Reklama

Mam dwójkę dzieci i męża. Mieszkamy w tym samym mieście, co moja mama. Dosłownie piętnaście minut samochodem. I mimo tej bliskości – czuję się niewidzialna. Jakbyśmy byli z różnych światów. Albo jakbyśmy siedzieli w jednym domu, ale za szybą dźwiękoszczelną. Widzimy się, ale się nie słyszymy.

Reklama

Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że mama będzie cudowną babcią. Marzyłam o tym, że Ola i Kacper będą wpadać do niej na noc, że będą mieli swoją ukochaną babcię, która piecze ciasteczka i czyta bajki. Zawsze sobie powtarzałam, że skoro ja nie miałam z nią bliskości, to może ona nadrobi to z wnukami. Jednak tak się nie stało. Ona naprawdę opiekuje się tylko jednym wnukiem. Antosiem. Synem mojego brata. Jakby tylko on się liczył. Siedziałam ostatnio z mężem przy herbacie, dzieci już spały, gdy on nagle powiedział:

– Wiesz... Ola się dzisiaj zapytała, czy babcia ją lubi.

Prawie się zakrztusiłam. Poczułam, jakby ktoś mi przywalił cegłą w żołądek.

– Co jej odpowiedziałeś? – zapytałam cicho, choć chyba nie chciałam tego wiedzieć.

– Powiedziałem, że oczywiście, że tak. Wiesz, że ona to widzi. To nie są rzeczy, które da się ukryć.

Zamknęłam oczy. Ola ma osiem lat. Pamiętam, że w jej wieku też patrzyłam na mamę tak samo. Z tęsknotą. Z pytaniem w oczach: „Czemu mnie nie kochasz tak jak jego?”.

– Przecież to nie jest normalne. – W jego głosie była irytacja, ale też troska. – Dzieci to czują. Ona daje Antosiowi wszystko, a nasze dzieci traktuje jak... jak powietrze. Nie zauważyłaś tego?

– Zauważyłam. – Przyznałam. – Co mam zrobić? To moja matka.

– No właśnie. To twoja matka. A twoje dzieci? One nie zasługują na babcię?

Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, co powiedzieć.

Krew mnie zalała

– Mamo, możemy już iść do domu? – Ola stała w przedpokoju, zapięta w kurtkę, z oczami spuszczonymi w podłogę. Kacper tulił się do mojej nogi, cicho ssąc palec.

Zegar wskazywał osiemnastą trzydzieści. Mama wyjątkowo zgodziła się zająć nimi na parę godzin, bo musiałam zostać dłużej w pracy. Gdy zapukałam do jej drzwi, w progu stanął mój brat, z uśmiechem, zadowolony.

– Akurat się zbieramy, Antoś już się wybiegał – powiedział z dumą, jakby wyprowadził psa na spacer.

W środku wciąż słychać było śmiech. Mały Antoś, cały rozgorączkowany, wskakiwał na kanapę.

– Babciu, a pamiętasz, jak robiliśmy zamek z koca? – wrzeszczał.

Mama roześmiała się, głaszcząc go po głowie. Moje dzieci siedziały przy stole, każde z plastikowym kubkiem w ręce.

– Ola, wszystko okej? – zapytałam.

Babcia bawiła się tylko z Antosiem – wyszeptała. – My rysowaliśmy sami.

Krew mnie zalała.

– Mamo, możemy pogadać? – wyrzuciłam z siebie, z trudem powstrzymując krzyk.

W kuchni eksplodowałam.

– Serio? Antoś dostaje twoją uwagę, a moje dzieci siedzą same? Traktujesz je jak powietrze!

– Nie przesadzaj... – westchnęła, zerkając nerwowo na drzwi.

– Bo ty zawsze wolałaś Tomka. I teraz jego syn jest dla ciebie całym światem. A moje dzieci? Moje dzieci dla ciebie nie istnieją!

Mama zamilkła. Spojrzała na mnie z kamienną twarzą. Nie zaprzeczyła. Nie tłumaczyła się. Tylko patrzyła. I wtedy to zobaczyłam. W jej oczach nie było ani złości, ani żalu. Tylko strach.

Parsknęłam śmiechem

Minął tydzień. Nie dzwoniła. Nie odpisała na SMS-a. W końcu zebrałam się i pojechałam do niej.

– Chcesz herbaty? – zapytała sztywno, nalewając wodę do czajnika.

– Nie przyszłam na herbatę – odpowiedziałam. – Chcę wiedzieć, dlaczego tak traktujesz Olę i Kacpra.

Zamilkła. Krzątała się przy szafkach, jakby nie usłyszała. Usłyszała. Czekała, aż się rozmyślę.

– Mamo. Nie uciekaj. Powiedz mi. Co one ci takiego zrobiły?

– Nic. Po prostu… Nie każdy ma takie samo podejście do dzieci.

Parsknęłam śmiechem. Bardziej ze złości niż z rozbawienia.

– „Nie każdy ma takie podejście”? Serio? Czyli co, masz dobre podejście tylko do Antosia, bo ma lepsze geny? Bo jest „twój”?

Zadrżała.

– Przestań.

– Nie przestanę. Przez całe dzieciństwo robiłaś z Tomka królewicza. Ja byłam tłem. Teraz robisz to samo moim dzieciom. Wiesz, co Ola ostatnio powiedziała? „Babcia bardziej kocha Antosia, bo jest chłopcem”.

