Reklama

Jaki był Marek na początku naszej znajomości? Czuły i opiekuńczy. Zabierał mnie na romantyczne kolacje, obsypywał kwiatami, szeptał, że kocha do szaleństwa i zapewni mi spokojne, dostatnie życie. Kiedy więc po roku randkowania poprosił mnie o rękę, nie zastanawiałam się ani chwili. Byłam przekonana, że to mój wymarzony książę z bajki. Co prawda niektóre przyjaciółki ostrzegały mnie, że to tylko pozory i mój książę ma drugie oblicze, ale nie słuchałam. Myślałam, że wygadują takie bzdury, bo mi zazdroszczą tak cudownego narzeczonego. Wkrótce przekonałam się jednak, że mówiły tylko prawdę.

Reklama

Był panem i władcą

Marek uderzył mnie po raz pierwszy miesiąc po ślubie. Za to, że nie podałam na kolację jego ulubionych schabowych, tylko zapiekankę. Potem już obrywałam regularnie, bo choć niemal stawałam na głowie, starałam się czytać mu w myślach, nie potrafiłam go zadowolić. Ciągle było źle i źle. Za karę zamknął mnie więc w domu. Mogłam wychodzić tylko do pracy. Żadnych przyjemności, czasu tylko dla siebie, a przede wszystkim żadnych spotkań z przyjaciółkami.

„Tylko mieszają ci niepotrzebnie w głowie, nastawiają przeciwko mnie” – twierdził. Jedynie jego rodzina i znajomi mogli pojawiać się w naszym domu. On siedział z nimi przy stole, a ja biegałam między kuchnią a salonem, zbierałam brudne naczynia, przynosiłam kolejne dania.

– Widzicie, jak wychowałem sobie żonę? Chodzi jak szwajcarski zegarek – rechotał, a oni śmiali się razem z nim.

Bolało mnie to, ale co. Bałam się, że znowu oberwę. Cztery lata po ślubie przyszły na świat nasze dzieci: bliźniaki Michał i Natalka. Mąż był taki szczęśliwy i dumny, bo chciał mieć córeczkę i synka. Łudziłam się, że w końcu zacznie mnie szanować. Przecież dałam mu to, czego tak bardzo pragnął. I to za jednym zamachem. Zamiast lepiej było jednak tylko gorzej. Markowi przeszkadzał płacz dzieci, porozrzucane zabawki, bałagan. I swoją złość wyładowywał na mnie. Bił najczęściej tak, żeby nie było widocznych śladów. Raz się zapędził i uderzył mnie w twarz. Miałam opuchnięty policzek, podbite oko. Akurat wtedy wpadł do nas jego brat.

Zobacz także

– O, widzę, że otwierałaś szafkę i walnęłaś się drzwiczkami. Ale nie przejmuj się, mojej Kaśce też się to zdarza. Nawet często – roześmiał się i mrugnął do Marka.

Trwałam w tym dla dzieci

Nigdy nikomu nie opowiedziałam o tym, co dzieje się w naszym domu. Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w patologicznych rodzinach. A mój mąż był wykształcony, znany i szanowany w miasteczku. Ludzie podziwiali go za to, że świetnie radzi sobie w biznesie, że pobudował piękny, wielki dom… Poza tym były jeszcze dzieci. Może gdyby Marek znęcał się także nad nimi, to spakowałabym walizki i uciekła w siną dal. Ale on ani razu ich nie uderzył. Ba, zapewniał im wszystko, czego tylko zapragnęły. I teraz miałabym im to zabrać? Nigdy! Trwałam więc w tym chorym związku przekonana, że tak będzie dla nich najlepiej, że właśnie tego ode mnie oczekują. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że wyrządzam im wielką krzywdę.

Po szkole średniej Michał i Natalka wyjechali na studia do Warszawy i już nie wrócili do naszego miasteczka. Rzadko nas odwiedzali. Przyjeżdżali tylko z okazji świąt i ważnych uroczystości. Tęskniłam za nimi okrutnie, ale cieszyłam się, że radzą sobie w stolicy, dobrze im się powodzi.

Martwiło mnie tylko jedno – że córka ciągle jest sama. Syn ożenił się tuż po skończeniu studiów. A Natalka? Nigdy nawet nie wspomniała, że myśli o założeniu rodziny. Nieraz podpytywałam przez telefon, czy ma już chłopaka, ale szybko zmieniała temat. Nie rozumiałam, co się dzieje. Obiecałam sobie, że przy najbliższej okazji, gdy przyjedzie do domu, wezmę ją na spytki i nie pozwolę się zbyć.

To było jak policzek

Okazja trafiła się latem, dwa lata temu. Natalka przyjechała na ślub swojej szkolnej przyjaciółki. Gdy się już wyspała po weselu, zaciągnęłam ją do ogrodu i zaczęłam wypytywać o narzeczonego. Opędzała się ode mnie jak od natrętnej muchy, ale nie ustępowałam. W końcu się poddała.

– No dobrze, chcesz koniecznie znać prawdę? To ci powiem. Nigdy nie wyjdę za mąż! Nigdy! – wypaliła.

– Ale dlaczego? Wolisz… kobiety? – wykrztusiłam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.

– Nie, jestem hetero. I spotykam się z mężczyznami. Ale o ślubie nie ma mowy. Nie chcę żyć tak jak ty! Nie chcę być bita, poniżana, upokarzana. Nie chcę, żeby moje dzieci na to patrzyły… Żadnego ale. Przykro mi, ale nie zamierzam ryzykować. Koniec kropka. Nie zamęczaj mnie więc już pytaniami o narzeczonego. Temat zamknięty!

– Dobrze, że chociaż twój brat jest szczęśliwy…

– Szczęśliwy? Chyba żartujesz. Jego żona właśnie wyprowadziła się do rodziców i złożyła pozew o rozwód.

– Że co? To niemożliwe. Byli przecież tacy zakochani.

– A byli, byli… Ale po ślubie Michał zaczął ją bić. Jak ojciec ciebie. Z tym że ona nie zamierza znosić tego do końca życia. Nie jest taka głupia, jak ty! – krzyknęła.

A potem wsiadła do samochodu i odjechała. Byłam w takim szoku, że nawet nie próbowałam jej zatrzymać. Nie wiem, ile czasu przesiedziałam jeszcze w ogrodzie. Godzinę, może trzy. W głowie aż mi huczało od kłębiących się myśli. Moja córka nie chce wyjść za mąż, bo myśli, że to wiąże się z biciem i poniżaniem? Syn znęca się nad żoną, bo zapatrzył się na ojca tyrana?

Poczułam w sobie odwagę

Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że przed laty popełniłam wielki błąd. Zamiast zabrać dzieci z tego domowego piekła, tkwiłam w nim. I teraz one płacą za to bardzo wysoką cenę. Zrobiło mi się tak smutno i źle, że aż się rozpłakałam. Gdy już jednak trochę się uspokoiłam, ogarnęła mnie wściekłość. Wiedziałam, że przeszłości nie uda mi się naprawić, ale była jeszcze przyszłość. Nie zastanawiając się ani chwili, weszłam do domu.

– Chcę rozwodu! – krzyknęłam.

– Czego? – Marek aż usiadł z wrażenia.

– Rozwodu! I uprzedzam, jeżeli mnie tkniesz, zadzwonię na policję – zagroziłam, patrząc mu prosto w oczy.

Marek nie przejął się moimi groźbami. Wpadł w furię. Krzyczał, że nigdy nie pozwoli mi odejść. Kiedy znów mnie uderzył, zadzwoniłam na policję. Przyjechali od razu. Kiedy zobaczyli moją zakrwawioną twarz i posiniaczone ręce, wezwali pogotowie, a męża zakuli w kajdanki i wsadzili do radiowozu.

– Czy zgłasza pani zawiadomienie o przestępstwie? – zapytał jeden z policjantów.

– Tak, zgłaszam. Dość tego! Dość! – odparłam z mocą. Choć byłam poobijana, nie czułam bólu. Tylko radość, że w końcu się odważyłam.

Odeszłam od męża

Ze szpitala wyszłam jeszcze tego samego dnia. Z wynikami obdukcji w ręku i przekonaniem, że muszę się wyprowadzić z domu. Nie chciałam tam spędzić już ani jednego dnia. Zadzwoniłam do przyjaciółki. Była jedną z tych, które kiedyś ostrzegały mnie przed Markiem.

– Odeszłam od męża. Przechowasz mnie? – zapytałam.

– Możesz u mnie mieszkać, jak długo zechcesz – odparła.

Spakowałam swoje rzeczy do trzech walizek, zamknęłam dom i klucze wrzuciłam do skrzynki. Wsiadając do samochodu, nawet nie obejrzałam się za siebie. Pomyślałam tylko, że spędziłam w tym miejscu ponad trzydzieści lat, do których nie chcę wracać pamięcią.

Kiedy już rozpakowałam się u przyjaciółki, zadzwoniłam do dzieci. Najpierw do córki, potem do syna. Każdemu z nich powiedziałam to samo: że przepraszam za to, że kazałam im żyć w piekle. I mam nadzieję, że mi wybaczą. Syn nie zrozumiał od razu. Musieliśmy długo rozmawiać, zanim pojął, że tak jak siostra jest ofiarą agresywnego ojca.

Reklama

Dziś jestem już po rozwodzie. Mieszkam w małym, ale własnym mieszkanku, bo mąż, chcąc nie chcąc, musiał podzielić się ze mną majątkiem. Żyję skromnie, ale wcale się tym nie przejmuję. Cieszę się każdym dniem i jedyne, czego żałuję, to to, że nie odeszłam od Marka dużo wcześniej. Dzieci często mnie odwiedzają. Mówią, że teraz mają prawdziwą mamę. Syn zapisał się na terapię, a jego żona wycofała papiery rozwodowe. A i córka chyba powoli przekonuje się do stałych związków. Od roku spotyka się z pewnym przystojnym lekarzem i nie wygląda na to, żeby chciała od niego uciec. Może więc jeszcze nie wszystko stracone.

Reklama
Reklama
Reklama