„Mąż bez pytania wywalił moje skarby do śmieci. Twierdzi, że mieszkamy w izbie pamięci i dusi się we własnym domu”
„Kątem oka dojrzałam, jak mój małżonek chwyta pudło z moimi skarbami i ze złością ciska je do śmietnika. Wrzasnęłam do niego brzydkie słowo, wykonałam zwrot i popędziłam w kierunku mieszkania”.
- Listy do redakcji
Wszystko zaczęło się od figurki konia, która przez ostatnich osiem lat stała na półce nad telewizorem, choć nie w samym centrum – to miejsce zarezerwowane było dla kryształowego wazonu, należącego kiedyś do mojej babci. Konik stał po lewej stronie, a jego podniszczony bok skierowany był w stronę ściany. Zdawało się, jakby ta figurka była tam od niepamiętnych czasów. Pewnego poranka okazało się, że koń po prostu przepadła jak kamień w wodę.
Wyrzucił moją rzecz bez pytania
– Bartek, co się stało z konikiem, który stał obok wazonu po babci? – zapytałam.
Znalazłam męża w piwnicy. Wspinał się na krzesło, usiłując dosięgnąć jakiś przedmiot ze szczytu zakurzonej półki.
– O jakim koniu mówisz? – odpowiedział pytaniem.
Jak zwykle był nieuważny i rozproszony. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że to z pozoru banalne pytanie stanowiło istotną wskazówkę, a być może nawet swoistą przestrogę przed nadchodzącymi wydarzeniami.
Zobacz także
– Pamiętasz figurkę konia, która stała na szafce przy telewizorze? – doprecyzowałam.
– No tak. Pozbyłem się go, bo był zniszczony.
– Ale to była moja własność!
– Daj spokój, Ala. Przytargaliśmy go ze Stegny wieki temu, wraz z całym mnóstwem innych bzdetów. Jeśli już cokolwiek ma tam stać, to mamy w domu o wiele ładniejsze bibeloty.
Jego odpowiedź kompletnie mnie zaskoczyła, więc odpuściłam temat. Ale gdyby chodziło wyłącznie o tego pechowego rumaka, pewnie na tym by się skończyło. Koń okazał się jednak jedynie wstępem do dalszych wydarzeń.
Parę dni później, gdy wróciłam do domu po pracy, w mieszkaniu panowała jakaś dziwna atmosfera. Gdzieniegdzie czegoś brakowało i chociaż na pierwszy rzut oka nie potrafiłam dokładnie powiedzieć, co zniknęło, od razu załapałam, o co chodzi.
Nieźle mnie wkurzył!
– Kochanie, słyszysz mnie? – zawołałam donośnym głosem.
– Tak, o co chodzi? – Artur pojawił się w progu salonu, trzymając w dłoniach sporych rozmiarów pudło. Zauważyłam, że z kartonu wystają jakieś drobiazgi. Moje drobiazgi.
– Skarbie, dokąd niesiesz to pudło? I gdzie podziały się moje lusterka?
– Robię porządki. Najwyższy czas ogarnąć ten bajzel, bo mieszkamy w składowisku gratów i nie da się normalnie oddychać.
– Wreszcie zrobić porządek?! – wściekłam się. – Przecież ja tu cały czas sprzątam, odkurzam, zbieram twoje ciuchy, piorę…
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi – wszedł mi w słowo.
– No właśnie nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Wracam do domu po całym dniu w pracy, a ty siedzisz z kartonikiem moich rzeczy, które według ciebie nadają się tylko na śmietnik. A przecież gadaliśmy o tym i wiesz, że ja się na to nie zgodzę.
– Ten dom należy również do mnie.
– No racja! – uniosłam ręce do góry. – I właśnie dlatego nie pozbywam się twoich gratów! Oddawaj to pudło – próbowałam je chwycić, ale Artur odsunął je poza mój zasięg.
– Nie ma mowy, koniec z tym. Powoli stajesz się jakąś chorą kolekcjonerką!
– Słucham?!
– Zmieniasz się w zbieraczkę rzeczy. Mam tego powyżej uszu – minął mnie trzymając karton, otworzył drzwi łokciem i wyszedł.
Stałam jak sparaliżowana
Domyśliłam się, co zamierza zrobić i puściłam się biegiem w jego stronę.
– Artur!
Nie zdążyłam. Kątem oka dojrzałam, jak mój małżonek chwyta pudło z moimi skarbami i ze złością ciska je do śmietnika. Wrzasnęłam do niego brzydkie słowo, wykonałam zwrot i popędziłam w kierunku mieszkania. Chwyciłam torebkę, telefon…
– Alicja, zaczekaj! – wykrzyknął mój małżonek, kiedy przechodziłam obok niego w przedpokoju.
– Daj mi spokój. Muszę spotkać się z Kasią.
– Z Kasią? W tej chwili?!
Nie odezwałam się ani słowem, tylko głośno zamknęłam drzwi. Moja siostra mieszkała w innym mieście, co dawało nadzieję, że przez kilka dni powstrzymam się przed powiedzeniem mężowi paru gorzkich słów. Jak on śmiał się tak zachować? Nie cierpię na manię zbierania starych gratów. Te wszystkie rzeczy to pamiątki naszego małżeństwa, naszej wspólnej historii.
Pojechałam do siostry
Siostra powitała mnie serdecznie, z szeroko otwartymi ramionami. Jej malutka córeczka dopiero co zaczynała raczkować, więc moja wizyta i dodatkowa para rąk do pomocy sprawiły jej ogromną radość.
– No to o co tak właściwie chodzi? – zapytała, kiedy córka w końcu się uspokoiła, a my mogłyśmy usiąść i napić się kawy. Dzwoniąc z pociągu, wspomniałam tylko, że przyjadę i będę podminowana.
– Sama nie wiem, od czego zacząć. Pamiętasz, jak zawsze mówiłam, jaki to Artur jest super, że między nami nigdy nie ma kłótni?
– Jasne, pamiętam… aż za dobrze.
– Skutek tego jest taki, że w ogóle nie umiem się z nim sprzeczać. A jak się okazuje, niekiedy jest to konieczne! – prychnęłam i opisałam jej sytuację, gdy bezradnie patrzyłam na moje przedmioty wpadające do kubła na śmieci.
– Miałam ochotę go powstrzymać, powinnam była zareagować, ale zwyczajnie mnie sparaliżowało. Telepie mną, gdy o tym mówię, ale kiedy tylko pomyślę, by do niego zadzwonić i urządzić solidną awanturę, ogarnia mnie poczucie niemocy.
– Mam wątpliwości, czy on naprawdę ot tak wziął i pozbył się twoich rzeczy. To do niego niepodobne.
– A jednak tak było.
– Z tego co mówiłaś, on już przy tym koniku był świadomy, że nie wyrażasz zgody na wyrzucanie czegokolwiek. A przecież to miało miejsce zanim doszło między wami do tej nibykłótni.
Musimy dojść do porozumienia
– Ta sprawa wraca jak bumerang. Wciąż to samo: pozbądź się tego, wyrzuć tamto, non stop mu tłumaczę, żeby dał sobie spokój. I zawsze odpuszczał. A teraz nagle chce się wszystkiego pozbyć!
– Pozwoliłaś mu coś wywalić?
– Nie, a niby z jakiej racji miałby cokolwiek wyrzucać? To moje graty.
– Ale mieszkacie razem pod jednym dachem.
– No jasne. I nigdy nie pozbyłam się niczego, co jest jego własnością, bez uprzedniego zapytania go o zgodę.
– Dla ciebie dom to przedmioty, ale niektórzy postrzegają go jako wolną przestrzeń. Musicie znaleźć jakiś konsensus.
– Ale jaki konsensus? Gdzie mam przechowywać te rzeczy, jeśli nie w swoich czterech kątach? Nie mam funduszy na wynajęcie magazynu. Poza tym zależy mi na tym, by mieć do nich swobodny dostęp.
– Do wszystkiego?
– Tak, do wszystkiego. Z każdą z tych rzeczy wiążą się jakieś wspomnienia, mają dla mnie znaczenie. To kawałek mojego życia.
– A co z twoim mężem?
Głęboko westchnęłam.
– Postaram się mu to wszystko przystępniej wyjaśnić. Spokojnie, bez awantury…
– Moim zdaniem najpierw powinnaś zrobić porządek z samą sobą – wymamrotała Kasia ledwo słyszalnym głosem, więc nie miałam pewności czy rzeczywiście to powiedziała. Może faktycznie tak było, a może po prostu dotarło do mnie to, co sama w głębi duszy wiedziałam, że powinnam usłyszeć?
Zrozumiałam, że jego zdanie też jest ważne
Po całym dniu spędzonym w pociągach w końcu dotarłam do mieszkania. Cóż za bezsensowna podróż! Zdałam sobie jednak sprawę, że nie mogę tego dłużej ciągnąć. Żołądek ściskał mi się z nerwów – Artur pewnie czuł to samo.
Oboje nie znosiliśmy konfliktów, pod tym względem byliśmy identyczni. On naprawdę nie zasłużył na tę kłótnię. Kasia miała rację, mówiąc, że nigdy nie poszłam mężowi na rękę, bo po prostu nie rozumiałam, czego potrzebuje. W końcu to mój ukochany. Poza tym zdecydowana większość moich wspomnień to właśnie te, które dzielę razem z nim.
Weszłam do mieszkania, gotowa go przeprosić, ale słowa nagle zamarły mi na języku. Tuż obok szafki na obuwie stało kartonowe pudło, a w nim znajdowały się wszystkie graty, które mój mąż przed dwoma dniami wyrzucił do śmietnika.
– Słuchaj, Artur! – krzyknęłam w jego stronę.
Wyszedł z kuchni ociężale, jak pies złapany na gorącym uczynku.
– Strasznie to śmierdzi! Chodź, pomożesz mi to z powrotem wyrzucić do kosza – rzuciłam i chciałam się uśmiechnąć, ale czułam się tak potwornie niezręcznie, że wyszło mi coś w rodzaju dziwacznego grymasu.
– Chciałem to jakoś wyczyścić… – szepnął ledwo słyszalnie.
Podbiegłam do niego i mocno się wtuliłam.
– Wybacz mi – powiedziałam cicho. – Zachowywałam się okropnie.
– Nie przejmuj się, nie powinienem był tego robić. Miałem ciężki dzień. Właściwie to cały tydzień – sprostował. – Masa problemów w robocie i…
On jest dla mnie za dobry
– Dość. Ani słowa więcej – ucięłam, przykładając mu palec do ust. – To nasz dom i zależy mi, żebyś czuł się tu swobodnie – popatrzyłam mu prosto w oczy. – Pozbądź się tego, co ci przeszkadza. To tylko przedmioty.
– Są dla ciebie istotne. Jak poczuję, że się duszę, po prostu uchylę okno – zażartował.
– Wpadłam na genialny pomysł – oznajmiłam, uwalniając się z uścisku męża i podchodząc do kartonu, w którym leżał plastikowy lichtarzyk. – Zależy mi na tych wspomnieniach, ale przecież nie muszę ich trzymać na regałach. Co powiesz na to, żebyśmy zrobili fotograficzną dokumentację wszystkich moich bibelotów?
– Wsadzimy zdjęcia do albumu?
– Tak, tylko dodamy podpisy pod fotkami. Trochę wolnego miejsca w naszych czterech kątach by się przydało.
Ilona, 35 lat