„Mąż chodził do lasu na jagody, a wracał zadowolony z siebie i spocony. Owoce wrzucał też do innego koszyczka”
„– Już jestem! – zawołał Krzysiek, wchodząc do kuchni z szerokim uśmiechem i koszykiem pełnym jagód. Zamarłam. Spojrzałam na ten koszyk i od razu coś mnie tknęło. To nie był nasz koszyk! Nasz miał cienką rączkę i był jaśniejszy. Ten był ciemny, grubo pleciony, a przy uchwycie miała wstążkę”.

- Redakcja
Czasami człowiek nie zauważa, jak bardzo coś się zmieniło, dopóki nie spojrzy z dystansu. Albo nie stanie w kuchni, patrząc na swojego męża, który właśnie wraca z lasu z koszykiem pełnym jagód… i nagle dociera do niego, że ten koszyk wcale nie jest ich. Mieszkamy z Krzyśkiem na skraju miasta, z widokiem na las, który on tak bardzo lubi. Zwłaszcza ostatnio. „Idę się przewietrzyć” – mówi. Albo: „Na jagody skoczę”. Albo po prostu znika na dwie, trzy godziny i wraca z błotem na butach i tym zmęczonym, ale zadowolonym spojrzeniem, jakby właśnie wrócił z jakiejś wyprawy życia.
Jeszcze niedawno był moim najlepszym przyjacielem. Rozmawialiśmy o wszystkim – o pracy, o planach, o tym, co ugotować na kolację. Ale teraz, kiedy próbuję poruszyć jakikolwiek temat, Krzysiek ucina rozmowę. „Zarobiony jestem, Werka”, „Nie teraz”, „O co ci znowu chodzi?”. I może przesadzałabym, gdyby nie to, że pewnego dnia wrócił z koszykiem pełnym jagód… i ten koszyk ewidentnie nie był nasz. Był z wikliny, ciemniejszy, z różową wstążką przy rączce.
– Krzysiek, co to za koszyk? – zapytałam wtedy.
A on spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.
– A, znalazłem. Ktoś zostawił. Jagód pełno było.
Nie wiem, może to ja jestem przewrażliwiona. Może wszędzie widzę zdradę. Ale potem przypomniałam sobie, że kiedyś już wspominał o „znajomej”, która zna się na ziołach, grzybach, lesie… I przypomniałam sobie, że kiedyś obiecał, że nie będzie się z nią więcej kontaktował. A jednak przyniósł do naszego domu cudzy koszyk. Od tamtej pory zaczęłam patrzeć uważniej. Jakby coś w moim świecie zaczęło się łamać, a ja jeszcze nie wiem, co to dokładnie jest. Ale czuję, że już niczego nie da się cofnąć.
Wiedziałam, że coś ukrywał
– Już jestem! – zawołał Krzysiek, wchodząc do kuchni z szerokim uśmiechem i koszykiem pełnym ciemnogranatowych jagód.
Zamarłam. Spojrzałam na ten koszyk i od razu coś mnie tknęło. To nie był nasz koszyk! Nasz miał cienką rączkę i był jaśniejszy. Ten był ciemny, grubo pleciony, a przy uchwycie ktoś przywiązał różową wstążkę w białe groszki.
– Co to za koszyk? – zapytałam, wskazując ręką.
Krzysiek spojrzał, jakby dopiero teraz zauważył.
– A, ten? Ktoś zostawił. Leżał przy ścieżce, jagód pełno. No to… się przydał – dodał z lekkim uśmiechem.
– Serio? Ktoś zostawił koszyk, a ty go po prostu zabrałeś?
– No, Weronika, nie dramatyzuj. Pewnie jakaś babka zapomniała. Może dzieciaki, nie wiem.
Pokręciłam głową. Coś mi nie grało.
– A sam byłeś w lesie?
Zawahał się przez ułamek sekundy.
– Tak, no... sam. Przecież zawsze chodzę sam.
– A ta różowa wstążka? To niby jakaś leśna dekoracja?
– Nie wiem, Werka. Koszyk jak koszyk. Co się znowu czepiasz?
– Coś mi tu śmierdzi – powiedziałam cicho, biorąc go do ręki.
Krzyśka twarz stężała.
– No dobra… – westchnął. – Spotkałem w lesie… koleżankę. Pomogłem jej trochę. Jagód miałem pełno, ale koszyk mi się rozwalił. To jej zapasowy. Dała mi.
– Koleżankę? – spojrzałam mu w oczy. – Którą?
– No, znasz… tę, co raz pokazywałem ci zdjęcie, co zna się na grzybach…
– Tę, o której miałeś już nie wspominać? – uniosłam brwi.
– Weronika… przesadzasz. Przypadkiem się spotkaliśmy. Po prostu pomogłem. Przecież nie zrobiłem nic złego.
Nie odpowiedziałam. Przypomniałam sobie wszystkie momenty, kiedy wychodził „na chwilę”. Gdy wracał zadowolony, pachnący dymem i czymś jeszcze, czego nie umiałam nazwać.
– Weronika, halo? Nie patrz tak – rzucił nerwowo. – To naprawdę nic takiego.
Nie odzywałam się przez dłuższą chwilę, tylko przyglądałam się jego twarzy. Widziałam, że coś ukrywa. Że coś przemilcza. I nie chodziło już o sam koszyk. A w mojej głowie zaczął się przewijać film – sceny, które wcześniej ignorowałam. Telefony, które odbierał tylko w przedpokoju. Ślady na koszuli, które nie pochodziły z lasu. I te wieczory, gdy wracał i udawał, że jest zmęczony, a ja czułam, że nie do końca wiem… kim się dla mnie staje.
Przestałam być dla niego ważna
– Krzysiek, usiądź. Musimy pogadać – powiedziałam twardo, jeszcze zanim zdjął buty.
Westchnął.
– Weronika, miałem ciężki dzień…
– A ja mam ciężki tydzień. Siadaj.
Usiadł przy stole, skrzywił się, jakby siadał na igłach. Ja stałam naprzeciwko niego i patrzyłam prosto w jego twarz.
– Powiedz mi wprost. Kim jest ta kobieta?
– Werka… to nic takiego. Przecież ci mówiłem, że wpadliśmy na siebie w lesie. Tyle.
– Ale ja ci nie wierzę.
Zamrugał, jakby dostał w twarz.
– Coś się zmieniło, Krzysiek. Ty się zmieniłeś. Te twoje wyjścia, to milczenie. I ten koszyk. Czy to tylko znajoma? – zapytałam powoli, patrząc mu w oczy.
– No przecież powiedziałem, że…
– Byliście tam sami?
Zaczął się wiercić.
– Tak, byliśmy. Ale… to nie było nic. Rozumiesz?
– Nie, właśnie nie rozumiem – przerwałam mu. – Co robicie w tym lesie? Zbieracie jagody? Czy może coś innego?
Krzysiek uniósł głowę i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Nie wierzę, że to mówisz.
– A ja nie wierzę, że muszę. Więc mów, co naprawdę robisz w tym lesie?
Milczał. Przez długą chwilę nie odzywał się, tylko zaciskał pięści.
– Spotykam się z nią. Czasem. Rozmawiamy. Chodzimy. To tylko towarzystwo… nic więcej – dodał pośpiesznie, ale ja widziałam po nim, że to kłamstwo.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Jakby ktoś w środku mnie zdmuchnął świecę. Światło zgasło. Tyle zostało z naszej szczerości.
– Czyli jesteś z nią… sam na sam, przez godziny. Wracasz, pachniesz obcymi perfumami, i mówisz mi, że to „tylko towarzystwo”?
– Nie zdradzam cię, Weronika – wypalił. – Nic takiego nie robię!
– Ale mnie ranisz. I kłamiesz. I chowasz się z jakąś kobietą w lesie, bo co? Bo ci z nią lżej, łatwiej, czy co?
Wstał, jakby chciał uciec.
– Muszę się przewietrzyć.
– Siadaj, Krzysztof. Przewietrzyć to ty się możesz, jak już mi powiesz wszystko. A teraz masz okazję.
Ale on nie odpowiedział. Patrzył w podłogę, jakby tam miał znaleźć lepszą wersję wydarzeń, którą mógłby mi sprzedać. I wtedy dotarło do mnie coś jeszcze gorszego niż zdrada. On już mnie nie traktuje poważnie. On myśli, że mogę się dać uciszyć półsłówkami. Że wystarczy „to nic takiego”, by uciszyć moje podejrzenia. Wcale nie potrzebowałam dowodów. Bo czasem dobitnym dowodem jest to, że przestajesz być ważna.
Zrobiło mi się słabo
Kiedy Krzysiek zostawił swój telefon na szafce nocnej i poszedł pod prysznic, spojrzałam na ekran. Wiedziałam, że to zły pomysł. Że przekraczam granicę, której przekraczać się nie powinno. Ale jego wcześniejsze słowa, ta bierność i to jedno zdanie „to tylko towarzystwo”, siedziały mi w głowie jak cierń. Chwyciłam telefon. Palce mi drżały. Odblokował się bez problemu – znałam jego kod. Otworzyłam wiadomości. Na początku nic podejrzanego. Ale potem – czat podpisany tylko literą „M”.
„Tęsknię za tobą, ale rozumiem. Dziś znów w tym samym miejscu?”
„Będę. Tylko nie dzwoń, bo będzie w domu”.
„Pamiętaj, że mamy swoje miejsce. I swój rytm”.
Zrobiło mi się słabo. Poczułam, jak kolana tracą siłę. Przewijałam dalej. Zdjęcia. Leśna ścieżka. Dwa kubki na kocu. I ona – widziałam tylko fragment jej dłoni i paznokcie w kolorze ciemnej śliwki. Nagle usłyszałam, że przestała lecieć woda. Krzysiek zaraz wróci. Zamknęłam wiadomości i położyłam telefon dokładnie tak, jak leżał wcześniej. Usiadłam na łóżku, wzięłam głęboki oddech. Wyszedł z łazienki, w samym ręczniku. Uśmiechnięty.
– Coś się stało?
– Tak – powiedziałam cicho. – Przeczytałam to, czego nie powinnam. I wiem, że mnie okłamujesz.
Zamarł.
– Weronika, ja…
– Przestań. Widziałam wzystko. Miejsce w lesie. Wasz rytm. Twoje milczenie to też już odpowiedź.
Zbladł. Próbował się bronić.
– To nie było nic poważnego. Naprawdę. Po prostu... potrzebowałem oddechu. Ona mnie słucha.
– A ja nie? – wyszeptałam. – Dla ciebie to zabawa, dla mnie to było życie.
Nagle nie miał już nic do powiedzenia.
Nie widział we mnie już kobiety
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Bez emocji, bez krzyków. Cisza między nami była tak gęsta, że można było ją kroić nożem.
– Chcę wiedzieć wszystko – powiedziałam chłodno. – Bez ściemy. Bez „to nic takiego”. Zasługuję na to.
Krzysiek nie patrzył mi w oczy. Bawił się obrączką, jakby nagle ciążyła mu na palcu.
– To się zaczęło jak coś niewinnego. Rozmowa. Spotkanie w lesie. Przypadek.
– A potem?
– Potem było łatwiej z nią niż z tobą. – Uniósł wzrok. – Nie oceniaj mnie. W domu wieczna napięta cisza, ty zamknięta w sobie, ja też… Nie rozmawialiśmy już od dawna.
Zacisnęłam usta.
– A z nią rozmawiałeś?
– Tak. I to było… przyjemne. Prawdziwe. Poczułem się znów jak ktoś, kogo się słucha. Ktoś ważny.
– I co? Kochałeś się z nią w tym lesie?
Zamilkł. Nie odpowiedział. I to milczenie powiedziało wszystko.
– Krzysiek… Dlaczego? – głos mi się załamał. – Przecież mogliśmy coś ratować. Porozmawiać. Ale ty poszedłeś się z kimś przewietrzyć. Zamiast ze mną zostać.
– To była ucieczka – powiedział cicho. – Przygoda. Nic nie znaczyła.
Poczułam, jak wzbiera we mnie fala gorąca.
– Nic nie znaczyła? To ja już nic nie znaczę?! Nasze lata razem, nasz dom, to też „nic”?
