpójścia zupełnie mnie nie pociągała. Marzyłam tylko o tym, żeby mieć u swojego boku bliską osobę, na której wsparcie mogłabym liczyć, gdy los stawia przede mną wyzwania. Darzyliśmy się głębokim uczuciem i to mi w zupełności wystarczało.

Weszło nam w nawyk, że u niego lądowałam na weekendy. W czwartkowe popołudnia robiłam solidne zakupy spożywcze, a w piątek po pracy przygotowywałam kolację dla mamy i Rafała. Potem, jak się już mocno ściemniło, biegłam do mojego faceta, żeby z nim spędzić dwie wspaniałe noce i całe dwa dni.

Kiedy zaczynaliśmy, było super. Marek brał na siebie całą odpowiedzialność za dom. Sprzątał, przygotowywał posiłki, chodził po zakupy… Ilekroć próbowałam coś zrobić, zbywał mnie, mówiąc, że niepotrzebnie tracilibyśmy nasz czas na rzeczy przyziemne, skoro możemy go spędzić razem.

Jego matka mnie obraziła

Choć nasze wspólne chwile zazwyczaj sprowadzały się do całego dnia przed ekranem telewizora w obecności jego wiecznie niezadowolonej matki, której ciągle trzeba było dogadzać, to mimo wszystko czułam się szczęśliwa. Zaczęłam nawet myśleć o ślubie. Próbowałam sobie wmówić, że ta wiecznie nadąsana baba nie zdoła popsuć naszego szczęścia. Aż do pewnego momentu…

– Czego ta lafirynda siedzi w łazience akurat teraz? – wydarła się pewnego wieczora ni stąd, ni zowąd.

– Mamo, po prostu poszła wziąć prysznic po całym dniu. I w ogóle nie obrażaj jej. To dobra kobieta, wdowa, już ci to tłumaczyłem – docierało do mnie, jak Marek bierze mnie w obronę i krew mnie zalewała.

– Nie było młodszej? – parsknęła śmiechem. – Synuś, synuś…

Po wyjściu z łazienki ubrałam się, chwyciłam kurtkę z wieszaka i opuściłam mieszkanie bez pożegnania. Ledwo zdążyłam zniknąć za rogiem budynku, gdy mój telefon zaczął dzwonić. Marek był zły, że nie ma mnie obok niego pod kołdrą. Kiedy wspomniałam mu o tym, co usłyszałam na własny temat, był zaskoczony.

– Przecież wiesz doskonale, że moja mama bywa kapryśna i nie warto brać sobie tego do serca – odparł.

Postanowiłam jednak, że za nic w świecie nie postawię ponownie stopy w domu tej starej czarownicy. Powiedziałam Markowi prosto w oczy, że mam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Przedtem jedynie mi się wydawało, że moja potencjalna „przyszła mama” pod nosem nazywa mnie niewybrednymi epitetami i obrzuca wyzwiskami, ale w głębi duszy liczyłam, że to niemożliwe, że musiałam się chyba przesłyszeć. Tym razem miałam już absolutną pewność. Ta baba zwyczajnie ze mnie szydzi.

Chciałam, żeby zniknęła

Miałam nadzieję, że mamusia Marka prędzej czy później nas opuści i wtedy zrobimy generalny remont w jego mieszkaniu, żebyśmy mogli wieść w nim radosne i dostatnie życie po jej odejściu. Swoje małe lokum planowałam przekazać mojemu dziecku.

Dni mijały, a nasza relacja utknęła w martwym punkcie. Z każdym tygodniem coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że mimo zapewnień o uczuciu i zaangażowaniu, Marek nie potrafiłby przeciwstawić się swojej matce. Dla niej nawet wzmianka o potencjalnym ślubie syna stanowiła pretekst do wszczynania awantur rodem z podrzędnej knajpy.

Znosiłam to wszystko naprawdę mężnie… Po każdej ze scen wierzyłam, że to już koniec, szczególnie że Marek za każdym razem namawiał mnie, żebym po prostu zignorowała jej wybryki.

– Cóż, tak właśnie postępuje moja mama. Nie mam zamiaru zmieniać zachowań leciwej, osiemdziesięcioletniej kobiety… – tłumaczył jej postępowanie.

Gdy usłyszałam te słowa, nagle uświadomiłam sobie, że istota problemu nie tkwi w niej. To mój ukochany powinien się zmienić. Zastanawiając się jednak nad jego dotychczasowym zachowaniem, stwierdziłam, że raczej nie dożyję momentu, gdy mój wybranek zmodyfikuje cokolwiek w swoich przyzwyczajeniach samotnego mężczyzny.

Niech sobie dalej mieszka z mamusią

Kiedy jego mama odejdzie z tego świata, mój partner, zamiast życiowej partnerki, będzie szukał kogoś, kto go poprowadzi za rączkę i zdejmie z niego całą odpowiedzialność. Ta zołzowata matka to przecież nic innego jak ochronna tarcza, która pozwala mu uciec przed dorosłym życiem, pełnym obowiązków.

– Co za mała flądra… Jeszcze tylko prania majtek u mnie w domu brakowało! – dotarł do mnie w środku nocy ten charakterystyczny głos z toalety.

Tamtych fig nie wzięłam ze sobą. Na szczęście miałam dodatkowe. Spakowałam manatki do foliówki, wrzuciłam na siebie ciuchy i opuściłam to miejsce… Pięć lat za późno. Dziś, w niedzielę o poranku, otwieram oczy we własnym łóżku.

– Cześć, mamuś – Rafałek wpadł do mojego mikroskopijnego pokoju. – Dominisia wpadnie do mnie dzisiaj. No ta laska z kolczykiem w nosie… – rzucił z wahaniem. – Myślałem, że wrócisz późno, dlatego ją zaprosiłem…

– Jasne, niech przyjdzie – posyłam synowi uśmiech. – Szczerze mówiąc, ona całkiem mi pasuje – dodałam po chwili zastanowienia.

Koniec z wytykaniem palcami każdej laski, z którą się umawia. Skończę z tymi wszystkimi radami, sam musi zdecydować, co dla niego najlepsze. W końcu to on układa sobie życie, a nie ja.

Reklama

Joanna, 47 lat

Reklama
Reklama
Reklama