Mama opuściła głowę. Ręce jej zadrżały, gdy wyjmowała kubek z szafki.

Nie rozumiesz wszystkiego – wyszeptała.

– To mi powiedz! Czego nie rozumiem?

Długo milczała. Potem spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby chciała, żebym się wycofała. Jakby błagała w ciszy, żebym nie drążyła tematu.

– Są rzeczy, o których ci nie mówiłam.

Żyłam w iluzji

Nie dawało mi to spokoju. „Są rzeczy, o których ci nie mówiłam”. Słowa matki dudniły mi w głowie jak echo. Miesiąc później przyszłam wcześniej po dzieci. Drzwi były lekko uchylone. Usłyszałam jej głos z salonu.

Nie wiem, czy powinniśmy jej to mówić. To może zniszczyć wszystko.

– Może już czas – odpowiedział Tomek. Mój brat. – I tak już coś podejrzewa.

Serce zabiło mi szybciej. Weszłam bez pukania.

– Co powinnam wiedzieć?

Oboje zamarli. Mama zbladła. Tomek opuścił wzrok.

– Powiedzcie mi. Teraz.

Usiedliśmy przy stole. Mama milczała, więc zaczął brat.

– Chodzi o przeszłość. O twoje… nasze dzieciństwo.

– Co z nim?

– Nie jesteś biologiczną córką mamy – wykrztusił. – Zostałaś adoptowana.

Patrzyłam to na niego, to na nią. Mama miała oczy pełne łez, ale nie powiedziała nic. Ani słowa. Żadnego „przepraszam”, „to nieprawda”, „to pomyłka”.

– Dlatego nigdy mnie nie kochałaś tak jak jego? Dlatego moje dzieci są dla ciebie niewidzialne?

– Chciałam... – zaczęła, ale głos jej zadrżał.

Wstałam. Nie chciałam słuchać dalej. Nagle wszystko przestało mieć sens. Całe życie, moja tożsamość, moje dzieciństwo – okazały się iluzją. Wyszłam, zostawiając ich w milczeniu.

Czułam pustkę

Wróciłam do domu jak we śnie. Mąż chciał coś mówić, ale go uciszyłam. Zasnęłam z mokrą poduszką pod głową. Rano spakowałam plecak.

– Muszę coś sprawdzić. Wrócę wieczorem – powiedziałam krótko.

Pojechałam na drugi koniec miasta, do ciotki Ewy – siostry mojej matki. Otworzyła w szlafroku.

– Marta? Co się stało?

Czy to prawda? – wypaliłam. – Zostałam adoptowana?

Zamilkła. Wciągnęła mnie do środka. Usiadłyśmy w kuchni.

Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie – westchnęła. – Twoja mama… znaczy siostra… była chora. Zginęła w wypadku. Byłaś wtedy niemowlakiem. Nie miałyśmy wyboru.

– Ona mnie nie chciała, prawda?

Ewa spuściła wzrok. Milczała.

– Nie kochała mnie. Zrobiła to z obowiązku. I dlatego nigdy nie byłam jej córką. Tylko... kimś przyklejonym do jej życia?

– To nie tak... Ona po prostu... nie umiała. Nie była gotowa, ale dbała o ciebie...

– Dbała? Czyli karmiła. Ubierała. Tylko nigdy nie przytuliła, nie zapytała, co czuję.

Zamilkłam. Nagle wszystko było jasne. Ona nigdy mnie nie kochała. I nigdy nie pokocha moich dzieci.

– Dziękuję, ciociu – powiedziałam cicho. – Teraz wiem wszystko.

Wyszłam. Na ulicy zaczęło padać. Nie czułam zimna. Czułam pustkę.

Postawiłam jasne granice

Nie mogłam już znieść tej ciszy. Napięcie w powietrzu było jak guma rozciągnięta do granic. Albo pęknie, albo się o nią potkniemy. Przecież nadal żyłyśmy w tym samym mieście, przecież wciąż była moją mamą. Innej nie miałam. Zadzwoniłam do niej. Odebrała po pięciu sygnałach.

– Możemy się spotkać?

Cisza. Potem:

– Kiedy?

– Dziś. U mnie.

Przyszła punktualnie. Z sernikiem. Zawsze przychodziła z jedzeniem, kiedy wiedziała, co powiedzieć. Siedziałyśmy przy stole, dzieci bawiły się w pokoju obok. Czułam, jak serce mi bije.

– Wiem już wszystko. I nie chcę robić ci wyrzutów. Tylko... chcę, żeby moje dzieci miały babcię.

Spojrzała na mnie długo. W jej twarzy nie było gniewu. Tylko zmęczenie.

– Chciałam dobrze – powiedziała w końcu. – Chyba wszystko zrobiłam źle. Byłam zbyt dumna, zbyt przestraszona. Zbyt… obca.

– Nie chcę już wojny. Musisz tylko wiedzieć jedno. Moje dzieci to nie są rekwizyty. Albo są twoimi wnukami, albo nie ma ich w twoim życiu wcale.

Zamrugała oczami. Może pierwszy raz ktoś postawił jej granicę.

Daj mi szansę – szepnęła. – Nie wiem, czy umiem, ale chcę spróbować.

– Dobrze – odparłam po chwili. – To ostatni raz.

Z kuchni dobiegł dziecięcy śmiech. Może pierwszy raz od dawna usiadłyśmy przy jednym stole jak rodzina.

Marta, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama