„Mąż chciał błyszczeć na weselu, a ja byłam tylko tłem. Już wtedy powinnam wiedzieć, że nasz związek nie ma przyszłości”
„Ślub zaplanowaliśmy po ośmiu miesiącach. Wtedy właśnie, przy planowaniu wesela, coś we mnie pękło. – Justynko, my musimy zrobić coś naprawdę wow! Muzyka na żywo, sztuczne ognie, sala w zamku albo przynajmniej pałac! – Tomek krążył po kuchni z laptopem, pokazując mi kolejne wizualizacje. Siedziałam cicho, z filiżanką herbaty. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: już wtedy powinnam się wycofać…”.

- Redakcja
Lubiłam ciszę. Zawsze. Od dziecka chowałam się przed gwarem — w książkach, samotnych spacerach po lesie, herbacie z malinowym sokiem, którą robiła babcia. Nawet teraz, po trzydziestce, gdy świat zdaje się krzyczeć o uwagę, ja nadal wybieram ciszę. Tomek był jej przeciwieństwem. Gdy wszedł do kawiarni, w której pracowałam w weekendy, zrobiło się głośniej. Uśmiechnięty, głośny, czarujący. Zamówił latte z syropem waniliowym i zaczął ze mną rozmawiać, jakbyśmy znali się od lat.
– A pani to co tak zamyślona? – zapytał z uśmiechem, którego się nie zapomina. – Świat jest piękny, trzeba żyć!
Zanim się obejrzałam, byliśmy parą. Zakochałam się w jego entuzjazmie, jego energii, która mnie przyciągała jak magnes. On z kolei mówił, że podoba mu się mój spokój, to że jestem „jak azyl”. Ślub zaplanowaliśmy po ośmiu miesiącach. Wtedy właśnie, przy planowaniu wesela, coś we mnie pękło.
– Justynko, my musimy zrobić coś naprawdę WOW! Muzyka na żywo, sztuczne ognie, sala w zamku albo przynajmniej pałac! – Tomek krążył po kuchni z laptopem, pokazując mi kolejne wizualizacje.
Siedziałam cicho, z filiżanką herbaty. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Już wtedy powinnam była się cofnąć…” Zgodziłam się na wszystko. Zatkałam uszy. Uległam. I to był pierwszy moment, kiedy zaczęłam się oddalać od samej siebie.
Kłótnia o wesele
– Tomek, ja myślałam raczej o czymś kameralnym… – zaczęłam nieśmiało, ale wiedziałam, że to nic nie da.
– Kameralnym? – parsknął. – Przecież to najważniejszy dzień w naszym życiu! Ma być z przytupem!
Stał nad moim laptopem i przesuwał palcem po ekranie, pokazując kolejne pałace, namioty w ogrodach, sale z fontannami z czekolady.
– A jakby tak… tylko najbliższa rodzina? Dwadzieścia osób, może trzydzieści? Cicha ceremonia, później obiad? – próbowałam jeszcze raz.
– Kochanie, nie przesadzaj. Co, mam nie zaprosić kuzynów z Gdańska, z którymi byłem na Mazurach jako dziecko? Albo mojej mamy znajomych z chóru?
Spojrzałam na niego. Błyszczały mu oczy. Był podekscytowany, mówił, gestykulował. A ja… ja czułam, jak robi mi się duszno.
– Chciałam, żeby to było nasze, nie czyjeś przedstawienie – szepnęłam, bardziej do siebie niż do niego.
– Justyna, ale przecież to jest nasze. To będzie piękne! Zobaczysz, zapamiętasz to na całe życie!
Zapamiętałam. Najpierw siebie w przymierzalni, w sukni, której nie wybrałam. Potem z bolącym policzkiem od uśmiechania się do ludzi, których nie znałam. I w końcu siebie w łazience, zamkniętą na klucz, z wacikiem w ręku, zmywającą łzy i tusz do rzęs. Wtedy to zrozumiałam. To nie było moje wesele. To było jego show. A ja – dekoracją. I najgorsze? Że się zgodziłam. Że znów nic nie powiedziałam. Bo może, po cichu, już wtedy zaczęłam wierzyć, że moje potrzeby są mniej ważne.
Teatr, a nie małżeństwo
– On ciągle gdzieś wychodzi. Bankiety, spotkania firmowe, networkingi... Ja już nawet nie wiem, kiedy ostatni raz zjedliśmy razem kolację – mówiłam do Zuzanny, mieszając łyżeczką herbatę, która dawno ostygła.
– A ty? Chodzisz z nim?
– Nie… – wzruszyłam ramionami. – Tam się trzeba uśmiechać, znać nazwiska, komentować inwestycje, a ja po pracy chcę po prostu… być. Przebrać się w dres, poczytać. Nie udawać.
Zuzanna milczała chwilę, po czym zapytała cicho:
– A co ty na to?
Spojrzałam na nią i poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Bo nie wiedziałam. Nie wiedziałam, co ja na to. Czy jestem zła? Smutna? Zawiedziona? Czy to jeszcze jestem ja, czy już tylko ktoś, kto się przystosował? Tomek nie był zły. Po prostu ciągle był gdzie indziej. Fizycznie – w pracy. Emocjonalnie – w swoim świecie sukcesów, projektów, głośnych ludzi. A ja zostawałam sama. Coraz częściej. Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty, patrzyłam na sąsiadów wracających do domów i próbowałam sobie przypomnieć, co mnie kiedyś cieszyło. Bo już nie pamiętałam. Czasem dzwonił i mówił:
– Kochanie, załatw to, dobrze? I pamiętaj, jutro gala, załóż coś ładnego.
Załóż coś ładnego. Zrób dobre wrażenie. Uśmiechaj się. Nie mów, że boli. A przecież kiedyś myślałam, że mnie kocha właśnie za to, że jestem spokojna. Autentyczna. Że jestem sobą. Tymczasem wszystko wokół mnie – i ja sama – coraz bardziej wyglądało jak teatr.
Odkrycie zdrady
Wszystko zaczęło się od jednej wiadomości. Przypadek. Jego telefon zawibrował, gdy szykowałam kolację. Nie zamierzałam zaglądać, naprawdę nie. Ale na ekranie wyświetliło się: „Nie mogę się doczekać naszego weekendu”. Zamarłam.
– Tomek, masz wiadomość – rzuciłam sucho, gdy wszedł do kuchni.
– Dzięki, sprawdzę później – odparł beztrosko i sięgnął po widelec.
Nie sprawdził. Zostawił telefon na blacie i poszedł pod prysznic. A ja… nie wytrzymałam. Serce waliło mi jak szalone, gdy odblokowałam ekran. Wiadomość była od Magdy – jego współpracownicy. Przewinęłam rozmowę. „Tylko nie zapomnij tej niebieskiej koszuli, wiesz, tej, którą lubię”. „Chcę cię już teraz”. „Twoja J.” – zakończyła jeden z wpisów. Zamknęłam oczy. Przy kolacji siedzieliśmy naprzeciw siebie. On mówił o nowym kliencie, ja kiwnęłam głową, wpatrzona w jego twarz. Nagle wydał mi się kimś obcym. Miałam ochotę wrzeszczeć, rzucić talerzem, zapytać: „Jak mogłeś?!”. Ale powiedziałam tylko:
– Często rozmawiasz z Magdą po pracy?
Zawahał się. Ułamki sekund, które mówią więcej niż całe zdania.
– Czasem, wiesz, robimy razem projekty. A czemu pytasz?
– Tak po prostu – skłamałam. – Zastanawiam się, czy jest ktoś, z kim możesz być bardziej szczery niż ze mną.
Spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć. Ale nie powiedział nic. Dwa dni później, po kolejnej nocy, którą spędził „na wyjeździe służbowym”, zapytałam wprost:
– Tomek, zdradzasz mnie?
Zamilkł. A potem tylko wzruszył ramionami.
– Od dawna już nas nie było, Justyna. Przestałaś być… ciekawa.
I właśnie wtedy pękło wszystko. Nie dlatego, że zdradził. Ale dlatego, że zrobił to bez żalu. Bez walki. Bez cienia wyrzutów sumienia.
Wracam do siebie
Ojciec siedział na tarasie, owinięty w swój stary sweter. W rękach trzymał kubek z kawą, której nie dopił. Było chłodno, ale on zawsze twierdził, że „zimno dobrze robi na myśli”. Usiadłam obok niego bez słowa. Nie mówiłam do tej pory nikomu o moich problemach. Ale spojrzał na mnie raz i już wiedział.
– Justynka… Tomek?
Pokiwałam głową.
– Zdradził – powiedziałam cicho. – I nie chodzi nawet o tę kobietę. Chodzi o to, że ja siebie już dawno tam nie widzę.
Ojciec milczał chwilę. Potem westchnął.
– Wiesz, twoja mama też przez lata myślała, że musi być tą spokojną, wyrozumiałą, zawsze wspierającą. A potem nagle się zorientowała, że więcej w niej ciszy niż życia. I zaczęła krzyczeć.
– Ja już nie mam siły krzyczeć – wyszeptałam. – Tato, ja się boję. Że zostanę sama. Że to porażka. Że... przegrałam.
Spojrzał na mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
– Życie to nie wyścig na przetrwanie. A już na pewno nie taki, w którym trzeba zapomnieć, kim się jest. Nie jesteś przegraną. Ty się po prostu obudziłaś.
Tego wieczoru zaczęłam pakować walizki. Cicho, powoli. Każdy ruch był jak wydech po zbyt długim wstrzymywaniu powietrza. Tomek nie protestował. Patrzył tylko, jak wkładam sukienki do torby. A potem zapytał:
– I co, tak po prostu odchodzisz?
– Nie. Ja po prostu wracam do siebie.
Zamknęłam drzwi. I pierwszy raz od lat poczułam, że znów oddycham.
Teraz uczę się żyć sama
– Wyglądasz lepiej – powiedziała Zuzanna, siadając naprzeciwko mnie z latte w dłoni. – Inaczej. Jakbyś... była znowu sobą.
– Może dlatego, że w końcu nie muszę się już uśmiechać, kiedy nie mam na to siły – uśmiechnęłam się naprawdę.
Minął rok. Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Sama urządzałam je od zera – szafki i stół z drugiej ręki, rośliny, które wreszcie miały przestrzeń, by rosnąć. Tak samo jak ja. Nie było łatwo. Poranki były ciche – nie w ten spokojny sposób, który lubię, ale w ten pusty. Nie było nikogo, kto zapytałby, czy chcesz kawę. Ale z czasem ta cisza przestała być karą, a zaczęła być moją wolnością. Zuzanna sączyła kawę i przyglądała mi się z tym swoim ciepłym, ale czujnym spojrzeniem.
– Żałujesz?
Zawahałam się. Nie dlatego, że nie znałam odpowiedzi. Ale dlatego, że była złożona.
– Żałuję tylko, że nie odeszłam wcześniej. Że przez tyle czasu próbowałam się dopasować, jakbym była elementem z innej układanki. Ale nie żałuję, że to zrobiłam.
Wzięłam łyk kawy. Mocna. Taka, jaką lubię. Już nie ta „z mlekiem, jak Tomek woli”. Zuzanna uśmiechnęła się.
– Wiesz, nie każda ma w sobie tyle siły, żeby odejść.
– To nie siła. To było przetrwanie. A teraz... teraz uczę się żyć.
Ostatnio odnalazłam zdjęcie z wesela. To jedno z tych pozowanych – ja w białej sukni, on obok w garniturze, trzymamy się za ręce. Uśmiecham się. Ale teraz widzę coś więcej. W tamtej dziewczynie był strach. Napięcie w ramionach, wymuszony uśmiech, jakby chciała udowodnić, że wszystko jest w porządku. Że jest szczęśliwa. Tylko oczy nie dawały się oszukać. Patrzyły gdzieś obok.
Dziś patrzę w lustro i widzę inną kobietę. Niepewną, czasem zmęczoną, czasem cichą – ale prawdziwą. Już się nie staram dopasować. Nie udaję. I nie potrzebuję niczego wielkiego, by czuć, że żyję. Czasem ktoś mnie pyta, czy nie chciałabym znów spróbować, znów się zakochać. Nie mówię „nie”.
Czytaj także:
- „Mąż chciał zrobić ze mnie swoje trofeum, ale chyba zapomniał, że nie śmierdzi groszem. Wygląd swoje kosztuje”
- „Brałam ślub z miłości, a mój mąż z wygody. Wygrałam u niego casting na kucharkę, sprzątaczkę i opiekunkę do dzieci”
- „Wzięliśmy 100 tysięcy kredytu na ślub marzeń. Miłość wyparowała, a ja zostałam z długiem i bez męża”