Reklama

Nie wiem, ile razy w życiu słyszałam: „twój mąż to złoty człowiek”. Za każdym razem przytakiwałam z uprzejmym uśmiechem, choć w środku miałam ochotę wybuchnąć śmiechem – albo płaczem, zależnie od dnia. W rodzinie uchodził za ideał: uczynny, elokwentny, zawsze gotów pomóc. Kobiety go uwielbiały – te młodsze i te starsze. Mężczyźni klepali po plecach z podziwem. A ja? Ja grałam rolę szczęściary, która złapała Pana Boga za nogi. Tyle że nikt nie widział, co się działo, gdy gasły światła i milknęły oklaski. Nikt, poza mną. Ale milczałam. Bo przecież ideału się nie obnaża.

Milczałam trzydzieści lat. Aż pewnego dnia spojrzałam w lustro i nie poznałam własnej twarzy.

Chciał mnie omamić

– Zrób ten twój sernik z białą czekoladą, Hania za nim szaleje – rzuciła moja teściowa z kuchni.

Jasne, zrobię – uśmiechnęłam się sztucznie.

Mąż stał obok mnie. Wczoraj, kiedy wrócił o 22:47, tłumaczył, że miał przedłużone zebranie w firmie. I pewnie nawet bym uwierzyła, gdyby nie to, że miał rozpięty guzik w koszuli i zapach kobiecych perfum na kołnierzu.

– Kochanie, zrobimy sobie może wieczorem kolację przy winie, co? – zapytał nagle, łapiąc mnie za biodra. – Tylko we dwoje?

– O, tak, świetny pomysł. Może opowiesz mi coś ciekawego z tego zebrania w firmie? – odparłam słodko, unosząc brwi.

Zamarł na sekundę, ale szybko się otrząsnął.

– Oj, nie będę cię zanudzał, same nudne tematy… Za to mogę ci zrobić masaż – szepnął, jakby właśnie odkrył nowy sposób na życie.

– Masaż... Może lepiej odpocznij po tych wszystkich atrakcjach, wyglądasz na zmęczonego – uśmiechnęłam się. – I wywietrz sobie marynarkę. Cała pachnie... elegancją.

Nie odpowiedział. Za to teściowa krzyknęła z salonu:

– Chodźcie tu! Kawa już podana!

Udawałam, że go kocham

Najtrudniejsze były rodzinne spotkania. One zresztą zawsze wyglądały tak samo: mój mąż – gwiazda wieczoru. Ja – wdzięczna, wspierająca żona.

– No powiedz sama, czy można nie kochać takiego faceta? – zapytała ciotka z uśmiechem, nalewając sobie kolejną szklaneczkę kompotu.

Nie można – przyznałam. – Można co najwyżej się przyzwyczaić.

– Ojej, ale ci się trafił skarb! – zaśmiała się. – A ten mój to tylko siedzi i telewizor ogląda…

Skarb siedział obok, opowiadając właśnie anegdotkę o tym, jak ratował jakąś klientkę przed zawałem serca – nie wiadomo, ile w tym było prawdy, ale nikt nie pytał.

– A pamiętasz, kochanie, jak cię kiedyś zabrałem nad jezioro w walentynki? – zwrócił się do mnie nagle teatralnym tonem.

– Oczywiście – odparłam. – A pamiętasz, jak wtedy zostawiłeś mnie na mrozie w samochodzie, bo poszedłeś „na chwilę” po pizzę i wróciłeś po godzinie?

Rozmowa przy stole na moment zamarła. Mąż się zaśmiał nerwowo.

– No wiesz… korek był.

– Na chodniku? Bo przecież pizzeria była 200 metrów dalej – uśmiechnęłam się słodko.

Oj, kobieto – mruknął i dolał sobie wina.

– A ja uważam, że Weronika to ma charakterek – rzuciła jego siostra. – I dobrze! Bo ten mój brat to taki czaruś, że jakby nie trzymać go krótko, to ho ho…

Wszyscy się roześmiali. Ja też. Tak jak zawsze.

Spojrzał na mnie z napięciem

Pewnego popołudnia, dokładnie po trzydziestej rocznicy naszego ślubu, siedziałam na kanapie i patrzyłam na kopertę. Białą, grubą, zaadresowaną do mnie. Bez znaczka. Ktoś musiał wrzucić ją osobiście. W środku – zdjęcie. Mój mąż. Uśmiechnięty. I kobieta. Młodsza ode mnie o co najmniej dwie dekady. Przytuleni. Całują się. Hotelowe łóżko w tle.

– Mamusia coś taka blada – zauważyła nasza córka, zerkając na mnie znad laptopa. – Źle się czujesz?

– Nie… Właśnie przeciwnie – odpowiedziałam spokojnie, chowając zdjęcie z powrotem do koperty. – Czuję się... dziwnie dobrze.

Wieczorem, gdy wrócił, siedziałam już z kieliszkiem czerwonego wina.

A gdzie dla mnie? – zapytał zaskoczony, zdejmując płaszcz.

– A, nie wiedziałam, czy wpadniesz. Myślałam, że znowu zostaniesz na noc w biurze, wiesz, te wasze zebrania.

Zamarł.

– No coś ty, przecież mówiłem, że wrócę… Co się dzieje?

– Nic – odparłam i upiłam łyk wina. – Po prostu postanowiłam przestać gotować dla kogoś, kto jada kolacje w hotelach.

Spojrzał na mnie z napięciem.

Co ty opowiadasz?

– Wpadła dzisiaj poczta. Nie martw się, nie wyrzucę zdjęcia. Zostawię je na lodówce. Może następnym razem nie pomylisz pokoju.

Zbladł.

– Weronika, to nie tak...

– Wiem. To nigdy nie jest „tak”. A ja przez trzydzieści lat udawałam, że wierzę w te twoje „nie tak”.

Przestałam udawać

– Mamo, wszystko okej? – zapytała córka, kiedy kilka dni później zauważyła, że przestawiłam łóżko w sypialni i wyniosłam koszule męża do komody w korytarzu.

– Tak, tylko robię porządki – odpowiedziałam. – Czasem trzeba trochę przemeblować życie.

– A tata?

– Tata… jest u siebie. W pokoju gościnnym.

Pokłóciliście się? – zapytała cicho, jakby nie chciała wiedzieć odpowiedzi.

– Nie. Po prostu przestałam udawać, że wszystko jest w porządku.

Wieczorem wszedł do kuchni, ostrożnie, jakby bał się, że rzucę w niego nożem do smarowania masła.

– Możemy pogadać?

– Słucham.

Przepraszam.

– To wszystko?

– Nie… Nie wiem, co mnie napadło. To się tak po prostu wydarzyło.

– Nie. Tak się nie dzieje „po prostu”. Po prostu to można kichnąć. Ty natomiast prowadziłeś sobie drugie życie, przez lata. A ja? Grałam w tę farsę razem z tobą. Jak głupia. Dla dzieci. Dla teściowej. Dla świętego spokoju.

– Ale przecież… kocham cię.

Roześmiałam się. Głośno. Gorzko.

– Ty nawet nie wiesz, co to znaczy. Jak się kogoś kocha, to się go nie upokarza.

– Weronika…

– Nie mów już nic więcej.

Odwróciłam się w stronę zlewu, a on wyszedł bez słowa.

W końcu odetchnęłam

Teściowa zadzwoniła następnego dnia rano.

– Dlaczego mój syn śpi w pokoju gościnnym? – zapytała bez „dzień dobry”. – Przecież w waszym wieku to nie robi się takich scen!

– Może właśnie w naszym wieku przestaje się udawać, że wszystko jest dobrze – odparłam spokojnie, mieszając kawę.

– Ale co się stało? Pokłóciliście się? – dopytywała, jakby tylko to mieściło się w jej scenariuszu.

– On ci nie powiedział?

– Nic mi nie powiedział. Jak zawsze zgrywa bohatera i cierpi w milczeniu!

– To zapytaj go, mamo. Zapytaj, ile kobiet jeszcze planuje mieć w zanadrzu, zanim zdecyduje się być wierny. Albo ile jeszcze zebranek firmowych zamierza odbyć w hotelowych łóżkach.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

To chyba jakiś żart.

– Nie, to był żart, który trwał trzy dekady. A teraz się kończy. Nie oczekuję, że weźmiesz moją stronę. Zawsze był twoim oczkiem w głowie. Ale przynajmniej nie każ mi już słuchać, jaki on jest cudowny.

– Może powinniście iść na terapię? – spróbowała jeszcze.

– Wiesz, mamo… ja już nie chcę naprawiać. Próbowałam ją naprawić przez trzydzieści lat. Teraz chcę się wyspać. W jednym łóżku. Sama. Bez kłamstw.

– Przemyśl to.

– Już przemyślałam.

Rozłączyłam się i odetchnęłam pierwszy raz od lat.

Byłam z siebie dumna

Nie było wielkiego dramatu. Nie wyprowadził się z trzaskiem drzwi. Nie błagał o wybaczenie na kolanach. Siedział. Milczał. Pochlipywał cicho w nocy, sądząc, że nie słyszę. Ale ja słyszałam. Tak jak przez całe życie słyszałam wszystko, tylko udawałam, że nie. Po kilku tygodniach spakował się sam. Bez słowa. Zostawił list. Napisał, że wie, że zmarnował coś pięknego. Że mnie kocha. Że zawsze kochał. Ale kochać to za mało, kiedy przez trzydzieści lat oszukuje się osobę, która gotuje ci zupę i prasuje koszule. Dzieci nie zadawały pytań. Córka przytuliła mnie pewnego dnia i powiedziała:

– Mamo, wiesz co? Jestem z ciebie dumna.

I to wystarczyło. Nie potrzebowałam więcej. Zaczęłam pić kawę w łóżku, rano, z książką. Sama. Uczyłam się od nowa siebie lubić. Siebie – nie jego wersję mnie. Odkrywam ciszę. I patrzę w lustro bez wstydu. Z ulgą. Bo choć miałam kiedyś męża, który był bohaterem dla świata – to ja byłam tą, która w końcu miała odwagę przestać kłamać.

Weronika, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama