„Mąż całe życie robił ze mnie pośmiewisko. Żarty się skończyły, kiedy podziękowałam temu klaunowi za lata śmieszkowania”
„Według niego normalny związek to ciągłe robienie z jednej osoby idioty, żeby druga mogła zabłysnąć. Zrozumiałam jedno: nie chciałam dłużej tracić poczucia własnej godności. Chciałam tylko, żeby ktoś mnie doceniał i szanował. To była moja historia i to ja ją pisałam. I nie chciałam, żeby to była komedia jego autorstwa”.

- Redakcja
Czasami ludzie pytają mnie, dlaczego się rozwiodłam. Mówią, że przecież Andrzej to był „taki śmieszny facet”. Że „zawsze potrafił rozluźnić atmosferę”, że „trzeba mieć dystans, Paulina, nie brać wszystkiego do siebie”. A ja się tylko uśmiecham. Tak, jak się uśmiechałam przez piętnaście lat. Mechanicznie. Grzecznie. Czasem przez łzy.
Mam czterdzieści lat i uczę literatury współczesnej. Moje studentki czasem mówią, że jestem silna, że mam w sobie spokój. A ja im zazdroszczę tej młodzieńczej pewności, że wszystko da się poukładać, jeśli tylko się postaramy. Ja też kiedyś tak myślałam.
– Twój Andrzej to prawdziwy kabareciarz – powiedziała kiedyś Gosia z uczelni, kiedy przyszła do nas na kolację.
– Tak, ma swoje momenty – odpowiedziałam, choć właśnie skończył mówić, że „Paulina to się nawet rano czesze, jakby szła na pogrzeb, ale może to przez to, że z rana wygląda jak trup”.
Śmiał się pierwszy. Potem śmiali się inni. Ja też. Taki to był żart.
Wieczorem, jak siedzieliśmy w kuchni, zapytałam go:
– A może byś następnym razem po prostu nie mówił o mnie, jakby mnie nie było?
– Oj, kochanie – uśmiechnął się bez cienia refleksji. – Trochę dystansu, to tylko taki żart.
Nie odpowiedziałam. Wzięłam kubek i poszłam do sypialni. Ale przez całą noc słyszałam jego słowa. I swoje milczenie.
Powoli miałam tego dość
Siedzieliśmy w aucie, cisza między nami gęstniała. Słyszałam tylko jednostajny szum silnika i własny puls w uszach.
– Naprawdę musiałeś to mówić? – zapytałam cicho, patrząc w boczne lusterko. – O tym, że „dobrze wyglądam z kierownicą, ale prowadzić nie umiem”?
Andrzej wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od drogi.
– Przecież wszyscy się śmiali.
– Tak, bo jesteś zabawny. Tylko że to zawsze ja jestem pointą.
Westchnął, jakby znowu zaczynał ten sam, nudny dialog.
– Ty już naprawdę przestajesz mieć poczucie humoru, Paulina. Kiedyś potrafiłaś się z tego śmiać.
– Bo kiedyś myślałam, że to niewinne. A teraz… teraz mam wrażenie, że mnie nie lubisz. Że za tymi twoimi żarcikami chowasz prawdziwe swoje prawdziwe przemyślenia na mój temat.
Zamilkł. Moje słowa chyba go zaskoczyły.
– No co ty opowiadasz? Przecież to tylko żarty. Każdy normalny związek ma coś takiego.
Prychnęłam.
– Naprawdę? Każdy normalny związek to ciągłe robienie z jednej osoby idioty, żeby druga mogła zabłysnąć?
Wiedziałam, że podniosłam głos. Sama siebie zaskoczyłam. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio mówiłam tak szczerze. Zwykle unikałam tego tematu. Tłumiłam w sobie. Racjonalizowałam. Dziś coś pękło.
Andrzej zatrzymał auto pod domem i spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
– Może się prześpij. Z tobą ostatnio nie da się normalnie pogadać.
Wysiadłam pierwsza. Nie czułam się winna za to, co powiedziałam.
Nie chciał mnie zrozumieć
Był sobotni poranek. Siedziałam w kuchni z kubkiem kawy, patrząc przez okno na powolnie topniejący śnieg. Chciałam spróbować jeszcze raz. Na spokojnie. Bez wyrzutów i wzajemnych oskarżeń. Po prostu porozmawiać.
– Andrzej, możemy pogadać? – zapytałam, kiedy wszedł, jeszcze zaspany.
– O co znowu chodzi? – rzucił, ziewając.
– Nie „znowu”. Po prostu… chciałabym, żebyś zrozumiał, co czuję.
Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
– No dobra, mów.
– Wczoraj, kiedy powiedziałeś to o prowadzeniu auta... To mnie zabolało. Nie pierwszy raz. Czuję się przy tobie bezwartościowa. Jakby wszystko, co robię, nadawało się tylko do dowcipów.
Uśmiechnął się ironicznie.
– Paulina, serio? Przecież to tylko słowa. Kiedyś byłaś fajniejsza, potrafiłaś się z tego śmiać. Teraz wszystko odbierasz jak atak.
– Może dlatego, że już nie mam siły się z tego śmiać – powiedziałam cicho. – Może dlatego, że chcę być z kimś, kto mnie chroni i docenia, a nie poniża.
Zamilkł. Chwilę patrzył w ścianę, potem wzruszył ramionami.
– Wiesz co? Ty zawsze robisz z igły widły. Z tobą się już nie da rozmawiać bez dramatu.
Poczułam, jak ściska mnie w gardle.
– A może to nie dramat, tylko ostatnia próba dotarcia do ciebie?
Nie odpowiedział. Wstał, wziął telefon i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama. Z tą samą ciszą, w której tonęłam od lat.
W końcu zareagowałam
Siedzieliśmy przy stole u znajomych. Małe mieszkanie, dużo śmiechu, kieliszki z winem i opowieści z pracy. Przez chwilę naprawdę było miło. Aż do momentu, gdy Andrzej zabrał głos.
– A pamiętacie tę historię, jak Paulina miała zrobić prezentację na konferencji i przez dwadzieścia minut wyświetlała pusty slajd? – roześmiał się, pokazując palcem na mnie. – Siedziała, klikała, a tam „brak zawartości”. Ale prezentowała z pasją, nie powiem!
Wybuchł śmiech. Głośny, beztroski. Ktoś dodał:
– Ale przynajmniej mówiła z przekonaniem, nie?
Uśmiechałam się przez sekundę. Mechanicznie. Ale potem coś we mnie zgasło. Albo zapaliło się – trudno powiedzieć.
Odłożyłam widelec, wstałam. W pokoju zapanowała cisza.
– Już wystarczy – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Wszyscy zamilkli. Andrzej spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
– Paulina, przecież to był tylko żart…
– Nie. To była kolejna historia, w której robiłeś ze mnie idiotkę. Na oczach ludzi. Dziękuję, nie chcę już w tym uczestniczyć.
Zabrałam torebkę i wyszłam. Na klatce schodowej ręce mi drżały. Serce waliło jak młot. Ale po raz pierwszy od lat – czułam ulgę.
Nic do niego nie docierało
Andrzej wrócił późnym wieczorem. Siedziałam w salonie z książką na kolanach, ale nie przeczytałam ani jednej strony. Gdy tylko wszedł, poczułam, jak całe napięcie wraca.
– Możesz mi powiedzieć, co to miało być? – zapytał od progu. – Robisz mi scenę przy ludziach, wychodzisz bez słowa... Paulina, naprawdę?
– Naprawdę – odpowiedziałam spokojnie. – Bo mam dosyć.
– Czego? Że cię trochę podrażnię przy znajomych? Wszyscy tak robią. To normalne.
– Nie, Andrzej. To nie jest normalne. Nie jestem tematem do żartów. Nie jestem dekoracją do twoich anegdot.
Roześmiał się gorzko.
– Musisz mieć grubszą skórę. To twoja wrażliwość cię wykańcza, nie ja.
Poczułam, jak rośnie mi gula w gardle, ale przełknęłam.
– Może. Ale mam prawo być w relacji, w której ta wrażliwość nie jest codziennie miażdżona.
Usiadł naprzeciwko, zrezygnowany.
– Więc co teraz? Będziesz karać mnie cichymi dniami?
– Nie. Po prostu… nie chcę już słyszeć, jak opowiadasz ludziom o mnie tak, jakbyś mnie nie szanował. Bo ja to słyszę. Od lat. I powoli przestaję szanować siebie.
Spojrzał na mnie długo. Ale nic nie powiedział.
I właśnie to jego milczenie powiedziało mi najwięcej.
Musiałam podjąć decyzję
Złożyłam pozew rozwodowy dwa tygodnie później. Weszłam do sądu z drżącymi dłońmi, ale głową podniesioną wyżej niż kiedykolwiek.
Znajomi byli w szoku. Jedni pisali, inni dzwonili.
– Paulina, serio? Rozwodzisz się, bo Andrzej się z ciebie śmiał? – zapytała Magda, koleżanka z uczelni.
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Rozwodzę się, bo to nie był śmiech. To było nieustanne pozbawianie mnie szacunku do samej siebie.
Po jego wyprowadzce dom był cichy. Czasem aż za bardzo. Rano budziła mnie pustka obok. Wieczorem nie było z kim dzielić dnia. Ale paradoksalnie – odetchnęłam.
Pierwsze dni były ciężkie. Wszystko mi go przypominało. Ręcznik jego koloru. Pusta strona łóżka. Półka z książkami, gdzie zostawił tylko swoje ulubione thrillery.
Ale zaczęłam zauważać inne rzeczy. Ciszę, która przynosiła ukojenie. Lustro, w które patrzyłam bez ciągłego oceniania się. Kubek z kawą, która smakowała, jakby była bardziej „moja”.
Coraz częściej czułam, że podjęłam słuszną decyzję.
Nie chciałam stracić godności
Zaczęłam wracać do siebie. Małymi krokami. Bez spektakularnych zmian. Bez euforii. Ale z czymś, co przypominało spokój.
– A co, jeśli to był błąd? – zapytała kiedyś mama przez telefon.
– Może. Ale jeśli tak… to przynajmniej to był mój błąd. Nie jego dowcip, nie jego scenariusz.
I zrozumiałam wtedy jedno: nie ma lepszego powodu do rozwodu niż utrata godności. To była moja historia i to ja ją pisałam. I nie chciałam, żeby to była komedia jego autorstwa.
Minęło kilka miesięcy. Życie nie stało się nagle bajką. Ale teraz jest inne. Cichsze. Prawdziwsze.
Rano piję kawę, patrząc na ulicę z balkonu. Nikt mnie nie poprawia, nie komentuje mojej fryzury ani wyboru ubrań. W pracy mówię głośniej. W domu – słucham siebie. Czasem jeszcze słyszę jego głos w głowie. Jak mówi coś „na żarty”. Czasem łapię się na tym, że się prostuję, jakby miał mnie zaraz ocenić. Ale to mija.
Paulina, 40 lat
Czytaj także:
- „Mąż sknerus zatruwał mi życie awanturami, a ja chciałam tylko kupić dziecku nowe buty. Wystawiłam mu paragon za zniewagę”
- „Teściowa wybałuszyła gały, bo podałam szparagi na wielkanocny stół. Mam ją gdzieś, mój dom, to moje zasady”
- „Nie chciałam tego dziecka i Bóg mnie ukarał. Córka mieszka w Warszawie i nie chce mnie znać. Nikt się jej nie dziwi”