Reklama

Jestem starą panną. Przynajmniej według mojej matki. Dla niej świat dzieli się na kobiety zamężne i te, którym się „nie udało”. A skoro ja mam trzydzieści pięć lat, nie mam dzieci, a związków za sobą raczej garść niż tabun, to według niej ewidentnie należę do tej drugiej kategorii. Codzienność mam dość zwyczajną – pracuję w agencji marketingowej, mam fajne koleżanki, czasem chodzę na randki, a wieczory spędzam z książką albo na siłowni. I tak – jestem szczęśliwa. A przynajmniej byłam, dopóki mama nie zaczęła tego szczęścia regularnie podważać.

Reklama

Najgorzej bywało w niedziele – wśród zapachu rosołu na rodzinnych obiadach temat mojej samotności wracał jak bumerang. I choć z pozoru potakiwałam i się uśmiechałam, wewnątrz kipiałam. Bo ile można tłumaczyć, że nie każda kobieta potrzebuje księcia na białym koniu, żeby czuć się pełnowartościowa? No właśnie.

Wpadł na szalony pomysł

Wszystko zaczęło się po niedzielnym obiedzie u mamy. Miała w ręku zdjęcie jakiegoś obcego faceta i prezentowała je niczym drogocenny klejnot.

– To Henio, wdowiec. Ma dom pod Warszawą i dwa psy. Bardzo sympatyczny. Zresztą, zobacz sama – powiedziała z entuzjazmem, podsuwając mi zdjęcie, jakbym miała się na jego widok zakochać po uszy.

– Mamo, ja nie potrzebuję starego Henia, jego domu ani jego psów. Mam swoje życie – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku gotowałam się z nerwów.

– Ale to nie jest życie, Żanetko. No powiedz, kto ci zrobi rosół, jak się rozchorujesz?

– Serio? Myślisz, że wychodzi się za mąż dla rosołu? – uniosłam brwi i wstałam od stołu.

Kilka godzin później, wciąż wzburzona, wyrzuciłam z siebie wszystko Michałowi, mojemu przyjacielowi z pracy. Spotkaliśmy się jak zwykle w ulubionej kawiarni na Żoliborzu.

– Przysięgam, jeśli jeszcze raz wspomni o wnukach, to się teleportuję na inną planetę – jęknęłam, mieszając herbatę z wściekłością.

To wyjdź za mnie – rzucił Michał, z typowym dla siebie uśmiechem z przymrużeniem oka. – Zrobimy udawane wesele i każdy się odczepi.

– Michał, nie żartuj... – prychnęłam, ale po chwili spojrzałam na niego z niepokojem. – A gdybyśmy naprawdę tak zrobili?

Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami.

– No wiesz... Nie mam teraz żadnych planów życiowych, dzieci brak. Możemy sobie pomóc. Chcesz? Fikcyjny ślub dla świętego spokoju?

W pierwszej chwili wyśmiałam ten pomysł. Ale przez kolejne dni... wracał do mnie jak bumerang. Aż w końcu, w środku tygodnia, zadzwoniłam do niego z pytaniem, które zmieniło wszystko:

– Michał. A jeśli ja... serio chcę to zrobić?

– No to robimy. Będzie zabawa. I jedna wściekle szczęśliwa mama.

Przedstawienie musi trwać

Michał odegrał swoją rolę jak zawodowiec. Na nasze pierwsze wspólne wyjście do mamy ubrał się w koszulę, kupił kwiaty i przywitał ją tak czarująco, że sama bym się w nim zakochała, gdybym była swoją matką.

– Pani Ireno, bardzo miło mi panią poznać. Żaneta dużo o pani mówiła. Tylko dobre rzeczy, oczywiście – powiedział z takim wdziękiem, że mama aż się zarumieniła.

– Ooo! Jaki pan elegancki. Wreszcie ktoś z klasą. A nie ci wszyscy... jak im tam... graficy komputerowi – rzuciła z przekąsem.

Sernik był jeszcze ciepły, kawa podana w najlepszej porcelanie. Mama cała promieniała.

– A gdzie się poznaliście? – zapytała podejrzliwie, choć z błyskiem nadziei w oczach.

Spojrzeliśmy na siebie i Michał przejął pałeczkę:

– W pracy. Na początku się nie lubiliśmy, ale potem... no cóż, okazało się, że mamy więcej wspólnego, niż myśleliśmy.

– O, czyli taka historia jak z filmu! – zapiszczała. – A ślub kiedy?

– Wkrótce – wtrąciłam szybko. – Chcemy skromnie. Cywilny, tylko my i świadkowie.

Mama aż klasnęła w dłonie.

– Nie wierzę! Czekałam na to całe życie! Zadzwonię do ciotek! I upiekę sernik z kajmakiem, ten, który tak lubisz!

Gdy wracaliśmy z Michałem do domu, siedzieliśmy w tramwaju, oboje z nieco oszołomionymi minami.

– Poszło lepiej, niż się spodziewałam – szepnęłam.

Twoja mama mnie chyba lubi bardziej niż ty – odparł ze śmiechem.

Zamilkłam na chwilę. Coś we mnie zadrżało. Coś, co nie było już tylko ulgą.

– Michał... A jak nam to wszystko wymknie się spod kontroli?

Spojrzał na mnie spokojnie.

– Wtedy będziemy improwizować.

I tak ustaliliśmy szczegóły – datę, przebieg, historię poznania, wspólne zdjęcia z weekendowego wyjazdu, który nigdy się nie odbył. Mama już następnego dnia zamówiła sukienkę i zadzwoniła do babci. W jej oczach byłam wreszcie „uratowana”.

A ja? Ja nie potrafiłam powiedzieć, co tak naprawdę czuję.

Sytuacja wymknęła się spod kontroli

Ślub był szybki i cichy. Cywilny, bez pompy, tylko świadkowie, jeden kwiatek i kawa po wszystkim. Michał założył mi obrączkę z uśmiechem i teatralnym ukłonem, jakbyśmy grali w jakiejś komedii. Mama płakała przez telefon, ciotki gratulowały, a ja siedziałam wieczorem na kanapie, patrzyłam na swoją dłoń i czułam się... dziwnie pusta. Z jednej strony wszystko ucichło – mama przestała dzwonić codziennie, by wypytywać o randki, i po raz pierwszy od lat czułam spokój. Z drugiej – coś we mnie zgrzytało.

Michał mieszkał nadal w swoim mieszkaniu, ale wieczorami coraz częściej zostawał u mnie. Gotowaliśmy razem, śmialiśmy się, chodziliśmy do kina. Nasza udawana relacja zaczęła przypominać prawdziwy związek. Pewnego wieczoru, kiedy oglądaliśmy film, Michał po prostu się nachylił i pocałował mnie. Nie gwałtownie. Delikatnie. I zanim zdążyłam zareagować, on odsunął się i spojrzał na mnie poważnie.

– Przepraszam. Nie powinienem.

– Nie... nie wiem, co powiedzieć – wyjąkałam.

– Nie musisz nic mówić. Po prostu... tak wyszło – odpowiedział i wrócił do oglądania, jakby nic się nie stało.

Ale dla mnie stało się wszystko. Nocą nie mogłam zasnąć. W głowie przelatywały mi obrazy z pracy, wspólne żarty, kawy, wyjazdy służbowe. Zawsze myślałam, że to tylko przyjaźń. Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy coś przeoczyłam. A może po prostu nie chciałam widzieć?

Następnego dnia Michał przyniósł mi śniadanie do łóżka. Tak po prostu. Bez słowa.

A ja nie wiedziałam już, czy udajemy dla mamy, czy przestaliśmy udawać dla siebie.

Byłam na niego zła

Zaczęłam unikać Michała. Nieświadomie. Wracałam później z pracy, częściej spotykałam się z koleżankami, a kiedy był u mnie, stawałam się chłodna. Próbowałam sobie wmówić, że wszystko jest po staremu, że to tylko chwilowe zamieszanie. Ale nie było. Michał widział, że coś się zmieniło.

– Żaneta, co się dzieje? – zapytał któregoś wieczoru. – Od tygodnia uciekasz wzrokiem, nie żartujesz, nie śpisz spokojnie. Przestańmy się oszukiwać.

– Nie wiem, o czym mówisz – próbowałam zbyć temat, odwracając się plecami.

– Ja nie udaję już od dawna – powiedział cicho. – Zakochałem się w tobie. I to nie był żart. Ani przysługa.

Zamarłam. Miałam ochotę krzyczeć, uciekać, zniknąć. Zamiast tego wstałam i zaczęłam zbierać jego rzeczy.

– To nie tak miało wyglądać, Michał. My się tylko umawialiśmy na teatrzyk dla mojej matki, pamiętasz?

– A ty pamiętasz, że od pół roku spędzamy razem każdy wolny wieczór? Że znam każdy twój tik, że wiem, kiedy udajesz, że śpisz, a kiedy naprawdę nie możesz zasnąć?

To był układ! – krzyknęłam. – Ty też wiedziałeś, w co się pakujesz!

– Ale uczucia to nie umowa – powiedział spokojnie.

Nie wytrzymałam. Spakowałam torbę i przeniosłam się do Magdy na kilka dni. Mama dzwoniła codziennie.

– Coś się stało z Michałem? – pytała. – Czemu nie ma go na zdjęciach?

– Jestem zmęczona, mamo – odpowiadałam wymijająco. – Potrzebuję chwili spokoju.

Tylko że w tej ciszy było jeszcze głośniej niż wcześniej.

Miałam mętlik w głowie

Spotkaliśmy się w naszej ulubionej kawiarni. Siedział przy stoliku przy oknie, trzymając dwie herbaty – tak jak zawsze. Usiadłam naprzeciwko, nie patrząc mu w oczy.

– Nie chciałem cię do niczego zmuszać – zaczął spokojnie. – Ale musiałem powiedzieć prawdę.

– Wiem – westchnęłam. – Tylko że... to wszystko mnie przerosło.

– Czyli żałujesz? – zapytał cicho.

– Nie wiem, Michał. Nie wiem, co czuję. Może to wszystko było aktem desperacji. Może... może nigdy nie powinnam była w to wchodzić.

– A może wreszcie coś się w tobie otworzyło – powiedział, wbijając we mnie wzrok. – Może pierwszy raz pozwoliłaś sobie na bliskość.

– Od zawsze czułam, że jestem niewystarczająca – powiedziałam po chwili. – Mama nigdy mnie nie chwaliła, zawsze tylko porównywała z innymi. Zawsze było coś nie tak: za mało, za dużo, za późno. Więc zaczęłam wierzyć, że muszę być idealna, żeby zasłużyć na miłość.

Michał milczał przez dłuższą chwilę. Wreszcie sięgnął po moją dłoń.

– Żaneta, ja cię nie chcę za to, jaka powinnaś być. Chcę cię taką, jaka jesteś. Z całą tą pokręconą historią.

– Ale ja nie wiem, czy potrafię kogoś kochać – szepnęłam.

– Nie musisz wiedzieć dziś. Po prostu... bądź. A ja poczekam.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z kawiarni z sercem pełnym zamętu. Niczego nie obiecałam. Ale coś we mnie pękło. Albo... wreszcie się otworzyło.

W końcu byłam sobą

Wróciłam do siebie kilka dni później. Mieszkanie przywitało mnie ciszą i zapachem kurzu. Usiadłam na kanapie, zdjęłam obrączkę z palca i położyłam ją na stole. Patrzyłam na nią długo. Nie jak na symbol małżeństwa, tylko jak na przypomnienie, że podjęłam decyzję. Może szaloną, może pochopną – ale swoją.

Michał nie pisał. Szanując moją przestrzeń, zniknął z mojego życia tak cicho, jak się w nie wślizgnął. Ale nie było mi z tym źle. Po raz pierwszy od dawna czułam, że jestem tylko ze sobą – i to mi wystarczało.

Mama oczywiście zadzwoniła.

– Kiedy znów przyprowadzisz Michała? – zapytała niby mimochodem.

– Mamo, nie wiem – odparłam. – I wiesz co? To już naprawdę nie ma znaczenia.

Zakończyłam rozmowę i włączyłam muzykę. Głośno, bez słuchawek. Tańczyłam boso po kuchni, śmiejąc się sama do siebie.

Może i jestem starą panną. Ale przynajmniej już nie gram w cudze scenariusze.

A czy to była miłość, czy tylko desperacki akt buntu? Może nigdy się nie dowiem. I to też jest w porządku.

Żaneta, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama