„Mąż kpił z moich rodzinnych tradycji. Wszystko odszczekał, gdy do drzwi zapukał zbłąkany wędrowiec”
„Był wprawdzie ubrany w ciepłe palto, ale z przerażeniem stwierdziłam, że na nogach ma kapcie! Będzie miał mokre nogi. Przeziębi się! – przebiegło mi przez głowę. Stało się dla mnie jasne, że ten starszy człowiek się zgubił”.
- Monika, 42 lata
– Naprawdę nie wiem, po co go stawiasz! Przy stole i tak jest mało miejsca – złościł się mój mąż.
Ale wystarczyło tylko, że rzuciłam mu krótkie spojrzenie, i zamilkł. Nie zamierzałam się kłócić z Leszkiem w ten najważniejszy dzień w roku. Ale i nie wyobrażałam sobie wigilijnego stołu bez pustego talerza dla zbłąkanego wędrowca. W moim rodzinnym domu na stole wigilijnym zawsze było dodatkowe nakrycie.
Gość o tej porze?
Pół godziny później zasiedliśmy do kolacji. Przełamanie się opłatkiem to zawsze wzruszająca chwila dla naszej rodziny, która naprawdę jest spora. Składanie sobie życzeń trochę trwa, a potem przychodzi czas na pierwsze wigilijne potrawy. Z półmiska znikały właśnie uszka, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, bo przecież byliśmy w komplecie.
– Ktoś zamawiał Mikołaja? – zażartował sobie mój bratanek.
– Pójdę otworzyć – zaoferowałam się.
W przedpokoju spojrzałam przez wizjer. Po drugiej stronie drzwi stał starszy pan. Odsunęłam zasuwę.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytałam uprzejmie.
– Ja tu mieszkam? – powiedział starszy człowiek takim tonem, że nie bardzo wiedziałam, czy stwierdza, czy pyta.
– Nie – odparłam zgodnie z prawdą.
I natychmiast zrobiło mi się żal tego człowieka, bo na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, a potem zagubienie.
– To gdzie ja mieszkam? Tutaj mieszkam! – powiedział.
Był wprawdzie ubrany w ciepłe palto, ale z przerażeniem stwierdziłam, że na nogach ma kapcie! Będzie miał mokre nogi. Przeziębi się! – przebiegło mi przez głowę. Stało się dla mnie jasne, że ten starszy człowiek się zgubił. Pewnie wyszedł z domu, gdy nikt tego nie widział. Pewnie szuka go teraz rodzina. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak jest. Za nic nie mogłam go tak zostawić, żeby odszedł.
– Proszę, niech pan wejdzie! – zaprosiłam go do środka.
– A więc jednak tutaj mieszkam! – odparł uradowany.
I wszedł do środka. Kiedy w przedpokoju pojawił się mój mąż, dałam mu znak, żeby o nic nie pytał, tylko pomógł gościowi zdjąć płaszcz. Potem zaprowadziłam starszego pana do pokoju.
– Mamy niespodziewanego gościa – powiedziałam rodzinie.
Moja mama o nic więcej nie zapytała, tylko usadziła staruszka przy stole, przy wolnym talerzu, który wreszcie się przydał. Ja zaś pobiegłam do kuchni, żeby dolać do wazy barszczu i nałożyć na półmisek uszek. Potem postawiłam przed staruszkiem parujący talerz.
Starszy pan jadł łapczywie i z wyraźnym zadowoleniem, po czym powiedział:
– Jakie dobre! Moja żona takie robiła. To moja Aneczka ugotowała, tak?
– Nie, to ja ugotowałam. Mam na imię Monika – powiedziałam.
Przez kolejny kwadrans usiłowaliśmy wyciągnąć ze starszego pana, kim jest i skąd się tutaj wziął. Ale szybko stało się jasne, że nic nam nie powie – wyraźnie cierpiał na demencję i nie miał pojęcia, jak się nazywa ani skąd przyszedł.
– I co my z nim teraz zrobimy? – moja mama rozejrzała się bezradnie.
– Trzeba zawiadomić policję! – Leszek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Zadzwonił na najbliższy posterunek
Podał dyżurnemu rysopis starszego pana i to, w co jest ubrany. A także nasz adres.
– Ktoś od nas się z państwem skontaktuje – obiecał policjant.
Po godzinie znowu rozległ się dzwonek do drzwi. Na progu tym razem stał policyjny patrol z jakąś roztrzęsioną, na oko pięćdziesięcioletnią kobietą.
– Tak, to on! To mój ojciec! – wykrzyknęła, widząc w przedpokoju palto starszego pana. – Dzięki Bogu, że się znalazł. Już od zmysłów odchodziłam. Nie sposób go spuścić z oka. Byłam w kuchni, gdy wyszedł po cichu. Nie wiem, kto zostawił otwarte drzwi, że sobie z nimi poradził. Z zasady zamykamy je na klucz – wyrzuciła z siebie. – Tata ma alzheimera – dodała.
– Domyśliłam się – powiedziałam. – Pani tata siedzi przy stole. Cały i zdrowy. Tylko może mieć nieco mokre nogi – dodałam.
– Przyniosłam mu buty – westchnęła kobieta. – Zorientowałam się, że wyszedł w kapciach.
Starszy pan nie poznał córki i dał się jej wyprowadzić dopiero wtedy, gdy zjadł drugą porcję karpia duszonego w maśle, z którego przyrządzania słynie mój brat. Gdy wychodzili, kobieta powiedziała:
– Jeszcze raz dziękuję serdecznie i życzę państwu wszystkiego najlepszego z okazji świąt.
– A ja i tak jestem pewien, że ten barszcz gotowała moja Andzia! – pożegnał nas jej ojciec.
Uśmiechnęłam się, bo to chyba oznaczało, że mu smakował, a to zawsze komplement dla gospodyni.
– Widzisz, i w tym roku dodatkowy talerz się przydał – powiedziałam do męża, gdy sprzątaliśmy po wieczerzy. – Nie na darmo co tradycja, to tradycja!