Reklama

Byliśmy udanym małżeństwem

Mając czterdzieści parę lat i niemal dwudziestoletni staż małżeński powoli zaczynałam czuć się jak na wyspie, wokół której szaleją straszne żywioły w postaci rozstań, separacji i rozwodów. A my, niczym jacyś odmieńcy, wbrew powszechnie panującym trendom trwaliśmy z mężem w zgodnym stadle, wspólnie stawiając czoło trudnościom losu.

Reklama

Za każdym razem, gdy dochodziły mnie słuchy o kolejnych małżeńskich „Gdy mąż rozmarzył się o jędrnych melonach, powinna zapalić mi się czerwona lampka. Dziś wiem, że mówił o kochance problemach naszych znajomych, miałam ochotę dać na mszę – w podzięce za to, że ja wyszłam za odpowiedzialnego i porządnego faceta. Przecież mogłam się pomylić i wybrać jakiegoś zapatrzonego w siebie bubka, nieroba, maminsynka albo uzależnionego od kolesiów imprezowicza.

Nic z tych rzeczy. Trafił mi się normalny, ogarnięty, pracowity, średnio zabawny, dobrze zarabiający egzemplarz. I ten właśnie egzemplarz przyniósł pewnego dnia do domu ulotkę. Nie taką zwykłą, z rodzaju tych wciskanych przez roznosicieli w każdą szparę, dziurę czy skrzynkę. To była porządna książeczka, wydrukowana na dość grubym papierze z szokującą dla mnie zawartością.

– Co to jest? – zapytałam, choć czytać nauczyłam się już w przedszkolu, a w czasach szkolnych doskonaliłam się w tej sztuce.

Mąż wydawał się zdziwiony moją rażącą niedomyślnością.

Zobacz także

– Folder informacyjny.

– Tyle to widzę, ale dlaczego przyniosłeś go do domu?

– Bo oni są najlepsi – naprawdę, wcale mi się nie zdawało: w jego głosie pobrzmiewał entuzjazm. – Pomyślałem, że zrobię ci prezent i zafunduję

– Nowe cycki? Większe?

Nie podobałam mu się?

Skupiałam się na innych swoich atutach, wydawało mi się, że z powodzeniem. Wszak przyciągnęłam jego uwagę, choć wiele panien go oblegało, tych biuściastych również. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy kiedyś coś wspominał na mój temat w tym aspekcie, ale raczej nie, na pewno nigdy wprost, choć bywało, że obdarzył powłóczystym spojrzeniem bujną w kształtach dziewczynę. Nie robiłam z tego problemu, bo po pierwsze u facetów to normalne, a po drugie nigdy nie dawał mi powodów do zazdrości ani kompleksów.

Najwyraźniej żyłam dotąd w błogiej nieświadomości.

– Czy mam rozumieć, że już ci się nie podobam? Bo ja sobie owszem! – rzuciłam dumnie, robiąc dobrą minę do złej gry, bo w rzeczywistości poczułam lęk i niepewność.

Chciałam się podobać mężowi; im robiłam się starsza, tym bardziej mi na tym zależało, wiadomo. On dla mnie, mimo upływu lat, nadal był atrakcyjny. Z drugiej strony nigdy nie chciałam wyglądać jak te napompowane i sztucznie gładkie lale, które nie uznają starzenia się za naturalną kolej rzeczy. Wciąż wierzyłam w magię osobowości i pozytywnych cech, których lista – nieskromnie wyznam – wydłużała mi się z biegiem lat. Naprawdę starałam się lubić siebie.

– Nie zgadzam się – powiedziałam, kombinując nad kontrargumentem.

Mąż widać nie takiej reakcji się spodziewał, bo się nadąsał, ale milczał.

– Nie zgadzam się, bo to droga sprawa, a ja nie chcę, żebyś mi potem w kłótni wypominał, ile to kasy we mnie zainwestowałeś. Jeśli chcesz mi zrobić prezent i się szarpnąć, to kup ciśnieniowy ekspres do kawy, taki z wyższej półki. Zawsze możesz go później sprzedać, gdy dopadnie cię pragnienie, żeby się na mnie odegrać za jakąś przewinę – zażartowałam. – W końcu ty trzymasz kasę.

Fakt, w zarobkach nie mogłam z nim konkurować i prawdę mówiąc, byłam od niego zależna, co wiecznie wypominała mi przyjaciółka Renata. No bo nie znasz dnia ani godziny, powtarzała, kiedy przyjdzie ci samej bulić za rachunki. Pogodziłam się z tym, że jestem jakby „utrzymanką”, bo lubiłam swoją pracę i nie zamierzałem jej zmieniać. Pieniądze nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Cóż, dzięki pensji męża nie musiałam się o nie martwić, taka prawda.

Nie dawało mi to spokoju

Małżonek uśmiechnął się i więcej nie poruszał nieszczęsnego tematu mojego za małego biustu. Za to ja cały tydzień o tym myślałam, kornik niepewności i kompleksów zalągł się w moim umyśle… i drążył. Postanowiłam skonsultować się z Renatą. Właśnie zakończyła swoje małżeństwo z podstarzałym Piotrusiem Panem i po latach matkowania mu odkrywała świat na nowo. Na wiele spraw miała więc świeże i odkrywcze spojrzenie.

Moim zdaniem nie ma w jego propozycji nic obraźliwego. Jeśli potraktujemy to jako prezent, twój wybór, a nie jakiś przymus czy szantaż. Zresztą… przyznaj się, nie kuszą cię większe cycki, pretekst do wymiany bielizny? I paru facetów więcej się za tobą obejrzy, w tym ten najważniejszy, twój własny…

– Hm, właściwie… czemu nie? Nie zaszkodzi pójść, zapytać się, zorientować, przymierzyć… Ale o jeden rozmiar, no, góra dwa.

W tajemnicy przed mężem umówiłam się w klinice. Skoro sam to zaproponował, nie musiałam się z nim konsultować, za to mogłam zrobić mu niespodziankę. Jedyną trudność w zachowaniu pełnej tajemnicy stanowiły pieniądze, ale pomyślałam, że najwyżej skorzystam z debetu na koncie, który małżonek na pewno chętnie spłaci, jeśli będzie zadowolony z inwestycji.

Nadszedł dzień konsultacji. Późne popołudnie, po pracy. Denerwowałam się, ale mój lęk przed bólem, komplikacjami, ludzkim gadaniem przegrywał z rosnącą ciekawością, jak zmieni się moja sylwetka, a może i życie, wraz miseczką B lub C. Mój mąż miał akurat nawał roboty w firmie i wracał do domu później, co było mi na rękę. Poprosiłam Renatę, żeby mnie podrzuciła, ale nie pod samą klinikę, wysiadłam nieopodal, pod centrum handlowym. Sama nie chciałam prowadzić samochodu, bo z nerwów drżały mi ręce, nawet gdy trzymałam je na kierownicy.

Nie wierzyłam własnym oczom

Dochodziłam do parkingu przed kliniką, gdy usłyszałam sygnał przychodzącej wiadomości. Wygrzebałam telefon z torebki. „Kochanie, nie czekaj na mnie, inwestycje nam się zbiesiły i muszę zostać na zarządzie. Wrócę późno. Kocham cię”. Chciałam mu odpisać, ale drżącymi rękami nie mogłam trafić w stosowne wirtualne klawisze. Co gorsza, przez przypadek włączyłam kamerę. Żałosne były te moje próby wyłączenia jej. Dygotała mi ręka z telefonem i drżał palec, którym próbowałam pozbyć się kamery z ekranu. Spokój. Uspokój się.

Wyprostowałam się, przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów, nim znów uniosłam powieki. I zastygłam. Jak ważka, która wpadła do żywicy. Może kiedyś będę cennym bursztynem z inkluzją, teraz zalała mnie i oblepiła magma gęstego jak kisiel zaskoczenia. Mój mąż… tam. Na schodach pod kliniką, do której się wybierałam. Z bukietem kwiatów. Dla mnie? W nagrodę za odwagę? Skąd wiedział, że tu będę? Otworzyłam usta, by zawołać,
i… magma zalała mi gardło, oskrzela, płuca.

Obok mojego męża pojawiła się kobieta. Ona nie potrzebowała operacji biustu, chyba że zmniejszenia. Jeśli takie miał oczekiwania, to mój kręgosłup mógłby ich nie udźwignąć. Skończyłabym jako inwalidka, bo z czymś takim miałabym problem, żeby oddychać.
Teraz też miałam… Oddychaj, raz, dwa, wdech i wydech, trzy, cztery, oddychaj, żyj, patrz, rejestruj, zapamiętuj, pięć, sześć…

Moja ręka, jakby nie należała do mnie, przestała drżeć, bez trudu znalazła przycisk nagrywania, uniosła się i wycelowała komórkę z włączoną kamerą w parę na schodach, jakby wiedziała, że to nie koniec szokujących niespodzianek. Akcja nabierała tempa, podążając w kierunku erotyka. Mój mąż i tamta kobieta obdarzyli się głębokim i krępująco odważnym jak na miejsce publiczne pocałunkiem, po czym ona przejęła kwiaty, a on objął ją w talii i poprowadził w kierunku samochodu.

Dlaczego on to zrobił?

Stałam tam, a moja rękę rejestrowała paskudną rzeczywistość, obdzierającą mnie ze złudzeń do naga, do kości. Kolejna przykra obserwacja dotyczyła tego, że owa kobieta pracowała w klinice. Jako żywa reklama powiększania piersi? Jako naganiaczka klientów? Jako… zdzira? To z nią umawiałam wizytę konsultacji. Wiedziała, że jestem żoną jej kochanka? Bawiło ją to, że ja nic nie wiem? Chciała mnie sobie obejrzeć, przekonać się, że nie musi się mnie obawiać? A on? To są te jego nadgodziny? Czemu mnie tu wysłał? Dla jakiejś chorej, perwersyjnej przyjemności? A może chciał, żeby się wydało? Bym poznała prawdę, której sam nie miał odwagi mi wyznać?

Wsiedli do samochodu, gdzie znowu zaczęli się całować. Przechodnie zerkali na mnie jak na zboczoną podglądaczkę, która śledzi i nagrywa ludzi podczas miłosnych karesów. Oni byli sobą tak zajęci, że nie tylko mnie, ale całej ekipy filmowej by nie zauważyli. Dranie! Świnie! Zemdliło mnie. Dłoń z komórką opadała. Teraz moje nogi musiały odkleić się od trotuaru i mnie stąd zabrać. No, jeden kroczek, drugi, trzeci…

Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Szok wciąż mnie trzymał. Choć już mogłam się poruszać, kompletnie nie radziłam sobie z emocjami. Nie wiedziałam, co mam zrobić: płakać, upić się, utopić pod prysznicem, pójść spać, wyprowadzić się, schować, uciec, zrobić awanturę, zażądać rozwodu, porozmawiać z kimś… No, co ja mam zrobić?!

Zadzwonił mój telefon. Odebrałam machinalnie. Gdy nie wiesz, co robić, pomagają wyuczone odruchy. Usłyszałam głos szefa i o dziwo, poczułam się lepiej. Choć może to wcale nie było takie dziwne: praca zawsze wpływała na mnie kojąco i mobilizująco.

– Wiem, że jest późno i masz czas wolny, ale wyniknęła pewna sprawa i potrzebna jest szybka decyzja. Taka na już. Od razu pomyślałem o tobie. W ciągu tylu lat udowodniłaś, ile jesteś warta, tylko…

– Tylko co? Jestem cenna, ważna, ale inni są bardziej przyszłościowi, więc ze mną można się już pożegnać, odstawić na boczny tor?

Szef sapnął w słuchawkę.

– Ależ skąd! Co za defetyzm tu siejesz? – obruszył się. – Wprost przeciwnie. Chcę ci zaproponować awans, duży, z dużą podwyżką… Tyle że tobie nigdy nie zależało na robieniu kariery, ceniłaś sobie spokój, a tak duża zmiana na pewno wpłynie na twoje życie osobiste. Zwłaszcza że wiąże się z większą odpowiedzialnością, szkoleniami, delegacjami, wyjazdami, również zagranicznymi. Dlatego naradź się z mężem, choć ja uważam, że powinnaś podjąć to wyzwanie. Jesteś najlepszą kandydatką, jaką mogę sobie wyobrazić. Wiem, że sobie poradzisz.

To była dla mnie szansa

Słuchałam i nie rozumiałam. Co on gada? Jaką kandydatką? Najlepszą na co? Jakie wyzwanie? Jaki awans? Dla mnie? Starzejącej się kobiety, bez dzieci, cycków, a niebawem też bez męża? Dzięki Bogu, nie ośmieszyłam się, mówiąc to wszystko w słuchawkę.
Co tu się wydarzyło?

Z jednej strony przepaść, do której spychał mnie mąż wraz ze swoją kochanką, a z drugiej trampolina, od której mogłam się odbić, sięgnąć po coś nowego, zajmującego myśli, ręce… Nad czym się tu zastanawiać?

– Szefie, biorę w ciemno twoją ofertę.

– Naprawdę? – zdziwił się. Pewnie pomyślał, że już coś wypiłam i nie myślę trzeźwo. – Rano porozmawiamy.

– Potrzebujesz decyzji, to ją masz. Do rana jej nie zmienię.

