Reklama

Naprawdę wielkie mi halo, że wyleciałam ze szkoły. Mówiłam, że nie chcę iść do ogólniaka! Trzy lata się uczyć, po to, żeby wylądować w punkcie wyjścia, tyle że z maturą? Ani zawodu, ani żadnych umiejętności.

Reklama

– Co z tobą, Renata? – wściekała się matka. – Zawsze musisz wszystko robić inaczej? Niedługo będziesz spodnie przez głowę wkładać! Nie wyobrażam sobie, żebyś miała spędzić życie, wyrzucając końskie gówno!

Nie wiem, skąd jej się wzięło, że tak kocham konie, nawet nigdy nie zapytała.

Prawda jest taka, że w ogóle wieś jest super – kupa roboty i nikt nie ma czasu dręczyć człowieka problemami od czapy typu: Co zamierzasz robić w życiu? A teraz wyleciałam ze szkoły i zdziwko, rozpacz oraz bieganie do kościoła w intencji. Mnie to chyba podmienili w szpitalu; nijak się nie mogę z tą kobietą porozumieć.

Zadzwoniłam do Staszków, gdzie spędziłam ostatnie wakacje, i zapytałam, czy im potrzebna pomoc w gospodarstwie. Ucieszyli się, bo Sara akurat się oźrebiła, a syn w woju, więc mówią: przyjeżdżaj.

Zobacz także

– Zapomnij o tym poronionym pomyśle – usłyszałam na to od matki. – Ciotka Hela dzwoniła i pytała, czy nie mogłabyś u nich pomieszkać. Nie – uciszyła władczym gestem moje nieme protesty. – Ani słowa więcej. Już się zgodziłam.

Czy siedemnastoletni człowiek nie ma nic do powiedzenia?! Co ja, paczka jestem, żeby mnie rzucać to tu, to tam? I po jaką cholerę do ciotki Heli i jej pana prezesa, potrzebują pomocy przy liczeniu ciężkiej kasy, którą koszą na kosmetykach?

Mama spojrzała tak dziwnie, że nagle mi przeszło przez myśl, że może i ona się czasem zastanawia nad pomyłką w szpitalu… Potem się otrząsnęła i powiedziała, że Agnieszka, moja kuzynka, miała wypadek. Jakiś pijak ją potrącił samochodem. Jest w szpitalu. Uraz głowy i śpiączka. Rodzice warują przy niej dniem i nocą, a tu firma, do tego pies w domu…

– Rodzina musi się wspierać– stwierdziła starsza. – I na pewno jest ważniejsza od koni, chyba nawet ty temu nie zaprzeczysz.

Zajmowałam się psem, coś tam gotowałam

Zebrałam zatem bety i pojechałam do wujostwa. Ledwo mnie zauważyli, ciotka tylko pokazała, gdzie pokój, gdzie lodówka, i już ich nie było. Tylko pies zwlókł się z legowiska i poświęcił mi uwagę. W zasadzie każdy dzień wyglądał tak samo. Ciotka z wujkiem biegali między firmą a szpitalem, ja trochę sprzątałam, wychodziłam z Lecterem, czasem coś ugotowałam, ale bez napinki – i tak najczęściej nikt tego nie zauważał.

Któregoś dnia ciotka wróciła wcześniej z nowiną, że będą Agnieszkę wybudzać.

– Cieszę się, Renia, że przyjechałaś – znienacka przytuliła mnie i ucałowała w policzek. – Dobra z ciebie dziewczyna – westchnęła, i już jej nie było.

Miło, że ktoś w ogóle zauważył moje istnienie, bo jeszcze trochę i pomyślałabym, że jestem tylko wyobrażeniem Lectera snującym się po mieście na końcu jego smyczy.

Właściwie do tamtej chwili prawie nie myślałam o Agnieszce. Mało się znałyśmy, nic nas za bardzo nie łączyło. Ot, starsza kuzynka, z innego miasta i – nie bójmy się tego określenia – z innych okoliczności życiowych. Nie przepadałam za nią, całkiem możliwe, że z winy mamy, bo ileż można słuchać, że Aga skończyła dobre liceum, Aga studiuje, Aga to poważna dziewczyna a nie takie fiu-bździu jak ja…

No i git, teraz ideał wróci do domu, i będę mogła zawinąć się z powrotem.

– Tylko ciebie mi będzie szkoda – wytarmosiłam labradora za uszy. – Będziesz chociaż tęsknił, tłuściochu?

Wujostwo jednak wrócili ze szpitala załamani. Agnieszka, owszem, wybudza się, ale w ogóle ich nie poznaje!

– Lekarze mówią, że to normalne – pocieszał ciotkę mąż. – Pamięć powinna jej powrócić w ciągu najbliższych dni. Najważniejsze, że mózg nie jest uszkodzony.

– To się dopiero okaże – ciotka Hela płakała. – Własna córka patrzy na mnie jak na obcą! Boi się mnie, odpycha!

Cóż to był za koszmarny wieczór… Ciotka, wciąż we łzach, wyjęła albumy ze zdjęciami. Agnieszka jako niemowlę na białym baranku, Agnieszka w zielonym kaftaniku, w czerwonym, potem żółtym. Agnieszka w przedszkolu, szkole, w drużynie harcerskiej. Potem w liceum odbierająca jakieś nagrody, następnie na wczasach z rodzicami: Chorwacja, Włochy, Egipt. Cud boski, że ja nie zapadłam w śpiączkę!

– Takie kochane dziecko, nasza przyszłość i nadzieja – łkała ciotka. – Dlaczego ją to spotkało?

Spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby chciała powiedzieć, że byłabym dużo lepszą kandydatką – świat nic by nie stracił, gdybym została warzywem, bo same kłopoty ze mną.

– Będzie dobrze – powtarzał wujek, choć, jak na moje oko, nie wyglądał wcale na pewnego swoich racji.

I, jak pokazały najbliższe dni, intuicja go nie myliła, wszystko wskazywało bowiem na to, że moja idealna kuzynka sfiksowała na amen. Nie tylko nie poznawała swoich rodziców, ale twierdziła, że już dawno nie żyją, bo zginęli w katastrofie lotniczej, lecąc na wymarzone wczasy na Dominikanie.
Upierała się też, że ona sama padła ofiarą podłego spisku i żądała natychmiastowego kontaktu z policją. Musi wracać jak najszybciej do męża i dziecka, tym bardziej że jej mały synek jest chory.

Jazda bez trzymanki, słowo daję!

Załamana ciotka wpadła na genialny plan egzorcyzmowania córki, bo widać szatan zagnieździł się w jej umyśle podczas snu. No i wreszcie wuj wymiękł. Niby miał mnóstwo zaległości w firmie, niecierpiące zwłoki spotkania, ale było widać, że sytuacja po prostu go przerasta.

– Renatko, pójdziesz ze mną do szpitala? – nadeszła w końcu chwila, której się obawiałam. – Chciałabym poznać twoje zdanie… Lekarze chcą Agnieszkę wypisać, a moim zdaniem ona nadal jest chora.

Czyżby Aga zyskała wgląd w… przyszłość?

Trochę byłam ciekawa. Widziało się upalonych trawą klientów na rozmaitych fazach, ale regularnego czuba jeszcze nie. Weszłyśmy z ciotką do sali, a tu Agnieszka podnosi się z poduszki z okrzykiem:

– Ja panią znam! Proszę zostać, pamiętam panią! Niech pani nie odchodzi!

Ciotka ścisnęła mnie za ramię i wypchnęła do przodu. Stanęłam przy łóżku kuzynki, a ta mnie łap za rękę i nawija, że bardzo przeprasza, ale przez tę chorobę zapomniała mojego nazwiska, ma takie dziury w pamięci! Ale byli z mężem na mojej fenomenalnej wystawie i wtedy zostałyśmy sobie przedstawione. I czy mogłabym odszukać jej rodzinę i przekazać, że jest w tym szpitalu? Nikt jej tutaj nie słucha!

– Na mojej wystawie? – odetkało mnie dopiero po chwili. – Jakiej?

– No fotograficznej – Aga spojrzała na mnie jak na jakiś niedorozwój. – Załatwi pani to, o co proszę?

– Ja? Tak, spróbuję… Nie, nie mogę nic obiecywać!

Opadła na poduszkę z jękiem, a ja stałam jak słup, gapiąc się na nią jak na kosmitkę. Nie wiem w sumie nawet, kiedy znalazłyśmy się z ciotką na korytarzu. Chyba byłam w szoku. Niby wiedziałam, że Agnieszka świruje, ale nie przypuszczałam, że i ja znajdę swoje miejsce w jej wariackich koncepcjach.

„Fenomenalna wystawa fotograficzna” – ja cię kręcę! Nocą sporo o tym myślałam i najbardziej pociągająca hipoteza, jaką wymyśliłam, była taka, że Aga po wypadku zyskała na krótki czas wgląd w przyszłość. Raz, że była w śpiączce, która, jak wyczytałam wcześniej w internecie, nawet dla lekarzy jest tajemniczym stanem, dwa, w czasie wypadku oberwała mocno w głowę… Może jej się włączyło coś, co normalni ludzie mają nieczynne? Mało się czyta o różnych anomaliach umysłu po urazach? Choćby u Kinga!

Zaproponowałam wujostwu, że następnego dnia odwiedzę Agnieszkę sama. Ostatecznie, kto ma dziewczynę przekonać, co jest jawą a co snem, skoro ze wszystkich wokół poznaje tylko mnie? No i ta wystawa. Koniecznie musiałam wyczaić, o co dokładnie chodzi.

Nikt mi się specjalnie nie sprzeciwiał – zarówno wuj jak i ciotka byli tak cholernie mało elastyczni. Oddali córkę do szpitala jak żelazko do naprawy, a teraz czuli żal do całego świata, że gra zamiast prasować. Poza tym pewnie dotarło do nich już, że sytuacja wymaga zmian, nie będę siedzieć u nich wiecznie, więc reorganizowali pracę w firmie, tak żeby jedno z nich mogło być cały czas w domu.

Następnego dnia ruszyłam do szpitala i już na progu pokoju Agnieszki mnie zatkało: kuzynka leżała obłożona gazetami. Na mój widok ucieszyła się:

– Wszystko zrozumiałam – ja po prostu śnię! To nie mój świat – klepnęła w rozłożony dziennik. – Ostatnio czuwaliśmy przy małym z Michałem na zmianę, pewnie dlatego tak mnie zmogło. Albo się zaraziłam i teraz majaczę.

Pomyślałam, że czas wyłożyć swoją teorię o jasnowidzeniu w śpiączce, i wyciągnąć więcej informacji o swojej przyszłości. Ale mogłam gadać do upojenia, nic do tej durnej pały nie docierało!

– W życiu nie miałam takiego snu… – stwierdziła znowu. – Widzę panią jak żywą! Kolory, zapachy, niesamowite.

– Bo to jawa – oświeciłam ją.

– Jawą jest to, że mam wspaniałego męża i synka, który złapał jakiś złośliwy wirus.

– Rany boskie – już mnie zaczęło nosić. – Jaki mąż, jakie dziecko? Studiujesz polonistykę i jesteś panną!

Roześmiała mi się w twarz. Polonistykę? Od zawsze cierpiała na dysgrafię i w ogóle ma typowo ścisły umysł. Zresztą wykłada matematykę, podobnie jak jej Michał. Właśnie na studiach się poznali, przy wspólnym projekcie… I popłynęła opowieść pełna terminów, których nie rozumiałam, nazwisk, które podobno należały do największych uczonych.

– Tak? To się uszczypnij – poradziłam, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

Ścisnęła między palcami skórę na szyi.

– I co? Nic nie czuję!

Dopiero na wsi poczułam się na swoim miejscu

Po plecach przebiegły mi ciarki – jak stado spanikowanych gryzoni uciekających z tonącego okrętu. A potem spojrzałam na sprzęt medyczny wokół Agi, te wszystkie rurki… Musiała być znieczulona na amen przez paskudztwa, które w nią pakują.

Na wszelki wypadek też się uszczypnęłam i aż mnie skręciło z bólu.

– Ja czuję – stwierdziłam.

– Pani? – zaśmiała się niemiło. – A jakie to ma znaczenie? Pani jest w moim śnie. I jakby nigdy nic, zapytała, czy naprawdę nie widzę, jaka jestem jednowymiarowa? Czy normalna siedemnastolatka nie powinna być raczej w szkole? A w międzyczasie włóczyć się z koleżankami, pisać SMS-y albo grać na komputerze? Czy ja, na przykład, mam chłopaka?

Jakby nie było, będziesz tu leżeć, dopóki nie uznasz powszechnej wersji rzeczywistości, taka prawda – wypaliłam. – Ja bym to przemyślała na twoim miejscu. Życie na zewnątrz jest jednak bardziej interesujące. Ależ byłam szczęśliwa, wychodząc znów na ulicę! Ja jestem jednowymiarowa?! Kretynka!

Coraz częściej łapałam się na myśli, że tęsknię za swoim życiem, prawdziwym lub nie. Agnieszka szykowała się do powrotu do domu, nareszcie pogodzona z losem, ciotka odświeżała jej pokój, żeby – jak to określiła – był bardziej optymistyczny. Raczej nie był, ale czy ja się na tym znam? Zadzwoniłam do mamy, żeby mnie ściągnęła z powrotem. Tak naprawdę, nie byłam tu już potrzebna, za to u Staszków na pewno bym się przydała.

– Ty tylko o jednym!

– A co? Nie sprawdziłam się? Posiedziałabyś w tym wariatkowie sama!

Nie wiem w sumie, czy matka zadziałała, czy ciotka sama doszła do wniosku, że utrzyma kontrolę nad wszystkim, ale w dzień przed powrotem Agnieszki do domu, wzięła mnie na bok i podziękowała za pomoc. Docenia ją, a jakże… Znienacka wyjęła plik zwiniętych banknotów i wcisnęła mi do ręki.

– Ależ, ciociu, w rodzinie musimy sobie pomagać – udawałam oburzoną. – Naprawdę nie trzeba…

– Weź, bo się obrażę– ciotka odepchnęła moją dłoń. – No, Renatko! Przecież wiem, że wam się nie przelewa.

Matkę by krew zalała, jakby to usłyszała! Tuż przed odjazdem ukradkiem przeliczyłam – pięć stówek. Może być, w końcu ryzykowałam zdrowiem psychicznym! Wróciłam do domu i po trzech dniach wyjechałam do Staszków na wieś. Tam, wśród pól, powoli zaczęłam dochodzić do siebie. Mogłam przemyśleć wydarzenia ostatnich tygodni, spojrzeć na wszystko z dystansu i chyba po raz pierwszy miałam coś w rodzaju planu na życie. Czułam, jakbym nareszcie znalazła drogę, która wyprowadzi mnie z ciemnego lasu.

Któregoś ranka z tego błogostanu wyrwał mnie telefon od mamy

Szukała ostatnio encyklopedii i znalazła u mnie w książkach pięćset złotych. Chyba nie wzięłam od ciotki?!

– A co, wolałabyś, żebym ukradła na poczcie? – zapytałam, czując lekką złość. – Należały mi się.

No i natychmiast się zaczęły biadolenia, że to nie honor, że nie wypada, że nie powinnam była brać pieniędzy.

Zbieram kasę na moją przyszłość – przerwałam stanowczo i usłyszałam, jak matka wstrzymuje oddech.

– Chcesz kupić konia?!

– Nie, aparat fotograficzny dobrej marki. Będę robić zdjęcia…

Miałam opowiedzieć o mojej przyszłej karierze i wystawach, ale rzuciła znienacka:

Reklama

– Wiesz, że musieli się pozbyć psa? Oddali go znajomym. Podobno mu odbiło i nie poznawał Agnieszki.

Reklama
Reklama
Reklama