„Matka zawsze chce być w centrum uwagi. Przyćmiła komunię Zuzi, bo zamiast ugryźć się w język, musiała mielić ozorem”
„Zapanowała cisza. Michał wstał. W jego oczach było coś między bólem a dumą, a ja tylko patrzyłam na Zuzię – jej usta zaczęły się trząść. Wszystko przez moją matkę”.

- Redakcja
- , Małgorzata Sztylińska-Kaczyńska
Od miesięcy żyliśmy przygotowaniami do Pierwszej Komunii Świętej Zuzi. Sukienka z koronki, zamówiona u krawcowej jeszcze w lutym. Wianek z żywych kwiatów, zaproszenia kaligrafowane przeze mnie wieczorami, kiedy córka już spała. Próby w kościele, godziny rozmów o spowiedzi, o Panu Jezusie. Wiem, że nie każdemu Komunia wydaje się czymś istotnym. Ale dla mnie – jako matki – to było coś więcej. Symbol przejścia. Moment, w którym moja mała dziewczynka robi krok w stronę dojrzałości. I dlatego zaprosiłam wszystkich. Nawet moją matkę, która nie znosi Michała, mojego partnera. Właściwie – pogardza nim. Bo jest rozwodnikiem. Bo nie ma „prawdziwej rodziny”. Bo – jak to ona powiedziała – „nie wiadomo, czy to nie on zawinił”. Dzień przed uroczystością, kiedy Zuzia nerwowo poprawiała swoją sukienkę przed lustrem, zapytała mnie:
– Mamo… a babcia będzie się uśmiechać?
– Postaram się, żeby tak było, skarbie – odparłam, całując ją w czoło.
Nie wiedziałam jeszcze, że nie mam na to żadnego wpływu.
Serce mi zamarło
W kościele było pięknie. Jasne promienie słońca wpadały przez kolorowe witraże, a dzieci w białych strojach wyglądały jak małe aniołki. Kiedy Zuzia przyjmowała pierwszy raz komunię, łzy same popłynęły mi po policzkach. Michał ścisnął moją dłoń, delikatnie, czuły gest, a jednocześnie zapewniający, że jest przy mnie. Matka siedziała sztywno z boku. W czarnej marynarce zaciśniętymi ustami – jakby to był pogrzeb, a nie radosna uroczystość. Po mszy pojechaliśmy do restauracji. Kiedy pojawił się tort z napisem „Zuzia – Pierwsza Komunia Święta”, atmosfera stała się mniej napięta. Ktoś wzniecił toast, babcia Ela wręczyła medalik, ojciec chrzestny spóźnił się o pół godziny, ale i tak był w świetnym humorze. Nawet moja mama zaczęła się nieco rozluźniać. W pewnym momencie stuknęła łyżeczką w kieliszek.
– Drodzy państwo – zaczęła, podnosząc się powoli. – W tak ważnym dniu, chcę coś ogłosić.
Serce mi zamarło. Michał spojrzał na mnie pytająco, a Zuzia, trzymając łyżeczkę od lodów, zamarła w pół ruchu.
– Moja wnuczka zasługuje na wszystko. I dostanie wszystko – moją emeryturę, oszczędności, mieszkanie. Ale pod jednym warunkiem.
– Mamo, nie teraz... – próbowałam ją powstrzymać.
– Właśnie teraz – odparła zimno. – Ludzie powinni wiedzieć, co jest moralne. Warunek jest jeden. Karolina musi przestać widywać się z tym człowiekiem. Z Michałem.
– Mamo, co ty wygadujesz? Nie możesz mnie szantażować i to w dniu Komunii mojego dziecka! – podniosłam głos, czując, jak coś we mnie pęka.
Zapanowała cisza. Michał wstał. W jego oczach było coś między bólem a dumą. A ja tylko patrzyłam na Zuzię – jej usta zaczęły się trząść. Wszystko przez moją matkę.
Nie chciałam wybierać
Wieczorem dom był cichy. Michał usiadł w fotelu z dłońmi splecionymi na kolanach. Ja chodziłam od ściany do ściany, jakby ruch miał pomóc mi coś zrozumieć.
– To miało być jej najpiękniejsze wspomnienie – powiedziałam, łamiąc ciszę. – Wiesz… kiedy miałam jej wiek, też miałam Komunię. Ale moja mama wtedy… była inna. Albo może ja byłam zbyt mała, by wiedzieć, jaka naprawdę jest.
Usiadłam obok niego i złapałam za rękę. Czułam, jak mocno bije mu serce.
– Chcesz, żebym wybrała? – spojrzałam na niego. – Nie mogę. Nie dziś.
– Nie chcę tego od ciebie – powiedział natychmiast. – Ale nie będę też udawał, że nic się nie stało. Twoja matka właśnie ustawiła mi granicę. Przez Zuzię. A ja nie chcę być murem między tobą a nią.
– Nie jesteś murem. Ty jesteś moim… schronieniem – szepnęłam.
Pochylił się i pocałował mnie w czoło.
– Wiesz, że twoja mama zrobiła to z wyrachowania – mówił dalej. – Wybiera dzień, w którym jesteś najbardziej miękka. I wbija szpilę.
– Bo wie, że nie uderzę z powrotem. Bo wie, że jestem matką. I że... zrobię wszystko, żeby chronić dziecko.
Milczeliśmy długo. A potem Michał wstał.
– Pójdę dziś do siebie. Nie chcę, żebyś budziła się z poczuciem, że coś musisz.
Zamknęłam drzwi za nim. Oparłam się o nie i po raz pierwszy od dawna… pozwoliłam sobie płakać jak dziecko.
Byłam wściekła
Następnego dnia po południu zapukałam do drzwi mamy. Nie uprzedziłam jej, że przyjdę. Otworzyła szybko, jakby czekała.
– A jednak przyszłaś – rzuciła. – Wejdź, bo przeciąg.
W kuchni pachniało herbatą z goździkami. Zawsze tak pachniało po burzach – to jej sposób na zaklinanie rzeczywistości. Usiadłam bez pytania. Ona też usiadła.
– Zrobiłaś ze mnie idiotkę – zaczęłam bez czułych wstępów. – Wykorzystałaś dzień, który powinien być Zuzi, żeby... zaszantażować mnie.
– Zrobiłam to dla niej – odparła spokojnie. – Kiedyś mi podziękujesz.
Prychnęłam.
– Za co? Że skasowałaś jej wspomnienie jednym zdaniem? Że zmusiłaś ją do patrzenia, jak jej mama się rozpada przy stole?
Mama wzruszyła ramionami.
– Bo nie masz kręgosłupa. Bo jesteś ślepa. Ten Michał… on się nie nadaje. To człowiek z przeszłością. I przyszłości z nim też nie masz.
– Nie chodzi o Michała. Chodzi o mnie. I o to, że nie masz prawa wybierać za mnie. Nie masz prawa podawać pieniędzy w jednej ręce i podcinać mi nóg drugą.
Zrobiła minę, jakby jej to wszystko w ogóle nie dotyczyło.
– Chciałam dobrze. Ale dla ciebie wszystko jest dramatem.
Wstałam.
– To był jej dzień, mamo. Jej. Nie twój spektakl. Nie twoja scena. A ty... odebrałaś jej coś, co było święte.
– Święte to jest to, co moralne. A moralność wymaga ofiar.
Zamilkłam. Nie umiałam znaleźć słów, które nie byłyby przekleństwem.
– Nigdy ci tego nie wybaczę – powiedziałam w końcu, drżącym głosem.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. I wiedziałam, że nie był to teatr. To była moja ostatnia próba rozmowy.
Ręce mi się trzęsły
Wieczorem Zuzia siedziała przy stole, rysując coś zawzięcie. Kartka była prawie czarna. Widać było, że dziecko przerabia emocje na swój sposób. W tym czasie robiłam herbatę, ale ręce mi się trzęsły. Nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać. Jak wyjaśnić rzeczy, których sama nie rozumiem.
– Mamo? – zapytała nagle.
– Tak, skarbie?
Nie odwróciła się, mówiła dalej, patrząc na kartkę:
– A Michał już tu nie mieszka?
Zamarłam.
– Nie. To znaczy… tak. Wrócił do siebie na razie.
– A czemu?
Usiadłam naprzeciwko niej. Złapałam jej dłoń. Była ciepła, miękka, dziecięca. Tak niewinna.
– Dorośli czasem się różnią – powiedziałam.
Zuzia spojrzała na mnie. W oczach miała błysk dorosłości, której nie chciałam w niej jeszcze widzieć.
– A babcia powiedziała, że Michał to grzech. Co to znaczy?
Przełknęłam ślinę.
– Babcia... ma swoje poglądy. To nie znaczy, że ma rację. Nie musisz się tym przejmować.
– Czy to przeze mnie się kłócicie? – spytała z trudem.
– Nie, kochanie. Nigdy przez ciebie. Nigdy. Ty jesteś światłem w tym domu, w moim życiu.
Zuzia się nie odezwała. Przytuliłam ją mocno.
– Bardzo cię kocham – szepnęłam.
– Ja ciebie też. I Michała też – powiedziała, cicho, jakby się wstydziła.
Tego wieczoru nie powiedziała już ani słowa więcej, ale widziałam, że jej świat się zachwiał. A ja nie mogłam go uratować.
Moje serce pękło
Spotkaliśmy się kilka dni później w parku. Michał podszedł do mnie i bez słowa przytulił. Trzymaliśmy się tak chwilę, zanim odważyłam się usiąść obok.
– Zuzia tęskni – powiedziałam, patrząc gdzieś w przestrzeń.
Michał skinął głową.
– Kocham ją, ale ciebie kocham jeszcze bardziej. I nie chcę, żebyście przeze mnie cierpiały.
– Nie cierpimy przez ciebie. Cierpimy przez to, że ktoś postawił nas przed wyborem, który nie powinien istnieć.
Spojrzał na mnie. Smutny, ale spokojny.
– W innym życiu może by się udało. W innym układzie rodzinnym, z inną matką, z innym… wszystkim.
– A w tym? – zapytałam, choć już znałam odpowiedź.
– W tym twoja córka zasługuje na spokój. Nie na układy, nie na awantury, nie na to, że ktoś jej tłumaczy, że osoba, która ją uczyła robić latawce, jest „grzechem”.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie umiałam.
– Może za parę lat… – zaczął, ale przerwałam mu.
– Nie. Nie łudźmy się. Nie po tym, co zrobiła twoja matka. – Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje – powiedział i odszedł.
Nie oglądał się. Może to dobrze. Bo wtedy może nie potrafiłabym go puścić.
Przestałam ufać matce
Minęło kilka tygodni. Komunia Zuzi zbladła w pamięci. Nie zniknęła całkiem, ale też nie lśniła już tym światłem, które miała mieć. Zuzia rzadko o niej wspomina. Kiedyś tylko zapyta:
– A Michał byłby z nami, jakbym miała jeszcze jedną Komunię?
Powiedziałam, że tak. Ale to było kłamstwo, bo nie ma już „drugiej Komunii”. Że ten dzień był jeden, niepowtarzalny. Matka przychodzi do nas raz w tygodniu. Zawsze z prezentem. Czekoladki, nowe rajstopy, koperta z „na drobne wydatki”. Nie wspomina o Komunii. Nie przeprasza. Udaje, że nic się nie stało. A ja… udaję razem z nią. Dla Zuzi. Dla świętego spokoju. Ale coś się zmieniło. Coś pękło. Już jej nie ufam. Już nie czuję się jej córką – raczej petentką, która ma wypełnić warunki, by dostać „wsparcie”. Patrzę na moją córkę, jak siedzi na dywanie, bawi się lalkami. Jest w niej jeszcze tyle światła. I czuję, jak ściska mnie w gardle, bo wiem, że to światło kiedyś ktoś może zgasić.
I wtedy myślę o Michale. Może kiedyś będę miała odwagę powiedzieć „dość”. Jeszcze się na to nie odważyłam. Wiem, że ten dzień nadchodzi.
Karolina, 37 lat
Czytaj także:
- „Dla matki jestem grzeszną bezbożnicą, bo nie chcę ślubu kościelnego. To, co zrobiła, przekroczyło wszelkie granice”
- „Od razu wiedziałam, co kupić na pierwszą komunię dla ukochanej wnuczki. Ten drobiazg to będzie lekcja stylu i tradycji”
- „Po 7 latach ojciec mojego syna wrócił, jak gdyby nigdy nic. Zamarzyła mu się rodzinna komunia i bycie tatusiem roku”