Reklama

Po śmierci taty nasz dom zrobił się cichy jak nigdy. Basia płakała nocami, ja próbowałem być twardy, bo przecież ktoś musiał. Mama długo nie potrafiła się pozbierać. Spędzała dnie na kanapie, z herbatą w dłoni i wzrokiem wbitym w okno. Staraliśmy się być dla niej wsparciem, ale niełatwo było zastąpić kogoś takiego jak ojciec. Gdy pojawił się Igor – miły chłopak, który przyszedł naprawić laptopa – mama po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła. To wtedy zaczęło mnie dręczyć pytanie: czy wolno mi ją oceniać, skoro znów zaczęła żyć?

Reklama

Nie chciałem w to uwierzyć

– Ona z nim flirtuje, widziałeś? – Basia nachyliła się do mnie, zerknąwszy przez ramię do salonu.

– A może po prostu jest miły? – odpowiedziałem niechętnie, bo nie chciałem zaczynać tej rozmowy.

– Nie bądź naiwny. On na pewno coś od niej chce. Zobacz, jak się do niej klei – wysyczała.

Nie chciałem tego widzieć, ale faktycznie – Igor był wyjątkowo wylewny. Przynosił mamie jej ulubioną herbatę, poprawiał poduszki na kanapie, śmiał się głośniej niż zwykle. A mama… miała w oczach coś, czego nie widziałem od miesięcy. Ciepło? Błysk? Nie umiałem tego nazwać, ale coś się zmieniło. Nagle ten „miły informatyk” stał się kimś więcej. Częstym gościem. Stałym.

– Może po prostu dobrze się czują w swoim towarzystwie. To chyba nic złego – próbowałem, ale sam w to nie wierzyłem.

– Obudź się – syknęła. – Przecież ona od dwóch lat nie chciała nawet iść do kina, a teraz uśmiecha się jak nastolatka!

Wtedy weszła mama. Miała rumieńce na twarzy, ubrana była inaczej niż zwykle – jasna bluzka, delikatny makijaż. Spojrzała na nas podejrzliwie.

– O czym tak szepczecie? – zapytała z uśmiechem, ale w jej głosie było napięcie.

Siostra milczała, a ja sięgnąłem po herbatę, udając obojętność. Coś we mnie pękło. Pierwszy raz pomyślałem, że może Basia ma rację. Może naprawdę powinniśmy się tym zainteresować.

Czułem się jak głupek

– Skoro nie chce nam mówić, sami się dowiedzmy – powiedziała Basia, zakładając kaptur od bluzy.

– To nie brzmi normalnie – mruknąłem. – Mamy śledzić własną matkę?

– Nie dramatyzuj. Po prostu się martwię. I ty też się martwisz, tylko jeszcze tego nie przyznałeś.

Nie odpowiedziałem. Chociaż czułem się jak głupek z taniego serialu kryminalnego, to jednak wieczorem, kiedy Igor znów zniknął za drzwiami naszego domu, oboje staliśmy po drugiej stronie ulicy, schowani za przystankiem. Światło w salonie paliło się jeszcze długo. W końcu po dwudziestej drugiej zgasło. Dopiero koło północy z bramy wyłonił się Igor.

– Widzisz?! Wychodził tylnym wyjściem. Jakby chciał się ukryć! – szepnęła Basia. – Co on tam robił tak długo?

– Może... może po prostu rozmawiali. Albo... – nie miałem dobrego wytłumaczenia.

Nie bądź naiwny.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Długo nie mogłem zasnąć. Leżałem i patrzyłem w sufit, myśląc o mamie. Czy naprawdę zakochała się w tym mężczyźnie? A może to tylko desperacja? Próba wypełnienia pustki po ojcu? Następnego dnia, przy niedzielnym obiedzie, spojrzałem jej prosto w oczy.

– Mamo, wszystko w porządku? – zapytałem spokojnie.

Spojrzała na mnie przez chwilę, jakby chciała zrozumieć, o co pytam. I wtedy pierwszy raz od dawna… uciekła wzrokiem.

– Oczywiście. Czemu miałoby nie być? – odpowiedziała zbyt szybko.

Wtedy zrozumiałem, że coś ukrywa. I nie zamierza się tym dzielić.

Nie tego się spodziewałem

Basia przyszła do mnie rano. Miała ze sobą wydrukowane zdjęcie. Igor i mama, trzymają się za ręce w kawiarni niedaleko rynku. Zdjęcie zrobiła znajoma Basi, która przypadkiem ich tam widziała.

Tyle w temacie. Co teraz zrobimy?

Nie chciałem awantur, ale nie dało się już tego dłużej unikać. Wieczorem, kiedy mama szykowała kolację, usiedliśmy z Basią naprzeciw niej.

– Musisz nam coś wyjaśnić, mamo – zacząłem. – Serio.

– Coś się stało? – spojrzała na nas, marszcząc brwi.

– Widzieliśmy cię z Igorem. W kawiarni. Widzieliśmy, jak się do niego uśmiechasz, jak trzymasz go za rękę – Basia nie owijała w bawełnę.

– I co z tego? – mama postawiła łyżkę na stole. – Nie mogę iść z kimś na kawę?

– Nie o to chodzi. Martwimy się o ciebie. O to, że on cię wykorzystuje – powiedziałem cicho.

Mama patrzyła na nas długo. W jej oczach coś się zmieniło. Jakby przez moment nie poznawała nas w ogóle.

Macie czelność wtrącać się w moje życie? – jej głos się załamał. – Przez dwa lata nie mogliście patrzeć, jak więdnę. A teraz, kiedy pierwszy raz od dawna czuję, że żyję, przychodzicie z oskarżeniami?

– Nie to mieliśmy na myśli... – próbowałem, ale było już za późno.

Nie potrzebuję waszego pozwolenia. I skoro tak bardzo chcecie się odciąć – to już jesteście dla mnie obcy – powiedziała zimno i wyszła z kuchni.

Nie powiedziała „dzieci”. Powiedziała „obcy”.

Krew odpłynęła mi z twarzy

Tydzień później dostaliśmy list polecony. Było tam sucho i oficjalnie: wezwanie na spotkanie w sprawie przepisania majątku. Wiedzieliśmy, co to oznacza, zanim jeszcze otworzyliśmy drzwi kancelarii notarialnej. Siedzieliśmy na skórzanej kanapie w poczekalni. Basia była blada, zaciskała dłonie na telefonie, jakby trzymała się ostatniej nadziei. W końcu notariusz zaprosił nas do środka. Mama już tam była. Siedziała wyprostowana, z lodowatym spokojem w oczach. Obok niej – Igor. W garniturze, bez uśmiechu.

– Naprawdę to robisz? – zapytała Basia cicho.

– Tak – odpowiedziała. – Nie jestem wam już nic winna. Zostawiliście mnie samą. Igor był przy mnie. Wy – osądzaliście.

Notariusz odczytał dokument. Mama oficjalnie wykreśliła nas z testamentu. Wszystko – dom, działka, oszczędności – miały przejść na fundację oraz... na Igora. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Nie chodziło o pieniądze. Chodziło o coś znacznie gorszego – o to, że mama właśnie, na oczach obcych ludzi, wyrzekła się nas.

– Dlaczego...? – zacząłem, ale głos mi się załamał.

– Bo miałam dość bycia przez was traktowaną jak głupia staruszka – odpowiedziała twardo. – Nie potrzebuję niczyjej kontroli.

Wyszedłem z kancelarii pierwszy. Nie chciałem, żeby widziała, jak drżą mi ręce. Basia została. Chciała jeszcze coś powiedzieć. Ja nie miałem już siły. W głowie dźwięczało tylko jedno pytanie: czy naprawdę tak bardzo się myliłem? Czy to ja zawiodłem?

Byłem wściekły

Nie dawało mi spokoju. Ta cisza między nami. Ta pustka, która nagle rozciągnęła się jak przepaść. Musiałem coś zrobić. Musiałem przynajmniej spróbować. Pojechałem do domu mamy. Igor otworzył drzwi. Spojrzał na mnie uważnie, ale nie zdziwił się.

Czego ty chcesz od mojej matki? – zapytałem od razu, nie siląc się na grzeczność.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

– Tylko jej szczęścia. Czy to takie straszne?

– Jest od ciebie starsza o ponad trzydzieści lat. Przeszła piekło po śmierci ojca. I teraz... ty?

Ona nie potrzebuje litości. Potrzebuje partnera. I nim właśnie się staram być – odpowiedział spokojnie.

Stałem w progu, zaciskając pięści. Ale nie potrafiłem już znaleźć w sobie tej samej złości. Była tylko pustka.

– Chcę z nią porozmawiać – powiedziałem w końcu.

Wszedłem do salonu. Mama siedziała przy stole, z filiżanką herbaty. Zmarszczki na twarzy były dziś jakby głębsze.

– Mamo... jeśli chcesz być z nim, powiedz to. Powiedz mi to wprost.

Spojrzała na mnie długo. Nie było w niej gniewu. Nie było też ciepła.

– Nie muszę ci nic mówić – wyszeptała.

I wtedy po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Nie ruszyła się. Nie objęła mnie. Nie wyrzuciła. Ale też niczego nie wyjaśniła. Wyszedłem. Wiedząc, że zrobiłem wszystko, co mogłem. I że to być może nic nie znaczyło.

Miałem wielki żal

Minęły trzy miesiące. Nie rozmawiałem z mamą od tamtego dnia. Nie zadzwoniła. Nie napisała. Ja też nie. Choć nie było dnia, żebym nie myślał, by znów zapukać do jej drzwi. Basia wyjechała do Krakowa, mówiła, że tam ma więcej szans i mniej wspomnień. Nasze rozmowy ograniczyły się do SMS-ów. Krótkich. Funkcyjnych. Jakbyśmy nie chcieli rozgrzebywać tego, co wciąż bolało. Czasem przechodziłem obok rodzinnego domu. W ogrodzie rosły nowe kwiaty. Inaczej przycięte krzewy. Na werandzie siedziała mama z Igorem, raz nawet się śmiali. Z daleka wyglądała... pogodnie. Jakby odzyskała coś, co straciła dawno temu. A ja? Stałem po drugiej stronie ulicy i nie potrafiłem zdecydować, czy to dobrze.

Bywały dni, kiedy byłem wściekły. Na nią, na niego, na siebie. Za wszystko, czego nie powiedziałem. Za to, że próbowałem ją chronić, zamiast po prostu wysłuchać. Ale były też dni, gdy rozumiałem więcej. Może nie mieliśmy prawa jej oceniać. Może miłość wygląda inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy. Czy się jeszcze spotkamy? Nie wiem. Może za rok. Może nigdy. Może życie wybierze za nas. Na razie jest tylko cisza. I puste miejsce przy stole. I już nie jestem pewien, czy wiem, co to znaczy kogoś kochać.

Tomek, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama