„Matka zaprosiła mojego byłego męża na 6. urodziny synka. Nie byłam gotowa na to, co miał do powiedzenia”
„Nie byłam gotowa go znowu widzieć. Ale już było za późno. Pojawił się dwadzieścia minut później. Stał w progu, w rękach trzymał prezent zawinięty w błyszczący papier. Miał na sobie zwykłą koszulkę i dżinsy, ale coś było inaczej. Jego oczy były spokojne”.

- Redakcja
Samotne macierzyństwo nie wygląda tak, jak pokazują w filmach. Nikt nie wspomina, że czasem brakuje ci siły, by wieczorem umyć włosy. Albo że nauczysz się jeść zimną jajecznicę jedną ręką, bo w drugiej trzymasz śpiące dziecko. Nie wiedziałam, że tak będzie, że codzienność stanie się logistycznym cudem, który jakoś udaje mi się ogarniać między przedszkolem, pracą, zakupami i tym jednym, wyczekiwanym momentem ciszy, kiedy Antek wreszcie zaśnie.
Mam trzydzieści parę lat i nie pamiętam, kiedy ostatnio się naprawdę śmiałam. Chyba jeszcze wtedy, kiedy Paweł mnie rozśmieszał. Albo raczej, kiedy umiał to jeszcze robić. Nasze rozstanie nie było burzą talerzy, raczej długim, przeciągłym milczeniem. Umieraliśmy jako para przez miesiące, może nawet lata, zanim któreś z nas powiedziało: „To koniec”. On się wyprowadził, a ja zostałam z Antkiem i kredytem na mieszkanie.
Minęły prawie dwa lata. Nauczyłam się wstawać rano bez obecności drugiej osoby. Nauczyłam się planować każdy tydzień z wyprzedzeniem, żeby ogarnąć przedszkole, zebrania i pracę. Przestałam sprawdzać, czy Paweł ogląda moje stories. Już nie myślę o nim przy każdej piosence w radiu. Przynajmniej nie zawsze.
Teraz liczy się Antek. Za kilka dni kończy sześć lat. Dla niego ten dzień jest ważniejszy niż Boże Narodzenie – tort z dinozaurem, balony, jego najlepsi koledzy, śmiech, zabawa i prezenty. Dla mnie to też ważne – nie tylko dlatego, że mój syn rośnie, ale też dlatego, że chcę mu pokazać, że mimo wszystko ma rodzinę. Nawet jeśli jest nas tylko dwoje. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie otworzyłam drzwi i nie zobaczyłam Pawła. Mojego byłego męża. Zaproszonego... przez moją matkę. I wtedy właśnie wszystko zaczęło się zmieniać.
Wbiło mnie w podłogę
Zrobiłam listę. Osiemnaście punktów do odhaczenia przed przyjęciem. Serwetki z dinozaurami, tort odebrać z cukierni, balony do nadmuchania, napoje dla dzieci i kawa dla dorosłych, plastikowe talerzyki – najlepiej zielone. Wszystko gotowe. Antek od rana podskakiwał, jakby połknął sprężynę, biegał w kółko i co pięć minut pytał, kiedy przyjdą dzieci.
– Za godzinę – mówiłam mu spokojnie, ale i tak już czułam, jak ściska mnie w żołądku.
Nie przez stres. Przez wszystko. Bo chociaż udawałam, że to po prostu kolejna impreza urodzinowa, to w środku trochę się bałam, że znów nie dam rady. Albo że będzie widać, jak bardzo jestem zmęczona. Mama pojawiła się jak zwykle za wcześnie. Z siatkami. Z instrukcjami. Z nieodłącznym tonem, który mówił „ja wiem lepiej”. Przez chwilę miałam ochotę się przytulić. Ale nie miałam czasu. Antek już biegł do niej, wrzeszcząc:
– Babciu, babciu, zobacz, mam koszulkę z tyranozaurem!
– No piękna, prawdziwy przystojniak – uśmiechnęła się szeroko, a potem dodała: – Słuchaj, Klaudia, ja... zaprosiłam Pawła. Myślę, że to ważne, żeby był.
Wbiło mnie w podłogę.
– Co?
– No, Paweł. Ojciec Antka. Nie rób takiej miny, przecież to też jego dziecko. I tak niech się dzieje, co chce, ale on powinien tu być.
Nie byłam na to gotowa
Chciałam coś odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. Patrzyłam na nią, potem na Antka, który właśnie przestawiał talerzyki. Nie byłam gotowa na Pawła. Nie byłam gotowa go znowu widzieć. Ale już było za późno. Pojawił się dwadzieścia minut później. Stał w progu, w rękach trzymał prezent zawinięty w błyszczący papier. Miał na sobie zwykłą koszulkę i dżinsy, ale coś było inaczej. Jego oczy były spokojne.
– Cześć – powiedział cicho.
– Cześć – odpowiedziałam. Głos mi zadrżał.
Nie zdążyliśmy powiedzieć nic więcej, bo Antek rzucił się na niego z takim piskiem, że chyba słyszała nas cała klatka schodowa. Przytulił się do niego mocno.
– Tato! Ale super, że jesteś! Chodź, chodź, zobacz, mam balony z triceratopsem!
I nagle zostaliśmy wciągnięci w wir zabawy. Paweł, ja, dzieci, tor z przeszkodami zrobiony z poduszek, bitwa na balony, śmiech, tort, zdjęcia. Udawałam, że dobrze się bawię. Potem przestałam udawać. Paweł nie uciekał wzrokiem, nie próbował robić z siebie bohatera. Po prostu był. Z Antkiem. Ze mną. Obok. Kiedy ostatni gość się pożegnał, a Antek zasnął na kanapie wśród serpentyn i resztek tortu, Paweł spojrzał na mnie i powiedział:
– Zostanę i pomogę ci posprzątać. Jeśli chcesz.
Chciałam zaprzeczyć, ale tylko skinęłam głową. Sprzątaliśmy w ciszy. Ja zbierałam balony, on znosił talerzyki do kuchni. W pewnym momencie stanął przy zlewie, odwrócił się i powiedział:
– Nie wiedziałem, czy mogę przyjść. Ale chciałem.
Zaskoczył mnie. Spodziewałam się wymówek. Przerzucania winy. Szybkiego zniknięcia. A on po prostu tam był. I powiedział to jedno zdanie, które zabolało mnie bardziej niż jakikolwiek krzyk. Bo przez chwilę pomyślałam, że może jemu też czegoś brakowało.
Odpowiedziałam:
– To mama cię zaprosiła.
– Wiem. Ale i tak bym przyszedł, gdybyś tylko dała znak.
Nie odpowiedziałam. Stałam i patrzyłam na jego ręce. Potem na niego. Był inny. Cichszy. Jakby ktoś go lekko przygiął do ziemi. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, długo stałam sama przy zlewie. I nie wiedziałam, co mnie bardziej boli, że przyszedł, czy że nie przyszedł wcześniej.
Czułam się dziwnie
Minął tydzień. Już miałam uznać, że nic się nie wydarzy, że to był po prostu jeden miły gest i że Paweł znowu zniknie, kiedy zadzwonił domofon. Spojrzałam na wyświetlacz. „Paweł”. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że mnie nie ma. Ale Antek już podbiegł do drzwi i wcisnął przycisk.
– Tato!
– Hej, Antek. Cześć, Klaudia – jego głos z interkomu brzmiał spokojnie.
Zeszłam na dół, bo wiedziałam, że nie skończy się tylko na buziaku dla dziecka i szybkim „cześć”. Przyniósł butelkę wina i jakąś torbę.
– Wiem, że mówiłaś, że dzisiaj nie macie planów. Pomyślałem, że może... kolacja?
Nie byłam pewna, co bardziej mnie zdziwiło – to, że zapamiętał, co mówiłam, czy to, że przyszedł tak po prostu, jak kiedyś. Wzięłam torbę, nie odzywając się. W środku było gotowe risotto z delikatesów i chlebek czosnkowy.
– To z grzeczności? – zapytałam w kuchni, kiedy Antek już siedział z klockami w pokoju.
– Trochę. Ale też chciałem pogadać. Może być?
Przeprosił mnie
Wzruszyłam ramionami, jakbym nie miała zdania. A miałam. Nie wiedziałam tylko, jakie. Usiedliśmy przy stole, obok siebie, jak para znajomych. On nalał wino. Nie lubiłam go tak jak kiedyś, ale z jakiegoś powodu wypiłam całą lampkę. Rozmawialiśmy najpierw o Antku – o jego rysunkach, o tym, że boi się ciemności, ale już nie pająków. Potem zeszło na szkołę, pracę, sąsiadkę z dołu, która znowu wystawiła dywanik na klatkę.
– Pamiętasz, jak nas zaprosiła na grilla, a potem się obraziła, bo powiedziałem, że jej kiełbasa smakuje jak parówka? – Paweł się roześmiał.
– A ty powiedziałeś to z pełną powagą – parsknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Było przez chwilę jak dawniej. Tylko że to „dawniej” już nie wracało. Nie w całości.
– Przepraszam – powiedział nagle. – Za tamto. Za wszystko.
Patrzyłam na niego uważnie. Nie robił tego teatralnie. Nie uciekał wzrokiem. Czekał.
– Za co dokładnie? – zapytałam, spokojnie.
– Za to, co mówiłem, kiedy się kłóciliśmy. Za to, że zniknąłem. Że nie byłem przy Antku. Że nie umiałem być przy tobie.
To wszystko powiedział jednym ciągiem. Jakby bał się, że mu przerwę.
– Nie wiem, czemu cię zaprosiłam – powiedziałam, nieco zbyt cicho.
– Może dlatego, że to nie był koniec – odpowiedział. I wtedy zamilkł.
Spojrzałam na niego. Nie miałam już siły być cyniczna. Nie powiedziałam nic. Patrzyłam tylko, jak nalewa sobie kolejną lampkę. Czułam się dziwnie. Nie byłam zła. Ale nie byłam też spokojna. To było coś pomiędzy. Jakby się coś otwierało, jakby coś, co dawno uznałam za martwe, drgnęło. I właśnie to mnie przeraziło najbardziej.
Nie tylko Antek go potrzebował
Zaczęło się od tego, że Paweł wpadł w środę „tylko na chwilę”, bo Antek chciał mu pokazać nową planszówkę. Został dwie godziny. Potem przyszedł w sobotę. A potem w następną środę. I tak już zostało. Nie umawialiśmy się. Nie dzwonił wcześniej. Czasem przychodził z paczką ciastek, czasem z książką, czasem tylko po to, żeby posiedzieć z Antkiem przy klockach. I nie robił z tego wielkiego halo. Kiedy wychodził, mówił po prostu: „Dzięki. Do zobaczenia”.
Nie pytałam, czy ma kogoś. Nie mówił. Ja też nie miałam nikogo. Nie z braku okazji, tylko z braku chęci. Wieczorami, kiedy już zasypiał Antek, zostawała cisza. Niby taka sama jak wcześniej, ale już nie przytłaczała. Paweł czasem siadał w kuchni, pił herbatę i nie mówił nic. Ja też nie mówiłam. I to było w porządku. Zbliżało się Boże Narodzenie. Wigilia wypadała w niedzielę. Mama, jak co roku, zaproponowała, żebyśmy przyszli do niej. Antek uparł się, że chce, żeby tata też był.
– Ale tato nie mieszka z nami – tłumaczyłam mu delikatnie.
– No ale będzie u babci, prawda? – spytał z nadzieją w oczach. – I zostanie na noc?
Wtedy się zawahałam. Zapytałam Pawła. Wzruszył ramionami.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, to mogę. Prześpię się na kanapie.
I tak właśnie było. Kolacja u mamy, prezenty, śmiech Antka, który co chwilę przybiegał pokazać nowe klocki. Paweł siedział obok mnie przy stole. Pomagał w kuchni. Kroił sałatkę. Składał serwetki. A potem, kiedy wszyscy się rozeszli, został. Na tej samej kanapie, na której spał dwa lata wcześniej, kiedy zaczynaliśmy się rozchodzić. Następnego ranka mama nalała mi kawy i usiadła naprzeciwko przy kuchennym stole.
– Znowu zaczynasz się uśmiechać – powiedziała. – To jego sprawka?
– To tylko wygoda – odpowiedziałam szybko. – Antek go potrzebuje.
Mama spojrzała na mnie bez słowa, a potem zapytała:
– A ty?
Nie odpowiedziałam od razu. Po powrocie do domu wzięłam prysznic, zamknęłam się w sypialni i długo wpatrywałam się w sufit. Tak. Potrzebowałam go. Nie jak kiedyś, nie z miłości, ale z obecności. Z ciszy, którą niósł ze sobą. Ze świadomości, że ktoś jeszcze zna moje życie od środka, nie z opowieści. Ktoś, kto nie musi pytać, co mnie boli, bo wie. Nie chciałam tego przyznać. Ale to było prawdziwe.
Żałował, że nie umiał kochać
Było późne popołudnie. Antek bawił się u kolegi z bloku obok, a ja krzątałam się w kuchni, przeglądając stare pudełko z ozdobami świątecznymi, które zapomniałam schować po wigilii. Paweł wszedł bez pukania, jakby nadal tu mieszkał. Miał ze sobą pudełko – nie świąteczne, bardziej archiwalne. Uśmiechnął się niepewnie.
– Znalazłem to na strychu. Nasze zdjęcia.
Położył karton na stole. Usiadł. Przez chwilę się wahałam, ale dosiadłam się do niego. W środku leżały stare odbitki – jeszcze z czasów, kiedy aparaty miały klisze, a każde zdjęcie było wydarzeniem. Nad morzem. W górach. Ja z brzuchem, on z ręką na moim biodrze. Potem Paweł z Antkiem jako niemowlakiem na rękach. Ja w szpitalnej koszuli, blada, ale uśmiechnięta.
– Wiesz – powiedział cicho – kiedyś nie umiałem cię kochać tak, jak na to zasługiwałaś.
Nie odpowiedziałam od razu. Przesunęłam palcami po zdjęciu, na którym byłam w czapce z pomponem. Uśmiechałam się, a Paweł całował mnie w skroń.
– Myślałam, że się zmienisz – powiedziałam po chwili. – Ale ty tylko coraz bardziej znikałeś. Coraz częściej miałam wrażenie, że jestem sama, choć spałeś obok.
– Nie bronię się. Wiem. Byłem gdzie indziej, myślami, czasem fizycznie. Uciekałem.
– I zdradzałeś – dodałam, patrząc mu prosto w oczy.
Pokiwał głową. Nie zaprzeczył.
– Wiesz, co było najgorsze? – zapytałam cicho. – Że się wtedy nie pożegnałeś. Po prostu wyszedłeś. Jakby to było nic.
Siedzieliśmy w ciszy. Tylko zegar w kuchni tykał równo.
– Bałem się – powiedział po dłuższej chwili. – Że jeśli powiem coś więcej, to będę musiał wrócić. A ja wtedy nie wiedziałem jak.
Jego słowa zostały we mnie. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Położył dłoń na mojej. Delikatnie. Prawie nie dotykając. Chciałam ją cofnąć, ale nie zrobiłam tego. Wstałam powoli i powiedziałam:
– Muszę iść spać.
Nie spojrzałam na niego, kiedy wychodziłam z kuchni. Ale czułam, że patrzy.
Bałam się, że nie zaufam
Minął rok. Antek właśnie skończył siedem lat. Tym razem urodziny zorganizowaliśmy razem – Paweł i ja. Działaliśmy sprawnie, jak zgrany zespół. Antek był szczęśliwy, a to wystarczyło. Wieczorem, kiedy wszyscy już poszli, siedzieliśmy na tarasie. On otworzył wino, ja siedziałam w swetrze, oparta o balustradę. Było chłodno, ale nie chciało mi się wracać do środka.
– Pamiętasz, jak wyglądały jego pierwsze urodziny? – zapytał.
Skinęłam głową. Nie powiedziałam, że wtedy płakałam w łazience, bo znów spóźnił się dwie godziny. Teraz był tu. Obecny. Od wielu miesięcy. Wyciągnął pudełeczko z kieszeni.
– Wiem, że nie proszę o nowy początek – powiedział cicho. – Tylko o szansę na kontynuację.
Patrzyłam na pierścionek. Potem na niego.
– Nie wiem, czy potrafię znowu zaufać.
– Ale potrafisz znowu mnie kochać?
Nie odpowiedziałam. Po prostu wzięłam pierścionek i wsunęłam go na palec.
Klaudia, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że wreszcie trafiłam na normalnego faceta, ale wyciągnął kalkulator, żeby przeliczyć rachunek”
- „Mąż liczy tysiące na koncie, a ja grosze w portfelu. Przez tego skąpca robię zakupy na promocjach w dyskoncie”
- „Zaletą mojego męża miał być wypchany portfel. Grubsze okazały się jego kłamstwa, które wcisnął mi przed ślubem”