„Mąż i córka wzięli mnie podstępem. Musiałam przystać na ich propozycję, żeby żyć w spokoju”
„A jednak mamy psa. Przecież się umawialiśmy – żadnych zwierząt w domu! Ale mąż i córka mnie nie posłuchali”.

- Eliza, 39 lat
Gdyby dwa miesiące temu ktoś mi powiedział, że w moim domu zamieszka pies, popukałabym się w czoło. Bardzo lubię zwierzęta, ale nie chciałam żadnego u siebie. Uważałam, że to zbyt duży kłopot. Co prawda mój Wojtek i córka Kasia zapewniali mnie, że jeśli tylko zgodzę się na psiaka, to będą o niego dbać, ale im nie dowierzałam. Czułam, że po początkowym okresie euforii zrzucą większość obowiązków na mnie. A ja i tak już miałam wiele na głowie. Kiedy więc przychodzili do mnie i pytali, czy możemy przygarnąć psa, odpowiadałam: nie ma mowy! Byłam nieugięta. Aż do tamtego dnia.
Odprowadzi go do właścicielki?
To było późnym popołudniem. Mąż i córka wybrali się na basen, więc rozsiadłam się wygodnie w fotelu. Miałam nadzieję, że sobie poczytam godzinkę lub dwie w ciszy i spokoju. Ledwie jednak wzięłam książkę do ręki, gdy otworzyły się drzwi. W progu stali Wojtek i Kasia. Obok nich – średniej wielkości, rudy kundelek. Przysiadł na zadku i zaczął przyglądać mi się z zaciekawieniem. Poczułam, jak ogarnia mnie złość. Czyżby córa i mąż bez konsultacji ze mną adoptowali psa?!
– Co to za pies? – burknęłam, ledwie zachowując spokój.
– Nie poznajesz? To Ciapek. Ulubieniec tej staruszki z bloku naprzeciwko, pani Marysieńki – odparła córka.
– A, rzeczywiście – odetchnęłam. – To, co w takim razie robi u nas?
– A to już tata ci wytłumaczy. Ja lecę z nim na podwórko – uśmiechnęła się Kasia i już jej nie było.
– A więc? Słucham? – uniosłam brwi i spojrzałam na męża.
– To może najpierw zrobimy sobie kawy? – uśmiechnął się nieśmiało.
W głowie zapaliła mi się od razu czerwona lampka, bo Wojtek proponował kawę tylko wtedy, gdy czekała nas poważna rozmowa. Czułam, że szykuje dla mnie jakąś niespodziankę. I że ten kundelek ma z tym coś wspólnego…
– Rozumiem, że Ciapek się zgubił i Kasia poszła go odprowadzić do właścicielki, tak? – zapytałam.
– Nie… Nie poszła… Bo to niemożliwe.
– A to dlaczego? – zdenerwowałam się.
– Bo jego pani jest w domu opieki.
– A skąd to wiesz?
– Usłyszałem przed chwilą od naszej dozorczyni. Córka ją tam zawiozła dwa dni temu. Pani Marysieńka nie chciała jechać, bo w tym domu nie można trzymać psów, ale córka ją przekonała. Ponoć nawet gdy wsiadały do samochodu, przysięgała matce, że się zaopiekuje jej pupilem. I będzie ją z nim odwiedzać. Ale nie dotrzymała słowa. Jeszcze tego samego dnia przyjechała, wypuściła Ciapka na dwór, zamknęła mieszkanie na głucho i więcej się nie pokazała…
– A to larwa bez serca! Jak tak można?! Przecież taki porzucony pies cierpi! – oburzyłam się.
– No właśnie. Przez dwa dni nie ruszał się spod klatki. Nie chciał jeść ani pić, choć ludzie wynosili mu podobno same smakołyki. Tylko leżał zwinięty w kłębek. A jak ktoś próbował się do niego zbliżyć, to warczał. Tylko Kasi dał się pogłaskać.
– Pozwoliłeś, żeby do niego podeszła? Przecież mógł ją ugryźć!
– A co miałem zrobić? Jak tylko usłyszała tę historię, to natychmiast do niego pobiegła. Krzyczałem za nią, ale nawet się nie obejrzała. I wtedy Ciapek nagle ożył. Wstał i polizał Kasię delikatnie po ręce. Wtedy nasza córka powiedziała, że nie chce już iść na żaden basen i w ogóle niczego nie chce, tylko tego pieska. I że jak pozwolisz, żeby z nami został, to pojedzie z nim do pani Marysieńki w odwiedziny. Bo staruszka pewnie tęskni i łudzi się, że wkrótce go zobaczy.
– A ty co na to? – wykrztusiłam przez zaciśnięte gardło.
– Że z tobą porozmawiam, ale żeby sobie nie robiła zbyt dużych nadziei. Bo prawdopodobnie znów powiesz „nie” i każesz zawieźć psiaka do schroniska… Pewnie spędzi tam resztę życia, bo to już wiekowy piesek… Widać po siwiźnie na pyszczku. A ludzie wolą adoptować słodkie szczeniaczki. Zamkną go w ciasnym boksie, a może nawet uśpią…
– Możesz już przestać? Nie mogę tego dłużej słuchać, bo mi się serce kraje!
– Czyli co? Ciapek może zostać?
– Może… – sama nie wierzyłam, że to powiedziałam.
– To wspaniale! Ale się Kasia ucieszy! Zaraz ich zawołam – zakrzyknął i ruszył w stronę drzwi.
– Poczekaj, jeszcze nie skończyłam. Może zostać, ale pod jednym warunkiem.
– Tak? – zatrzymał się.
– Że podpytasz dozorczynię, w którym domu opieki jest pani Marysieńka. Przecież musimy do niej pojechać i powiedzieć, że z jej ulubieńcem wszystko w porządku – odparłam.
I choć zaraz przemknęła mi przez głowę myśl, że właśnie od dzisiaj przybędą mi dodatkowe obowiązki, to i tak rozpierała mnie radość. Dobre uczynki naprawdę wprawiają w dobry nastrój. To nie mit!