Reklama

Kiedyś byłam zakochana w Michale jak nastolatka. Potrafiliśmy zasypiać, trzymając się za ręce, a każdą niedzielę zaczynaliśmy od wspólnego śniadania i długiego spaceru po parku. Wtedy myślałam, że tak będzie zawsze. Że ten mężczyzna przy moim boku to ktoś, z kim przeżyję wszystko – od banalnych kłótni o zmywanie naczyń po najpiękniejsze wakacje życia. Myliłam się.

Reklama

Od roku mijamy się w mieszkaniu jak duchy. On wraca późno z pracy, często nawet nie wita się ze mną. Kładzie się w łóżku tyłem do mnie i zasypia w minutę. A ja leżę, patrzę w sufit i czuję się jak powietrze. Czasami zastanawiam się, czy gdybym zniknęła, zauważyłby w ogóle moją nieobecność.

– Musisz coś z tym zrobić, Anka – powiedziała Justyna, moja młodsza siostra, podczas jednej z naszych wieczornych rozmów przy winie.

– Ale co? Mam zacząć na niego wrzeszczeć, że mnie ignoruje? – zaśmiałam się gorzko.

– Może nie wrzeszczeć, ale... przecież nie możesz tak żyć! Jesteś piękną kobietą, inteligentną, wrażliwą. Powinnaś być z kimś, kto cię kocha, a nie z kimś, kto ledwie zauważa, że istniejesz.

Spojrzałam na nią. Mówiła szczerze, z troską. Ale nie rozumiała, jak to jest kochać kogoś, kto przestał cię dostrzegać. To nie było takie proste.

– Ja już nawet nie wiem, czy ja go jeszcze kocham, czy po prostu boję się, że bez niego nie będę nic warta – szepnęłam.

Justyna przytuliła mnie mocno.

– Każdy człowiek zasługuje na to, żeby być ważny. Ty też, Anka. Nawet jeśli o tym zapomniałaś.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to zdanie wróci do mnie jak bumerang – w chwili, gdy znajdę się w ramionach innego mężczyzny.

Poczułam się kobietą

Nie planowałam tego. Przysięgam. Gdyby ktoś tydzień wcześniej powiedział mi, że znajdę się w mieszkaniu Olka, całując go zachłannie i trzęsąc się z napięcia, wyśmiałabym go. A jednak – stało się.

Poznałam Olka w pracy. Był tym typem faceta, który zawsze wie, co powiedzieć, żeby rozładować napięcie. Czasem rzucał mi uśmiech, czasem kawał, a czasem... po prostu pytał, czy wszystko okej. Tak po ludzku. I to „okej?” znaczyło więcej niż wszystkie milczące spojrzenia Michała przez ostatnie miesiące.

– U ciebie wszystko w porządku? – zapytał któregoś dnia, gdy zostałam po godzinach.

– Jasne. Tak tylko... nie chce mi się do domu – przyznałam.

– To może pójdziemy na spacer? – zaproponował.

Zgodziłam się. Sama nie wiem dlaczego. Spacer zamienił się w herbatę, herbata w rozmowę do północy, a rozmowa w jego dłoń przypadkiem dotykającą mojej. Zadrżałam. Bo ktoś mnie dotknął z czułością, nie z rutyną.

Tydzień później siedziałam u niego na kanapie, z sercem walącym jak młot. Patrzył mi w oczy.

– Wiesz, że to nie jest mądre, prawda? – szepnął.

– Wiem – odpowiedziałam i pocałowałam go pierwsza.

Nie było romantycznie. Było dziko. Był głód. I płacz, gdy zasypiałam obok niego. Bo wiedziałam, że przekroczyłam granicę. Ale też pierwszy raz od miesięcy czułam się... jak kobieta.

Brnęłam w kłamstwa

Romans trwał. Miałam wracać do domu po pracy, a zamiast tego wchodziłam do klatki Olka, serce mi łomotało, dłonie drżały. W jego mieszkaniu było ciepło, pachniało kawą i drewnem. Gdy się całowaliśmy, zapominałam, że mam obrączkę na palcu.

Ale nie potrafiłam też przestać. Byłam jak ktoś uzależniony od odrobiny uwagi. Od dotyku. Od „miło, że jesteś” wyszeptanego o poranku.

Michał nie pytał, dokąd chodzę. Może podejrzewał. A może naprawdę miał mnie już gdzieś. Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam późno, siedział w kuchni z laptopem.

– Cześć – rzucił bez podnoszenia wzroku.

– Cześć – odpowiedziałam.

Cisza między nami była cięższa niż kłamstwo, które niosłam w sobie.

Tydzień później próbowałam z nim porozmawiać. Usiadłam naprzeciwko niego, wyłączyłam telewizor.

– Michał, możemy pogadać?

– Teraz? Jestem zmęczony – burknął.

– Ale my już od dawna nie rozmawiamy. Nic. W ogóle – wyrzuciłam z siebie.

– To o czym chcesz gadać, Anka? O pogodzie? O tym, że znowu nie ma mleka w lodówce?

– O nas. Ja czuję, że nas już... nie ma.

Popatrzył na mnie ułamek sekundy. Potem wzruszył ramionami.

– Dramatyzujesz.

Wtedy naprawdę poczułam, że jestem sama.

Wróciłam do sypialni i zadzwoniłam do Justyny. Głos mi się łamał.

– Anka, ty się zakochałaś? – zapytała ostro.

– Nie. Ja tylko... nie chcę już być taka niewidzialna.

Nie sądziłam, że poczuję ulgę

Wiedziałam, że muszę mu to powiedzieć. Nie mogłam już dłużej żyć w dwóch światach. Nienawidziłam tej wersji siebie, która się ukrywa, która całuje innego mężczyznę, a potem wraca do domu i gotuje kolację, jakby nic się nie stało.

Usiadłam przy stole. Michał wrócił z pracy, zjadł w milczeniu i już miał wstać, gdy go zatrzymałam.

– Michał, musimy pogadać.

– Okej – odpowiedział bez emocji, siadając z powrotem.

Wzięłam głęboki wdech i zebrałam się w sobie.

Zdradziłam cię.

Cisza. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jakby próbował przetłumaczyć moje słowa na inny język. A potem kiwnął głową.

– Z kim?

– To nieistotne. Przepraszam. Nie... nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Znaczy – wiem. Ale to nie jest usprawiedliwienie.

Nadal patrzył. Bez gniewu. Bez cienia wstrząsu.

– Muszę to przemyśleć – powiedział tylko i wstał od stołu.

– Michał... – próbowałam coś dodać, zatrzymać go, jakoś sprowokować emocję, jakąkolwiek.

– Nie teraz, Anka. – I wyszedł z domu.

Siedziałam przez kilka godzin, wpatrując się w drzwi, jak idiotka. Spodziewałam się krzyków. Może płaczu. Czegokolwiek. Ale nie tego. Nie tej ciszy. Nie tego obojętnego „muszę to przemyśleć”.

A najgorsze było to, że poczułam ulgę. I nienawidziłam się za to jeszcze bardziej.

W końcu powiedział mi prawdę

Czekałam dwa dni. Dwa dni bez słowa. Michał wracał późno, unikał mojego wzroku, spał na kanapie. Powietrze między nami było gęste i lodowate.

W końcu nie wytrzymałam. Stałam w progu, gdy wrócił z pracy.

– Musimy porozmawiać.

– Już rozmawialiśmy.

– Nie, ty uciekłeś. Nie mogę tak żyć. Powiedz coś, cokolwiek. Nienawidź mnie. Krzycz. Ale nie milcz, Michał, błagam.

Spojrzał na mnie długo. A potem westchnął i oparł się o ścianę, jakby mu ciężar lat spadł nagle na ramiona.

– Bo nie mam siły się z tobą kłócić, Anka. Bo to wszystko... to już się posypało dużo wcześniej.

– Co masz na myśli?

Miałem romans.

Zatkało mnie.

– Co? – wydusiłam.

– Półtora roku temu. Koleżanka z pracy. Wyjazd integracyjny. Nie było wielkiej miłości. Po prostu... czułem się wtedy cholernie samotny.

Zrobiło mi się niedobrze. Złapałam się za framugę, żeby nie upaść.

– I nic mi nie powiedziałeś?

– A ty mi powiedziałaś? – jego głos był spokojny, jakby nie rozmawiali o zdradach, tylko o rachunkach za prąd. – Udawaliśmy, że wszystko jest okej. I tak żyliśmy. Osobno. Pod jednym dachem.

– Michał, przecież... mogłeś coś powiedzieć.

– A ty?

Nie miałam już siły. Usiadłam na podłodze, płacząc bezgłośnie. On przeszedł obok mnie, nie dotykając, nie zatrzymując się. Jakbyśmy byli już zupełnie obcymi ludźmi.

Musiałam podjąć jakieś kroki

Zadzwoniłam do Justyny. Nie mogłam już dusić tego w sobie. Potrzebowałam kogoś, kto powie mi, co robić, bo ja już nie potrafiłam myśleć.

– Wpadnij do mnie. Zrobię herbatę – powiedziała od razu.

Siedziałyśmy w jej kuchni, jak dawniej, kiedy płakałam po pierwszym chłopaku albo po maturze z matmy.

– Powiedział, że mnie zdradził. Pierwszy. I to dawno temu. Że też czuł się samotny – mówiłam przez łzy.

Justyna nalała herbaty, milcząc chwilę.

– I co teraz?

– Nie wiem. Michał mówi, że może terapia. Ale... ja już nie wiem, czy chcę. Wszystko wydaje mi się brudne, puste. Jakbyśmy byli po prostu dwójką ludzi, którzy przez lata udawali coś, czego nie było.

Justyna oparła się o blat.

– Oboje zawaliliście. I oboje jesteście zranieni. Pytanie tylko: czy chcecie coś jeszcze z tego poskładać, czy po prostu boicie się być sami?

Spojrzałam na nią.

– A co ty byś zrobiła?

– Ja? Ja jestem twoją siostrą, nie terapeutką. Ale jedno ci powiem – jeśli chcesz odejść, zrób to teraz. Nie za pół roku, nie za rok. Bo potem to będzie tylko jeszcze trudniejsze. Zwłaszcza jeśli znowu zaczniecie udawać, że wszystko gra.

Westchnęłam. Bałam się tego. Ale jeszcze bardziej bałam się, że zostanę z kimś tylko dlatego, że nie mam odwagi być sama.

Tylko że... ja już i tak byłam sama. Od dawna.

Nie chcę być sama we dwoje

Z Michałem mieszkamy jeszcze pod jednym dachem, ale każdy śpi osobno. Rozmawiamy jak współlokatorzy. Uprzejmie. Z dystansem. Jakby wszystko, co się wydarzyło, było tylko snem, z którego obudziliśmy się bez wspomnień.

Olek próbował jeszcze raz się ze mną spotkać. Ale to już nie było to. Nie umiałam spojrzeć na niego bez wstydu. Może dlatego, że wiem, że to nie on był przyczyną. Był tylko objawem.

Wróciłam na terapię. Sama. Michał mówi, że pomyśli. Czekam. Nie na niego – na siebie. Na moment, kiedy przestanę się bać.

Wiem jedno: nie chcę już być samotna w czyjejś obecności. To najgorszy rodzaj samotności. Cichszy od milczenia, gorszy niż pustka.

Jeszcze nie wiem, co zrobię. Ale wiem, że zasługuję na coś więcej niż życie w cieniu kogoś, kogo już dawno obok nie ma.

Nie chcę być sama. Ale jeszcze bardziej – nie chcę być sama we dwoje.

Anna, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama