Reklama

Czasem myślę, że jestem jak ta książka z obdrapaną okładką, która leży na półce w mojej księgarni od miesięcy. Nikt jej nie chce, bo wygląda, jakby była o niczym. A przecież w środku są całe światy. Codziennie przechodzę obok tej półki i łapię się na tym, że na nią zerkam, jakbym chciała powiedzieć: „Wiem, jak się czujesz”.

Reklama

Mam 27 lat, pracuję w małej księgarni w Lubartowie. Niby nic wielkiego, ale lubię to miejsce. Lubię zapach papieru, ciszę, kiedy klienci przeglądają książki, i rozmowy o literaturze, które zdarzają się rzadziej, niż bym chciała. Mieszkam sama w wynajętej kawalerce. Nie mam partnera, nie mam dzieci. Czasem jednak lubię tę moją samotność.

O matce nie myślę zbyt często. A raczej staram się nie myśleć. Zostawiła mnie u dziadków, kiedy miałam cztery lata. Powiedziała, że jedzie do pracy, „na chwilę”. A ja siedziałam na ganku, z plecakiem w kształcie misia i czekałam, aż wróci. Pierwsze dwa tygodnie spałam w ubraniu – żeby być gotowa, gdyby przyjechała w nocy. Potem babcia kazała mi się w końcu przebrać, bo „i tak szybko nie wróci”.

Ale ja wierzyłam. Mama była piękna, pachniała wanilią i zawsze mówiła, że jestem jej oczkiem w głowie. Więc jak mogła zostawić swoje oczko w głowie? Jak mogła przestać pisać listy, jak mogła nie dzwonić przez kilkanaście lat?

Nie płaczę, kiedy o niej myślę. Już nie. To jak blizna po oparzeniu – czasem swędzi, czasem boli przy dotyku, ale generalnie – nauczyłam się z nią żyć. Tylko czasem, kiedy widzę w księgarni małą dziewczynkę z mamą, czuję coś w gardle. Coś, czego nie mogę przełknąć.

A potem nagle zadzwoniła. Po tylu latach. Właśnie wtedy, kiedy myślałam, że w końcu umiem już nie czekać.

Niespodziewany telefon

Telefon zadzwonił tuż po siedemnastej. Właśnie układałam nowości na regale – "Psychologia na co dzień", "Jak przestać się przejmować", "Pokochaj swoje wewnętrzne dziecko". O ironio. Spojrzałam na ekran. Numer nieznany.

– Halo? – odezwałam się, trzymając telefon barkiem, ręce zajęte książkami.

– Natalia? – cisza po drugiej stronie była aż za znajoma. – To... to ja. Marta. Twoja mama.

Przez sekundę nie mogłam oddychać. Powietrze zrobiło się cięższe, jakby ktoś zasłonił mi twarz poduszką. Chciałam się rozłączyć. Chciałam zapytać, dlaczego teraz. Ale powiedziałam tylko:

– Słucham?

– Wiem, że... że to nagle. Ale... muszę z tobą porozmawiać. W cztery oczy. Proszę.

Brzmiała... obco. Nie jak ktoś, kogo głos śnił mi się przez lata, ale jak kobieta, która pomyliła numery.

– Nie odzywałaś się tyle lat… – powiedziałam chłodno.

– Wiem. Wiem i... bardzo mi przykro. Ale naprawdę muszę się z tobą spotkać. To ważne. Nie mam nikogo innego.

Milczałam chwilę. A potem, zupełnie wbrew sobie, westchnęłam.

– Dobrze. Jutro, po pracy. O siedemnastej. W kawiarni obok księgarni na rynku.

– Dziękuję. Naprawdę dziękuję, Natalka.

Natalka. Użyła zdrobnienia, które znałam z dzieciństwa. Poczułam, jak coś we mnie zadrżało – i natychmiast to od siebie odepchnęłam. Niech nie myśli, że może wrócić jak gdyby nigdy nic.

Rozłączyłam się. Stałam chwilę, trzymając książkę o przebaczaniu. I miałam ochotę rzucić nią o ścianę.

Przyszła w jednym celu

Przyszła dziesięć minut wcześniej. Siedziała przy oknie, nerwowo obracając w dłoniach serwetkę. Miała na sobie wyblakły płaszcz i wyglądała starzej, niż ją zapamiętałam. Włosy ścięte krótko, twarz wychudzona, jakby życie z niej powoli uciekało.

Zatrzymałam się na chwilę w drzwiach kawiarni. Moje serce waliło jak młotem, ale twarz miałam nieruchomą. Weszłam powoli, siadając naprzeciw niej.

– Cześć – powiedziała, jakbyśmy widywały się co tydzień.

– Czego chcesz?

Westchnęła cicho, patrząc na mnie oczami, które przypominały moje. I to mnie najbardziej wkurzało – że miałyśmy te same oczy.

– Nie radzę sobie – zaczęła. – Straciłam pracę, wynajmuję pokój w starym domu, właściciel grozi eksmisją. Mam długi...

– Więc dlatego zadzwoniłaś? – przerwałam jej. – Nie, żeby zapytać, jak się mam. Żeby mnie zobaczyć. Tylko po pomoc. Po pieniądze.

– To nie tak. Ja... ja myślę o tobie cały czas. Naprawdę. Ale nie miałam odwagi. A teraz... już nie mam wyjścia.

Zacisnęłam dłonie w pięści pod stołem.

– Oddałaś mnie jak stare ubranie – powiedziałam cicho. – A teraz przychodzisz i mówisz, że nie miałaś wyjścia?

– Byłam młoda. Sama. Nie radziłam sobie, nie byłam na siłach... Twoi dziadkowie byli dla ciebie lepsi niż ja.

Pokręciłam głową, czując, jak łzy podchodzą mi do gardła.

– To była twoja decyzja. A ja płaciłam za nią całe życie.

Ona zaczęła płakać. Ja nie. Siedziałam sztywno, patrząc, jak łzy ściekają jej po policzkach. Ja już swoje wypłakałam.

Prawda wychodzi na jaw

Zajechałam do domu dziadków jeszcze tego samego wieczoru. Stara furtka zaskrzypiała znajomo, a pies sąsiadów jak zwykle szczekał, jakby mnie nie poznawał. Babcia siedziała w kuchni, obierając jabłka. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się ciepło – ale od razu wiedziała, że coś jest nie tak.

– Spotkałam się z nią – powiedziałam, siadając naprzeciw. – Z Martą.

Babcia zamarła na moment, nożyk zatrzymał się w powietrzu.

– I?

Chce pieniędzy. Twierdzi, że nie ma nikogo innego. Więc dlaczego mnie zostawiła?

Babcia odłożyła jabłko. Wzięła głęboki oddech.

– Wiesz, ona nie była gotowa, kiedy cię urodziła. My z dziadkiem widzieliśmy, że coś jest nie tak, ale... nie chcieliśmy się mieszać.

– Nie była gotowa? Przez całe życie myślałam, że wyjechała za pracą. Że miała trudności. A ty mówisz to tak... jakby to był kaprys. Powiedz prawdę!

Babcia wpatrywała się w blat stołu.

– Ona miała inne życie. Był mężczyzna. Ty... ty jej przeszkadzałaś.

Poczułam, jak coś się we mnie łamie.

Przeszkadzałam?

Babcia podniosła wzrok. Oczy miała mokre.

– Ona raz po ciebie wróciła. Miała cię zabrać. Ale akurat miałaś gorączkę. Leżałaś cała rozpalona, jęczałaś przez sen. Powiedziała, że poczeka jeszcze tydzień. A potem... nie wróciła.

Wstałam gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało pod moim ciężarem.

– Więc zostawiła mnie, bo miałam gorączkę? Bo miałam cztery lata i byłam chora?

– Przepraszam, Natalka – babcia powiedziała łamiącym się głosem. – Myśleliśmy, że tak będzie dla ciebie lepiej...

Nie odpowiedziałam. Wyszłam na zewnątrz, patrząc w ciemne niebo. I pomyślałam: a jeśli wszystko, w co wierzyłam, było kłamstwem?

To ona przestała mnie kochać

Nie spałam całą noc. Leżałam na kanapie, gapiąc się w sufit, jakby tam mogły być odpowiedzi. Głowa dudniła od myśli, które nie chciały przestać krążyć.

Marta – matka, rodzicielka, kobieta, która mnie urodziła, a potem zostawiła. I teraz, po tylu latach, pojawia się, mówiąc, że nie miała wyjścia. Że była młoda. Że nie dawała rady. Tylko że ja też byłam młoda. Miałam cztery lata. Nie rozumiałam świata. Rozumiałam tylko tyle, że mama mówiła, że wróci – i nie wracała.

Wstałam w środku nocy i otworzyłam starą szufladę w komodzie. Były tam listy. Krótkie, pokraczne, z dziecięcym pismem. Pisałam je do niej, chociaż nie miałam adresu. Babcia czasem jeden wysyłała, jeśli akurat wiedziała, gdzie ją znaleźć. Ale większość została tutaj.

W jednym z listów był rysunek – ja i mama, trzymające się za ręce. Pod spodem napisałam: „Wróć, mamo. Czekam.”

Czułam, jak coś we mnie pęka. Żal, który przez lata był tylko cichym cieniem, teraz krzyczał.

Czy jestem złą osobą, jeśli jej nie pomogę? Czy jestem nieludzka, jeśli zostawię ją tak, jak ona zostawiła mnie?

Ale przecież to nie ja zniknęłam. To nie ja przestałam kochać. To ona.

Zwinęłam się w kłębek, przyciskając do piersi stary list. Czułam się jak ta mała dziewczynka, która znów pyta: „Dlaczego mnie nie chciałaś?”

Zależało jej tylko na pieniądzach

Umówiłyśmy się w parku, tym samym, w którym kiedyś dziadek uczył mnie jeździć na rowerze. Marta już tam była, siedziała na ławce przy stawie, paliła papierosa, choć pamiętam, że kiedyś mówiła, że nie cierpi dymu. Zmieniła się. Zmarszczki pod oczami, szary płaszcz, który wyglądał jak po kimś. Ale jej oczy... jej oczy były dokładnie takie same jak wtedy, gdy mówiła, że wróci po mnie „za tydzień”.

– Cześć – powiedziałam, stając przed nią.

– Usiądź – wskazała miejsce obok. – Nie będę owijać w bawełnę. Potrzebuję pieniędzy. Dużo.

Zamarłam. Żadnego „przepraszam”, żadnego „jak się masz”. Tylko prosto z mostu.

– Ile to „dużo”? – zapytałam chłodno.

– Dziesięć tysięcy. Mam długi u znajomego. On nie żartuje, Natalia. Groził mi, że jak nie oddam, to... – urwała i spojrzała gdzieś ponad moim ramieniem. – Nie mam nikogo. Tylko ciebie.

– Dziesięć tysięcy? – powtórzyłam, jakby mówiła o cenie za czyjeś życie. – Zapomnij!

– Daj spokój, nie bądź dziecinna. Jesteś moją córką, do cholery. Rodzina sobie pomaga.

– Rodzina?! – wstałam gwałtownie. – Ty nie jesteś moją rodziną. Jesteś kobietą, która mnie zostawiła.

– A ty jesteś niewdzięczna! Robisz z siebie ofiarę, a ja też cierpiałam!

To cierp dalej – powiedziałam cicho. – Ale beze mnie.

Odwróciłam się i odeszłam. Wiedziałam, że się nie obejrzę. I że ona też nie zawoła.

Nie byłam już tamtą dziewczynką

Wróciłam do domu, zdjęłam buty i usiadłam na podłodze w kuchni. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu siedziałam w ciszy, która nie bolała – pierwszy raz od dawna.

Nie wysłałam jej żadnych pieniędzy. Nie odpisałam na późniejsze wiadomości. Napisałam list – długi, szczery, pełen żalu i słów, które powinny paść lata temu. Ale nie wrzuciłam go do skrzynki. Leży w szufladzie, obok tych, które kiedyś pisałam jako dziecko.

Nie wiem, czy kiedyś jej wybaczę. Ale wiem jedno – już nie czekam.

Nie siedzę na ganku z plecakiem, nie nasłuchuję silnika samochodu. To był dzień, kiedy przestałam być tą małą dziewczynką, która wciąż miała nadzieję.

Zaczęłam być kobietą, która wybiera siebie.

Natalia, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama