Reklama

Mogę śmiało powiedzieć, że los mi sprzyja. Mój mąż to prawdziwy skarb – jest nie tylko moją drugą połówką, ale i najlepszym przyjacielem. Doczekaliśmy się dwojga wspaniałych dzieci, które dają nam mnóstwo radości. A do tego robię w życiu to, co uwielbiam – od dziesięciu lat pracuję jako psycholog i mam prywatny gabinet.

Reklama

Nie mam do niego żalu

Mój Marek też rozkręcił własny biznes. Bycie na swoim to fajna sprawa, ale ma też swoje wady – jeśli chce się nieźle zarabiać, to trzeba brać tyle zleceń, ile wlezie. W dodatku pół roku temu ruszyliśmy z budową naszego wyśnionego gniazdka.

Marek, gdy skończy pracę, wpada do domu na szybki obiad i gna dalej pracować na budowie. Gdy w końcu dociera do domu pod wieczór, jest tak wykończony, że zwykle po kolacji bierze prysznic i w kilkadziesiąt sekund później już śpi jak zabity.

Marek pochodzi z dysfunkcyjnego domu. Miał niesamowite szczęście, że los postawił na jego drodze fantastyczną osobę – jego wychowawcę. To dzięki niemu Marek mógł pójść do liceum z internatem, a po zdaniu matury dostał się na politechnikę.

Gdy nasze drogi się połączyły, podzielił się ze mną swoją przeszłością. Wiedziałam, że zawsze pragnął mieć zgodną i pełną miłości rodzinę, jakiej sam był pozbawiony. Ta tęsknota wreszcie doczekała się realizacji – jesteśmy ze sobą blisko, troszczymy się o siebie nawzajem i czerpiemy radość z wzajemnego towarzystwa.

W ostatnią niedzielę pojechaliśmy do domu moich rodziców. Kiedy skończyliśmy jeść, zauważyłam, że powieki same opadają Markowi, dlatego wysłałam go na drzemkę do pokoju, w którym kiedyś mieszkałam.

Martwiła się o mojego męża

W pewnej chwili moja mama zrobiła poważną minę, spojrzała mi prosto w oczy i rzekła:

– Niepokoję się o Marka, nie najlepiej wygląda.

– Jest zmęczony, mamo. Ma teraz sporo roboty, a do tego każdego dnia musi doglądać budowy, przecież o tym wiesz.

– Mam obawy, że Marek za dużo na siebie wziął. Spójrz tylko na niego, jest blady jak ściana, a dzisiaj podczas obiadu prawie zasnął nad talerzem. Niepokoję się, bo takie przedłużające się przemęczenie może odbić się na jego zdrowiu.

– Daj spokój, mama. Marek to młody i krzepki facet, a ze zdrowiem u niego wszystko w porządku.

– Jak na razie. Pogadaj z nim, żeby znalazł umiar, bo w tym tempie długo nie da rady.

Kiedy wieczorem dotarliśmy do mieszkania, słowa mojej mamy ciągle chodziły mi po głowie.

Ale co mogłam zrobić? Powiedzieć mu, żeby zwolnił tempo? To nierealne, znam go i wiem, że to jak rzucanie grochem o ścianę.

Poszłam do łóżka z niepokojem, licząc, że jakoś to będzie. Kolejnego dnia Marek ruszył na plac budowy, a ja starałam się odpędzić od siebie to dziwne uczucie niepokoju, które mnie ogarnęło. „Nie dam się zwariować – powtarzałam sobie w myślach – mama wyolbrzymia sprawę”.

Wyglądało to kiepsko

Dzień był naprawdę pracowity, a mój grafik był tak zapełniony, że mogłam zrobić sobie przerwę dopiero po godzinie 18. Sięgnęłam po smartfona i od razu rzuciło mi się w oczy kilka nieodebranych połączeń – jedno od mojego męża, a kolejne trzy od Kazika, naszego sąsiada z naprzeciwka. Nie zastanawiając się długo, spróbowałam się dodzwonić do małżonka, ale niestety miał wyłączoną komórkę. Dosłownie minutę później mój telefon znowu zaczął dzwonić – to Kazik ponownie próbował się ze mną skontaktować.

– Beata? W końcu! Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek odbierzesz!

– Przepraszam, byłam w pracy. Czy coś się stało? – zapytałam z rosnącym niepokojem.

– Tak, ale bez obaw, wszystko jest już pod kontrolą. Tylko zachowaj spokój.

– Mów! – wykrzyknęłam.

– Lepiej usiądź, bo mam kiepskie wieści. Marek trafił do szpitala. Spokojnie, nie płacz, daj mi dokończyć. Zapukał do moich drzwi i zapytał, czy przypadkiem nie mam ciśnieniomierza. Wyglądał marnie, jego twarz była czerwona, ręce mu się trzęsły. Wpakowałem go do samochodu i zawiozłem na izbę przyjęć. Praktycznie od razu został przyjęty na oddział. Lekarz dyżurny, który się nim zajmował, powiedział mi, żebym jechał do siebie. Stwierdził, że to potrwa i jak skończą robić badania, to dadzą znać.

Jak mogłam to zbagatelizować?

– Matko Boska, Karol, strasznie ci dziękuję! – wykrzyknęłam. – Zaraz lecę, już wsiadam do auta.

– Wiesz, chyba lepiej poczekać na telefon od nich, zanim tam pojedziesz. Ale rób co uważasz.

Ruszyłam w kierunku szpitala, a droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Strach ściskał mi gardło, a po policzkach płynęły łzy bezsilności. Byłam wkurzona na samą siebie, że zbagatelizowałam coś, co widziałam na własne oczy. Nawet moja matka zwróciła mi na to uwagę.

Wpadłam do szpitalnego holu zapłakana, z rozmazanym tuszem i zaczerwienioną twarzą. Recepcjonistka po kilku zdaniach przywołała doktora opiekującego się Markiem. Był to starszy mężczyzna z siwymi, rozczochranymi włosami i życzliwym spojrzeniem. Uścisnął mi energicznie rękę, przedstawiając się.

– Pani małżonkowi naprawdę dopisało szczęście, a sąsiad okazał się aniołem. Mąż trafił do nas w stanie przedzawałowym. Podaliśmy mu leki i obecnie nic mu nie grozi, jest pod naszą opieką. Ale jak to się stało, że człowiek w jego wieku, bez wcześniejszych problemów kardiologicznych, dopuścił do takiej sytuacji?

– Budujemy domek i Marek od pół roku haruje dzień w dzień po kilkanaście godzin. Uparciuch z niego, chce wszystko zrobić własnymi siłami, no i efekty są takie, że z pracy jedzie prosto na budowę, a gdy w końcu wraca do domu, jest tak zmordowany, że ledwo zipie. Widziałam, że jest wycieńczony, ale skąd mogłam wiedzieć, że to może być aż tak niebezpieczne? – i znowu wybuchnęłam płaczem.

Nie mogłam powstrzymać łez

– Proszę się nie martwić, nie ma powodów do rozpaczy. Nic nie zagraża jego życiu. Zostanie u nas do jutra. Kiedy go wypiszemу, czeka panią przekonanie małżonka, że czas zwolnić tempo. Nie ma miejsca na żarty. Skończyły się te harówki ponad ludzkie siły. Tym razem pani mężowi dopisało szczęście, ale kto wie, czy będzie je miał za kolejnym razem?

– Panie doktorze, w stu procentach zgadzam się z panem. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby przekonać go do wzięcia wolnego. Czy mogłabym go teraz odwiedzić?

– Jak najbardziej, ale poważniejszą dyskusję z mężem lepiej zostawić na kiedy indziej – lekarz posłał mi przyjazny uśmiech.

– Oczywiście, panie doktorze. Bardzo dziękuję! – odpowiedziałam z entuzjazmem.

Kiedy przekroczyłam próg sali, w której przebywał Marek, oczy ponownie zaszły mi łzami. Leżał tuż przy oknie, wpatrując się w leniwie sunące obłoki. Zbliżyłam się do niego, obiecując sobie w duchu, że za nic w świecie nie obciążę go swoim przygnębieniem. Przysiadłam na brzegu łóżka i ujęłam go za dłoń.

– Co się dzieje, skarbie? – zagaiłam.

– Teraz jest w porządku, ale przez moment czułem się fatalnie – odparł mój małżonek zmienionym tonem.

Nie wiem co by było, gdyby nie sąsiad

Wyglądał na wyczerpanego i pozbawionego energii. Zrobiło mi się strasznie przykro, ale starałam się tego nie okazywać. Ujęłam go za rękę i delikatnie pogładziłam po twarzy. Już miałam się odezwać, gdy Marek mnie wyprzedził.

– Wiesz, Beatko, naprawdę mnie zmroziło. Nigdy wcześniej nie czułem takiego lęku, że to może być mój koniec. Gdyby nie pomoc Kazia… Jestem pewien, że ocalił mi skórę i kompletnie nie mam pojęcia, jak mu się za to odwdzięczę.

– Daj spokój, coś wykombinujemy. Teraz w ogóle o niczym nie myśl, ja się wszystkim zajmę. Ty po prostu regeneruj siły, odpoczywaj, wracaj do formy. Jesteś dla mnie ważny, jesteś ważny dla nas wszystkich. Bez ciebie…

Pomimo starań, łzy zaczęły napływać mi do oczu. Szybko zamrugałam, próbując je powstrzymać. Pożegnałam Marka, obiecując mu, że przyjadę po niego następnego dnia. Jaki sens ma dom, jeśli mam w nim przebywać sama z naszymi dziećmi?

Miałam plan

Wracając, obmyślałam strategię. Zdawałam sobie sprawę, że Marek będzie zmuszony zmienić swoje życie, niezależnie od jego chęci. Dość już tego szaleńczego tempa, nawet jeśli będziemy mniej zarabiać, a dom ukończymy jesienią albo nawet zimą.

Jeśli Marek będzie się protestował, poproszę o wsparcie Kazika, matkę i każdego, kto tylko może pomóc. Chociaż kto wie, być może nie będzie takiej potrzeby? Może Marek w końcu pojmie, że tak dalej być nie może? A Kazik zawsze będzie mógł liczyć na naszą wdzięczność. Tylko jak odwdzięczyć się za coś takiego? Nagle mnie olśniło mnie.

Zacznę od przygotowania pysznej kolacji – takiej, na jaką tylko mnie stać. A potem wyślę ich we dwóch na koncert ich ulubionego zespołu, który za niecały miesiąc miał grać w naszym mieście. Załatwię im bilety na ten koncert.

Kiedy kładłam się spać tamtego wieczoru, poczułam, że kamień spadł mi z serca i zrobiło mi się jakoś lżej na duszy.

Reklama

Beata, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama