„Mąż dla kasy chciał dać synowi imię po wuju. Gdy odkryłam źródło tych pieniędzy, musiałam kategorycznie się sprzeciwić”
Wszyscy wiedzieli, jak ma mieć na imię mój syn, tylko nie ja. Mąż i najbliższa rodzina szczególnie namawiali mnie na Konstantego. I wtedy, gdy już się na to godziłam, dostałam tajemniczą wiadomość zza granicy. Bardzo się cieszę, że do mnie dotarła, bo takiej karmy, jaka niosło to imię, synowi nie życzyłam”.
- Aga, lat 27
To miało być moje pierwsze dziecko. Długo na nie czekałam, więc nie chciałam nic pozostawić przypadkowi. Zwłaszcza imienia. Żadnego wymyślonego na poczekaniu, żadnego „bo teraz jest modne”. Niestety, ponieważ to dziecko miało być pierwszym od wielu lat w naszej rodzinie – i pierwszym chłopcem od dawna w rodzinie męża – wszyscy zwariowali na tym punkcie. Dzwonili z propozycjami imion, pisali na karteczkach, wysyłali mi mailem zdjęcia aktorów, myślicieli, pisarzy, którzy mieli na imię tak, jak oni by chcieli, by miał mój syn. Był m.in. Albert (Einstein), Borys (Szyc), Bolesław (Prus, no i dziadek tak miał na imię), Jan Paweł (wiadomo po kim) i Karol (ten sam powód). Młodsze pokolenie podsuwało Alana, Justina (popatrz, ciociu, do czego Bieber doszedł, no i jest śliczny), oraz Domenica.
– Dominika – poprawiłam swojego trzynastoletniego siostrzeńca, Kajtka.
– Nie, Domenica.
– A kto to?
– Domenic Jordan, detektyw od demonów – wyjaśnił. – Superfacet. Poczytaj sobie – położył mi na kolanach książkę.
Zobacz także
– Aha. Zastanowię się – obiecałam.
Tylko nie nazywaj go Jasiem
Szczerze mówiąc, żadne z proponowanych imion mi się nie podobało. Gorzej – przejrzałam ze trzy razy encyklopedie imion w internecie i też żadne nie puściło do mnie oka, dając znać, że jest dla mojego syna.
Moja najlepsza przyjaciółka, Jagoda, stwierdziła, że muszę poczekać do jego narodzin.
– Dopiero wtedy dusza twojego dziecka będzie gotowa na przyjęcie imienia – powiedziała. – Kiedy będziemy znały dokładnie dzień i godzinę urodzenia, to postawimy horoskop i obliczymy liczbę życia malucha, sprawdzimy, jakich liczb będzie mu brakowało do szczęścia. I dasz mu takie imię, które załata braki.
Moja przyjaciółka jest astrolożką i numerologiem. Występuje nawet w EzoTV i ma mnóstwo klientów.
– Kochanie, przecież wiesz, że to nie do końca tak – Eunoma weszła do pokoju z kuchni, ucałowała czubek głowy Jagody i postawiła na stole miskę z owocami. – Żeby to naprawdę zadziałało, musielibyśmy wiedzieć, czego pragnie dusza dziecka, jakie lekcje chce odrobić w tym życiu. Czy chce odnosić sukcesy w pracy, a może woli miłość. Twoje rozumienie szczęścia może nie mieć nic wspólnego z tym, czego ono będzie potrzebowało. To prosta droga do stworzenia kolejnego ambitnego nieszczęśnika, który będzie realizował pragnienia rodziców.
Coś w tym było na rzeczy. Eunoma, przyjaciółka mojej przyjaciółki, była zielarką, wróżbitką i najmądrzejszą kobietą, jaką znałam.
– No, ale jak mam poznać to właściwe imię? – spytałam.
– Nijak – Eunoma uśmiechnęła się łagodnie. – Dziecko powinno samo je sobie wybrać.
– W idealnym świecie może by mogło – westchnęłam. – Ja muszę je podać do USC w ciągu dwóch tygodni.
– Ale masz pół roku na zmianę – powiedziała Jagoda. – A półroczne dziecko już wie, kim jest. Podświadomie, oczywiście. A do tego czasu daj mu jakieś neutralne, które nie zaburzy jego energii. Na przykład Jan.
– Tylko nie nazywaj go Jasiem – uprzedziła mnie Eunoma. – Ani Jankiem. Jan. A najlepiej, dopóki nie wybierzesz mu właściwego imienia, w ogóle żadnego nie używaj.
Nie ściemniaj
Skomplikowane. Od samego słuchania czułam się skołowana. Wstałam ciężko z kanapy – byłam w ósmym miesiącu ciąży – i skierowałam się do drzwi. Mój mąż pewnie czekał już pod domem w aucie. Mieliśmy jechać po łóżeczko. Przy drzwiach coś do mnie dotarło. Odwróciłam się i spytałam:
– A twoje dziwne imię sama sobie wybrałaś?
Eunoma skinęła głową.
– Gdy miałam dwadzieścia osiem lat. Byłam bardzo nieszczęśliwa. Kiedy nowe imię zaczęło działać, zrozumiałam, że do tej pory żyłam w kłamstwie. Rozwiodłam się z mężem, wkrótce zaprzyjaźniłam się z Jagodą. Teraz jestem inną kobietą. Szczęśliwą. Lepiej oszczędzić dziecku tego, co sama przeszłam, kiedy nie wiedziałam, kim jestem.
Kiedy jechałam z Wojtkiem do jego znajomych, którzy oddawali nam łóżeczko po swoich dzieciach, zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Eunoma. Czy imię naprawdę ma jakąś energię, która oddziałuje na człowieka? Ludzie od wieków tak twierdzą. Kiedy szukałam imienia dla synka, sprawdziłam, jak to wygląda u znanych mi ludzi. Więcej niż w połowie przypadków imiona dokładnie opisywały ich osobowości. Statystycznie to znak, że to nie zbieg okoliczności. Co ciekawe, gdy się zastanowić, ci, których charaktery nie pasowały do znaczenia ich imion, zazwyczaj nosili jakieś ksywki, albo imię było zdrobniałe, przekręcone. Ja na przykład mam na pierwsze imię Joanna. A na drugie Agnieszka. Konia z rzędem temu, kto mi powie, dlaczego od dziecka wszyscy mówią na mnie Aga. Nigdy Joanna. A nie, przepraszam, jest jedna osoba, która tak mówi. To ciotka Waleria. Jej mąż, Konstanty, czyli wuj Wojtka, jako pierwszy odmówił nazywania mnie Agą. „Dostałaś na chrzcie Joanna i to jest twoje imię”, oznajmił, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy na przyjęciu zaręczynowym. I nie był to człowiek, który zmieniał zdanie.
– Myślę, Aga, że powinniśmy dać dziecku Konstanty – powiedział znienacka Wojtek. Do celu mieliśmy pewnie jeszcze z dwadzieścia minut jazdy, więc uznał, że to dobry moment, by ze mną o tym porozmawiać.
– To stare imię, nie podoba mi się.
– Kostek jest fajny.
– Nie podoba mi się! Czego w tym zdaniu nie rozumiesz? – popatrzyłam na niego ze złością. Udawał, że nie może oderwać oczu od drogi.
– Będzie się wyróżniał wśród tych wszystkich Szymonów, Alanów, Brianów i Patryków.
– Wojtek, nie ściemniaj. Znam cię jak łysego konia. O co ci tak naprawdę chodzi?
Na miłość boską!
Skręcił w jedną przecznicę, w drugą. W końcu zjechał w jakąś zatoczkę i zatrzymał auto. Wyłączył silnik i obrócił się do mnie.
– Myślę o naszej, naszego dziecka, przyszłości – powiedział poważnie. – Wiesz, jak jest. Nie zarabiamy kokosów, nie mamy żyłki do interesów. Nie zapewnimy małemu takiego życia, jakbyśmy chcieli. Dlatego potrzebna nam, jemu, pomoc. Każda, jaką uda się nam zdobyć.
– Okej – kiwnęłam głową. – Jak najbardziej się z tym zgadzam. Co ma do tego imię Konstanty?
– Ciotka Waleria wciąż kocha wuja, chociaż on już od pięciu lat nie żyje. Uważa, że był ósmym cudem świata, i, żeby tak być szczerym, niewiele się myli. Ich jedyny syn wypiął się na nich dziesięć lat temu i nie wiadomo nawet, gdzie jest. Jak myślisz, jaka będzie jej reakcja, kiedy nasz syn będzie miał imię po jej ukochanym mężu?
Wojtek miał minę, jakby odkrył Amerykę. Wynalazł proch, papier i pralkę na dodatek. Czekał, aż pochwalę jego geniusz.
– Nie wiedziałam, że jesteś takim materialistą – powiedziałam, czując, jak znika odrobina czaru mojego męża. – Że chcesz użyć swojego dziecka do zmanipulowania uczuć biednej staruszki. Żeby obsypała go prezentami, opłaciła prywatne szkoły, a może na koniec zapisała mu cały swój majątek?
– Biedna staruszka?! – prychnął.
– Doskonale wiesz, że to twarda baba, która jak sęp pilnuje majątku po mężu. Jak czegoś nie zrobimy, zapisze wszystko na schronisko dla kotów.
– Ma takie prawo.
– Aga, na miłość boską – uniósł w górę ramiona, ale dach auta nieco zepsuł mu ten teatralny gest rozpaczy. – Kocham twój idealizm, ale świat jest jaki jest i trzeba walczyć.
Przez kolejny tydzień byłam pod zmasowanym atakiem męża, jego rodziców, mojego ojca i siostry. Wszyscy uważali, że to doskonały pomysł. Teść powiedział, że kilka lat temu ciotka Waleria nawet wspomniała, że chciałaby, by pamięć o jej mężu przetrwała w kolejnym pokoleniu. Wiadomo, o co jej chodziło.
Niech będzie!
– Męczą mnie, ale mnie się to imię po prostu nie podoba – jęknęłam i poprawiłam się na kanapie u Jagody. Była tu tez Eunoma. Byłam już wielka jak wieloryb, puchły mi kostki u nóg. Termin miałam za trzy tygodnie.
– Wiesz o tym, że dziecko, które dostaje imię po krewnym, dostaje także jego karmę? – powiedziała Eunoma. – Jak dziadek był nieszczęśliwy w miłości, przejdzie to na wnuka. Albo pech. Albo złe skłonności.
– Albo ręka do interesów – dodała Jagoda. – Ten twój wuj chyba dorobił się niezłego majątku.
– Owszem. Słyszałam, że jako osiemnastolatek wyjechał z domu w świat i wrócił po dwunastu latach z dewizami, założył biznes i pomnożył majątek wielokrotnie. Był jak Midas, czego nie tknął, zamieniało się w złoto.
– Był dobrym człowiekiem? – spytała Eunoma.
– Oprócz tego, że bardzo pryncypialnym, i jako jedyny mówił do mnie Joanna, to tak.
– Dlaczego mówił do ciebie Joanna?
– Bo tak mam na imię.
Popatrzyły na mnie w zdumieniu.
– Zupełnie do ciebie nie pasuje – orzekła Jagoda.
Nie twierdzę, że uwierzyłam w te rewelacje o imiennej karmie (moje przyjaciółki są nieco szalone pod tym względem), ale pomyślałam sobie, że może coś w tym jest. Może w jakiś tam sposób pomogłabym swojemu synowi. Zwłaszcza że tak często słyszałam ostatnio to imię, że nawet zaczęło mi się podobać. Konstanty. Konstantyn. Imię cesarzy. Nie brzmi źle.
Na wszelki wypadek jednak zaczęłam podpytywać o wuja. O wspomnienia z nim związane. Wszystkich, którzy go pamiętali. Jego przyjaciół, starego fryzjera, kierowcę, księgową. Nawet lekarza. Powiem wam, że wszyscy wystawili mu prawdziwe laurki. Uczciwy. Silny duchem i charakterem. Wielkoduszny. Złote serce. No i ten talent do biznesu…
– Niech będzie Konstanty – powiedziałam Wojtkowi. Ucieszył się.
Sprawdź, kto jest na tym zdjęciu
Tego samego wieczora odeszły mi wody i nad ranem urodziłam pięknego chłopaka. Cztery dni później, gdy już byłam w domu, dostałam maila z nieznanego mi adresu: „Słyszałem, że dopytujesz się o Konstantego. Sprawdź, kto jest na tym zdjęciu. Konstanty dla niego pracował. U niego zarobił kasę, którą przywiózł do Polski”.
Bez podpisu. Potem Wojtek sprawdził, że mail został wysłany z jakiejś kafejki internetowej we wschodnim Londynie.
Podpięte zdjęcie przedstawiało młodego wuja Konstantego – miał może dwadzieścia pięć lat – oraz jakiegoś starszego, elegancko ubranego mężczyznę. Z pewnością nie był Polakiem. Stali w jakiejś robotniczej dzielnicy, za nimi widziałam luksusowe auto z lat sześćdziesiątych. Wuj i ten facet podawali sobie ręce.
Wojtek uruchomił specjalną aplikację i po niezbyt długim czasie z otchłani internetu wydobył inne zdjęcie tego nieznajomego. Okazał się on londyńskim gangsterem, specjalizującym się w wymuszeniach i prostytucji. Był królem londyńskich doków przez trzydzieści lat. Został aresztowany w połowie lat siedemdziesiątych. Wuj Konstanty dla niego pracował…
– Kto mógł mi to przysłać? Może ktoś robi mu koło pióra? Przecież to niemożliwe. Wuj gangsterem?
– Maciek – powiedział cicho mój mąż i ramiona mu opadły. – Jego syn. Musiał się jakoś dowiedzieć.
I dlatego wyparł się ojca i wyjechał, zrzekając się majątku, który wyrósł na brudnych pieniądzach – pomyślałam.
– Mimo to… – zaczął Wojtek.
– Nie – powiedziałam stanowczo. Kiwnął głową, acz niechętnie. Nigdy więcej nie wróciliśmy do tego tematu.
Mój syn nie dostał imienia po wuju. I nie chodziło o tę karmę. Po prostu wuj Konstanty sobie na to nie zasłużył. W dokumentach wpisałam imię Jan. Tymczasowo. Przyjdzie czas, to sobie mój syn sam wybierze imię, które mu się będzie podobało i pasowało do niego.