Reklama

Mam trzydzieści cztery lata i życie, które przypomina wieczne czekanie na coś, co nigdy nie nadejdzie. Praca, rachunki, samotne wieczory i matka, którą opiekowałam się od lat. Codziennie po pracy wstępowałam do marketu, kupowałam dla niej jedzenie, leki, papier toaletowy. Wchodziłam do jej mieszkania i zawsze słyszałam to samo:

Reklama

– Znowu tyle dźwigasz, dziecko… Trzeba było nie kupować wszystkiego.

Nie miałam dzieci, nie miałam męża, nie miałam nawet psa. Miałam za to brata, który odciął się od nas dawno temu. Nie dzwonił, nie pytał, nie interesował się. I jakoś wszyscy uznali to za normalne. Ja zostałam. Z obowiązku, przyzwyczajenia, może ze strachu, że jeśli odpuszczę – to wszystko się rozpadnie.

– Wszystko w porządku, kochanie? – spytała któregoś dnia matka. – Jakaś taka jesteś zamyślona.

– W porządku – skłamałam, jak zawsze.

Bo przecież nie powiem jej, że od dawna nie śpię. Że czuję się wyeksploatowana. Że nie wiem, po co to wszystko.

Czułam się zdradzona

– Córciu, muszę ci coś powiedzieć – powiedziała któregoś dnia matka, kiedy przyszłam z siatkami. Miała dziwnie spięte usta i błyszczące oczy.

– Co się stało? – odłożyłam zakupy i spojrzałam na nią uważniej. – Coś z lekarzem? Znowu ci skoczyło ciśnienie?

– Nie… Tym razem to coś dobrego. Dostałam spadek po siostrze. Ciotka Zosia nie miała nikogo poza mną. Zostawiła mieszkanie i trochę pieniędzy.

Na moment zabrakło mi tchu. Spadek? Ciotka Zosia? Przecież ona nie miała nawet porządnej lodówki, a tu nagle mieszkanie?

– Mieszkanie? – powtórzyłam cicho, próbując ogarnąć, co to oznacza.

– Tak – skinęła głową. – Małe, ale w dobrym miejscu. Dam je Pawłowi.

Stałam jak zamurowana.

– Pawłowi?

– Tak, kochanie. On przecież nic nie ma… a może dzięki temu wróci i wszystko będzie jak dawniej.

– Mamo… – głos mi się załamał. – Ja od lat robię dla ciebie wszystko. Płacę twoje rachunki, jeżdżę z tobą do lekarzy, robię zakupy, sprzątam, gotuję… A on? On cię nie odwiedził od sześciu lat!

– Ale to mój syn – powiedziała cicho. – Może gdy zobaczy, że o nim pamiętam, to…

– To co? Nagle się nawróci? – prychnęłam. – To nie prezent, mamo. To łapówka.

Jej oczy się zaszkliły, ale ja nie miałam już siły na współczucie.

Wyszłam bez słowa. Na klatce zapach gotowanej kapusty z innego mieszkania zmieszał się z uczuciem zdrady, które ściskało mnie za gardło.

Miałam tego dość

Wróciłam do niej po dwóch dniach. Wciąż byłam wściekła, ale cisza bolała bardziej niż rozmowa. Weszłam bez pukania, jak zawsze. Siedziała przy stole, z kubkiem herbaty i gazetą, jakby nic się nie stało.

– Nie zmieniłaś zdania? – spytałam chłodno.

– Córcia… – zaczęła, ale nie dałam jej dojść do słowa.

– Dlaczego? Powiedz mi po prostu: dlaczego on? Dlaczego Paweł dostaje mieszkanie, a ja – rachunki do spłacenia?

– Bo chciałam, żeby wrócił. Żebyśmy byli rodziną.

– A ja co? Kim niby jestem? Tłem do jego wielkiego powrotu? Przez lata byłam przy tobie codziennie. Robiłam wszystko. Nawet gdy nie miałam siły. I co dostałam w zamian?

– Kochanie, nie chodzi o to…

– Nie nazywaj mnie tak! – przerwałam jej. – Nigdy nie chodzi o to. Zawsze znajdziesz jakieś "ale". Zawsze on jest tym biednym chłopcem, który się pogubił. A ja? Ja po prostu mam być. I to jest według ciebie w porządku?

Zamilkła. W jej oczach pojawiły się łzy. Ale nie było we mnie współczucia. Tylko chłód. Zimny jak jej decyzja.

– Chciałam, żebyśmy znów byli rodziną – szepnęła.

– Byliśmy, ale on odszedł. A ja cię nigdy nie zostawiłam – powiedziałam i wyszłam.

Za drzwiami długo jeszcze słyszałam jej cichy płacz. Ale nie wróciłam.

Chciałam to zakończyć

Przez kolejne dni nie odbierałam od niej telefonów. Dzwoniła codziennie, czasem po kilka razy. Zostawiała wiadomości: że nie chciała mnie skrzywdzić, że źle to wyszło, że „serce jej pęka”. Ale ja nie miałam już siły jej słuchać. Każde „Julka, odezwij się” brzmiało jak pusty refren.

Pewnego wieczoru wracałam późno z pracy. Minęłam sąsiadkę mojej matki, tę gadatliwą. Zatrzymała mnie na schodach.

– A co u mamy? Mówiła ostatnio, że się nie odzywasz. Martwi się, chociaż… wiesz, powiedziała, że przesadzasz. Że jesteś zazdrosna o brata. Że przecież ona ma prawo kochać oboje dzieci.

Zacisnęłam zęby.

Następnego dnia pojechałam do niej. Nie dlatego, że się przejęłam. Chciałam to uciąć.

– Przyszłam tylko powiedzieć jedno – powiedziałam, stojąc w drzwiach. – Nie chcę już mieć z tobą kontaktu.

– Jestem twoją mamą… Jak możesz mi to robić? Po tym wszystkim?

– Ja robiłam wszystko, mamo. Ty zniszczyłaś to w jeden dzień.

Stała bez słowa. W cieniu kuchennej lampy wyglądała na dużo starszą, jakby moje słowa naprawdę ją złamały. Ale ja już nie byłam tą Julią, która zawsze wracała. Tym razem odeszłam.

Wsiadłam do autobusu i poczułam coś, czego nie czułam od lat.

Ciszę. Nie ulgę. Nie spokój. Po prostu ciszę.

Czułam rozgoryczenie

Spacerowałam bez celu. Mijałam witryny sklepów, ludzi z zakupami, dzieci biegnące do autobusu. Świat szedł dalej, a ja pierwszy raz od dawna nie musiałam się nigdzie spieszyć. Nie musiałam iść do matki. Nie musiałam nic.

W głowie kotłowały się myśli. O tym, ile oddałam. Ile razy odmawiałam sobie wszystkiego – nowych butów, wyjazdu nad morze, nawet głupiej kawy na mieście – bo przecież "mama potrzebuje".

Dostosowałam swoje życie do jej potrzeb.

Czułam rozgoryczenie. Ale pod tym wszystkim... była pustka. Cicha i znajoma. Jakby to, że coś się rozsypało, nie było zaskoczeniem. Jakby to musiało się kiedyś wydarzyć.

Usiadłam na ławce. Obok jakaś para się śmiała. Dziewczyna opowiadała coś chłopakowi, gestykulując rękami. Spojrzałam na nich i poczułam ukłucie. Tego też mi zawsze brakowało. Kogoś, kto byłby dla mnie. Kogoś, kto wybrałby mnie.

Zdałam sobie sprawę, że przez całe dorosłe życie żyłam cudzym życiem. Matki. Brata, którego nawet nie było. Nigdy swoim.

I pomyślałam: a gdyby tak teraz spróbować?

Nie było w tym wielkiej nadziei. Nie miałam planu. Ale miałam ciszę. I coś na kształt decyzji.

Nie było we mnie współczucia

Wszystko zaczęło się od krótkiego SMS-a: „Chciałabym, żebyśmy porozmawiali. Paweł też będzie. Proszę”. Przez godzinę patrzyłam na ekran, zanim zdecydowałam się odpisać: „Dobrze. Jutro o 18”.

Weszłam do mieszkania jak do muzeum wspomnień. Ten sam zapach proszku do prania, ten sam dywan z plamą po herbacie, która kiedyś mi się wylała.

Matka siedziała przy stole, jakby nie wstała z miejsca, odkąd odeszłam. Obok niej – Paweł. Zaskakująco spięty. Spojrzałam na nich i poczułam się obco.

– Cieszę się, że przyszłaś – zaczęła matka.

– Nie przeciągajmy tego – przerwałam jej. – Słucham.

Paweł wziął głęboki wdech.

– Ja... nie wiedziałem, że ona chce przepisać mieszkanie na mnie. Dowiedziałem się po fakcie. Wiem, że nie zachowałem się w porządku, że mnie nie było. Ale naprawdę nie chciałem wchodzić między was.

– Ale wszedłeś – odparłam sucho.

– Julia… – matka położyła dłoń na stole. – Popełniłam błąd. Wielki. Wiem, że cię zraniłam.

– Nie błąd, mamo. Ty po prostu dokonałaś wyboru.

Zapadła cisza. I może pierwszy raz to była cisza, która mówiła więcej niż tysiąc słów. Spojrzałam na nich – zmieszanych, zbolałych, zawstydzonych. Ale we mnie nie było już gniewu.

– Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy – powiedziałam. – Ale jeśli tak... to tylko jako ludzie, którzy wiedzą, czym jest lojalność. I jak boli jej brak.

Wstałam i wyszłam.

Zaczęłam żyć inaczej

Nie próbowałam więcej się z nimi kontaktować. Nie było sensu. W tamtym mieszkaniu zostało wszystko, czego już nie chciałam dźwigać – pretensje, oczekiwania, ciche rozczarowania.

Paweł dostał mieszkanie i pewnie z czasem je sprzeda albo wynajmie. Matka… może nadal na niego czeka. Może dzwoni. Może znowu rozmawiają o „nowym początku”. Tylko ja zniknęłam z tego obrazka. Wygodnie. Cicho. Bez scen.

Ludzie mówią, że rodzina jest najważniejsza. Że zawsze trzeba się wspierać. Ale ja wiem jedno – rodzina to nie obowiązek, tylko wybór. I nie każdy zasługuje, żeby zostać wybranym.

Zaczęłam żyć inaczej. Nie lepiej, nie szczęśliwiej – po prostu inaczej. Sama sobie robiłam herbatę, płaciłam swoje rachunki, sama mówiłam „dość”. I pierwszy raz w życiu nikt nie oczekiwał, że się poświęcę.

Nie było w tym spektakularnego zwycięstwa. Nie było przemiany jak z filmu. Była tylko cisza. Taka, która nie bolała.

I myśl, która wracała każdego wieczoru: może właśnie tak wygląda wolność.

Julia, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama