Reklama

– Zuziu, masz kwiaty dla babuni? Wiesz, co jej przekazać? – zagadnęłam córkę, wręczając jej wiązankę tuż przy drzwiach mieszkania dziadków.

Reklama

– Nooo… dużo zdrowia z powodu matury – odparła moja córunia.

– Chyba emerytury! – parsknęłam śmiechem, gdyż ostatnimi czasy sporo rozmawialiśmy w domu o egzaminie dojrzałości mojej siostrzyczki i Zosia trochę się w tym pogubiła.

Poświęciłam się córce

Ta impreza była dla mnie niezwykle istotna, bo pokładałam w niej spore oczekiwania. Odkąd na świat przyszła moja córeczka Zuzia, wyczekiwałam chwili, aż mama w końcu zacznie pobierać świadczenia emerytalne. Pojawienie się dziecka było dla mnie niespodzianką i zdecydowanie nie miałam tego w planach. Facet, z którym zaszłam w ciążę, mając zaledwie osiemnaście lat, to był straszny lekkoduch i nieodpowiedzialny gówniarz. Ale w sumie na co miałam liczyć, poznając go w dyskotece?

Wprowadziłam się do niewielkiego mieszkanka odziedziczonego po babci i ledwo udawało mi się utrzymać z miesiąca na miesiąc. Ratowała mnie finansowa pomoc rodziców oraz spadek po babci, dzięki któremu miałam nieco oszczędności. Cały mój czas poświęcałam na opiekę nad Zuzią. Dręczyło mnie poczucie, że jestem coś dłużna córce za nieobecność ojca w jej życiu. Dokładałam wszelkich starań, aby maksymalnie zrekompensować jej ten brak i żeby nie odczuwała go zbyt boleśnie.

Zobacz także

Czułam też zawiść wobec mojej siostry, która była młodsza ode mnie. Udało jej się podejść do egzaminu dojrzałości i myślała już o tym, co przyniesie jej przyszłość. Marzyła o pójściu na uczelnię wyższą, spotkaniu porządnego faceta i znalezieniu sensownego zajęcia. Ja też o tym śniłam, ale przez własne błędy już na początku dorosłości odebrałam sobie szansę na realizację tych pragnień.

Liczyłam na pomoc

Moja mama kochała Zuzię całym sercem. Kiedy odwiedzałam rodziców w weekendy, cudownie spędzała z nią czas, wymyślając wspólne zabawy. Mama pracowała jako przedszkolanka, dlatego świetnie radziła sobie w kontaktach z maluchami. Gdy dowiedziałam się, że istnieje możliwość, by przeszła na wcześniejszą emeryturę, moja radość nie miała granic. Poczułam ogromną ulgę, wiedząc, że nareszcie nic nie stanie mi na drodze do podjęcia normalnej pracy zawodowej.

W tym czasie Zuzia mogłaby zostać pod opieką babci, do momentu, aż zwolni się miejsce w państwowym przedszkolu. Niestety, nie miałam funduszy na posłanie jej do prywatnej placówki.

Wyobrażałam sobie, że poradzę sobie z egzaminem dojrzałości w trybie wieczorowym, a do tego czasu znajdę zatrudnienie w charakterze pomocy biurowej lub pracownika sekretariatu. Taki etat byłby dla mnie wymarzony, jednak miałam wątpliwości, czy bez stażu pracy i pełnego wykształcenia w ogóle mogę na to liczyć. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mama mogłaby odmówić opieki nad Zuzanną.

– Jejku, jak fajnie mieć was tutaj!

– Babciu, powodzenia na maturze! – Zuzka dała babci bukiecik, obie parsknęłyśmy śmiechem.

– Rany, tak miłych słów to ja chyba jeszcze nie słyszałam od wnuczki! – mama odpowiedziała z uśmiechem.

Myślałam, że padnę

– O jakich słowach mowa? – Ewka wyskoczyła zza drzwi, więc wytłumaczyłyśmy jej, z czego tak bardzo się śmiejemy.

Jedynie zdezorientowana Zuzia spoglądała na nas zdziwiona, nie pojmując, czemu jesteśmy tacy rozbawieni.

– Dobra, wejdźcie do pokoju! – w końcu zawołała mama. – Mamy dla was niesamowicie dobre nowiny.

Nie mogłam się domyślić, co oprócz najważniejszego pretekstu do przyjęcia mogłoby stanowić jeszcze jedną fantastyczną nowinę, ale zaczęła we mnie kiełkować ciekawość zmieszana z odrobiną niepokoju. Nie życzyłam sobie niczego, co byłoby w stanie pokrzyżować moje zamierzenia.

Mama i siostra w międzyczasie zaczęły szykować kolację. Kwestia „pozytywnych nowinek” nagle zeszła na drugi plan. Dopiero kiedy wszyscy zasiedliśmy przy stole, a mama nalała nam do lampek wina, oznajmiła:

– Ewa dostała się na studia w Berlinie! A my z ojcem zdecydowaliśmy, że również przeprowadzamy się do Niemiec!

– Słucham? – wypaliłam zaskoczona. – Ewa jest przecież dorosła! Po co wy tam będziecie jechać? A tak między nami, to gratuluję ci, Ewa…

– Przecież ojciec od dłuższego czasu pracuje w transporcie u Niemców. Teraz zdecydowanie krócej zajmie mu powrót do domu. Pomyśl tylko, po każdym kursie musi się jeszcze tłuc do kraju. Sporo pieniędzy i czasu zaoszczędzimy. No a Ewunia zawsze wpadnie na jakiś obiadek, jakby jej zabrakło kasy ze stypendium!

Nie tak miało być…

– Serio nic was tutaj nie zatrzymuje?! A co ze mną i Zuzką? – wykrzyknęłam zszokowana, a rodzice popatrzyli na mnie zaskoczeni.

– No jasne, że będziemy do was przyjeżdżać – powiedział ojciec, a ja najchętniej wyrwałabym się z pokoju, głośno zamykając za sobą drzwi.

Nigdy bym nie przypuszczał, że ot tak zadecydują o porzuceniu mnie. Nastrój stał się ciężki i niezręczny. Co gorsza, każdy twierdził, że przyczyną są moje „humory”, a nie fakt, iż żadna osoba nie rozważyła nawet możliwości udzielenia mi wsparcia w tym niełatwym położeniu.

Przez cały czas próbowałam udowadniać, że doskonale daję sobie radę z każdą sytuacją. No i proszę, oto rezultaty! Doszli do wniosku, że spokojnie mogą mnie opuścić i po prostu odjechać. Aż do samego końca imprezy nie poruszaliśmy więcej tej kwestii.

Wieczorem raz jeszcze złożyłam mamie życzenia z okazji przejścia na emeryturę, życząc jej wszystkiego dobrego. Następnie wraz z Zuzanną wsiadłyśmy do autobusu i udałyśmy się do mojego mieszkania. Przekraczając próg swojej marnej klitki, poczułam, jak ogarnia mnie przygnębienie.

Rozkleiłam się

Dopóki miałam nadzieję, że to tylko chwilowa sytuacja, z której wkrótce uda mi się wybrnąć, nie dostrzegałam, w jakim okropnym miejscu mieszkam. W tym momencie widok zużytej, rozpadającej się kanapy i starych, pamiętających czasy PRL-u mebli, całkowicie mnie przytłoczył. Marzyłam o zupełnie innym domu dla swojej pociechy! Pragnęłam wreszcie odbić się od życiowego dołka i odnaleźć jakiś cel, a tu proszę, co się dzieje?!

Starzy kompletnie mieli w nosie mój los. Zdawałam sobie sprawę, że jestem dorosła i sama jestem winna tej sytuacji, ale czułam, że słono już zapłaciłam za głupotę popełnioną w młodości. Liczyłam na to, że ktoś poda mi pomocną dłoń. Z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy, puściłam Zuzi wodę do wanny. Jednocześnie starałam się jakoś na nowo poukładać w głowie cały plan.

Kiedy tylko moja córeczka załapie się na miejsce w przedszkolu, wrócę do roboty. Niekoniecznie do biura, ale choćby i do sprzątania. A matura? Tą zajmę się później, jak Zuzia trochę podrośnie – snułam plany, dyskretnie wycierając łzy.

– Mamusiu, co się stało? Dlaczego płaczesz? Uderzyłaś się w paluszek?

– No tak, kochanie.

– Pokaż, to dmuchnę – odparła Zuzia, a mnie wzruszenie ścisnęło za gardło i popłynęły mi łzy.

Nie dawałam rady

Trochę się nad sobą roztkliwiałam. Zdawałam sobie sprawę, że niektórzy są w jeszcze gorszej sytuacji, ale wtedy po prostu potrzebowałam czasu, żeby opłakać swoje rozwiane nadzieje. Być może zbyt egoistycznie z mojej strony zakładałam, że mamusia na emeryturze z radością wcieli się w rolę opiekunki do dzieci. Po tylu latach niańczenia maluchów pewnie marzyła tylko o chwili wytchnienia. I absolutnie jej się to należało! Ehh…

Kiedy Zuzia skończyła się pluskać w wannie, wyszorowała zęby, a ja przeczytałam jej bajkę na dobranoc. Pocałowałam ją, otuliłam kołderką i przez moment siedziałam obok, czekając aż zaśnie. Nagle z przedpokoju dobiegło pukanie. Poczułam lekki niepokój, bo niespodziewane wizyty o tak późnej porze zdarzały się niezwykle rzadko. Podeszłam do drzwi i zerknęłam przez judasza. Na klatce schodowej stała moja mama. Bezzwłocznie przekręciłam klucz w zamku, by ją wpuścić.

– Cześć, co się dzieje?

– Dlaczego nie odebrałaś, jak dzwoniłam?

– Sorki, akurat byłam z Zuzanną w toalecie i nie słyszałam. Coś ważnego?

– Ewidentnie coś jest na rzeczy… Raczej nie miałabyś aż tak zapuchniętych oczu bez przyczyny. Myślę, że powinnyśmy sobie pogadać, prawda?

Kiedy mama weszła do pokoju, już nastawiałam wodę na herbatę. Zajęłyśmy miejsca przy kuchennym stole i jakoś tak od razu zaczęłyśmy gadać. Doszłam do wniosku, że nie ma co dalej udawać, że jestem jakąś superbohaterką, która da radę dźwigać cały świat na własnych barkach.

Wszystko zaplanowała

– Martynko… – odezwała się mama wzruszona, mocno mnie przytulając. – Nawet nie wiedziałam, że masz tak pod górkę. Wybacz, że w ogóle nie brałam pod uwagę twoich potrzeb. Zawsze sprawiałaś wrażenie takiej zaradnej i dojrzałej… Myślałam, że nawet nie chciałabyś, żeby ci ktoś pomagał.

– Wiem, że nie masz złych intencji, mamo. Nie zamierzam na nic naciskać. Wybory należą do was i to wy decydujecie o swoim losie. Nie brałam pod uwagę, że tata również musi się wysilić, dojeżdżając z takiej odległości.

– Damy radę to ogarnąć. Masz moje słowo! – oznajmiła kojącym tonem, a ja znowu poczułam się jak mała dziewczynka.

Tęskniłam za tym, aby mieć poczucie bezpieczeństwa, że ktoś zajmie się kłopotem, który mnie przytłoczył. Po dwóch dniach zadzwoniła do mnie mama mówiąc, że przedyskutowała temat z każdej strony i wpadli na pewien koncept.

– A może ty też się z nami wybierzesz, Martusiu? U taty w firmie szukają kogoś do biura, kto zna polski i niemiecki. Pasowałabyś. Ja zajmę się Zuzią, dopóki nie zacznie chodzić do przedszkola. Jak ci się widzi ten pomysł?

Słuchałam mamy w osłupieniu. To był przecież doskonały pomysł. Nadal będę mogła przebywać z bliskimi! A dodatkowo dostanę wymarzoną pracę. Nie mogłam w to uwierzyć.

– Wiesz co myślę? Że jak ty coś wymyślisz, to nie ma takiej siły, która by temu przeszkodziła! Ekstra, dzięki, mamusiu!

Reklama

Martyna, 22 lata

Reklama
Reklama
Reklama