„Matka załamywała ręce, że zostanę starym kawalerem, bo nie wyściubiam nosa z książek. Ale dzięki nim odkryłem miłość”
„Mimo to, gdy Marta pierwszy raz przekroczyła próg mojego antykwariatu, źle ją oceniłem. Jej aparycja była niepozorna – trochę niezadbana, z niedbale spiętymi włosami, odziana w za duży płaszcz o nieokreślonej barwie”.

- Listy do redakcji
Człowiek kochający książki – bibliofil… Gdy to określenie po raz pierwszy dotarło do moich uszu – a było to, gdy miałem dziesięć lat – nie budziło we mnie pozytywnych skojarzeń. Aż do momentu, kiedy w końcu jeden z moich kumpli naskarżył na mnie naszej wychowawczyni. Nigdy nie zapomnę jej miny, gdy zażądała, bym powtórzył, jakim epitetem uraczyłem Maćka.
– Przecież to nic zdrożnego – odparła, gdy po paru odchrząknięciach i napadzie kaszlu zdołała powstrzymać chichot. – Bibliofil to po prostu osoba kochająca książki.
Zdałem sobie sprawę, że chodzi o mnie
Od dziecka uwielbiałem literaturę. Spędzałem długie godziny z nosem w książkach, ale największą radość sprawiało mi kolekcjonowanie ich. Już jako mały brzdąc cieszyłem się z każdego nowego woluminu na mojej półce. Gdy byłem już nastolatkiem pojąłem, że książki mają różną wartość.
Niestety, moje zamiłowanie nie szło w parze z wynikami w szkole. Zdałem egzamin dojrzałości, ale na tym skończyła się moja przygoda z edukacją.
– Synku, dlaczego nie chcesz iść na studia? – moja matka była zdruzgotana, kiedy powiedziałem jej o planach podjęcia pracy. – Przecież tyle czytasz! Ciągle tylko siedzisz z książką w ręku, a chcesz pracować jako ochroniarz!
– Nie kręcą mnie studia, po prostu lubię czytać – próbowałem jej to wytłumaczyć. – Na studiach to nie wystarczy. Trzeba kuć.
– Ale żeby ochroniarz?! – nie mogła się z tym pogodzić. – Na taką robotę biorą byle kogo, nawet tych bez wykształcenia. Stać cię na dużo więcej. Tyle czytasz, masz taką wiedzę…
Kiedy ona dopytywała mnie o powody wyboru takiej ścieżki zawodowej, przemilczałem fakt, że to właśnie było głównym argumentem przemawiającym za tą posadą. Moja praca polega w dużej mierze na ślęczeniu przed ekranem i obserwowaniu sklepu po zmroku. A co się dzieje w nocy?
Zupełna cisza i spokój! Dzięki temu mogę poświęcić masę czasu na czytanie książek. Od czasu do czasu zerkam na monitor, robię obchód po sklepie, żeby upewnić się, czy wszystko gra. I to by było na tyle.
To nie była odpowiednia praca dla mnie
Po całym dniu czułem się po prostu wykończony i brakowało mi energii czy chęci na jakiekolwiek inne zajęcia oprócz położenia się spać. W związku z tym postanowiłem rozejrzeć się za czymś innym. Pracowałem jako szofer, dostarczałem pizzę, siedziałem na recepcji, a nawet obsługiwałem klientów w barze szybkiej obsługi. Nie potrafiłem długo wytrzymać w jednym miejscu pracy.
Marnowanie czasu za sklepową ladą albo na prowadzeniu samochodu zupełnie mnie nie interesowało – moim marzeniem było czytanie!
Aż nagle zadzwonił do mnie wujek, który prowadził antykwariat. Chciał już iść na zasłużoną emeryturę, więc złożył mi propozycję, której nie sposób było odmówić.
– Muszę się wreszcie zająć swoim zdrowiem i zacząć jeździć do sanatorium – oznajmił. – Jeśli chcesz, to oddaję ci mój biznes. Nie ma tu wielkich pieniędzy do zarobienia, ale da się z tego wyżyć. A spłacisz mnie w ratach, jak ci pasuje.
Nie musiałem się nad tym zastanawiać. Wręcz skakałem z radości! Inaczej niż moja matka.
– To by było na tyle – narzekała. – Kompletnie przepadniesz w tych opasłych tomiszczach, zupełnie jak stryj Antoni. Spójrz tylko na tego faceta: leciwy dziwak, bez rodziny, wyłącznie książki, książki i jeszcze raz książki. No i jeszcze ten jego kocur. Chcesz podążyć jego śladem? Zostać pustelnikiem?
Antykwariat był uroczy
Mieścił się w sercu miasta, przy wąskiej ulicy, w zabytkowej kamienicy. Lokal był naprawdę mały: zaledwie parę wysokich półek wypełnionych książkami od podłogi aż po sufit, niewielkie biurko z małą lampą oraz posłanie dla kota w kącie pomieszczenia. Kot był pupilem mojego wujka, ale całe swoje życie spędził w antykwariacie, dlatego też przypadł mi w spadku razem z całym inwentarzem.
Wszystko tutaj tchnęło przeszłością – począwszy od mebli, przez księgozbiór, a na kocie skończywszy. Tylko ja i kasa fiskalna mieliśmy coś wspólnego ze współczesnym, zmodernizowanym światem.
Sklep nie był przesadnie zatłoczony, ale klientów mi nie brakowało. Najczęściej zaglądali wykładowcy, wiekowi bibliofile, a także studenci. Zdarzało się, że ktoś rozglądał się za albumem, który mógłby komuś podarować. Od czasu do czasu pojawiali się również rasowi kolekcjonerzy, poszukujący rzadkich okazów książkowych.
Każdy przekraczający próg mojego antykwariatu wdawał się ze mną w pogawędkę. To również sprawiało mi przyjemność. W końcu kupowanie książek znacząco różni się od robienia sprawunków w sklepie spożywczym.
Czas płyną wolno
Minął rok, odkąd zacząłem pracę w sklepie. Zdążyłem poznać sporą część naszych wiernych klientów. Wiedziałem, co ich trapi, co sprawia im frajdę, a nawet o czym marzą. Na przykład pan Staszek zawsze wypatrywał czegoś związanego z górami, zwłaszcza z Tatrami.
– Teraz to już nie mam siły po nich łazić – wspominał z lekkim smutkiem w oczach, stukając laską w zesztywniałą nogę. – Ale przynajmniej mogę sobie poczytać, powspominać dawne czasy i pomarzyć, że znowu mam naście lat…
Pani Krystyna miała lekkiego fioła na punkcie poezji. Uwielbiała o niej rozprawiać i potrafiła to robić bez końca. Nie powiem, momentami robiło się nudnawo, ale była to postać, która zapada w pamięć. Oczywiście pojawiali się również jednorazowi goście. Bacznie ich obserwowałem, próbując odgadnąć: „Prawdziwi fani? Książkowi pasjonaci? Czy jeszcze ich tu zobaczę, czy raczej nie?”.
Z reguły mam nosa do ludzi. Wiadomo, kto z kim przestaje, takim się staje, a mola książkowego da się rozpoznać z dużej odległości. Mimo to, gdy Marta pierwszy raz przekroczyła próg mojego antykwariatu, źle ją oceniłem. Jej aparycja była niepozorna – trochę niezadbana, z niedbale spiętymi włosami, odziana w za duży płaszcz o nieokreślonej barwie.
Sprawiała wrażenie odciętej od rzeczywistości
Jakoś nie spodziewałem się, że zostanie regularną klientką. Być może z tego względu, iż chwilę błądziła między regałami, rzuciła okiem na parę tytułów, za każdym razem z innego obszaru tematycznego, po czym głośno westchnąwszy, opuściła sklep.
Ale pojawiła się ponownie… Co prawda niemal miesiąc później, lecz ją rozpoznałem. Tym razem od progu ruszyła ku półkom, jednak po krótkiej chwili zbliżyła się do lady, za którą siedziałem.
– Poprzednim razem, gdy odwiedziłam to miejsce, widziałam książkę Ishi, człowiek dwóch światów – powiedziała przyjaznym, niskim tonem. – Nigdzie jej nie widzę… Czy istnieje szansa, że znajduje się na innej półce?
– Zerknę do spisu książek, ale jeśli wcześniej leżała na półce, a teraz jej nie ma, to raczej ją komuś sprzedałem – odparłem, kartkując notes. – Przykro mi, ale faktycznie, w poprzednim tygodniu
ktoś ją kupił.
Ewidentnie ją to zasmuciło. Dało się zauważyć, że miała ochotę o coś dopytać, jednak jej uwagę przykuł kot i zamilkła.
– Jeśli to dla pani ważne, mogę spróbować znaleźć tę pozycję – zaoferowałem. – Gdy klient czegoś potrzebuje, a akurat nie ma tego u mnie w asortymencie, zazwyczaj przyjmuję specjalne zamówienia.
– Czy byłaby taka możliwość? – na chwilę się rozpromieniła, jednak po chwili znów posmutniała. – Tylko że to zapewne wiąże się z dodatkowymi kosztami…
– Niekoniecznie tak musi być – wyjaśniłem. – Problem w tym, że nie umiem z góry określić finalnej kwoty. Możemy natomiast ustalić, ile jest pani skłonna wydać, a ja podczas poszukiwań będę miał to na uwadze.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła
Nie można było powiedzieć, że jest piękna, ale miała w sobie coś ujmującego. Promieniała radością i aż korciło, żeby zrobić coś, by podtrzymać tę uciechę. To chyba z tego względu kontynuowałem naszą pogawędkę, mimo że zwykle podczas rozmów z przedstawicielkami płci pięknej odczuwam dość spory dyskomfort.
– Czy coś z aktualnej oferty sklepu mogłoby panią zaciekawić?
– Owszem, parę książek… – uśmiech na jej twarzy sprawił, że poczułem przyjemne ciepło w sercu. Miała w sobie coś naprawdę uroczego, gdy się uśmiechała. – Rozumie pan, mój budżet jest dość ograniczony. Muszę ostrożnie wybierać, na co wydaję pieniądze. Zwykle sięgam po lektury z biblioteki, ale wiadomo, że nie mają tam wszystkiego.
– A co by się pani spodobało? – odpowiedziałem z zaintrygowaniem i szczerością w głosie. – Może uda nam się coś wymyślić.
Popatrzyła na mnie z nadzieją w oczach, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła pomiędzy półkami. Po chwili wróciła, niosąc trzy książki.
– O te mi chodzi – oznajmiła, kładąc je na ladzie. – Ale nawet jakby kosztowały dwa razy mniej, to i tak nie mam na nie pieniędzy…
– W takiej sytuacji… Może ma pani ochotę je wypożyczyć? – na szybko wymyśliłem i zaproponowałem takie rozwiązanie. – Oczywiście za jakąś kaucją – dodałem już trochę mniej spontanicznie.
Nie wiem, co mnie podkusiło
Zazwyczaj nie udostępniam swoich książek osobom, które przychodzą do mnie jako klienci. Ale ta dziewczyna wydawała się wyjątkowa. Chociaż może to tylko moje subiektywne odczucie? Podczas tej wizyty poznałem jej imię, ponieważ musiała się podpisać na czymś w rodzaju pokwitowania.
Wzięła ode mnie parę książek, a po tygodniu oddała je w idealnym stanie, jakby wcale nie były czytane.
Zawsze, kiedy odwiedzała mój sklep z książkami, wdawaliśmy się w pogawędkę. W trakcie naszych rozmów udało mi się dowiedzieć, że jest studentką kulturoznawstwa, mieszka sama i tak jak ja, ma pupila – kota. Ja z kolei zdradziłem jej co nieco na swój temat.
Szybko zorientowałem się, że z niecierpliwością wyczekuję momentu, gdy znów ją zobaczę. Tęskniłem za jej promiennym uśmiechem, dźwięcznym głosem i po prostu lubiłem na nią patrzeć. Niestety nie miałem na tyle odwagi, żeby powiedzieć jej, co czuję. Za każdym razem, kiedy opuszczała sklep, złościłem się na siebie, że kolejny raz przepuściłem szansę.
W końcu jednak nadarzyła się okazja
Marta wpadła do sklepu w poszukiwaniu czegoś wyjątkowego, jak sama to ujęła. Poczułem ukłucie zazdrości i bólu, ale zachowałem profesjonalizm.
– To może te kartki pocztowe – zaproponowałem, podając jej katalog. – Są tam kopie inspirowane pracami Esther Howland, której pocztówki w dziewiętnastym stuleciu cieszyły się ogromną popularnością.
– Cudowne – westchnęła z podziwem. – Ale raczej muszę zrezygnować, to dla mnie za drogo. Myślę, że postawię na jakąś lekturę.
– A właściwie dla kogo szukasz prezentu? – spytałem, próbując za wszelką cenę ukryć targające mną uczucia. – No wiesz, chodzi mi o to, jaki typ byłby odpowiedni… Po krótkiej chwili ciszy, unikając mojego wzroku, odezwała się:
– Dla siebie. Mam urodziny, chciałam sprawić sobie odrobinę radości, nic więcej.
Mimo że początkowo stanowczo odmawiała, to w końcu zgodziła się wziąć ode mnie tę kartkę od Esther Howland. Przekonało ją dopiero moje wyznanie, że i tak chciałem jej taką podarować.
Kiedy się zarumieniła, wyglądała olśniewająco! W tym roku również obdaruję ją taką kartką. Faktycznie, są kosztowne, a rozdając je, nic na tym nie zyskuję. Mam jednak nadzieję, że za kilka lat nasza domowa kolekcja urodzinowych kartek będzie warta majątek…
Oczywiście zakładając, że po naszym czerwcowym ślubie wciąż będę pamiętał o innych uroczystościach!
Bartosz, 33 lata