Reklama

Piękny stół, sianko pod obrusem, świece. Nawet dziadek Stefan, chociaż coraz bardziej odpływa w swój świat, siedzi zawsze na tym samym krześle, lekko pochylony. I wtedy – jak co roku – atmosfera zaczyna się zagęszczać. Wszyscy są uprzejmi aż do przesady, każdy unika spojrzenia drugiemu w oczy, bo wiadomo, że to tylko kwestia czasu. Ja już nawet nie liczę, ile razy zdarzyło się, że matka wybiegła z płaczem z kuchni albo trzasnęła szufladą tak, że aż widelce podskoczyły.

Kiedyś mnie to bolało. Teraz? Teraz po prostu czekam, aż będzie wielkie bum. Wiem, że to brzmi okrutnie, ale ile razy można przeżywać ten sam dramat? Studiuję na szczęście daleko, wracam tylko na święta. Chciałbym, żeby były inne – spokojne, ciepłe. Ale mam 25 lat i wiem już, że magia świąt to często bardziej pobożne życzenie niż rzeczywistość.

W tym roku miałem nadzieję, że będzie inaczej. Że może przetrwamy w spokoju. Ale coś się we mnie zbuntowało. I chyba w końcu powiedziałem to, co wszyscy myśleli, ale bali się powiedzieć.

Napięte przygotowania do świąt

Matka krzątała się w kuchni już od południa. Co chwila słyszeliśmy, jak coś się otwiera, zamyka, gotuje, przelewa. Zawsze mówiła, że nie chce pomocy, że wszystko zrobi sama, ale potem... potem był ten moment, kiedy nagle okazywało się, że nikt jej nie pomógł. Ojciec jak zwykle czytał gazetę, udając, że nic się nie dzieje. Julia siedziała z telefonem na kanapie, wpychając uszka do barszczu dopiero po moim upomnieniu. Dziadek już od rana siedział przy stole w salonie, patrząc w jeden punkt, jakby czekał, aż się wszystko samo wydarzy.

Osiemnasta. Zawsze o tej godzinie siadaliśmy do stołu. Matka postawiła ostatnią potrawę, poprawiła serwetki, zdmuchnęła niewidzialny pyłek z obrusa, po czym odsunęła krzesło i stanęła przy swoim miejscu. Napięcie było prawie fizycznie wyczuwalne. Wszyscy czekali, kiedy się zacznie.

– Wszystko na mojej głowie – powiedziała nagle, podnosząc głos. – Cały dzień latam jak wół, a wy? Siedzicie i czekacie, aż was nakarmię.

Nikt nie odpowiedział. Wiedzieliśmy, że nie należy się odzywać za wcześnie, ale ja tego dnia byłem już zmęczony tym teatrem. Spojrzałem na nią spokojnie.

– Mamo, może po prostu zrób mniej i nie oczekuj wdzięczności za wszystko?

Zapadła cisza. Matka patrzyła na mnie, jakby usłyszała coś, co nie miało prawa paść. Odwróciła się bez słowa i wyszła do kuchni. Po chwili usłyszeliśmy, jak szuflada uderza z hukiem, potem brzęk sztućców, talerz, który ledwo się nie stłukł. Julia spuściła wzrok.

– Wiktor, nie teraz, serio… – powiedziała cicho, ale bez przekonania.

Ojciec siedział dalej bez ruchu, jakby jego to nie dotyczyło. Dziadek uniósł głowę i spojrzał w naszą stronę, ale nic nie powiedział. Wstałem od stołu i ruszyłem w stronę kuchni. Miałem dość udawania, że wszystko jest w porządku.

Trzeba było to przerwać

Matka zamknęła się w sypialni. Drzwi były przymknięte, ale słyszeliśmy, jak krząta się za nimi – raz szybciej, raz wolniej, jakby nie mogła zdecydować, czy chce coś jeszcze robić, czy jednak się poddać. Julia poszła po karpia, który już wystygł w piekarniku. Nikt nie miał odwagi zaproponować, żeby poczekać na mamę. Ojciec nalał barszczu i podał wszystkim po talerzu, jakby to mogło cokolwiek naprawić.

Jedliśmy bez słowa. Siostra tylko od czasu do czasu zerkała w stronę sypialni, jakby chciała tam pójść, ale nie miała siły. Ojciec patrzył w talerz. Dziadek, z zupą nieco rozlaną na brodzie, ssał łyżkę jak dziecko i chyba nie do końca rozumiał, co się dzieje. Nawet nie było opłatka. Nawet nikt nie zaproponował, żeby go wyjąć.

Spojrzałem na nich wszystkich i poczułem znajome napięcie. Kiedyś się tym przejmowałem. Teraz tylko zastanawiałem się, czy jeszcze powie coś moja siostra, czy już tylko zjemy i każdy pójdzie w swoją stronę.

– Nie możesz się czasem ugryźć w język? – Julia szepnęła, nie patrząc na mnie.

– A może trzeba było to powiedzieć. Kiedyś. W końcu – odpowiedziałem równie cicho, choć nie wiem, czy mówiłem do niej, czy bardziej do siebie.

Nie miałem pewności, czy przesadziłem. Może mogłem poczekać, pomóc jej bardziej. Ale ile razy można siedzieć cicho? Każde święta wyglądały tak samo. Kiedyś trzeba było to przerwać.

Zerknąłem na ojca, który właśnie dokładnie czyścił talerz chlebem. Nawet się nie odezwał. A przecież był głową rodziny, przynajmniej z definicji. Poszedł do mamy pierwszy.

Zgasiłem w sobie myśl, że może trzeba było to rozegrać inaczej. Już za późno. Wiedziałem, że zaraz i tak tam pójdę. Nie po to, żeby przeprosić. Po prostu… żeby nie zostawić jej samej z tym wszystkim.

Usłyszałem, jak rozmawiają

Poszedłem do kuchni, niby po wodę, ale tak naprawdę już wtedy wiedziałem, że skręcę w prawo, nie w lewo. Drzwi do sypialni były uchylone, przez szparę widać było kawałek łóżka, koc rzucony byle jak i światło z lampki, które oświetlało ścianę.

Usłyszałem ich głosy. Mówili cicho, jakby nie chcieli, żeby ktokolwiek słyszał, ale nie na tyle cicho, żebym nie zrozumiał.

– On mnie nienawidzi. Nawet w Wigilię – powiedziała matka. Jej głos był zmęczony, cichy, jakby nie była pewna, czy wypowiada to do kogoś, czy tylko do siebie.

– Nie nienawidzi – odparł ojciec. – Po prostu… mówi to, co ty dusisz w sobie.

– Ja tylko chciałam, żeby to było jak dawniej – mówiła dalej. – Żeby dzieci miały wspomnienia. Jakie ja miałam.

Wszedłem bez stukania. Matka siedziała na brzegu łóżka, w rękach miała zmięty kawałek serwetki, który chyba nieświadomie gniotła od dłuższego czasu. Ojciec stał oparty o framugę szafy, wyglądał jak ktoś, kto już dawno pogodził się z tym, że nie wie, co zrobić.

– Słyszałem – powiedziałem spokojnie. – I… nie chcę, żebyś cierpiała. Ale ja też mam prawo nie udawać.

Nie spojrzała na mnie od razu. Długo patrzyła w podłogę, potem przesunęła wzrokiem po mojej twarzy. Bez żalu, bez wyrzutu. Jakby pierwszy raz od lat spojrzała na mnie jak na dorosłego człowieka.

– Może zamiast tej całej idealnej Wigilii, po prostu zjedz z nami. Naprawdę lepiej mniej niż więcej w takiej atmosferze. Lepiej bez napięcia. Bez teatru – dodałem, nieco ciszej.

Nie odpowiedziała. Westchnęła tylko, odłożyła serwetkę na szafkę nocną i skinęła głową. Nie było w tym rezygnacji. Raczej coś jak zgoda. Na to, że może nie wszystko musi być jak z obrazka.

Opowieść mamy

Siedzieliśmy razem na łóżku. Jakby wszystko ucichło. Nawet odgłosy z jadalni przestały dochodzić. Matka poprawiła poduszkę za plecami, milczała przez chwilę, potem zaczęła mówić – cicho, bez napięcia.

– Kiedy byłam mała, mieliśmy mało. Ale święta zawsze były... jakieś inne. Mama robiła ciasto drożdżowe z kruszonką, tata przynosił choinkę na ostatnią chwilę, a ja z bratem wycinałam ozdoby z papieru. Było biednie, ale… czuło się, że jesteśmy razem. Po śmierci mamy tata już nie potrafił tego robić. Wigilia była, bo musiała być. Ale ciepło zniknęło. I chyba wtedy sobie obiecałam, że jak dorosnę, moje dzieci będą miały lepiej.

Spojrzałem na nią. Patrzyła przed siebie, gdzieś w dal, jakby znowu siedziała w tamtym salonie, w innym czasie.

– Gotowanie to jedyny sposób, w jaki potrafię dawać miłość – powiedziała cicho. – Nie umiem inaczej.

Nie komentowałem od razu. W głowie miałem słowa, które długo we mnie siedziały, ale teraz same się ułożyły.

– To nie znaczy, że my cię nie kochamy. Ale jak wszystko sprowadzasz do pierogów i zupy, to ciężko się przez to przebić.

Spojrzała na mnie. Chyba nie spodziewała się, że powiem to tak spokojnie, bez złości. Wzruszyła ramionami.

– Ja już nie umiem inaczej – powtórzyła.

Wstałem. Poczułem, że potrzebuję chwili poza domem. Wziąłem kurtkę, wyszedłem na podwórko. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Przeszedłem się wzdłuż ogrodzenia. Śnieg skrzypiał pod butami. Nie myślałem o niczym konkretnym. Po prostu szedłem. Tylko czułem coś, czego dawno nie czułem – że może w tym całym bałaganie ktoś w końcu coś zrozumiał. Może nie wszystko, ale wystarczająco, żeby coś się zmieniło.

Tata miał swoje za uszami

Kiedy wróciłem, w domu było cicho. W jadalni panował lekki rozgardiasz – talerze już zebrane, ciasta rozkrojone, ale nikt nie jadł. Julia siedziała z podkulonymi nogami na fotelu, patrzyła w ekran telefonu. Ojciec siedział przy kuchennym stole z herbatą. Gdy mnie zobaczył, skinął głową, jakby czekał.

– Siadaj – powiedział. – Herbaty?

Usiadłem obok. Herbata była letnia, ale nie przeszkadzało mi to. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu odezwał się pierwszy.

– Niełatwo z nią, co?

Kiwałem głową. Nie potrzebowałem pytania, bo odpowiedź była oczywista.

– A czemu ty nigdy nic nie mówisz? Nigdy nie staniesz po stronie któregoś z nas? – zapytałem w końcu. – Przez tyle lat. Jakbyś był obok, ale nie w środku.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby ważył, ile może mi powiedzieć.

– Bo nie chcę dolewać oliwy do ognia. Ona i tak wszystko przeżywa za nas wszystkich. Zawsze tak było. Ja tylko starałem się, żeby jakoś to przeszło, żeby nie pogorszyć.

– Może właśnie to jest problem – odpowiedziałem. – Że każdy z nas tylko przetrwa. I czeka, aż minie.

Westchnął, jakby ktoś w nim otworzył okno.

– Ja ją kocham. Ale to trudna miłość. I cicha. Jakbym przez lata nauczył się mówić do niej tylko półsłówkami. Tylko tak się dało.

Coś zostało zdjęte z ramion

Następnego dnia wstałem wcześniej niż zwykle. Słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, rzucając blade światło na kuchenny stół. Z kuchni dobiegał znajomy dźwięk czajnika.

Wszedłem do kuchni. Matka siedziała przy stole w szlafroku, włosy miała spięte niedbale, bez makijażu, bez tej wiecznej gotowości do działania. Trzymała w ręku kubek, patrzyła w okno. Nie wyglądała na złą. Raczej na zmęczoną, ale spokojną.

– Zjesz coś z wczoraj? – zapytała cicho, nie odrywając wzroku od śniegu, który zaczął właśnie powoli padać.

– Zjem. Ale tylko jeśli siądziesz ze mną – odpowiedziałem.

Popatrzyła na mnie, skinęła głową i wstała, sięgając po talerze. Nic nie mówiła. Nie musiała.

Usiedliśmy razem. Nie było rozmowy o wczorajszym wieczorze, nie padły deklaracje, nikt nie tłumaczył się z łez ani milczenia. A mimo to coś się zmieniło. Może nie radykalnie. Może nie na zawsze. Ale jakby coś zostało zdjęte z ramion, chociaż nie wiadomo przez kogo.

Wiedziałem, że matka się nie zmieni nagle. Być może nigdy. Ale nie czekałem już na cud. Nie szukałem idealnych świąt. W tym roku po raz pierwszy poczułem, że nie muszę uciekać. Że mogę tu być. Bez udawania. Może nie będzie już idealnych Wigilii. Ale może będą prawdziwe. Takie, które da się przeżyć razem. Nawet jeśli nie wszystko jest dobrze.

Wiktor, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama