„Mąż dał mi prezent gwiazdkowy, który otworzył mi oczy. Nasze małżeństwo od razu się posypało jak choinka w styczniu”
„Miało być jak zawsze. Rozwiesiłam lampki, wyciągnęłam skrzynkę z ozdobami, a wieczorami układałam w myślach listę świątecznych zakupów. On jak zwykle zajęty – praca, telefony, spotkania. Nie robiłam z tego afery. Tak już u nas bywało. Ja ogarniałam dom, on zarabiał. Tylko że coś mi nie pasowało”.

- Redakcja
Święta zawsze były dla mnie wyjątkowym czasem. Czekałam na nie z utęsknieniem – dla zapachu mandarynek, mrugających światełek i chwil spędzonych razem. Przez dwanaście lat małżeństwa dbałam o każdy szczegół – piekłam jego ulubione pierniczki, kupowałam prezenty, które trafiały w punkt, starałam się nie narzekać, nawet gdy byłam zmęczona. Wydawało mi się, że tworzymy wspólny świat oparty na lojalności i zaufaniu. Tylko że w tym roku wszystko się zmieniło. Jeden niewinny gest, jedno pudełko owinięte w złoty papier z czerwoną kokardą pokazało mi, że byłam ślepa. Że byłam tylko tłem dla jego kłamstw i wygodnego życia.
Chciałam wierzyć, że to stres
W tym roku wszystko miało być jak zawsze. Z początkiem grudnia rozwiesiłam lampki na balkonie, wyciągnęłam z piwnicy skrzynkę z ozdobami, a wieczorami układałam w myślach listę świątecznych zakupów. On jak zwykle był zajęty – praca, telefony, spotkania „biznesowe”. Nie robiłam z tego afery. Tak już u nas bywało. Ja ogarniałam dom, on zarabiał. Tylko że w tym roku coś mi nie pasowało. Jego spojrzenia były rzadsze, pocałunki szybsze, a dotyk… jakby mechaniczny. Próbowałam to zrzucić na zmęczenie. Na presję końca roku. Może za dużo sobie dopowiadałam? Chciałam wierzyć, że to tylko stres, że po Wigilii wszystko się ułoży. Przy stole zawsze robił się bardziej miękki, stawał się ciepły i czuły, jak wtedy, gdy jeszcze nosił mnie na rękach, gdy byłam przeziębiona i marzyłam o herbacie z cytryną. Przez kilka dni chodził spięty, a kiedy zapytałam, co się dzieje, odpowiedział:
– Po prostu dużo na głowie, kochanie. Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz.
Przygryzłam wargę i pokiwałam głową. Nie chciałam się kłócić. Wolałam udawać, że wierzę. Przecież niedługo miała być Wigilia. Uśmiechnięta twarz, zapach barszczu, kolędy w tle. Tak bardzo chciałam, żeby było jak dawniej. Nawet jeśli coś w środku mówiło mi, że tym razem święta nie będą magiczne, a choinka nie ukryje prawdy.
Ten prezent już gdzieś widziałam
Wigilia wypadła u nas. Jak zwykle. Mama przyniosła swój sernik, tata narzekał na korki, a jego siostra – jak co roku – spóźniła się, tłumacząc wszystko „dziećmi i życiem”. Było gwarno, pachniało cynamonem i kapustą z grzybami, a choinka migotała w kącie salonu. Usiadłam między teściową a naszym synem i uśmiechałam się do zdjęć. Wszystko wyglądało idealnie. Z zewnątrz. Po kolacji przyszedł czas na prezenty. Rozdawałam je z uśmiechem, ciesząc się z dziecięcej radości, z reakcji mamy na nowy szal. Ostatni prezent został dla mnie. Podał mi go z tym swoim „złotym” uśmiechem. Zawsze taki miał, gdy coś kombinował.
– Dla mojej najpiękniejszej – powiedział głośno, a ja poczułam na sobie wzrok całej rodziny.
Rozpakowałam pudełko. Czarny zegarek. Nowoczesny, błyszczący, nawet ładny, tylko zupełnie… nie w moim stylu. Lubiłam rzeczy klasyczne, delikatne, w kolorze złota. Ten był chłodny, ciężki, niemal męski. Patrzyłam na niego, próbując wymusić z siebie uśmiech.
– Podoba się? – zapytał, jakby zależało mu na opinii.
– Jest… inny – wydusiłam z siebie.
– Widziałem, jak oglądałaś podobne – dodał, zerkając na mnie krótko.
Wcale nie oglądałam. I wtedy coś mnie tknęło. To nie było przeczucie, raczej dziwne uderzenie w żołądku. Znałam ten model. Widziałam go już. Tylko że nie na wystawie sklepowej. Widziałam go na zdjęciu w telefonie, który kiedyś przez przypadek odblokował się, gdy podał mi go, prosząc, bym coś sprawdziła. Na kobiecym nadgarstku.
Cisza mówi więcej niż słowa
Po Wigilii długo nie mogłam zasnąć. Leżał obok, oddychał spokojnie, a ja gapiłam się w sufit, licząc w głowie wszystkie momenty, które wcześniej zignorowałam. Służbowe wyjazdy, dziwne wymówki, uśmiechy, które gasły, gdy wchodziłam do pokoju. Ten zegarek był jak pieczęć – dowód, że coś tu się nie zgadza. Nie miałam jeszcze pewności, ale wystarczyło, że sobie przypomniałam. To zdjęcie. Kobieta – uśmiechnięta, z czerwonym lakierem na paznokciach i tym właśnie zegarkiem. Podpisała je nawet – „Od niego, tak po prostu, bez okazji”...
W tamtym czasie tłumaczył mi, że to klientka. Że pomyliłam fakty, że nie wiem, co widzę. A ja, jak idiotka, uwierzyłam. W końcu kto normalny podejrzewałby męża o prezentowanie zegarków kochance, a potem kupowanie tego samego żonie? Może sądził, że nie zauważę? Albo że nie odważę się zapytać? Następnego dnia, przy śniadaniu, patrzyłam, jak nakłada masło na bułkę, jak mówi coś do syna o bałwanie, którego mieli lepić. I czułam, że mnie nie ma. Jakby siedziała tu obok jakaś aktorka, która gra rolę żony, która jeszcze się łudzi.
– Dziękuję za prezent – powiedziałam cicho.
– Serio? W pierwszej chwili myślałem, że ci się nie podobał.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam siły na rozmowy. A już na pewno nie przy dziecku. Musiałam to przetrawić sama. Zrozumieć, co dalej. Wiedziałam jedno – ta Wigilia nie była końcem. To był początek. Prawdziwe pytania dopiero miały paść. I chyba wcale nie chciałam już usłyszeć odpowiedzi.
Mnie dostała się marna kopia
Przez kolejne dni grałam. Uśmiechałam się, sprzątałam, gotowałam, nawet śmiałam się z jakiegoś jego głupiego żartu przy rodzinnym stole. Wiedziałam, że nie mogę wybuchnąć. Nie teraz. Nie między kompotem z suszu a sylwestrowymi planami, które próbował mi wciskać na siłę, jakbyśmy byli na etapie narzeczeństwa.
– Może pojedziemy w góry na kilka dni? – rzucił lekko, zerkając znad laptopa.
– Może – odpowiedziałam obojętnie, nie odrywając wzroku od książki. Nie słuchałam, nie planowałam. Myślałam.
Wieczorami, kiedy zasypiał, zakładałam ten cholerny zegarek. Patrzyłam na niego i wyobrażałam sobie jej nadgarstek. Jej mieszkanie. Jej uśmiech, gdy odbierała prezent. I jego ręce, które go wręczały. To bolało bardziej niż jakakolwiek zdrada fizyczna. Bo ten prezent był zaplanowany, przemyślany, wybrany z emocją. A mnie? Mnie dostała się kopia. Replika uczucia, które już komuś podarował. W Sylwestra spojrzałam na siebie w lustrze. W nowej sukience, z umalowanymi oczami, wyglądałam prawie jak dawniej. Ale coś się zmieniło. W środku byłam już kimś innym. O północy, kiedy fajerwerki strzelały za oknem, on pocałował mnie w policzek i powiedział:
– Nowy rok, nowi my. Co ty na to?
Uśmiechnęłam się. Naprawdę się uśmiechnęłam. Bo już wiedziałam. W tym roku też dam sobie prezent. Tylko że tym razem to ja wybiorę. I nie będzie z wystawy, ani z jego kieszeni. To będzie prezent zrobiony dla mnie – przeze mnie.
Nie mogłam dłużej udawać
Dwa tygodnie po Nowym Roku poprosiłam go, żeby wrócił wcześniej z pracy. Powiedziałam, że musimy porozmawiać. Zobaczyłam cień niepokoju w jego oczach, ale próbował to zamaskować uśmiechem.
– Co się dzieje, skarbie?
Usiedliśmy przy stole, dokładnie tam, gdzie stała wigilijna zupa grzybowa. Ułożyłam zegarek na środku blatu i przez chwilę milczałam.
– Kojarzysz ten model? – zapytałam chłodno.
Spojrzał na mnie zdezorientowany. Potem na zegarek. I nagle jego twarz zbladła. Już wiedział. Widziałam to wyraźnie.
– To… to przecież twój prezent.
– Nie. To jej prezent. Mój to kopia. Albo odwrotnie. W sumie, to już nie ma znaczenia.
– Posłuchaj, mogę to wyjaśnić...
– Nie musisz – przerwałam. – Przez dwanaście lat byłam lojalna. Wspierałam cię, dźwigałam nasz dom, nasze dziecko, ciebie. A ty... rozdawałeś uczucia na boki i myślałeś, że nie zauważę?
Zacisnął dłonie na stole, ale nic nie powiedział. Po raz pierwszy zamilkł, gdy nie było co powiedzieć.
– Zostawiam ci ten zegarek. Może oddaj jej. Albo zatrzymaj jako pamiątkę. Ja już nie chcę być częścią tego spektaklu.
Wyszedł z kuchni bez słowa. A ja wzięłam torebkę, kluczyki i pojechałam do pensjonatu za miastem. Samotnie. Po raz pierwszy od lat. Tam, na zaśnieżonej werandzie, z kubkiem gorącej czekolady, poczułam, że żyję. Mój prezent? Wolność. I spokój, którego tak długo nie miałam.
Nie mam już złudzeń
Wróciłam dopiero po tygodniu. Nie po to, by z nim rozmawiać. Chciałam spakować swoje rzeczy i zacząć nowe życie. Bez cichych kłamstw, bez udawania, że wszystko jest dobrze. Nasz syn pojechał wtedy do moich rodziców, więc mogłam w spokoju przejść przez mieszkanie, które jeszcze niedawno nazywałam domem. Nie płakałam. Każda szuflada, każdy ręcznik w łazience był dowodem na to, jak wiele rzeczy można robić dla kogoś, kto przestaje to doceniać. Przestałam liczyć, ile razy tłumaczyłam sobie jego zachowanie. Ile razy zamiast zadawać pytania, odwracałam wzrok.
Kiedy wychodziłam z mieszkania z walizką, on stał w progu. Milczący. Patrzył, jak znikam. Może myślał, że to chwilowe. Że jak zawsze wrócę. Ale tym razem nie wróciłam. Nie do niego. Znalazłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Pracuję zdalnie, odbieram syna ze szkoły, piekę ciasta, ale nie dla kogoś, kto mnie okłamywał. Robię je dla siebie. Dla przyjaciółek, które przypomniały mi, jak ważna jest szczerość. I dla syna, który codziennie mówi mi, że jestem silna. Nie mam już złudzeń, ale mam siebie. A to więcej, niż miałam przez dwanaście lat. Kiedy w grudniu wyciągnęłam ozdoby z kartonu, jedną gwiazdkę zostawiłam na sam koniec. Powiesiłam ją na choince, patrząc, jak migocze spokojnym światłem. Ta jedna, ostatnia. Jak ja – ostatnia, która zrozumiała, że czasem lepiej być samą niż niewidzialną w duecie.
Izabela, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn przyjechał na święta z dziewczyną. Przy opłatku wyznał, że rzuca studia i wyjeżdża z nią do Norwegii”
- „Po świętach zobaczyłem pustkę na koncie. Żona ukrywała, że wydała wszystko na catering i prezenty”
- „Miałam dość świąt z rodziną, więc uciekłam na Wigilię w góry. Romans na stoku rozgrzał mnie bardziej niż zimowa herbata”