Reklama

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy mama po raz pierwszy skrytykowała sposób, w jaki Natalia trzymała łyżkę. Albo kiedy z uśmiechem zapytała, czy naprawdę zamierzamy dać dziecku „takie dziwne imię”. Wtedy jeszcze myślałem, że to tylko różnica pokoleń, że mama się martwi, a Natalia się przyzwyczai.

Reklama

Nie dogadywały się

Codzienność była z pozoru zwyczajna. Wstawałem o szóstej, Natalia przygotowywała śniadanie dla mnie i dla dzieci. Wieczorami, jeśli dzieci zasnęły bez marudzenia, siadała na kanapie i wtulała się we mnie. Ale potem przyszła mama.

Najpierw na chwilę. Potem na kawę. Potem już codziennie. Wchodziła bez pukania, z torbą pełną ciasta i z krytyką. Natalia zrobiła za słoną zupę, mamy brudne okna, syn nosi za luźne spodnie. Natalia się starała. Gotowała moje ulubione potrawy, kupowała mi nowe koszule, zajmowała się dziećmi z czułością, której jej zazdrościłem. Ale w jej oczach coś gasło.

Czasem słyszałem, jak płacze w łazience, ale nigdy nie pytałem. Myślałem: „Może przesadzam. Może ona i mama po prostu muszą się dotrzeć”. Dziś wiem, że wtedy powinienem był coś powiedzieć. Ale wybrałem święty spokój. I właśnie przez ten spokój wszystko się rozpadło.

Wróciłem wcześniej z pracy. Myślałem, że zrobię Natalii niespodziankę. Już od progu usłyszałem podniesione głosy. To znaczy jeden głos – mamy. Ostry, spięty, z tą znajomą nutą pogardy.

– Znowu przypalone! – krzyknęła. – Ty nie potrafisz nawet ziemniaków ugotować?

– Gotuję codziennie dla twojego syna i wnuków – odpowiedziała Natalia spokojnie, ale głos jej zadrżał. – Może nie zawsze idealnie, ale staram się.

– Tylko się starasz? To nie wystarczy. Dzieci chodzą w niedopasowanych ubraniach, a Bartek schudł! Gotować, sprzątać, być matką – to nie są obowiązki, które można odhaczyć, to się po prostu robi!

Ciągle się kłóciły

Zatrzymałem się w przedpokoju. Widziałem je przez uchylone drzwi do kuchni. Natalia stała z rękoma opartymi o blat, mama w swojej ulubionej beżowej marynarce, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jak sędzia gotowy wydać wyrok.

– Może jakbyś mniej przeszkadzała, byłoby łatwiej – powiedziała cicho Natalia. – Nie czuję się tu już nawet jak w swoim domu.

– Bo nie jesteś stąd. Ty się nigdy tu nie wpasujesz – rzuciła mama.

To była ta chwila. Natalia podniosła głos, po raz pierwszy.

– Wiem! Codziennie mi to pokazujesz! Ale twój syn mnie wybrał! On, nie ty!

Wszedłem, próbując coś powiedzieć, jakoś im przerwać.

– Co tu się dzieje? – zapytałem, choć odpowiedź była oczywista.

Mama natychmiast zwróciła się do mnie.

– Bartek, powiedz jej. Przecież widzisz, jak to wygląda. Ona mnie obraża w twoim domu!

Natalia spojrzała na mnie. Jej oczy błyszczały od łez, ale była w nich jakaś siła. Jakby czekała, że wreszcie się odezwę, że zrobię coś innego niż zawsze. Ale ja tylko spuściłem wzrok.

Miałem tego dosyć

– Mama tylko… – zacząłem, ale nie dokończyłem. Wystarczyło.

– Oczywiście – powiedziała Natalia. – Ona cię już dawno ode mnie zabrała.

Przeszła obok mnie powoli. Drzwi do sypialni zamknęły się bez dźwięku, ale ich trzask był we mnie. Zostałem sam z matką, która triumfalnie westchnęła. Czułem się jak chłopiec, który dostał szmatą po twarzy i nawet nie wiedział, dlaczego boli. Nie chciałem wybierać, ale może przez to straciłem wszystko.