– Nie chcę rozwodu, Weronika. Kocham cię. Dom to jedno, a... – zawahał się – to było co innego.
– Seks to „co innego”? – przerwałam mu. – A ja jestem czym? Pralką i obiadem?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. I nagle zrozumiałam, że nie chodzi o jedną zdradę. Chodzi o to, że ja już nie istniałam dla niego jako kobieta. Tylko jako mebel. A jej dał siebie – takiego, jakim był kiedyś.
Nie chciałam już udawać
Siedziałyśmy z Justyną przy kuchennym stole. Moja siostra parzyła herbatę, ale ja nawet nie czułam zapachu malinowego naparu. Wszystko było wyciszone. Jak po huraganie.
– I co dalej? – zapytała cicho.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Nie potrafię na niego patrzeć tak jak kiedyś.
– Przez to, że zdradził?
– Tak. Ale wiesz, najgorsze nie jest to, że spał z inną. Najgorsze, że przestałam dla niego istnieć jako kobieta. Że miał mnie tu, a wolał iść w las.
Justyna westchnęła.
– A on chce coś ratować?
– Mówi, że chce. Ale mówi to tak, jakby próbował zatrzymać zmywarkę przed awarią. Z obowiązku. Nie z potrzeby serca.
Popatrzyłam w okno. Na drzewo, które kołysało się na wietrze. Myślałam o tym, jak bardzo przez lata trzymałam się tego małżeństwa. Jak dużo wybaczałam. Jak długo wierzyłam, że „każdy ma gorsze momenty”. Ale teraz... już nie miałam w sobie siły.
– Ja nie chcę już żyć w takim układzie – powiedziałam cicho. – Nie chcę być kobietą, która zaciska zęby i udaje, że wszystko gra. Nie chcę w nocy zastanawiać się, czy jak mówi, że idzie do sklepu, to naprawdę idzie po chleb.
Justyna tylko skinęła głową. Bez słowa podała mi herbatę. I wtedy zrozumiałam, że decyzja już zapadła.
– Odejdę – powiedziałam nagle. – Albo przynajmniej się rozstaniemy na jakiś czas. Potrzebuję powietrza. Dla siebie.
Serce mi pękało, ale w głębi duszy czułam ulgę.
Czułam pustkę, ale i nadzieję
Zostawiłam klucz pod wycieraczką. Napisałam mu krótką wiadomość: „Potrzebuję przestrzeni. Nie dzwoń. Nie pytaj. Muszę to przemyśleć”. Spakowałam się w godzinę. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka ubrań, ładowarka, notes, książka, którą czytałam od miesięcy i nigdy nie miałam siły skończyć. Pojechałam do Ani – mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Mieszkała pod miastem. Miała taras, ciszę i nie zadawała pytań, dopóki sama nie zacznę mówić. Usiadłam tam pierwszego wieczoru z kubkiem gorącego kakao. I poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Spokój. Nie było w tym euforii. Nie było triumfu. Była pustka i zmęczenie. Ale też jakaś cicha nadzieja. Że może jeszcze kiedyś... poczuję się znowu sobą.
Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy wrócę do Krzyśka. I szczerze – teraz to nie jest najważniejsze. Ważne jest to, że przestałam być kobietą, która boi się patrzeć w lustro. Przestałam być kimś, kto czeka, aż partner przypomni sobie, że ona też istnieje. Nie chcę być tą, która przymyka oczy na kłamstwa, byle nie zburzyć „stabilizacji”. Teraz chcę nauczyć się oddychać na nowo. Bez strachu, że to powietrze jest zanieczyszczone czyjąś nieobecnością. Bo jeśli mam być sama – to wolę być naprawdę sama, niż samotna w związku.
Weronika, 36 lat
Czytaj także:
- „Zaplanowałam swój bajkowy ślub co do sekundy. Goście także dopisali, tylko zabrakło pana młodego”
- „Zakochałam się pod słońcem Toskanii, ale luby miał sekret. Nie sądziłam, że nasz romans będzie kruchy jak bruschetta”
- „Młodszy o 10 lat facet miał dodać mi skrzydeł. Gdy zaszłam w ciążę, okazało się, że w domu mam jeszcze jedno duże dziecko”