„Matka nawrzeszczała na mnie przy grobie dziadka, że nic mi się nie należy. Wtedy zrozumiałam, po co naprawdę przyszła”
„Zamarłam. Bo nagle zrozumiałam, po co naprawdę tu przyszła. Nie, żeby się pożegnać ze swoim ojcem. Przyszła, żeby ustawić wszystkich pod siebie. Żeby zaznaczyć teren. Żeby wbić mi publicznie szpilę, zanim zdążę cokolwiek pomyśleć o testamencie. I wtedy przestałam się czuć winna”.

- Redakcja
Nie planowałam jechać na pogrzeb. Miałam swoje powody. Jednak coś mnie tknęło. Może wyrzuty sumienia, może to, że każdy udawał, że nic się nie zmieniło. A przecież się zmieniło – umarł jedyny człowiek z rodziny, który mnie naprawdę znał. Kiedy dotarłam na cmentarz, wszyscy już stali przy grobie. Mama spojrzała na mnie jak na trędowatą, a ciotki przestały płakać i zamarły w bezruchu. Wcisnęłam się gdzieś z boku i już chciałam po cichu zapalić znicz, ale matka oczywiście nie mogła przepuścić okazji. I właśnie wtedy – przy tym nieszczęsnym grobie, kiedy wszyscy udawali, że łączą nas wspomnienia, a nie krzywdy – wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałam. Nie chodzi o to, co powiedziała. Tylko o to, jak to powiedziała. I przy kim.
Przestałam się czuć winna
Podeszłam do grobu, stawiając znicz przy samej tablicy. Przez chwilę próbowałam nie patrzeć w stronę matki, ale czułam na sobie jej spojrzenie – to zimne, oceniające, z góry.
– Wreszcie łaskawie się zjawiłaś – syknęła, podchodząc do mnie tak blisko, że czułam jej perfumy pomieszane z papierosowym dymem.
– Nie mogłam przyjechać wcześniej. Mam pracę, wiesz?
– Pracę... – powtórzyła teatralnie. – Ale na pogrzeb dziadka raczyłaś się zjawić. I po co? Chcesz coś ugrać?
Odwróciłam się w jej stronę. Stała wyprostowana jak struna, w czarnym płaszczu, z twarzą bez grama emocji. Tylko oczy jej błyszczały – jakby czekała, aż coś powiem, żeby się na mnie rzucić.
– Przyszłam się pożegnać. Kochałam go.
– Nie kłam. Od lat miałaś go gdzieś. Nie dzwoniłaś, nie przyjeżdżałaś. A teraz będziesz tu robić szopki?
– Mamo, opanuj się. Ludzie patrzą.
– Niech patrzą! Nie pozwolę, żebyś teraz coś po nim wyciągnęła. Nic ci się nie należy! Rozumiesz? Nic!
Zamarłam. Bo nagle zrozumiałam, po co naprawdę tu przyszła. Nie, żeby się pożegnać ze swoim ojcem. Przyszła, żeby ustawić wszystkich pod siebie. Żeby zaznaczyć teren. Żeby wbić mi publicznie szpilę, zanim zdążę cokolwiek pomyśleć o testamencie. I wtedy przestałam się czuć winna.
Uśmiechnęłam się sztucznie
Po pogrzebie wszyscy ruszyli do auta, a ja zostałam. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na świeży grób, gdy obok stanął kuzyn.
– Ale ostra była twoja matka – mruknął, zerkając w stronę alejki. – Zresztą... zawsze była.
– Zawsze, ale teraz przeszła samą siebie.
– Może się boi, że coś ci zapisał – dodał cicho.
– Ona się boi, że nie ma już nad niczym kontroli.
Zabrałam torebkę z ziemi i ruszyłam w stronę parkingu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wrócić do miasta od razu, ale coś mnie zatrzymało. W domu dziadka już roiło się od czarnych płaszczy, kubków z kawą i rozmów szeptanych nad sernikiem. Weszłam do środka i od razu poczułam na sobie spojrzenia – jakby wszyscy nagle przypomnieli sobie, że istnieję.
– O, Kasia! – rzuciła ciotka Wanda. – Ty chyba nie byłaś tu od pogrzebu babci, prawda?
– Prawda – uśmiechnęłam się sztucznie. – Ale chyba dom nadal ten sam?
– Na razie – wtrąciła matka. – Ale wszystko w rękach notariusza, prawda?
– Naprawdę musisz o tym rozmawiać przy serniku?
– A ty naprawdę myślisz, że jak się tu pokażesz po latach, to wszystko ci się należy? – spojrzała na mnie z uśmiechem, ale oczy miała jak ostrze noża.
– Nie powiedziałam, że mi się cokolwiek należy.
– To dobrze. Bo nie masz tu nic do szukania. Ani sentymentu, ani prawa.
– Ani matki – dodałam cicho i wyszłam do ogrodu, zanim zdążyła odpowiedzieć.
Lubiłam ją
W ogrodzie było wilgotno i pachniało jesienią – ziemią, dymem i gnijącymi liśćmi. Stałam pod jabłonką, którą dziadek sam zasadził, i wpatrywałam się w nagie gałęzie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze tu przyjadę.
– Kasia?
Odwróciłam się. Stała za mną Monika – córka cioci Basi, młodsza ode mnie o jakieś dziesięć lat. Miała w rękach dwa kubki z herbatą.
– Zmarzłaś, co?
– Trochę – przyjęłam kubek. – Dzięki.
– Wiem, że nie pytasz, ale... u nas wszyscy wiedzą, że to, co zrobiła twoja matka, było nie fair.
– Serio?
– Serio. Tylko nikt się nie odzywa. Bo ona zawsze robiła dużo hałasu.
Uśmiechnęłam się. Lubiłam Monikę za ten jej bezpretensjonalny ton.
– Ona naprawdę myśli, że ja tu po coś przyjechałam.
– Wiesz, twoja matka była tu dwa razy w tygodniu przez ostatnie miesiące. Z notatnikiem. Przeglądała papiery, wypytywała dziadka o wszystko. Nawet o rachunki za gaz.
– Serio?
– I załatwiła, żeby to jej znajomy był notariuszem. Znasz ją – musiała mieć wszystko pod kontrolą. Myślę, że jakby mogła, to i pogrzeb by zrobiła prywatnie, bez świadków.
– A dziadek? Wiedział, że tak to wygląda?
– Myślę, że tak. I myślę, że właśnie dlatego powiedział kiedyś mojej mamie, że „Kasia powinna mieć swoją część”.
Spojrzałam na Monikę z niedowierzaniem.
– Powiedział tak?
– Tak, tylko twoja matka też to słyszała.
Przyłapała mnie
Wieczorem w domu zapadła cisza. Większość rodziny rozjechała się do hoteli albo wróciła do siebie, zostali tylko ci najbliżsi. Siedziałam w pokoju dziadka. Znałam to miejsce na pamięć. Półka z kryminałami, szuflada z kolorowymi spinaczami, zaschnięty tusz i zakładki z rachunków. Przez chwilę po prostu siedziałam w ciszy, a potem wstałam i podeszłam do biurka. Drzwiczki były zamknięte, ale znałam to miejsce – wiedziałam, że jeden klucz jest zawsze ukryty pod dywanikiem, przy nodze biurka. Znalazłam go. I właśnie wtedy usłyszałam za sobą głos matki.
– Wiedziałam, że nie wytrzymasz.
Odwróciłam się wolno. Stała w drzwiach z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Chciałam tylko zobaczyć, czy zostawił coś dla mnie. Stare zdjęcia, listy...
– Nie udawaj sentymentalnej – prychnęła. – Przyszłaś, bo myślisz, że coś ci zapisał. A ja ci mówię: nie zapisał. I dobrze o tym wiesz.
– Nie wiem. Nie wiem, bo nikt mi nic nie powiedział.
– A trzeba ci coś mówić? Nie było cię tu od lat. Nie interesowałaś się. Teraz chcesz się interesować testamentem?
– A może dziadek pamiętał, że byłam jedyną osobą, która nie traktowała go jak skarbonkę?
– Oszczędź mi tych morałów. Jeśli coś ci się należało, to byś dostała. A skoro nie dostałaś, to może dlatego, że sobie na to zasłużyłaś.
Patrzyłyśmy na siebie długo. W końcu wyszła, trzaskając drzwiami.
Była po mojej stronie
Rano dom był pusty. Pies sąsiadów szczekał gdzieś za płotem, wiatr uderzał w okna. Przebrałam się, spakowałam i zeszłam na dół z walizką. W kuchni siedziała tylko Monika.
– Uciekasz? – spytała.
– Chyba nie ma sensu dłużej tu siedzieć.
– Byłaś u notariusza?
– Nie. A co mam tam robić? Mama i tak wszystko ustawiła pod siebie.
Monika sięgnęła do szuflady i podała mi kopertę.
– Znalazłam to w szufladzie pod gazetami. Adresowana do ciebie. Pismo dziadka.
Otworzyłam kopertę z wahaniem. W środku był list. Ręcznie pisany, wyraźnym, znajomym pismem:
„Kasiu. Nie wiem, czy przyjedziesz. Ale jeśli tak – to wiedz, że pamiętam. Pamiętam, jak przywoziłaś mi sernik na Święta, jak siedziałaś ze mną, kiedy noga bolała. Twoja matka tego nie rozumie. Zawsze liczyły się tylko rzecz. Nigdy ludzie. Zostawiam ci mój zegarek i książki. I jedno – wszystko, co jest w tej szufladzie, jest twoje. Reszta – niech sobie biorą. Dziadek”.
Pod listem był drugi klucz. Wiedziałam, że pasuje do szuflady z podwójnym dnem.
– To otworzysz? – zapytała Monika.
Otworzyłam. W środku były dokumenty, rachunki, stare zdjęcia... i koperta bankowa. Pękata.
– On wiedział, że tak będzie – powiedziałam cicho.
– Wiedział. Dlatego zrobił to po swojemu.
Spojrzałam na Monikę z wdzięcznością.
– Dzięki, że mi to dałaś.
– Dziadek tak by chciał. A twoja matka? Niech się smaży we własnym sosie.
Poczułam ulgę
Wracając do miasta, trzymałam torbę na kolanach. W środku – list dziadka, zegarek i ta nieszczęsna koperta. Nie pieniądze były ważne. Ważne było to, że o mnie pamiętał. Że w całym tym teatrze z pogrzebem, czarnymi płaszczami i szeleszczącym testamencie, ktoś widział we mnie człowieka. Matka zadzwoniła do mnie po dwóch dniach.
– Czego chcesz?
– Widziałam, że wzięłaś coś z domu. Mam nadzieję, że nie sądzisz, że to twoje.
– Nie sądzę. Wiem. Zostawił mi to.
– To niemożliwe. Nic o tym nie mówił notariusz!
– Bo nie wszystko można zapisać u notariusza. Ale nie martw się – zostawiłam ci to, na czym najbardziej ci zależało.
– Nie rozumiem...
– Właśnie.
Rozłączyłam się i wykasowałam jej numer. Po raz pierwszy od lat poczułam coś dziwnego. Spokój. I ulgę. Nie musiałam już niczego udowadniać.
Katarzyna, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nowa nauczycielka córki kazała dzieciom słuchać serca, nie rozumu. Nie pozwolę na szkolne eksperymenty tej paniusi”
- „Miałem 3 dzieci i żonę, którą zdradzałem latami. Myślałem, że to układ idealny, do momentu aż powiedziałem to 1 zdanie”
- „Rodzina wystawiła mnie do wiatru we Wszystkich Świętych. Z pewnością woleli postawić mi znicz, niż przyjechać na rosół”