Szef dał się przekonać, że moje postanowienie to nie fanaberia czy wpływ alkoholu, ale lina ratunkowa rzucona w idealnym momencie. Jakby Bóg miał nade mną litość. Zatrzasnął drzwi do małżeńskiego szczęścia, ale natychmiast uchylił okno wiodące ku zawodowej satysfakcji. Telefon od szefa był jak walnięcie dłonią w plecy. Dasz radę, wierzymy w ciebie, idź spać, jutro też jest dzień.

Położyłam się i zasnęłam. Nie obudził mnie późny powrót męża. I dobrze, nie chciałam z nim rozmawiać, póki nie wymyślę, co chcę zrobić i powiedzieć. Rano wyszłam, gdy jeszcze chrapał. Najpierw czekała mnie rozmowa z szefem, potem wizyta w studiu fotograficznym, następnie u adwokata, a na koniec w klinice.

Szef potwierdził awans, ja potwierdziłam swoją wczorajszą zgodę. Fotograf zrobił kilka dużych zdjęć z wybranych przeze mnie momentów uwiecznionych moją ręką na mojej komórce.
dwokat po obejrzeniu filmiku stwierdził, że to bardzo pomoże w negocjacjach. W klinice natrafiłam na „właściwą” rejestratorkę. Uśmiechnęła się na mój widok i wyglądało, że szczerze. Cholera, może ona też jest ofiarą mojego męża? Może ją też oszukiwał, może nie wie, że jest tą drugą?

Hola, prr, pohamuj te konie empatii! – upomniałam samą siebie. To ty jesteś tu poszkodowaną stroną, to ty jest zdradzaną żoną, nie rób z siebie świętej, współczując kochance. To nienormalne. Niemniej zmieniłam zdanie, co do mojej zemsty. Chciałam narobić jej kłopotów, może sprawić, że straci pracę, gdy pokażę jej przełożonym, w jaki to sposób nagania klientki – uwodząc ich mężów. Ale gdy stanęłam przed nią, gdy zobaczyłem jej uśmiech, młodą jurność, biust bodący przestrzeń i talię osy, pomyślałam: niech go sobie bierze, nie będę się ośmieszać i poniżać takimi mściwymi akcjami. Zachowam resztkę godności i szacunek do samej siebie. Przeprosiłam moją nieświadomą rywalkę za wczorajszą nieobecność i powiedziałam, że na razie nie skorzystam z ich oferty. Pożegnałam się i wyszłam.

Chciałam się na nim zemścić

Ale kogoś musiałam ukarać. Obiekt sam się narzucał. Przesłałam mężowi fragment filmiku i opatrzyłam enigmatyczną informacją: „Wolę powiększyć sobie przestrzeń życiową”. Na jego reakcję nie czekałam długo. Dzwonił, ale nie odbierałam. Słał esemesy, ale nie odpisywałam.
Czekałam w domu, pakując jego rzeczy. Szło mi szybko i sprawnie, bo pomagały mi złość, żal i rozczarowanie.

Zjawił się zdyszany, jakby biegł. Dostrzegł torby i domyślił się, w czym rzecz. Może był zdrajcą i kłamcą, ale nie był idiotą. Za to okazał się cyniczny i wyrachowany.

– Z czego będziesz żyła? – spytał.

O święta naiwności. Myślałam, że będzie mnie błagał o wybaczenie, żebrał o jeszcze jedną szansą, zarzekał się, że to był błąd, kryzys wieku średniego i tak dalej, a tu kolejne zaskoczenie… Naprawdę nie znałam tego człowieka. Nieźle się maskował!

– Czyżby świadomość mojej niesamodzielności usprawiedliwiała twoją zdradę?

– Ze swojej pensyjki nie opłacisz rachunków, nie utrzymasz się…

Tyle miał mi do powiedzenia? Po dwudziestu latach wspólnego i jak mi się wydawało szczęśliwego życia?

– No to rozwiedźmy się szybciutko, żebyś był spokojniejszy. A teraz zrób mi przysługę…

– Tak…? – spojrzał na mnie i przez chwilę odniosłam wrażenie, że w jego oczach pojawiło się coś miękkiego, jakby smutek, żal, jakby nadzieja, że jeszcze może być po staremu, jeśli nie będę się upierać, jeśli przymknę oko, jeśli będziemy udawać, że wszystko jest okej.

Nie było okej. A my nie byliśmy odmieńcami, szczęśliwcami żyjącymi na bezludnej wyspie wierności. Byliśmy jak inni, którzy stracili czujność albo nie dość mocno dbali o swoje uczucie, więc uschło.

Reklama

– Wyjdź stąd szybko.

Reklama
Reklama
Reklama