„Przehulałam wszystkie oszczędności, które dostałam od męża. Nie wiem, jak mu powiedzieć, że nie śmierdzimy groszem”
„Pożegnamy się z volvo! – pomyślałam z żalem. Na dokładkę zostanie nam do spłacenia całkiem pokaźny kredyt! Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak spojrzę w oczy mojemu mężowi, który tak marzył o nowym aucie”.
- Karina, 39 lat
Gdzie miałam szukać pracy?
Kiedy firma, gdzie pracowałam jako sekretarka upadła, wpadłam w panikę. Byłam załamana i zdołowana. Doskonale wiedziałam, że jako kobieta po czterdziestce nie mam zbyt wielkich szans na rynku pracy. Na dodatek brak wyższego wykształcenia i specjalistycznych kwalifikacji tylko pogarszał moją sytuację. Wciąż wyrzucałam sobie, że w przeszłości podejmowałam złe decyzje. Gdybym tylko, zamiast tracić czas na szkolenia z malowania paznokci czy brafittingu, wybrała kursy z zakresu księgowości, teraz mogłabym spać spokojnie i nie martwić się o swoją przyszłość zawodową.
Warsztaty, w których uczestniczyłam, traktowałam jako rozrywkę. Zapisałam się na kurs manikiuru, aby móc samodzielnie malować sobie paznokcie, a na szkolenie z brafittingu poszłam po to, by dowiedzieć się, jaki rodzaj stanika będzie dla mnie najlepszy. Standardowy rozmiar 75C, który zawsze proponowano mi w sklepach bieliźniarskich, wydawał mi się nieodpowiedni. Jedyną osobą, która wiązała z tym jakiekolwiek nadzieje, był mój małżonek Krzysiek. Pracując jako górnik zarabiał na tyle przyzwoicie, że mógł finansowo zapewnić byt naszej trzyosobowej rodzinie.
– Z pewnością niedługo uda ci się coś znaleźć – dodawał mi otuchy.
Nie do końca wierzyłam, w to co mówił. Sporo dziewczyn w moim wieku, które znam, szukało pracy. Aplikowały do rozmaitych firm, a niektóre były nawet zapraszane na rozmowy rekrutacyjne, ale wszystko na próżno – żadna nie znalazła posady.
– Może powinnaś zainwestować we własny biznes z bielizną? – zasugerował pewnego razu Krzysztof.
Zobacz także
– Wiesz, to nie jest zły pomysł. W końcu się na tym znam. Mogłabym handlować biustonoszami i jednocześnie doradzać paniom, jaki rozmiar wybrać. To wcale nie jest takie proste, jak niektórzy sądzą – oznajmiłam radośnie, ale szybko spoważniałam. – Problem w tym, że nie mam kasy na wynajęcie lokalu i zakup towaru – westchnęłam.
– Planowaliśmy kupno auta, ale to może poczekać. Nasz stary grat da radę jeszcze trochę pojeździć, a teraz priorytetem jest znalezienie dla ciebie jakiegoś zajęcia – stwierdził Krzysiek.
Oddał mi wszystkie pieniądze
Mąż kolejny raz udowodnił mi, jak bardzo mnie kocha. Niewielu facetów zrezygnowałoby z kupna wymarzonego samochodu, aby żona mogła rozwinąć skrzydła w biznesie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Krzysztof od dawna marzył o tym volvo i długo odkładał na ten cel, ale słusznie zauważył, że teraz priorytetem jest, abym zaczęła zarabiać. Jeśli interes wypali, a gdzieś w głębi serca miałam taką nadzieję, to na auto będziemy musieli poczekać jedynie parę miesięcy dłużej, niż zakładaliśmy.
Sklep z wysokiej jakości bielizną wydawał się doskonałym pomysłem, bo w najbliższej okolicy brakowało miejsca, gdzie można nabyć ładną i stylową bieliznę. Owszem, na pobliskim bazarze sprzedawano tanie biustonosze, ale jeśli ktoś szukał czegoś lepszego, to musiał jechać aż do śródmieścia. Uważałam, że niewielki sklepik z szerokim asortymentem rozmiarów i fasonów na peryferiach, otoczony blokowiskami i domami jednorodzinnymi, to genialny pomysł. Wszystkie formalności związane z otwarciem działalności potoczyły się zadziwiająco szybko. Wkrótce też znaleźliśmy lokal w świetnej lokalizacji w naszej dzielnicy.
Wystarczyło odmalować wnętrze. Wspólnie z mężem, zakasaliśmy rękawy i przez weekend przemalowaliśmy pomieszczenie na cudowny, brzoskwiniowy odcień. Na parapetach poustawiałam storczyki, które akurat kwitły – te same, które miałam w domu. W oknach zawiesiłam jasne, białe rolety. Wszystko to sprawiło, że wnętrze nabrało przytulności i ciepła.
Mój mały sklepik, który ochrzciliśmy moim imieniem – „Karina”, naprawdę przypadł mi do gustu. Zdecydowałam, że będę w nim sprzedawać bieliznę od polskich producentów. Uważałam, że jeśli chodzi o wzornictwo, tkaniny i dbałość o detale, spokojnie dorównują one produktom zza granicy, a jednocześnie są przystępniejsze cenowo. Mimo to, dla sporej części klientek cena wciąż była nadmiernie wygórowana.
– Za drogo – marudziły, gdy za biustonosz miały zapłacić stówkę.
Sprzedaż po niższych cenach nie wchodziła w grę. Moje marże już i tak były już dość niskie. Przez pierwsze tygodnie udało mi się sprzedać zaledwie parę kompletów bielizny. Byłam załamana. Nie dość, że biznes kiepsko prosperował, to dodatkowo zdawałam sobie sprawę, że jeśli los wkrótce się nie odmieni, to nigdy nie odzyskam pieniędzy zainwestowanych w tę działalność. Tej samej, która miała posłużyć do zakupu nowego samochodu.
„Pożegnamy się z volvo!” – pomyślałam z żalem. Na dokładkę zostanie nam do spłacenia całkiem pokaźny kredyt! Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak spojrzę w oczy mojemu mężowi, który tak marzył o nowym aucie. Gdy stawiałam na stół talerze z jedzeniem, Krzysztof powiedział:
– Coś kiepsko wyglądasz, wszystko w porządku?
Nie było mi do śmiechu
Wreszcie zdecydowałam, że nadszedł czas na szczerą rozmowę z moim mężem, odnośnie sytuacji finansowej naszego przedsiębiorstwa. Potrzebowałam czyjejś rady, gdyż kompletnie nie miałam pojęcia, co dalej robić. Zastanawiałam się, czy lepiej jeszcze trochę poczekać, mając nadzieję na poprawę, czy może lepiej zamknąć biznes, zanim będzie za późno?
– Zawsze doradzam klientkom przy wyborze odpowiedniego rozmiaru i one to cenią – starałam się opisać mu sytuacje firmy. – Przyjeżdżają nawet z sąsiednich miejscowości, abym pomogła im dobrać idealny biustonosz, ale potem i tak kupują przez Internet, bo tam jest taniej.
Gdy tłumaczyłam mu, czym się zajmuję oprócz handlowania bielizną, w mojej głowie zakiełkował pewien pomysł.
– Dajcie mi kolejne trzy miesiące! – wykrzyknęłam z entuzjazmem.
Wyraz twarzy Krzysia jasno wskazywał, że kompletnie nie rozumie, co się dzieje. W związku z tym usiadłam wygodnie i wszystko mu powoli wytłumaczyłam:
– Wszystkim paniom, które u mnie coś kupią, zaproponuję zmniejszenie rozmiaru biustonosza, kiedy tylko będzie taka potrzeba.
Nie każda kobieta potrafi szyć!
Krzysiek wciąż nie rozumiał, o czym mówię. Patrzył na mnie tak, jakbym tłumaczyła mu zawiłości mechaniki samochodowej. Podniosłam się z miejsca, posłałam mu ciepły uśmiech, cmoknęłam go w policzek i ruszyłam do kuchni, by zaparzyć nam pyszną kawę. Byłam pewna, że mój pomysł jest świetny. Przecież to oczywiste, że bielizna z czasem się niszczy, niezależnie od ceny.
W biustonoszach gumka pod biustem szybko traci sprężystość, przez co staniki, które kiedyś idealnie przylegały do ciała, robią się z czasem za duże. W końcu przychodzi taki moment, że nawet zapięcie na ostatnią haftkę nie pomaga. Znam ten problem doskonale, bo nieraz sama musiałam sięgać po maszynę do szycia. Od teraz będę zwężać obwody staników moim klientkom!
Jak się okazało, moja intuicja mnie nie zawiodła! Panie były wprost zachwycone. Ja z kolei stopniowo podkręcałam tempo. Bez tego ruchu, kto wie, być może musiałabym zakończyć działalność mojego sklepiku. Jednak tak się nie stało i choć nie zarabiam kokosów, to daję radę. Jestem z siebie dumna, że udało mi się stworzyć własne stanowisko pracy. Nie poddałam się przeciwnościom losu, z jakimi mierzy się każdy, kto dopiero startuje z własnym biznesem.
– W trudnych momentach zawsze da się znaleźć jakieś rozwiązanie – powtarzam swoim przyjaciółkom i zachęcam je, żeby również spróbowały swoich sił, prowadząc samodzielną działalność.