Tamtego dnia wróciłem później niż zwykle. Praca się przeciągnęła, a ja po prostu nie chciałem wracać. W środku czułem napięcie, które rosło od tygodni. Zamiast biec do domu, kręciłem się bez celu po markecie, kupiłem mleko, którego nie potrzebowaliśmy, gazetę, której nikt nie czytał. Przed drzwiami zawahałem się, zanim włożyłem klucz do zamka.

W domu było cicho. Nie było śmiechu dzieci, nie było zapachu obiadu. Nie było nawet tej ciszy, którą znałem, kiedy Natalia obrażała się i przestawała mówić – to była inna cisza. Martwa.

Zawołałem:

– Natalia?

Nie mogłem uwierzyć

Nie odpowiedziała. Przeszedłem przez przedpokój do salonu. Na stole stał talerz z przygotowaną kolacją – mój ulubiony makaron z pesto. Zaschnięty. Obok kubek z zimną herbatą. I kartka. Zadrżały mi dłonie, kiedy ją podniosłem. Pismo Natalii: „Walczyłam długo, ale jestem sama. Nie potrafię już. Przepraszam, że tak wyszło. Nie wiem, czy wrócę”.

Nie mogłem oddychać. W kuchni coś zaskrzypiało, może lodówka, może tylko moje serce. Wziąłem talerz i chciałem go odłożyć, ale wysunął mi się z rąk. Upadł na podłogę, roztrzaskał się z hukiem, który przeciął tę ciszę jak krzyk. Obok, na ziemi, leżało nasze zdjęcie ślubne. Ramka pęknięta, szkło rozbite. Stałem tam, patrząc na nasze uśmiechy z innego życia.

Zajrzałem do pokoju dzieci – pusto. Ich zabawki leżały na łóżkach, ale ich nie było. Później dowiedziałem się, że są u siostry Natalii, że zabrała je rano. Nie płakałem. Wtedy nie potrafiłem.

Usiadłem przy stole. Patrzyłem na zegar, który tykał, jakby nic się nie stało. A wszystko się już rozpadło. Nie chciałem krzyczeć. Nie chciałem wybierać. Nie chciałem ranić. I tak wszystkich zraniłem, a najbardziej ją.

Wszystko zniszczyła

Minął tydzień. Każdy dzień taki sam – kawa, cisza, samotność. Nikt nie dzwonił. Dzieci nie było, Natalia nie dawała znaku życia. O siódmej trzydzieści drzwi skrzypnęły. Mama jak zwykle weszła bez pukania. Zapachniało jej perfumami i zimnym powietrzem z klatki schodowej. Siedziałem na kanapie, trzymając w ręku rozbite zdjęcie. Na stole stał pusty talerz.

– Co tu się dzieje? Czemu tak ciemno? – zapytała, rozglądając się.

– Odeszła – powiedziałem szeptem.

– Ale… co ty mówisz? Przecież…

Spojrzałem na nią.

– To ty wszystko zniszczyłaś.

Zbladła. Usiadła powoli. Milczała, w jej oczach pojawiły się łzy, ale było już za późno. Wszystko pękło, tak jak to zdjęcie, które wciąż miałem w dłoni.

Pamiętam, jak Natalia zamknęła się kiedyś w łazience po niedzielnym obiedzie z mamą. Siedziała tam godzinę. Mówiła, że boli ją głowa, ale słyszałem przez drzwi jej cichy szloch. Zamiast zapukać, poszedłem do salonu i włączyłem telewizor.

Nie było odwrotu

Pamiętam też, jak chciała udekorować dom na święta. Powiesiła własnoręcznie zrobione ozdoby, kupiła nowy obrus. Gdy przyszła mama, wszystko pozdejmowała i przyniosła swoje. Natalia nic nie powiedziała, tylko siedziała przy stole z pustym spojrzeniem, skubiąc opłatek.

Albo tamten dzień, kiedy poszliśmy razem na spacer. Dzieci biegały przed nami, a Natalia powiedziała cicho: „Czasem mam wrażenie, że nie jestem tu nikomu potrzebna”. Zaśmiałem się wtedy, jakby to był żart. Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc nie powiedziałem nic.

Tych chwil było więcej. Jej łzy, jej milczenie, jej zmęczenie, a moje milczenie – jeszcze gorsze. Byłem mężem tylko z nazwy, synem z przyzwyczajenia i człowiekiem bez odwagi. Zawsze stałem z dala, nigdy obok niej. A ona, choć walczyła każdego dnia, w końcu przestała.

Reklama

Bartłomiej, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama