Reklama

Nie płakałam na pogrzebie. Stałam, wpatrując się w trumnę matki, i czułam, jak moje wnętrze paraliżuje nie żal, ale coś znacznie gorszego, bo chłód. Nie dlatego, że jej śmierć mnie nie obeszła. Po prostu... nie mogłam już płakać. Nie po tych wszystkich latach. Byliśmy tylko we dwoje – ja i mój starszy brat, Igor. Stał kilka kroków ode mnie, z pozornym smutkiem na twarzy, ale znałam go zbyt dobrze. Znałam to jego ściąganie brwi, to „cierpię tak bardzo” – wyćwiczone przez lata przy matce. On grał. Zawsze grał. A mama z jakiegoś powodu dawała się nabrać. Do dnia, w którym napisała testament.

Reklama

Gdy notariusz przeczytał, że mieszkanie – to nasze stare, rodzinne, pachnące zawsze jej kremem do rąk i zapachem rosołu w niedzielę – przypada mnie, Igor spojrzał na mnie jak na złodziejkę. A potem powiedział cicho, ale stanowczo:

– To musi być pomyłka.

Nie, mój drogi. To nie pomyłka. Mama wiedziała. Wiedziała, kim jesteś naprawdę. A teraz ty pewnie zrobisz wszystko, żeby mi to mieszkanie odebrać. Ale ja nie zamierzam się tak łatwo poddać.

Nie zamierzałam odpuścić

– Ty naprawdę wierzysz, że mama to podpisała z pełną świadomością? – zapytał Igor, wchodząc bez pukania do mieszkania. Mieszkania, które teraz było tylko moje.

– Zrobiła to z premedytacją – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi chyba z prędkością światła. – Doskonale wiedziała, co robi.

– Tia... – Parsknął i rozejrzał się po salonie, jakby sprawdzał, ile już zdążyłam „ukraść”. – Była chora. Brała leki. Mogła nie wiedzieć, co podpisuje.

– Nie była aż tak chora – uniosłam brwi. – I miała prawnika. Twój problem polega na tym, że ona ci już nie wierzyła.

Igor zatrzymał się przy oknie i wpatrzył w podwórko. Przez chwilę milczał. A potem odwrócił się nagle, z tą swoją zimną, kontrolowaną miną.

– Wiesz, że nie odpuszczę, prawda?

– Wiem – powiedziałam. – Ale ja też nie.

Wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami. W mieszkaniu zapanowała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara nad kuchenką. Podeszłam do szafki, otworzyłam dolną szufladę i wyciągnęłam stary, pożółkły notes. Tam, na samym końcu, znajdowała się kartka, którą mama zostawiła tylko dla mnie. „Eliza. Jeśli to czytasz, to pewnie znaczy, że Igor już przyszedł po swoje. Ale ty dobrze wiesz, dlaczego nie mogłam mu zaufać…”

Wchodziłam na grząski grunt

Mama zostawiła mi wskazówki. Proste, ale konkretne. Lista rzeczy, które widziała. Które słyszała. Które ja tylko podejrzewałam, aż teraz wszystko zaczęło układać się w całość, np.: „Igor nie opiekuje się mną z troski. Pilnuje tylko, żebym nie sprzedała mieszkania”. Zadzwonił domofon. Podeszłam i nacisnęłam guzik.

– Kto tam?

– Otwórz. – Głos Igora był chłodny. – Mamy niedokończoną rozmowę.

Westchnęłam i nacisnęłam zamek. Przyszedł z teczką pod pachą, tym razem w marynarce i wyglądał jak prawnik, jak ktoś, kto nie zamierza już gadać, tylko działać.

– Mam opinię psychiatry – rzucił od progu. – Z kwietnia. Stwierdza początki otępienia.

– I co z tego? Testament jest z marca.

– W kwietniu było już gorzej. W marcu też nie było dobrze. Eliza, nie pchaj się w bagno. Daj mi to mieszkanie. Ja ci zapłacę. Umowa dożywocia, jak chcesz. Albo podział majątku.

– Igor, nie potrzebuję twojej łaski – odpowiedziałam spokojnie. – Potrzebuję prawdy. A prawda jest taka, że przez całe życie chciałeś tylko jednego – kontroli.

– Uważaj, siostrzyczko – uśmiechnął się krzywo. – Wchodzisz na bardzo grząski grunt.

– W końcu. Zawsze w nim siedziałeś sam.

Igor milczał chwilę, a potem rzucił przez ramię:

– Zobaczymy, co sąd na to powie.

Zamknęłam drzwi. Ręce mi się trzęsły, ale nie z lęku. Ze złości. On naprawdę myślał, że mnie zastraszy?

Serce mi niemal zamarło

Nie poszłam do pracy następnego dnia. Zawiesiłam grafik, wyciszyłam telefon. Przez godzinę wpatrywałam się w ścianę, a potem podjęłam decyzję. Zeskanowałam notatki mamy, sfotografowałam list, który mi zostawiła. I pojechałam do jej starej przyjaciółki – pani Lusi. Drzwi otworzyła niemal od razu, jakby czekała. Wpuściła mnie do kuchni pachnącej kawą i cynamonem.

– Wiedziałam, że przyjdziesz. Helena mówiła, że ci zostawi coś ważnego.

– Wiedziała pani? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Byłyśmy przyjaciółkami. Nie wszystko mi mówiła, ale... widziałam, jak się bała.

– Bała?

– Igora – powiedziała cicho. – Nie fizycznie. On potrafił ją... tłamsić. Emocjonalnie. Wiesz, jak on potrafi manipulować?

– Wiem – mruknęłam.

– Kiedyś złapała go na tym, że wykradał jej pieniądze. Tłumaczył się, że „na zakupy dla niej”. Wybaczyła. Ale już wtedy zaczął się jej wymykać spod kontroli.

Podała mi plik kartek.

– To jej notatki. Spisywała od jakiegoś czasu. Wiedziała, że to może się przydać.

Spojrzałam na pożółkłe kartki i serce mi zamarło. Było tam wszystko. Daty, kwoty.

– Igor tego nie przewidział – powiedziałam cicho.

– Helena była mądrzejsza, niż myślisz – odparła Lusia z dumą.

Zrzuciłam mu maskę spokoju

Igor przyszedł w sobotę rano, jak gdyby nigdy nic. Pachniał wodą kolońską, miał zaczesane na gładko włosy i tę swoją sztuczną życzliwość na twarzy.

– Kawę zrobisz? – zapytał, ściągając buty.

Nie mam czasu na kawę. – Stanęłam w drzwiach kuchni z rękami skrzyżowanymi na piersi.

– Aha... – rozejrzał się po mieszkaniu. – No widzę, że się urządzasz. Nieźle. Nawet ta szafka po mamie tutaj lepiej wygląda.

– Czego chcesz?

– Porozmawiać. Na spokojnie. Bez sądów, bez prawników.

Zmierzyłam go wzrokiem.

– Masz pięć minut.

– Eliza... – westchnął. – Jesteśmy rodziną. Wiem, że się pospieszyłem z reakcją. Byłem zły, zaskoczony. Ale nie chcę awantury na noże.

– Nie chcesz, ale rozkazywać dalej próbujesz. Przychodzisz i zachowujesz się, jakbyś był u siebie.

– Bo jestem. – Uśmiechnął się zimno. – Może nie według testamentu, ale ja tu dorastałem. Ja dbałem o mamę, kiedy ty studiowałaś za granicą i pojawiałaś się tylko na święta.

– Ona wiedziała, dlaczego wybrała mnie – powiedziałam. – Zostawiła mi nie tylko mieszkanie. Zostawiła prawdę. Z dokumentami.

Jego uśmiech zastygł momentalnie.

– Co masz na myśli?

– Wszystko. Przelewy. Notatki. Kopie. I osoby, które widziały więcej, niż ci się wydaje.

Na moment zniknęła mu maska spokoju. W oczach miał coś, czego nie widziałam od dzieciństwa – strach.

Chciałam sprawiedliwości

– Eliza, co ty kombinujesz? – zapytał Igor cicho, jakby bał się, że ktoś nas podsłuchuje.

– Ja nic. To ty przez lata kombinowałeś.

– Myślisz, że sąd uwierzy w twoje bajki?

Mam dokumenty. Masz może kopię tej opinii psychiatry, którą rzekomo ci wystawił? Bo twój „lekarz” już nie pracuje w przychodni, a pieczątka wygląda dziwnie.

Igor pobladł.

– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz.

– A ty nie masz pojęcia, z kim zadzierasz. Już nie jestem tą cichą siostrzyczką, której można wmówić wszystko.

Zrobił krok do przodu, stanął tuż przy mnie.

– To chcesz oficjalnie awantury? – wysyczał.

Chcę sprawiedliwości. I będę ją mieć.

Stał jeszcze chwilę, potem odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa. Gdy zamknęły się drzwi, oparłam się o ścianę i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że on nie odpuści. Ale ja też nie. Mama w końcu mi zaufała. A ja nie pozwolę, żeby bezcześcił jej wolę.

Czułam się wreszcie wolna

Igor przestał przychodzić. Nie dzwonił. Nie pisał. Ale wiedziałam, że to cisza przed burzą, nie kapitulacja. Nie był typem, który po jednym prztyczku w nos odpuszcza. Zamontowałam zamek antywłamaniowy. Zaczęłam znosić do mieszkania pudełka, rzeczy, które przez lata trzymałam w wynajmowanych pokojach. Przestrzeń powoli stawała się moja.

Pewnego wieczoru, wracając z pracy, zobaczyłam na wycieraczce kopertę. W środku było zdjęcie. Ja, mama i Igor na plaży. Miałam może osiem lat. Uśmiechałam się, jeszcze nie wiedząc, że kiedyś on będzie moim największym wrogiem. Z tyłu dopisał: „Nie chciałem tego robić. Ale ty mnie zmusiłaś”. Zadrżałam. Ale nie tylko ze strachu. Wiedziałam, że to nie była gra o mieszkanie. To była gra o władzę, o kontrolę, którą on przez całe życie miał i nade mną, i nad mamą. I którą teraz tracił.

Zaniosłam zdjęcie do kuchni. Podpaliłam w zlewie zapałkami i patrzyłam, jak płonie. Nie chciałam więcej udawać, że to był obrazek szczęśliwej rodziny. Potem poszłam do okna. Na ulicy świeciła latarnia, a wiatr targał gałęzie starego drzewa przed blokiem. Czułam, jakby mama była blisko. Czułam, że w końcu jestem wolna. Że ten dom, jej dom, to teraz mój azyl. Nie bałam się już.

Eliza, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama