„Matka zrobiła z naszej chaty dom rozpusty. Co wieczór patrzyłem, jak inny facio sprawia, że krzyczy w sypialni”
„Następne dni były jak żywcem wyjęte z kiepskiej komedii. Mama najwyraźniej nabrała wiatru w żagle. Zacząłem zauważać pewną prawidłowość – prawie każdego wieczoru w naszym mieszkaniu pojawiał się nowy «przyjaciel»”.
Mam prawie trzydzieści lat i, co tu kryć, nadal mieszkam z matką. Zawsze miała w sobie coś ekscentrycznego – tą niespożytą energię, która albo przyciąga, albo odstrasza ludzi. Mnie przyciągała, ale chyba tylko dlatego, że jestem jej synem.
Coś się zmieniło
Odkąd skończyłem studia licencjackie i poszedłem na magisterkę, która, mówiąc szczerze, ciągnie się za mną już czwarty rok, coś się zmieniło. Mama zaczęła zachowywać się, jakby chciała czegoś więcej od życia. Czuję, jakby była bardziej zdystansowana. Myślałem, że może to kwestia jej wieku. Ma ponad pięćdziesiątkę, a wygląda, jakby dopiero co wyszła z trzydziestki.
Któregoś dnia wróciłem do domu późnym wieczorem. Klucz w drzwiach zaciął się w zamku, więc siłowałem się z nim dłużej. Po wejściu coś od razu wydało mi się nie tak. W powietrzu unosił się zapach kadzidełek. Światło w salonie było przytłumione, tworząc romantyczną atmosferę.
Zajrzałem tam i zamarłem. Moja matka siedziała na kanapie w szlafroku, nogi nonszalancko założone jedna na drugą. Naprzeciwko niej, w fotelu, mężczyzna w średnim wieku, z brodą i przerzedzonymi włosami, ściskał kieliszek czerwonego wina. Rozmawiali o czymś z ożywieniem, śmiejąc się co chwila.
– Mamo? – powiedziałem powoli, patrząc to na nią, to na brodacza.
– O, Artur! – odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem. – Poznaj Marka, mojego przyjaciela.
– Przyjaciela? – powtórzyłem, nie kryjąc sarkazmu.
– Tak. To, że ty spędzasz wieczory na roztrząsaniu egzystencjalnych problemów nie znaczy, że wszyscy muszą żyć tak samo nudno.
Nie próżnowała
Marek wyciągnął do mnie rękę, ale zignorowałem gest. Nie byłem w nastroju na grzeczności.
– To wygląda bardziej jak… teatrzyk – wskazałem na świece ustawione na stoliku.
– Dzięki za komplement – odparła z błyskiem w oku. – Może lepiej zamknij się w swoim pokoju, skoro nie umiesz tego zrozumieć.
Poczułem, jak złość zaczyna mnie dławić.
– Poważnie? Nie rozumiesz, jak to wygląda?
– Wygląda, jakbym miała prawo do swojego życia. A ty możesz sobie myśleć, co chcesz, ale to mój dom. Moje zasady.
Zacisnąłem zęby, nie mając ochoty kontynuować tej farsy. Bez słowa ruszyłem do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Zostawiłem ich w tym absurdalnym teatrzyku, ale w mojej głowie wciąż huczały jej słowa.
Zasady? Czyli jakie? Że może sprowadzać kogo chce, byle mnie zirytować? To było nie w jej stylu.
Następne dni były jak żywcem wyjęte z kiepskiej komedii. Mama najwyraźniej nabrała wiatru w żagle. Zacząłem zauważać pewną prawidłowość – prawie każdego wieczoru w naszym mieszkaniu pojawiał się nowy „przyjaciel”. Każdy inny, każdy dziwniejszy.
Ciągle był nowy
Najpierw był Robert, wysoki, elegancki mężczyzna w garniturze. Na moje pytanie, czy mamy jakiś bankiet w salonie, matka rzuciła tylko, że „mężczyzna w garniturze to klasa sama w sobie”. Potem był Jurij, przesadnie entuzjastyczny Ukrainiec, który częstował mnie wódką i opowiadał historie, jak to handlował futrami w latach dziewięćdziesiątych. Następnego dnia do drzwi zapukał Karol – facet w skórzanej kurtce, który wyglądał, jakby właśnie zjechał z toru motocrossowego.
Każda kolejna „randka” była bardziej teatralna. Świece, muzyka, nawet talerze na stole były układane z większą starannością niż zwykle. Starałem się ignorować całą tę farsę, choć za każdym razem, gdy słyszałem ich śmiech, czułem, jak moje nerwy napinają się coraz bardziej.
Któregoś wieczoru nie wytrzymałem. Wróciłem do domu, zmęczony po całym dniu na uczelni, marząc o chwili spokoju, a zastałem mamę i jakiegoś mężczyznę – tym razem młodszego, z dredami i gitarą akustyczną – śpiewających przy stole. Próbowałem po cichu przejść do swojego pokoju, ale nie dało się.
Miałem ich dość
– O, Artur! – zawołała, widząc mnie w drzwiach. – Poznaj Rafała. Grał kiedyś na przystanku Woodstock!
– Gratuluję kariery – rzuciłem chłodno i chciałem się wycofać, ale Rafał już zaczął mówić:
– Wiesz, kolego, muzyka to coś więcej niż kariera.
– Aha, fajnie. – Nawet nie próbowałem ukryć, że mam dość.
Emilia się roześmiała, jakby to wszystko ją bawiło.
– Nie możesz się po prostu wyluzować?
– Mamo, czy ty musisz robić z naszego mieszkania miejsce spotkań z każdym, kto wpadnie ci w oko?
– Cyrk? Mój drogi, to jest moje życie. I mój dom. Ty jesteś tu tylko… – zawahała się na chwilę – gościem.
Te słowa ugodziły mnie prosto w serce.
– Gościem? – powtórzyłem, jakby w niedowierzaniu. – Mieszkam tu od zawsze! Nie możesz tak po prostu zmieniać wszystkiego, bo ci się znudziło!
Wstała, poprawiając szlafrok, który jakimś cudem zawsze wydawał się być idealnie ułożony.
– A może właśnie mogę? A może czas, żebyś w końcu dorósł i znalazł swoje miejsce, zamiast trzymać się mojej spódnicy?
Nie miałem już siły
Wszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi z hukiem. Słyszałem jeszcze, jak Rafał coś mruknął, ale nie chciałem wiedzieć co.
Leżałem na łóżku, wpatrując się w sufit. Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie. „Może czas, żebyś w końcu dorósł”. Może miała rację?
Te słowa przeważyły szalę. Postanowiłem – czas się wyprowadzić. Zacząłem planować swoje wyjście. Kolejnego dnia byłem już spakowany i gotowy do wyprowadzki.
– Nareszcie. Myślałam, że nigdy na to nie wpadniesz. Marzyłam o tym, by wreszcie mieć od ciebie spokój – usłyszałem jej głos za plecami, gdy stałem z walizką w przedpokoju.
Te słowa były jak cios. Patrzyłem na nią, próbując zrozumieć, jak mogła wpaść na coś takiego.
– Myślisz, że manipulacją możesz poprawić moje życie? – zapytałem z goryczą.
– Myślę, że zrobiłam to, co musiałam – odpowiedziała chłodno. – Nie zrozumiesz tego teraz, ale kiedyś mi podziękujesz.
Nie odpowiedziałem. Odszedłem, trzaskając drzwiami. Wprowadziłem się do małego, wynajętego mieszkania. Miałem zaledwie kilka kartonów rzeczy i mnóstwo niepoukładanych emocji. Myślałem, że poczuję ulgę, ale zamiast tego czułem pustkę.
Chciała się mnie pozbyć
Matka próbowała do mnie dzwonić, ale nie odbierałem. Nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć. Że rozumiem? Że wybaczam? Może kiedyś. Na razie każde jej słowo brzmiałoby jak przypomnienie, że całe moje życie do tej pory było dla niej czymś, co wymagało „naprawy”.
Jeden z jej facetów odezwał się do mnie raz. Napisał wiadomość: „Wiem, że to wszystko wyszło dziwnie, ale twoja matka naprawdę się o ciebie troszczy. Serio”. Nie odpisałem. Może miał rację, ale to nie zmieniało faktu, że czułem się zdradzony.
Któregoś dnia poszedłem do jej mieszkania, żeby zabrać resztę rzeczy. Siłą rzeczy spotkałem się z nią. Wyglądała inaczej – zmęczona, jakby nagle straciła część swojej energii.
– Chciałam, żebyś miał lepsze życie. Nie wiedziałam, jak inaczej cię do tego zmusić.
Nie odpowiedziałem. Wzruszyłem ramionami i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. W nowym mieszkaniu było cicho. Może za cicho. Siadłem przy biurku, próbując zająć myśli książką, ale słowa rozpływały się w powietrzu. Wszystko, co słyszałem, to jej ostatnie zdanie: „Chciałam, żebyś miał lepsze życie.”
Czy to naprawdę była troska? A może po prostu egoizm? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem. Ale jedno było pewne – teraz byłem sam na swoim. I musiałem się nauczyć, jak żyć z tym wszystkim. Może kiedyś do niej zadzwonię. Ale jeszcze nie teraz.
Artur, 29 lat