Reklama

– Naprawdę nie wiem, po co go stawiasz! Przy stole i tak jest mało miejsca – złościł się mój mąż.

Reklama

Ale wystarczyło tylko, że rzuciłam mu krótkie spojrzenie, i zamilkł. Nie zamierzałam się kłócić z Leszkiem w ten najważniejszy dzień w roku. Ale i nie wyobrażałam sobie wigilijnego stołu bez pustego talerza dla zbłąkanego wędrowca. W moim rodzinnym domu na stole wigilijnym zawsze było dodatkowe nakrycie.

Gość o tej porze?

Pół godziny później zasiedliśmy do kolacji. Przełamanie się opłatkiem to zawsze wzruszająca chwila dla naszej rodziny, która naprawdę jest spora. Składanie sobie życzeń trochę trwa, a potem przychodzi czas na pierwsze wigilijne potrawy. Z półmiska znikały właśnie uszka, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, bo przecież byliśmy w komplecie.

– Ktoś zamawiał Mikołaja? – zażartował sobie mój bratanek.

– Pójdę otworzyć – zaoferowałam się.

W przedpokoju spojrzałam przez wizjer. Po drugiej stronie drzwi stał starszy pan. Odsunęłam zasuwę.

– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytałam uprzejmie.

– Ja tu mieszkam? – powiedział starszy człowiek takim tonem, że nie bardzo wiedziałam, czy stwierdza, czy pyta.

– Nie – odparłam zgodnie z prawdą.

I natychmiast zrobiło mi się żal tego człowieka, bo na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, a potem zagubienie.

– To gdzie ja mieszkam? Tutaj mieszkam! – powiedział.

Był wprawdzie ubrany w ciepłe palto, ale z przerażeniem stwierdziłam, że na nogach ma kapcie! Będzie miał mokre nogi. Przeziębi się! – przebiegło mi przez głowę. Stało się dla mnie jasne, że ten starszy człowiek się zgubił. Pewnie wyszedł z domu, gdy nikt tego nie widział. Pewnie szuka go teraz rodzina. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak jest. Za nic nie mogłam go tak zostawić, żeby odszedł.

– Proszę, niech pan wejdzie! – zaprosiłam go do środka.

– A więc jednak tutaj mieszkam! – odparł uradowany.

I wszedł do środka. Kiedy w przedpokoju pojawił się mój mąż, dałam mu znak, żeby o nic nie pytał, tylko pomógł gościowi zdjąć płaszcz. Potem zaprowadziłam starszego pana do pokoju.

– Mamy niespodziewanego gościa – powiedziałam rodzinie.

Moja mama o nic więcej nie zapytała, tylko usadziła staruszka przy stole, przy wolnym talerzu, który wreszcie się przydał. Ja zaś pobiegłam do kuchni, żeby dolać do wazy barszczu i nałożyć na półmisek uszek. Potem postawiłam przed staruszkiem parujący talerz.
Starszy pan jadł łapczywie i z wyraźnym zadowoleniem, po czym powiedział:

– Jakie dobre! Moja żona takie robiła. To moja Aneczka ugotowała, tak?

– Nie, to ja ugotowałam. Mam na imię Monika – powiedziałam.

Przez kolejny kwadrans usiłowaliśmy wyciągnąć ze starszego pana, kim jest i skąd się tutaj wziął. Ale szybko stało się jasne, że nic nam nie powie – wyraźnie cierpiał na demencję i nie miał pojęcia, jak się nazywa ani skąd przyszedł.

– I co my z nim teraz zrobimy? – moja mama rozejrzała się bezradnie.

– Trzeba zawiadomić policję! – Leszek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Zadzwonił na najbliższy posterunek

Podał dyżurnemu rysopis starszego pana i to, w co jest ubrany. A także nasz adres.

– Ktoś od nas się z państwem skontaktuje – obiecał policjant.

Po godzinie znowu rozległ się dzwonek do drzwi. Na progu tym razem stał policyjny patrol z jakąś roztrzęsioną, na oko pięćdziesięcioletnią kobietą.

– Tak, to on! To mój ojciec! – wykrzyknęła, widząc w przedpokoju palto starszego pana. – Dzięki Bogu, że się znalazł. Już od zmysłów odchodziłam. Nie sposób go spuścić z oka. Byłam w kuchni, gdy wyszedł po cichu. Nie wiem, kto zostawił otwarte drzwi, że sobie z nimi poradził. Z zasady zamykamy je na klucz – wyrzuciła z siebie. – Tata ma alzheimera – dodała.

– Domyśliłam się – powiedziałam. – Pani tata siedzi przy stole. Cały i zdrowy. Tylko może mieć nieco mokre nogi – dodałam.

– Przyniosłam mu buty – westchnęła kobieta. – Zorientowałam się, że wyszedł w kapciach.

Starszy pan nie poznał córki i dał się jej wyprowadzić dopiero wtedy, gdy zjadł drugą porcję karpia duszonego w maśle, z którego przyrządzania słynie mój brat. Gdy wychodzili, kobieta powiedziała:

– Jeszcze raz dziękuję serdecznie i życzę państwu wszystkiego najlepszego z okazji świąt.

– A ja i tak jestem pewien, że ten barszcz gotowała moja Andzia! – pożegnał nas jej ojciec.

Uśmiechnęłam się, bo to chyba oznaczało, że mu smakował, a to zawsze komplement dla gospodyni.

Reklama

– Widzisz, i w tym roku dodatkowy talerz się przydał – powiedziałam do męża, gdy sprzątaliśmy po wieczerzy. – Nie na darmo co tradycja, to tradycja!

Reklama
Reklama
Reklama