„Matka zrobiła z naszego mieszkania muzeum PRL-u. Pośród kryształów i meblościanek czuję się jak w skansenie”
„Nasze mieszkanie pachniało przeszłością. Zapach starego drewna zmieszany z wonią wosku do podłóg, perfum matki i lekko stęchłego powietrza, które przesiąkało przez firanki z PRL-u. Wszystko tu było dokładnie takie samo, jak w dniu, w którym skończyłem pięć lat, chociaż ten wystrój pamiętał jeszcze o wiele dawniejsze czasy”.

- Redakcja
Nasze mieszkanie pachniało przeszłością. Zapach starego drewna zmieszany z wonią wosku do podłóg, perfum matki i lekko stęchłego powietrza, które przesiąkało przez firanki z PRL-u. Wszystko tu było dokładnie takie samo, jak w dniu, w którym skończyłem pięć lat, chociaż ten wystrój pamiętał jeszcze o wiele dawniejsze czasy.
Nie musiałem nawet zamykać oczu, by przenieść się do dzieciństwa, gdy bawiłem się na wzorzystym dywanie, układając klocki między nogami masywnego, lakierowanego stolika. Wciąż stał w tym samym miejscu. Tak jak meblościanka, której szklane półki uginały się pod ciężarem kryształowych wazonów, porcelanowych figurek i niepasujących do siebie filiżanek – „do kompletu, ale nie od kompletu”, jak mówiła matka.
Była dumna ze swojego królestwa. Sprzątała je z pietyzmem, regularnie odkurzała bibeloty, zmieniała serwetki na nowe, choć wszystkie wyglądały dokładnie tak samo – ręcznie robione na szydełku, z koronkowym wzorem, który miał w sobie coś domowego i staroświeckiego jednocześnie.
Ja jednak już od dawna nie czułem się tu jak u siebie.
Wstydziłem się własnego domu
W dzieciństwie nie zwracałem uwagi na to, jak wygląda nasze mieszkanie. Dla mnie to było po prostu „dom”, nic więcej. Ale odkąd dorosłem, zacząłem dostrzegać jego dziwaczność. Kryształowe wazony, fotele obite ciężkim, wzorzystym materiałem, tapeta w kolorach, które dziś kojarzyły mi się wyłącznie z poczekalnią w przychodni.
Kiedyś myślałem, że wszyscy mają takie domy. Że u każdego na ścianach wiszą gobeliny, a na półkach stoją książki w skórzanych oprawach, których nikt nigdy nie czyta. Dopiero gdy zacząłem odwiedzać znajomych, zobaczyłem, jak różny może być świat. U nich było nowocześnie. Jasne ściany, proste meble, przestrzeń. Zero bibelotów, zero ciężkich dywanów, zero niepotrzebnych ozdób.
Czułem, jakbyśmy z matką żyli w dwóch różnych epokach. Ona kochała to mieszkanie. Uważała je za eleganckie, zadbane, pełne klasy. Gdy czasem sugerowałem, że może warto by coś zmienić, zerkała na mnie z politowaniem.
– Na co? – pytała z rozbawieniem. – Żeby było jak w tych katalogach? Wszystko białe i bez duszy? No i gdzie ja bym postawiła moje wazony?
Uwielbiała swoje wazony. Były prezentami, pamiątkami, zdobyczami z dawnych lat. Czasem łapałem się na myśli, że kocha je bardziej niż ja. Zastanawiałem się, co by było, gdybym zaprosił tu znajomych. Jakby zareagowali. Próbowałem wyobrazić sobie ich miny, gdy przekraczają próg i widzą ten cały przepych rodem z poprzedniego wieku. Może próbowaliby ukryć zdziwienie, może śmialiby się po cichu. Może nie powiedzieliby nic, ale ja widziałbym ich spojrzenia pełne politowania.
Dlatego nigdy nikogo tu nie zapraszałem. Zbywałem pytania, dlaczego zawsze wolę spotykać się „na mieście”. Uśmiechałem się i zmieniałem temat. Nie chciałem mówić prawdy. Nie chciałem przyznać się, że wstydzę się własnego domu.
Z matką nie było dyskusji
Od dawna myślałem o remoncie. Może nie o wielkiej rewolucji, ale przynajmniej o zmianie tapety na coś mniej przytłaczającego, o wyrzuceniu kilku niepotrzebnych bibelotów, o pozbyciu się foteli, w których człowiek zapadał się jak w otchłań. Chciałem, żeby mieszkanie wyglądało nowocześniej, prościej, tak jak te, które widziałem u znajomych. Byłem gotów za to zapłacić, ale wiedziałem, że matka nie podziela mojego entuzjazmu.
Mimo to pewnego dnia postanowiłem spróbować. Wybrałem moment, gdy siedziała w swoim ulubionym fotelu i czytała gazetę.
– Mamo, co byś powiedziała, gdybyśmy zrobili mały remont?
Nie oderwała wzroku od gazety, tylko przewróciła stronę.
– Po co?
– No wiesz… nowa tapeta, inne meble… Może trochę odświeżymy mieszkanie?
Spojrzała na mnie znad okularów i uśmiechnęła się z politowaniem.
– Mi jest tu dobrze.
Mówiła to tonem, który nie zostawiał miejsca na dyskusję.
– Ale… ja się trochę wstydzę zapraszać tu znajomych.
Tym razem odłożyła gazetę na kolana i spojrzała na mnie uważnie.
– To twój problem, nie mój.
Zamilkłem, bo poczułem, że każda kolejna próba przekonywania jej do zmiany skończy się tym samym. Matka była uparta. Wiedziałem to od zawsze. Nie należała do ludzi, których łatwo przekonać do czegokolwiek, zwłaszcza jeśli chodziło o rzeczy, które uważała za swoje. A mieszkanie było jej królestwem, w którym to ona ustalała zasady.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie znalazłem odpowiednich słów. Matka wróciła do czytania, a ja poczułem falę irytacji, którą stłumiłem w sobie. Byłem po trzydziestce i wciąż mieszkałem w pokoju, który wyglądał tak samo jak wtedy, gdy miałem dziesięć.
Nie miałem odwagi na bunt
Czasem myślałem, że powinienem po prostu się wyprowadzić. Znaleźć swoje miejsce, z dala od tych ciężkich mebli, od tapety, od szklanych wazonów i porcelanowych figurek. Ale kiedy zaczynałem o tym mówić, matka tylko wzdychała i patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, jakbym właśnie oznajmił, że zamierzam wyjechać na drugi koniec świata.
– A gdzie ci będzie lepiej niż w domu? – powtarzała. – Ciepło, czysto, nie musisz płacić czynszu. A i ja nie jestem sama.
I tyle wystarczało, żebym znowu odkładał ten pomysł na później.
Tego wieczoru długo leżałem w łóżku i patrzyłem w sufit, na którym odbijało się żółtawe światło ulicznych latarni. Myślałem o tym, co powiedziała matka, i czułem narastające przygnębienie. Wiedziałem, że nie mam odwagi na bunt. Że nie wyrzucę tych wszystkich rzeczy, które według mnie powinny zniknąć. Że jeśli chcę coś zmienić, muszę znaleźć inny sposób.
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że wkrótce ktoś pokaże mi, jak bardzo się myliłem.
Unikałem tego momentu, jak tylko mogłem. Gdy spotykałem się z Kasią, zawsze znajdowałem powód, żeby nie zapraszać jej do siebie. Wolałem chodzić do niej albo umawiać się na mieście. Tłumaczyłem, że u mnie zawsze jest bałagan, że matka źle się czuje, że mam remont, choć było to oczywiste kłamstwo. Prędzej wybuchłaby wojna, niż matka zgodziłaby się na remont.
Kasia nie naciskała, ale widziałem, że jest zdziwiona. Prędzej czy później musiała się domyślić, że coś jest nie tak. I w końcu ten moment nadszedł.
Nie wiedziałem, jak zareaguje
Był piątek, wieczór. Siedzieliśmy w kawiarni, kiedy nagle zaczęło padać. Nie jakiś tam drobny deszczyk, tylko ściana wody, która w kilka sekund zamieniła ulice w rwące strumienie. Kasia spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Chyba nie dasz mi wracać w taką pogodę, prawda?
Serce mi zamarło.
– No… możemy jeszcze tu posiedzieć – zaproponowałem rozpaczliwie.
– Marcin, jest późno. Niedługo zamykają.
Złapała mnie za rękę i uśmiechnęła się szeroko.
– Chodźmy do ciebie.
Nie miałem już jak się wykręcić. Po drodze próbowałem sobie przypomnieć, czy zostawiłem na wierzchu jakieś szczególnie wstydliwe rzeczy. Może ten kiczowaty obrazek z jeleniem, który matka wieszała na zimę nad stołem? A może plastikowe podkładki pod talerze z widokiem na Tatry? Nie było czasu na przygotowania.
Weszliśmy do klatki. Winda, oczywiście, się zacięła, więc musieliśmy wspiąć się na trzecie piętro. Miałem nadzieję, że po drodze Kasia się rozmyśli, że może nagle przypomni sobie, że jednak nie chce, ale ona tylko podśpiewywała coś pod nosem i z zaciekawieniem rozglądała się dookoła.
Otworzyłem drzwi i wpuściłem ją pierwszą. Wstrzymałem oddech, czekając na reakcję.
Czekałem jak na wyrok
Kasia stanęła na środku pokoju i rozejrzała się z szeroko otwartymi oczami. Moje serce waliło, jakbym właśnie miał dostać wyrok.
– Wow…
Usiadła na jednym z foteli, gładząc materiał dłonią.
– Ale tu przytulnie!
Zamrugałem, nie wiedząc, czy dobrze usłyszałem.
– Przytulnie?
– No jasne! – Uśmiechnęła się. – To mieszkanie ma duszę. Uwielbiam takie wnętrza, a retro klimat jest teraz na topie!
Stałem tam jak wmurowany. Przecież to było niemożliwe. Spodziewałem się zakłopotania, może śmiechu, może grzecznego „ładnie tu”, ale nie… zachwytu.
– Serio?
– Serio. Spójrz na te fotele, na te półki, te stare wazony. Wiesz, ile ludzie płacą, żeby mieć taki styl? Teraz wszyscy kupują meble na targach staroci, a ty masz to wszystko na wyciągnięcie ręki!
Nie wiedziałem, co powiedzieć.
Matka wychyliła się z kuchni, słysząc naszą rozmowę.
– Coś mówiłaś o wazonach?
– Tak! Są piękne. Zwłaszcza ten, niebieski.
Matka rozpromieniła się.
– To prezent ślubny od mojej chrzestnej! Masz dobre oko, dziewczyno.
Obserwowałem ich rozmowę w całkowitym osłupieniu. Matka, która normalnie traktowała moich znajomych z chłodną uprzejmością, teraz opowiadała Kasi o historii każdego wazonu, a Kasia słuchała z autentycznym zainteresowaniem. Przez cały ten czas czułem się jak ktoś, kto przez lata ukrywał swój największy sekret, by nagle dowiedzieć się, że nie było się czego wstydzić. Tego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na sufit i zastanawiałem się, czy to możliwe, że przez cały ten czas byłem w błędzie.
Marcin, 31 lat