„Mąż chciał wysłać mnie do pracy, lecz stanęłam okoniem. Zarabianie to broszka facetów”
„Grzesiek wciąż pytał, jak mi poszły rozmowy kwalifikacyjne. A one poszły… nijak, bo ja na żadne rozmowy tak naprawdę nie chodziłam. Gdy miałam już wchodzić do pokoju, odwracałam się na pięcie i uciekałam. Z pomocą przyszła mi szwagierka”.
- Paulina, 38 lat
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej na myśl o wyjściu z domu paraliżował mnie taki lęk. Siedziałam na kanapie i skubałam skórkę przy paznokciu, próbując ignorować wysyłane przez moje ciało sygnały.
– Nie zbierasz się? – zagadnął Grzesiek. – Myślałem, że rozmowę masz o jedenastej – mój mąż wymownie spojrzał na zegarek.
– Tak, powinnam już iść – przyznałam.
Zacisnęłam mocno powieki, by powstrzymać zbierające się w kącikach oczu łzy. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje.
– Może cię podwiozę? – zaoferował się Grzesiek i już zaczął się unosić z krzesła.
Zobacz także
Przemknęło mi przez myśl, że mój mąż chce mnie przypilnować, bym na pewno dotarła na umówione spotkanie.
– Nie trzeba. Spacer dobrze mi zrobi.
Klepnęłam się w kolana i wstałam, choć miałam ochotę zakopać się pod kołdrą i po prostu pójść spać.
– Świetnie wyglądasz – rzucił Grzesiek, choć w tym czasie scrollował ekran swojego smartfona i nawet na mnie nie zerknął. – Powodzenia!
Wsłuchiwałam się w stukot moich obcasów. Miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś poza moją świadomością, a ta wystrojona kobieta, schodząca po schodach, to wcale nie jestem ja. Może byłoby mi łatwiej, gdyby Grzesiek okazał mi odrobinę prawdziwego wsparcia. Czułam, że te wszystkie formułki i życzenia powodzenia to jedynie puste słowa. Tak naprawdę chodziło mu tylko o to, żebym w końcu znalazła pracę i zaczęła się dokładać do domowego budżetu. Nie zważał na moje uczucia, na narastający dyskomfort. Nie mówił mi tego wprost, ale w domu panowała napięta atmosfera.
Mąż nie tolerował użalania się nad sobą
Czemu nikt nie chciał pojąć, jak bardzo przeżyłam zwolnienie z pracy? Dyrektor tłumaczył swoją decyzję cięciami budżetowymi. Mówił to bezbarwnym tonem, podczas gdy ja ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Tego brakowało, bym narobiła sobie wstydu na odchodne. Pracę w sekretariacie zaczęłam jeszcze na studiach. Była dla mnie wszystkim. Ceniłam sobie życzliwość współpracowników i dobrą atmosferę. Kiedy wychodziłam z firmy, trzymając pod pachą karton z moimi rzeczami, miałam wrażenie, że spadam w jakąś otchłań bez dna…
– I co ja teraz zrobię? – jęczałam.
– Znajdziesz nową pracę – odpowiadał Grzesiek. – Nie zachowuj się jak dziecko.
Ale tak się właśnie czułam! Jak zagubione dziecko, i musiałam to ukrywać, bo… mój mąż nie rozumiał. Przez bite dwa tygodnie leżałam pod kocem na kanapie i oglądałam ckliwe filmy, objadając się chipsami. Na pół godziny przed powrotem Grześka wstawałam i na szybko sprzątałam. Czesałam włosy i pudrowałam cienie pod oczami, a potem wstawiałam do piekarnika kupną zapiekankę i udawałam perfekcyjną panią domu. Co gorsza, oszukiwałam go w sprawie rozmów kwalifikacyjnych. Wcale nie chciałam, żeby tak wyszło, ale lęk okazał się silniejszy.
– Jak poszło? – zapytał mój mąż, kiedy wróciłam z pierwszego spotkania, które się nie odbyło.
Wchodząc do domu, zamierzałam powiedzieć prawdę. Niczego nie pragnęłam bardziej, jak przytulić się do niego i odreagować nagromadzone emocje. Chciałam poczuć jego siłę i akceptację, usłyszeć, że będzie dobrze, że nie muszę się martwić, ale to były tylko moje pobożne życzenia. Grzesiek nie znosił mazgajstwa.
– Chyba dobrze – wzruszyłam ramionami, zsuwając z nóg niewygodne czółenka. – Powiedzieli, że zadzwonią.
– Masz doświadczenie, na pewno się odezwą – skwitował i zajął się swoimi sprawami.
Kiedy zniknął mi z pola widzenia, poluzowałam kołnierzyk koszuli i wzięłam głęboki wdech. Dotarło do mnie, że właśnie okłamałam męża w dość istotnej sprawie. Wzbierające, siłą powstrzymywane łzy dławiły mnie i piekły. Wcale nie chciałam kłamać, ale z drugiej strony… Miałam się przyznać, że uciekłam spod drzwi biura?
Na rozmowę kwalifikacyjną szłam jak na ścięcie. Szklany biurowiec z automatycznie otwieranymi drzwiami przyprawiał mnie o zawrót głowy. Stres narastał, kiedy wsiadałam do windy. Zerknęłam w lustro i dostrzegłam czerwone plamy rozlewające się po dekolcie i wpełzające na policzki. Nie byłam w stanie opanować tego paraliżującego strachu. Stukające obcasami wysokie kobiety o lśniących włosach i nienagannie umalowanych twarzach, mężczyźni w garniturach, zerkający na tarcze swoich markowych zegarków – wszyscy ci ludzie wyglądali jak klony idealnej, wzorcowej pary pracowników biurowych.
Bez szans, za nic w świecie nie odnajdę się w takim otoczeniu, wśród tych robotów, w tak ogromnej firmie. Z sentymentem i żalem wracałam wspomnieniami do mojego kameralnego sekretariatu. Winda dotarła na dziesiąte piętro, drzwi się rozsunęły. Na zewnątrz czekało kilka osób, co pogłębiło moje zakłopotanie. Potykając się o własne nogi, wyszłam z windy i ruszyłam przed siebie. Musiałam wyglądać jak siedem nieszczęść, drżąc na całym ciele i ściskając w spoconych dłoniach teczkę z dokumentami.
– Czy pani na rozmowę kwalifikacyjną? – nagle otworzyły się drzwi biura, zza których wyjrzała blondynka w okularach. – Szef już czeka.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale odwróciłam się na pięcie i pobiegłam z powrotem do windy. Kiedy w końcu wyszłam na zewnątrz, byłam cała zlana potem. Co ja wyprawiam? – łajałam się w myślach, krążąc bez celu alejkami parku. A potem strach stał się moim nieodłącznym towarzyszem, moim nieprzyjaznym cieniem, rujnującym mi życie.
Jak to – on o wszystkim wie?!
Następnym razem w ogóle nie umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną. Po prostu wyszłam z domu, ubrana w formalny strój. Grzesiek zapytał później, jak mi poszło. Gdyby wiedział, że byłam w tym czasie na lodach, to chyba szlag by go trafił. Sytuacja się przedłużała. Oszczędności na koncie malały, a ja nie potrafiłam się ogarnąć, pozbierać do kupy.
Pewnego popołudnia, kiedy Grzesiek był w delegacji, odwiedziła mnie Matylda, jego siostra. Jak na złość wyglądałam wtedy jak przepuszczona przez wyżymaczkę. Tyle co strzepnęłam z dresu okruchy chipsów, zanim otworzyłam drzwi.
– Słuchaj, wiesz, jak to ze mną jest, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz – zaczęła od progu, nawet nie zdejmując płaszcza.
Stanęła pośrodku salonu, z przewieszoną przez ramię ogromną torebką, i nie spuszczała ze mnie wzroku. Zaczęło mi się robić gorąco.
– Kochanie, musisz coś ze sobą zrobić… – kontynuowała, a mnie żołądek zacisnął się z nerwów w supeł. – Grzesiek się o ciebie martwi. Poza tym… on o wszystkim wie.
– Co? – zdezorientowana zamrugałam powiekami.
Poczucie wstydu i porażki były chyba jeszcze gorsze niż strach.
– Musisz wziąć się w garść – powtórzyła.
– Ale jak to… o czym Grzesiek niby wie?
– Oj, przestań. Widział cię, jak kręciłaś się po parku, zamiast… Zresztą nie ma co do tego wracać, trzeba zacząć działać.
– Więc dlaczego nic nie powiedział, co? Skoro wiedział, czemu udawał głupiego? – zaatakowałam szwagierkę. Gniew pozwalał mi zapanować nad napływającymi łzami. – Czemu wciąż pyta, jak mi poszło, skoro wie, że nie poszło?! Czemu… – głos mi się załamał.
– Bo faceci są dziwni – Matylda rzuciła niedbale torebkę na kanapę, a potem podeszła, złapała mnie za ramiona i mocno, krzepiąco ścisnęła. – Bywają takie chwile, że masz ochotę zniknąć. Może trudno uwierzyć, ale też tak czasem mam. Nie ma się czego wstydzić – w oczach szwagierki dostrzegłam współczucie i zrozumienie, których na próżno szukałam u męża.
Tamtego popołudnia zaproponowała mi pracę u swojej koleżanki, która prowadziła niewielką firmę i potrzebowała pracownika biurowego. Oferta w sam raz dla mnie, ale w pierwszej chwili znów poczułam znajome uczucie lęku.
– Kochanie, tym razem ci pomogę. Ale co zrobisz, jeśli znowu ci się to przydarzy? Mam na myśli napad strachu.
– Postaram się coś z tym zrobić… Pójdę na jakąś terapię.
– I przyjdź w poniedziałek do Eli. Obiecaj, że nie uciekniesz – Matylda znienacka przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła. – Ten kretyn cię kocha, nigdy w to nie wątp.
No i się pobeczałam… Czułam, jak po dekolcie i policzkach rozlewają mi się czerwone plamy. A potem odwróciłam się i po prostu uciekłam…