Reklama

Miałam za sobą ciężki czas. Nawał obowiązków w pracy, kryzys małżeński i do tego nieustające sprzeczki z córką wchodzącą w wiek nastoletni. Czułam, że zaczyna mnie to przerastać. Nadchodzące urodziny postanowiłam więc spędzić tylko z przyjaciółką i lampką wina.

Reklama

– Kiedy będziesz? – rzuciłam do słuchawki, gdy tylko Monika odebrała.

Po drugiej stronie zapadła cisza, która trwała zaledwie parę sekund, ale wyczułam wahanie. Westchnęłam ciężko, przekonana, że zapomniała o umówionym spotkaniu.

– Już na ciebie czekam – powiedziała wreszcie.

– U mnie w domu? – zdziwiłam się.

– No… – roześmiała się nerwowo.

Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że coś się święci. Mimo wszystko byłam zaskoczona, kiedy weszłam do domu i zobaczyłam całą tę wesołą gromadę.

– Sto lat! Wszystkiego najlepszego! – przekrzykiwali się.

Przebiegałam wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Oczywiście była wśród nich moja mama, zapewne prowodyrka całej tej akcji. Z boku stał mój mąż z nieodłączną szklaneczką whisky. Siostra stukała się z bratem kieliszkami wina, a przyjaciele podśpiewywali „Sto lat” na zmianę z „Happy birthday” i „I jeszcze dłużej, i jeszcze raz”. Harmider, że hej. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłam kryjącą się gdzieś z tyłu Monikę. Podeszłam do niej.

– Przepraszam. Wiem, że potrzebowałaś spokoju, ale oni się uparli – szepnęła, mocno mnie przytulając.

– Powinnam się domyślić. W końcu to okrągłe urodziny. Nie chcę nawet głośno mówić, które… Na szczęście darowali sobie dmuchanie gęstego lasu świeczek na torcie.

– Odbijemy to sobie – Monika szturchnęła mnie pocieszająco. – W przyszły weekend wpadnij do mnie na wino i łzawe filmy.

Mruknęłam potakująco.

– A gdzie nasza jubilatka? – dobiegł mnie głos mamy.

Kiedy odwróciłam się w stronę gości, brwi podjechały mi do połowy czoła. Mój mąż z pomocą swojego brata rozciągał właśnie płótno na jednej ze ścian. Kolega przesuwał kanapę, a jego żona ustawiała projektor. W duchu załamałam ręce. Liczyłam na to, że po odśpiewaniu obciachowych biesiadnych pieśni i wychyleniu kilku drinków całe towarzystwo ulotni się z mojego domu. Tymczasem zanosiło się na dłuższą posiadówkę.

– Kolejny genialny pomysł mojej matki – burknęłam do Moniki i ruszyłam w stronę rodzicielki, która rozkładała już ramiona, by mnie objąć.

Kiedy mnie przytuliła, poczułam i miłość, i podszytą smutkiem rezygnację. Często denerwowałam się na mamę, bo mimo stwarzanych pozorów nigdy nie dawała mi pełnej swobody i niezależności. Jakby się bała, że ktoś mnie ukradnie. Rówieśnicy w szkole, potem znajomi w pracy zazdrościli mi matki, która mi na wszystko pozwalała. A tak naprawdę zawsze czuwała i stała na straży. Pozowała na wyluzowaną matkę, która chętnie wkręca się na imprezę nastolatków – tylko po to, by nieustannie mnie pilnować i kontrolować. Osiemnastkę zorganizowała mi sama, od a do zet.

To był pomysł mojej matki

Od tamtej pory co roku szykowała mniejsze lub większe przyjęcia z okazji moich urodzin. Wokół mnie kręcił się cały jej świat. Z ojcem jej się nie układało, więc skupiła się na mnie, zwłaszcza że byłam ich jedynym dzieckiem. Jej podejście do mnie nie zmieniło się nawet wtedy, kiedy wyszłam za mąż i zostałam matką. Ciągle była gdzieś obok, co mnie jednocześnie irytowało i rozczulało. Ale co mogłam zrobić? Pogodziłam się z tym i zaakceptowałam tę część mojego życia – z nadopiekuńczą mamą w roli głównej.

– To zdjęcia z dzieciństwa mojej córeczki – powiedziała, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Znalazłam je na strychu, musiały się zawieruszyć w czasie przeprowadzki.

Przycisnęła palce do nasady nosa, by powstrzymać napływające do oczu łzy wzruszenia. Mama – w przeciwieństwie do mnie – zawsze była sentymentalna. Czasem miałam wrażenie, że oddałaby dekadę życia, gdyby tylko można się było cofnąć w czasie.

– Pomyślałam, że to dobra okazja, by je wam zaprezentować – kontynuowała, niemal podniosłym tonem, choć jej głos drżał.

Co roku przeżywała to tak samo, czyli równie mocno. Ja nie emocjonowałam się tak bardzo kolejnymi urodzinami córki, choć oczywiście ściskało mnie w żołądku na myśl o tym, jak szybko dorasta. Nasza relacja była jednak zupełnie inna. Bardziej normalna. Nie trzymałam córki na niewidzialnej smyczy.

Mama skinęła głową w stronę majstrującego przy projektorze Adama. Zgasło światło i wnętrze salonu pogrążyło się w półmroku. Słychać było szepty i pobrzękiwanie kieliszków. Kiedy na ścianie pojawił się pierwszy slajd, poczułam się nieswojo. Ta pucołowata dziewusia z wianuszkiem kręconych włosów to ja? Serio?

Dzieciństwo zdawało się odległym wspomnieniem. Od czasu zrobienia tej fotografii tak wiele się wydarzyło. W jednej chwili wpadłam w melancholijny nastrój, do oczu napłynęły mi łzy. Obrazy przesuwały się na ścianie, a ja zastanawiałam się, czy chciałabym coś zmienić w swoim życiu, gdybym mogła urodzić się na nowo.

Nagle coś przykuło moją uwagę. Myśli rozpierzchły się jak spłoszone ptaki.

– Zatrzymaj na chwilę! – nakazałam mężowi.

Poderwałam się z miejsca i utkwiłam wzrok w czarno-białej fotografii. Znajdował się na niej ktoś, kogo nie znałam. Wysoka, ciemna postać stała za moim tatą i wpatrywała się w małą wersję mnie, zdmuchującą świeczkę z pierwszego w życiu tortu. Ogarnęło mnie dziwne uczucie: jakbym gdzieś, kiedyś już widziała tego mężczyznę. W rysach jego twarzy było coś tajemniczego, intrygującego i sprawiającego, że moje serce biło mocniej, a oddech przyspieszył.

Stałam w bezruchu, zelektryzowana, i wpatrywałam się w punkciki jego czarnych oczu. Miałam wrażenie, że salon, goście, piętrzący się na stole tort, butelki wina, że to wszystko rozpłynęło się w nicości. Byłam tylko ja i ten mężczyzna. Coś mi mówiło, że nie powinno go tam być i on doskonale o tym wiedział. Zjawił się w roli nieproszonego gościa i w ostatniej chwili, niepostrzeżenie stanął przed obiektywem, by znaleźć się na rodzinnej fotografii.

Kim był? Co działo się tamtego majowego popołudnia w ogrodzie na tyłach domu moich rodziców? Dlaczego nigdy wcześniej nie widziałam tych zdjęć? Pytania mnożyły się w mojej głowie…

– Dobrze się czujesz? – poczułam nagłe szturchnięcie i natychmiast wróciłam do rzeczywistości.

Projektor zgasł. Na ścianie rozciągało się tylko nagie, białe płótno. Ktoś włączył światło. Osłoniłam oczy dłonią i wyczułam krople potu na czole.

– Strasznie zbladłaś – zaniepokoiła się Monika. – Niech ktoś jej poda szklankę wody! – zawołała mama, nachylając się nade mną i kładąc mi swoją lodowatą dłoń na czole.

– Mamo, kto to był? – odsunęłam jej rękę i wbiłam w nią pytające spojrzenie.

Nie chciała mi nic powiedzieć

Oblała się rumieńcem, a jej oczy się rozszerzyły.

– Dziecko, chciałam ci zrobić niespodziankę, a ty wszystko psujesz! – powiedziała teatralnym szeptem, ale nie zdołała ukryć przede mną zdenerwowania.

– Jest zmęczona, dopiero co wróciła z pracy – broniła mnie przyjaciółka. – Może nie powinniśmy…

– Chciałam sprawić przyjemność córce – odcięła się mama.

Przez chwilę mierzyły się wzrokiem i miałam wrażenie, że zaraz ktoś powie o jedno słowo za dużo.

– Jest okej, nic się nie stało – stonowałam sytuację. – Muszę chwilę odpocząć. To wszystko.

Jakiś czas później, gdy mama spuściła mnie z radaru, zaszyłyśmy się z Moniką w mojej sypialni.

– Wyglądałaś jak zahipnotyzowana. Co się stało? – zapytała.

– Muszę zdobyć te zdjęcia – powiedziałam, czując, że tamten człowiek nie znalazł się na moim urodzinowym zdjęciu przypadkowo. – Muszę się dowiedzieć, kto to jest. Muszę!

– Kogo masz na myśli?

– No tego obcego faceta ze zdjęcia.

Przyjaciółka zmarszczyła brwi.

Nie kojarzę żadnego gościa. Byłaś na tym zdjęciu tylko z rodzicami.

– Ależ nie! Był tam! – zaoponowałam. – Stał za ojcem. W cieniu drzewa. Tego, na którym tata zbudował później domek.

– Wybacz, musiałam go przeoczyć… – Monika potarła skronie.

Ona również nie przepadała za urodzinowymi spędami i pewnie wiele ją kosztował udział w konspiracyjnej akcji mojej matki. Zwłaszcza że mama była o nią zazdrosna od lat.

– Dlatego muszę jeszcze raz obejrzeć zdjęcia i pogadać z mamą – postanowiłam.

Przez kilka kolejnych dni ciągle miałam przed oczami scenę z fotografii. Mężczyzna o tajemniczym wyrazie twarzy, skupiony na małej dziewczynce. Wydarzenia z przeszłości. Wszystko to układało się w moim umyśle w skomplikowaną mozaikę, której nie potrafiłam ułożyć. Brakowało wielu elementów, z tym najważniejszym na czele: tożsamością człowieka z fotografii.

– Przecież nikogo tam nie było. Coś ty wymyśliła? – oburzyła się mama, kiedy ją o niego zapytałam. – Wszyscy patrzyli na ciebie jak na wariatkę!

– Sugerujesz, że sobie to wymyśliłam? – parsknęłam. – W takim razie pokaż mi te zdjęcia. Sprawdzimy!

– Nie pamiętam, gdzie je schowałam – odparła, rozkładając ręce. – Widać mam już sklerozę.

Ze złości tętno mi przyspieszyło. Matka grała ze mną w jakąś dziwną grę, która wcale mi się nie podobała. Nie miałam wątpliwości, że robi to celowo. Ukrywała przede mną prawdę. Ale czemu? Bo ten mężczyzna to ktoś dla mnie ważny? Bo z jakichś nieznanych mi powodów rodzice woleli wymazać go z mojego życia?

– To lepiej je znajdź – wycedziłam. Nie miałam ochoty na żarciki i głupie docinki. – W przeciwnym razie pojadę do taty…

– Nawet mi o nim nie przypominaj! – syknęła mama, wstała z krzesła i energicznym krokiem ruszyła w stronę drzwi.

Moi rodzice się nie dogadywali

Relacje pomiędzy moimi rodzicami od lat były bardzo napięte. Po rozwodzie mama zagarnęła mnie dla siebie, niemal odcinając od ojca. Miałam dziesięć lat i niewiele rozumiałam z ich awantur. Pamiętam, jak chowałam się w domku na drzewie, kiedy zaczynali się kłócić. Było lato. Koronkowa firanka w otwartym oknie salonu poruszała się delikatnie. Z wnętrza domu dobiegały podniesione głosy.

– Nie wiem nawet, czy jest moja! – warczał ojciec, a ja wyobrażałam sobie, jak stoi naprzeciwko mamy, wysoki i barczysty.

– I nigdy się nie dowiesz! – odparowała mama, a chwilę potem trzasnęły drzwi.

Firanka zafurkotała, drewniane okiennice stuknęły o pomalowaną na biało fasadę domu. Dopiero kilka lat później uświadomiłam sobie, co tak naprawdę oznaczały te słowa. Ostatnia kłótnia rodziców dotyczyła mnie. Dlatego tak ciekawił mnie mężczyzna z fotografii. Może to jakiś przyjaciel rodziny, który zniknął z naszego życia, bo ojciec odkrył, że mama miała z nim romans? Może to on jest moim biologicznym ojcem?

Mama była uparta i nie należała do wylewnych osób, więc sądziłam, że ciężko będzie z niej wyciągnąć takie informacje. Wróciła jednak i postawiła przede mną kartonowe pudełko. Wyglądało na sfatygowane, a przecież wcześniej mówiła, że znalazła je całkiem niedawno. W jaki sposób aż tak by się zniszczyło, leżąc na strychu? Może mama ukradkiem często wracała do tych zdjęć? Kręciło mi się w głowie od tych wszystkich pytań, na które nie znajdowałam odpowiedzi.

– Dzięki, zwrócę ci je jutro – mruknęłam, a potem wzięłam pudło pod pachę i ruszyłam do drzwi.

Pojechałam prosto do Moniki. Nie chciałam sama oglądać tych fotografii. Wolałam, by ktoś przyjrzał się im razem ze mną. Może Monika dostrzeże jakiś szczegół, który ja przeoczę, a który zbliży mnie do rozwiązania zagadki.

– Chyba żartujesz! – prychnęła, kiedy podzieliłam się z nią moimi podejrzeniami. – Nie przepadam za twoją matką, sama wiesz, ale inteligencji nie można jej odmówić. Chyba nie sądzisz, że po tylu latach postanowiła publicznie pokazać ci zdjęcia, na których znajduje się jej kochanek i twój domniemany biologiczny ojciec? No i przypominam, że mamy obecnie testy DNA. Zresztą… nie bądź głupia, Pati, jesteś kropka w kropkę podobna do Stefana!

– Daj mi te zdjęcia! – burknęłam i wyszarpnęłam jej pudełko z rąk.

Nikt mi nie wierzył

Zdecydowanie za dużo gadała, a za mało myślała. Tymczasem ja na przestrzeni kilku ostatnich dni nie robiłam nic innego, tylko analizowałam.

– O, to chyba o tym zdjęciu mówiłaś – Monika wskazała palcem fotografię, która rzeczywiście do złudzenia przypominała tę, której szukałam.

Ale zamiast stojącej w tle postaci widniała na nim tylko szarawa poświata. Wstrzymałam oddech na tak długo, że aż mi się w głowie zakręciło. Drżącymi rękami zaczęłam przerzucać pozostałe zdjęcia.

– Co ty wyprawiasz? – Monika chwyciła mnie za nadgarstki i spojrzała mi głęboko w oczy.

Dopiero wtedy się uspokoiłam, a zesztywniałe pod wpływem adrenaliny ciało rozluźniło się. Odchyliłam głowę i wzięłam głęboki oddech. Mogłabym przysiąc, że na tym zdjęciu widniał wysoki mężczyzna o świdrującym spojrzeniu. Kim był? Aniołem stróżem? A może wręcz przeciwnie, to był sam diabeł, którego podszepty przez całe życie sprawiały, że podejmowałam złe decyzje? Nawet Monika mi nie wierzyła, choć… Dałabym głowę, że…

– Nie zrozum mnie źle – delikatnie pogłaskała moją dłoń. – Ale od czasu urodzin dziwnie się zachowujesz. Co się z tobą dzieje?

– Mam w nosie, czy mi wierzycie – wycedziłam przez zęby, ciągle trzymając w dłoni fotografię. – Widziałam na tym zdjęciu obcego faceta!

– Może to było jednak inne zdjęcie? Może twoja mama je wyrzuciła? – zastanawiała się na głos Monika. Pewnie tylko po to, by mnie udobruchać. – Znasz ją, zawsze znajdzie jakiś powód, by usprawiedliwić swoje działania.

– A może go jakoś wymazała? Wycięła? Wyretuszowała? – rzuciłam zdjęcie na stół i zastukałam palcem w miejsce po człowieku widmo.

– Przecież twoja mama nawet esemesa nie potrafi napisać! – zaśmiała się Monika.

Oparłam łokcie o stół i ukryłam twarz w dłoniach. Wróciłam myślami do tamtego popołudnia przed kilkoma dniami. Wszystko było takie wyraźne. Gwar rozmów, śpiewy, zapach wina, smak tortu, wirujące na tle białego płótna drobinki kurzu, wyświetlona za pomocą projektora fotografia…

Spojrzenie tajemniczego wysokiego mężczyzny nie dawało mi spokoju. Był w nim jakiś obłęd, a jednocześnie bezbrzeżna troska. Stanął z tyłu, tak aby fotografowane osoby go nie widziały, lecz by on sam był widoczny po wywołaniu zdjęcia. Chciał być zauważony, a teraz nikt nie wierzył w jego istnienie – choćby na śliskim papierze przechowywanej na strychu fotografii…

– Patrycja, słuchaj, to jakiś obłęd – podjęła w końcu Monika, przerywając moje rozmyślania. – Było tam tyle osób i naprawdę nikt poza tobą nie widział na zdjęciach żadnego obcego typka. Byłaś zmęczona, więc może…

– Co sugerujesz? – poderwałam głowę i spojrzałam na nią wyzywająco. – Że zwariowałam?!

Była przejęta, więc zrozumiałam, że z jej perspektywy to wszystko musiało wyglądać naprawdę dziwnie. No i co z tego? Kilkoma ruchami zgarnęłam rozrzucone na stole fotografie i wsunęłam je do pudła. Zamknęłam wieczko i wstałam.

– Nie obrażaj się… – poprosiła Monika. – Chciałabym to zrozumieć, ale naprawdę nie potrafię…

Westchnęłam.

– Ja też – wyznałam szczerze. – Muszę chyba pobyć sama i poukładać sobie to wszystko w głowie.

Wracając do domu, rozmyślałam o mamie i powodach, dla których podejmowała w życiu takie, a nie inne decyzje. Chroniła mnie i krzywdziła jednocześnie. Było już za późno na to, by cokolwiek zmienić. Postanowiłam, że zdjęcia z dzieciństwa wrócą na strych, a ja o wszystkim zapomnę. Wraz z pudłem starych fotografii mama wydobyła na światło dzienne zepchnięte do podświadomości wspomnienia.

Może ta dziwna postać była ich uosobieniem? Zanim wsunęłam pudło do szafy, raz jeszcze zerknęłam na to jedno zdjęcie… Oświetliły je wpadające przez okno sypialni promienie słońca. Przez chwilę miałam wrażenie, że z poświaty wydobywają się kształty i rysy twarzy, lecz w tym samym momencie słońce zaszło. To było tylko wrażenie…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama