Reklama

Zawsze ufałam logice. Odkąd pamiętam, moje życie było zorganizowane. Kiedy moi znajomi uczyli się „na czuja”, ja już miesiąc przed sprawdzianem miałam opracowane notatki i harmonogram powtórek. Jednak przed maturą wpadłam w wir imprez. Gdy inni zakuwali nocami, ja podbiłam parkiet. Nie wiem, co mnie podkusiło. Może już miałam dosyć rutyny. A może to był mój sposób na odreagowanie stresu.

Reklama

W głowie miałam chaos

W pokoju było duszno, choć okno miałam otwarte na oścież. Nie mogłam zasnąć, chociaż następnego dnia miałam egzamin z język polskiego. Na biurku leżały długopisy, zeszyty i małe, zmięte karteczki z tematami. Sięgnęłam po jedną z nich. Przeczytałam: motyw cierpienia w literaturze. Przewróciłam oczami. Naprawdę? Z wszystkich tematów właśnie ten? Nienawidziłam tego motywu. Kojarzył mi się z panem Żebrowskim, naszym nauczycielem od polskiego – surowym, bezkrytycznym, zafiksowanym na „Dziadach” i „Zbrodni i karze”. Kiedy tylko wspominał o cierpieniu, powtarzał, że to „źródło sensu egzystencji człowieka”. Dla mnie było tylko źródłem bólu głowy.

– No świetnie – westchnęłam, patrząc na siebie w lustrze. – Cierpienie to przecież twoja specjalność, zwłaszcza dzisiaj.

Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lusterku, ale to był jeden z tych uśmiechów, co mają przykryć panikę. Usiadłam z ciężkim westchnieniem i zaczęłam pisać. Każde zdanie przychodziło z trudem, każde wymagało walki. Wykreśliłam więcej, niż napisałam. W głowie miałam chaos. Zamknęłam oczy, policzyłam do dziesięciu i wróciłam do pisania. Gdy skończyłam, spojrzałam na tekst z niedowierzaniem. Było... poprawnie. Ale nie miałam już siły niczego zmieniać.

– Może los wie lepiej – powiedziałam cicho, zanim zgasiłam światło.

Uśmiechnęłam się do siebie

W szkolnym korytarzu panowała atmosfera zbiorowej paniki. Ktoś szeptał modlitwę pod nosem, inny śmiał się nerwowo. Siedziałam na ławeczce przy sali nr 204 i wpatrywałam się w ścianę. Moje ręce lekko drżały.

– Jak się czujesz? – Zuzka nachyliła się nade mną, marszcząc czoło.

Jakbym miała wejść do paszczy lwa. I to z esejem o cierpieniu w dłoni – wymamrotałam.

Zuzka wybuchnęła śmiechem. Sala egzaminacyjna była surowa, chłodna. Komisja siedziała nieruchomo, obserwując każdego ucznia jak strażnicy. Serce mi waliło, gdy sprawdziłam arkusz egzaminacyjny. Rozwinęłam ją i... zamarłam. Jeden z tematów temat wypracowania nawiązywał do motywu cierpienia w literaturze.

Poczułam, jakby czas stanął w miejscu. Nie ruszałam się przez kilka sekund, tępo wpatrując się w słowa. To niemożliwe. A jednak – dokładnie ten sam temat. Uśmiech pojawił się sam, zupełnie niekontrolowany. Wiedziałam, co napisać, jak ułożyć argumentację, które cytaty przytoczyć. Wczorajsza męka dziś okazała się błogosławieństwem. Po wyjściu z sali czułam się jak po przebiegnięciu maratonu. Zuzka podbiegła pierwsza.

– I co?

– Trafiłam z tematem – powiedziałam. – Los zdecydował.

Coś się we mnie zmieniło

Kiedy sprawdzałam wyniki, serce podskoczyło mi do gardła. Nie śmiałam zerknąć na ekran telefonu. Zrobiłam kilka okrążeń po pokoju, zanim wreszcie usiadłam na łóżku, przetarłam palcem ekran i spojrzałam. 100%.

– Co?! – krzyknęłam, a głos odbił się echem od ścian. – To… niemożliwe.

Zadzwoniłam do Zuzki, nie czekając ani chwili.

Zgadnij, ile dostałam z polskiego. Zgadnij!

– No dobra, powiedz mi tylko, że nie uwaliłaś.

– Stówa. Mam stówę! – niemal wrzasnęłam do słuchawki.

– Jesteś jak jakiś... prorok losu! Może powinnaś zacząć wróżyć z fusów albo coś? – zaśmiała się.

Uśmiechnęłam się, ale w środku coś się przestawiło. Ta myśl... że los wie. Że coś się układa poza moją kontrolą. Zamiast dziękować sobie za dobry wynik, poczułam... że to nie była moja zasługa. Że to było przeznaczenie.

Od tego dnia coraz częściej zdawałam się na los. Zaczęło się od drobnostek. Rzucałam monetą, decydując, czy założyć czerwoną, czy szarą bluzę. Losowałam, co zjeść na śniadanie. Kiedyś na przystanku nie mogłam się zdecydować, czy pójść pieszo, czy czekać na autobus – wyciągnęłam aplikację z kołem fortuny. Wskazało „idź”. Poszłam. Moja mama patrzyła na to z niepokojem.

– Przecież to głupota. Zawsze byłaś rozważna. Dlaczego teraz oddajesz wszystko... przypadkowi?

– Może los wie więcej niż my – odpowiedziałam cicho.

Zdziwiona spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała.

Zaczęłam przegrywać

Nie analizowałam. Nie ważyłam za i przeciw. Kostka, aplikacja, moneta – wszystko mogło podjąć decyzję za mnie. Czułam ulgę, że nie muszę wybierać. Ale z czasem... przestałam czuć cokolwiek. Na studiach losowałam przedmioty. Grupę laboratoryjną też – byleby nie analizować planów, terminów, ludzi. Wydawało mi się, że dzięki temu unikam stresujących sytuacji, ale prawda była taka, że zaczęłam przegrywać. Kiedy przydzielono mnie do projektu z chłopakiem, który nigdy nie przychodził na zajęcia, pomyślałam, że to tylko pech. Ale gdy po raz trzeci oblałam prezentację, bo mój „losowy” partner nie zrobił swojej części, coś pękło.

– Chyba żartujesz! – krzyknęła Zuza przez telefon. – Przecież miałaś wybór! Mogłaś sama coś zmienić, zrezygnować, poprosić o zmianę grupy!

– Ale nie mogłam, rozumiesz? To byłoby złamanie reguły...

– Jakiej reguły?! – warknęła. – Ty po prostu się boisz. Uciekasz, bo wtedy nie musisz się mierzyć z porażką.

Zamilkłam. Wiedziałam, że ma rację. Coraz częściej czułam, że nie mam już nad niczym kontroli, ale... nie umiałam przestać. Tak było łatwiej. Tak było bezpieczniej. Wieczorem patrzyłam długo na swoje odbicie w lustrze. Oczy miałam puste, jakby ktoś wyjął ze mnie cały sens.

– Może los się mylił – szepnęłam. – Może to ja go źle odczytałam.

Ale nie miałam siły tego naprawić.

Byłam jak cień samej siebie

Na uczelni zaczęłam znikać. Nie dosłownie – byłam na zajęciach, oddawałam prace, podpisywałam listy. Ale byłam jak cień samej siebie. Moje decyzje nie należały już do mnie. To nie ja wybierałam ludzi do projektów, to nie ja decydowałam, czy wracam do domu na weekend, to nie ja mówiłam „tak” czy „nie” – wszystko zostawiałam losowi. Na początku znajomi patrzyli na to z przymrużeniem oka, teraz... coraz częściej patrzyli na mnie ze współczuciem. Nawet prowadzący raz rzucił mimochodem:

– Panno Leno, może jednak warto samodzielnie podejmować decyzje? Wybór to też odpowiedzialność.

Wzruszyłam ramionami. Może i miał rację. Ale ja już nie umiałam inaczej. W końcu nawet Zuza miała dość. Nasza rozmowa była jak trzęsienie ziemi.

– Nie będę cię ciągnąć do góry, skoro ty sama siebie zostawiłaś w tyle! – powiedziała przez łzy. – Jesteś jak... jak kukła! Nie walczysz o nic. Nie żyjesz. Po prostu... dryfujesz.

– Może mi tak lepiej – odpowiedziałam chłodno. – Może tak jest spokojniej.

– Nawet w trumnie ludzie mają więcej życia niż ty teraz! – krzyknęła.

Po jej wyjściu siedziałam przez godzinę w milczeniu, z pustką w środku. Kiedyś myślałam, że los daje mi wolność. Teraz wiedziałam, że dał mi tylko iluzję. A ja – głupia – dałam się w to uwikłać. Patrzyłam na aplikację z kołem fortuny, nie wiedząc już nawet, po co ją włączyłam.

Poczułam ulgę

Siedziałam na łóżku w akademiku, w dłoni trzymałam kostkę do gry. Była zimna, jakby chciała mi przypomnieć, że nie ma w niej żadnego ciepła, żadnej intuicji. Tylko przypadek. Tylko ślepe liczby. Rzuciłam. Wypadło pięć. Nie ruszyłam się. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie potraktowałam wyniku jako wyroku. Nie miałam nawet ochoty sprawdzać, co ten numer oznacza. Odrzuciłam kostkę, sięgnęłam po zeszyt i powoli otworzyłam czystą stronę. Nie losowałam tematu. Nie szukałam inspiracji na chybił trafił.

Słowa przyszły łatwiej, niż myślałam. Nie były może idealne, ale były moje. Każde zdanie, każda myśl – zrodzone z wewnętrznego przekonania, a nie wskazówki losu. W połowie wypracowania poczułam łzy pod powiekami. Nie z żalu. Z ulgi. Jakby ktoś po długim czasie wreszcie zdjął ze mnie ciężki płaszcz obojętności. Może nie wiedziałam, co dalej. Może nie miałam gotowych planów, harmonogramów, list zadań. Ale wiedziałam jedno – chcę wrócić do siebie. Los mnie zawiódł, a mimo to oddałam mu swoje życie. Teraz chcę je odzyskać. Choćby krok po kroku. Zamknęłam zeszyt. Było już ciemno, ale nie zapaliłam światła. W tej ciszy po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Lena, 20 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama