Reklama

Właśnie minęło dziesięć lat od chwili, kiedy powiedziałam „tak” mojemu mężowi. Dziesięć lat śmiechu, kłótni, rozmów o tym, co na obiad, i niekończących się dylematów, gdzie w tym roku na wakacje. Małżeństwo to nie bajka, ale jak się bardzo chce, to bywa pięknie. W tym roku z tej okazji dostałam prezent – torebkę, którą wcześniej oglądałam w witrynie sklepu chyba z piętnaście razy, nie mając odwagi wejść i zapytać o cenę. I właśnie tę torebkę, z cienkiej skóry, idealnie w kolorze śliwki, mąż podał mi z uśmiechem, jakby codziennie rozdawał luksusowe dodatki.

Myślałam, że to będzie miły wieczór. Jednak tego dnia moja teściowa postanowiła wkroczyć na scenę. I zrobić z naszej rocznicy – swoją tragedię.

Myślałam, że się przesłyszałam

– No pokaż, co ci takiego kupił ten twój książę z bajki – powiedziała teściowa, kiedy tylko przekroczyła próg naszego mieszkania.

Zdjęła płaszcz i nie czekając na zaproszenie, weszła do salonu. Wciąż trzymałam torebkę. Pachniała nowością. Przez moment, zanim weszła teściowa, czułam się jak kobieta z okładki, nie jak matka dwójki dzieci w dresie.

– Proszę bardzo, mamo – powiedziałam, wyciągając torebkę w jej stronę. – Prezent od Marcina na naszą rocznicę. Dziesięć lat minęło, można zaszaleć, prawda?

Teściowa wzięła torebkę, przyjrzała się z bliska, potem odsunęła na długość ramienia, jakby była obrazem w galerii sztuki. I wtedy to się zaczęło. Wargi jej zadrżały, nos się zaróżowił. A po chwili… rozpłakała się.

– Mamo?! – podskoczyłam. – Co się stało?

– No bo... – wydusiła przez łzy. – Wy to tak zawsze... Zawsze wszystko tylko dla siebie. A ja co? Ja też byłam przy waszym ślubie! Ja też się cieszyłam!

– Tylko... to była nasza rocznica – powiedziałam, niepewna, czy w ogóle dobrze słyszę.

A mnie zawsze pomijacie! Nawet skromnej bombonierki nigdy nie dostałam! – chlipała dalej. – A ja tylko bym chciała... żeby ktoś o mnie też czasem pomyślał.

Spojrzałam na męża, który właśnie wychylił się z kuchni. Miał minę, jakby chciał z powrotem wejść do lodówki i się zamknąć.

– Mamo, może siądźmy spokojnie, dobrze? – westchnęłam. – To tylko torebka...

Zacisnęłam zęby

Usadziłam ją w fotelu, podałam chusteczki. Marcin wycofał się po angielsku, mrucząc coś pod nosem. Zostawił mnie z tą sceną, jakby to była moja rola – zawsze negocjować pokój z jego mamą.

– Mamo, ale przecież nikt cię nie pomija – zaczęłam ostrożnie. – W zeszłym miesiącu byliśmy na twoich urodzinach. Kwiaty, książka, ciasto z malinami. Sama mówiłaś, że było pyszne.

– Tak, ale to nie to samo – westchnęła dramatycznie, patrząc na torebkę, jakby była dowodem zdrady małżeńskiej. – Rocznica ślubu! Taka okazja. A ja? Ja też tu byłam od początku! Na sali, w kościele... Pamiętasz, jak wam obrączki podawałam?

– Pamiętam, mamo. I bardzo ci za to dziękujemy.

– No właśnie. Słownie. A prezentu – nigdy. Tylko patrzeć, jak wnuki zapomną, że babcia istnieje.

Zacisnęłam zęby. Jeszcze chwila, a pomyśli, że muszę jej kupować kwiaty za to, że kiedyś zrobiła bigos. Zerknęłam na torebkę, która teraz leżała na jej kolanach. Gładziła ją dłonią, wzdychając.

– Ładna, nie? – powiedziałam, chcąc rozładować napięcie.

– Przepiękna. Sama bym taką nosiła – rzuciła. – No ale nikt mi takiej nie kupił. Mnie to już się chyba tylko na cmentarz znicze kupuje.

Zakręciło mi się w głowie.

– Mamo, błagam. Proszę, nie zaczynaj znowu...

– A co? Nie wolno mi mieć uczuć?

Z kuchni dobiegł odgłos gotującej się wody. Marcin wciąż się nie wychylał.

– Może zrobimy herbaty? – zaproponowałam, bardziej sobie niż jej.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem

– Z herbatą też mnie pewnie zaraz wyprosisz, co? – mruknęła teściowa, ale podniosła się z fotela i pomaszerowała za mną do kuchni.

Marcin stał przy czajniku, udając skupienie na fusach.

Może ty byś porozmawiał z mamą? – syknęłam w jego stronę.

– Ja... właśnie... chyba ziemniaki... – wyjąkał i zniknął w kuchni.

Usiadłyśmy przy stole. Chciałam napić się czegoś mocniejszego, ale nie wypadało – przecież nie robi się drinka, kiedy ktoś przed chwilą płakał nad torebką. Zalałam herbatę, wsypałam cukier.

– Mamo, powiedz wprost – o co tak naprawdę chodzi?

– O co?! – wybuchnęła. – O to, że czuję się jak mebel. Stoję w kącie, nikt nie zwraca uwagi. A kiedy coś się dzieje, to ja mam tylko klaskać i dziękować, że mogę patrzeć!

Przecież cię zapraszamy. Na obiad w niedzielę, w święta...

Ale na rocznicę nie. No właśnie! A powinnam być.

– Mamo, nie było przyjęcia. Nie robiliśmy nic wielkiego. Tylko prezent... Marcin wziął mnie do restauracji i...

– A ja? Też mogłam iść! – przerwała mi z wyrzutem.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

– Mamo, to nasza rocznica ślubu. Rocznica – moja i Marcina. Myśmy się pobrali, nie my troje...

Gdyby nie ja, to byście się nawet nie poznali! Kto mu dał życie? Kto go wychował?

Zaparłam się pięściami o blat. W tej chwili miałam ochotę dać jej medal za najdłuższy monolog w kategorii „jak zrobić z siebie ofiarę w trzy minuty”.

– Mamo, to był prezent. Nie intryga przeciwko tobie.

Zamarłam

– To nie intryga?! – podniosła głos teściowa, jakbym ją właśnie oskarżyła o spalenie Rzymu. – Nie jestem głupia. Wiem, kiedy ktoś mnie pomija z rozmysłem!

– Mamo, nikt cię nie pomija – powtórzyłam już po raz dziesiąty, podnosząc się, by wyjąć ciasto z lodówki. – A może zjesz kawałek sernika?

Tak się mnie chcesz pozbyć? Sernikiem?

Zamarłam.

– Nie, mamo. Po prostu... myślałam, że może kawałek ciasta poprawi ci humor.

– Nie kawałek ciasta mi potrzebny, tylko trochę miłości i szacunku!

Marcin ponownie wychylił się zza framugi, zobaczył moje spojrzenie i natychmiast się cofnął. Odetchnęłam głęboko.

– Mamo, ja nie wiem już, co mam ci powiedzieć. Domagasz się prezentu z okazji naszej rocznicy. To brzmi jak żart.

– A może to nie prezent, tylko gest? Może chciałam poczuć, że jestem ważna?

– Ależ jesteś ważna. Tylko to nie był twój dzień. To był nasz dzień – powiedziałam, podkreślając słowo „nasz”, żeby dotarło.

– A ja już nie będę miała żadnego dnia – szepnęła dramatycznie. – Nikomu się nie chce nic dla mnie zrobić. Jak się kiedyś położę w trumnie, to może wreszcie mnie zauważycie!

Zamarłam z sernikiem na łyżce. Pomyślałam, że chyba jednak to ja pierwsza trafię do trumny. Ze śmiechu albo z rozpaczy.

– Mamo, błagam... Czy to naprawdę o to chodzi? O torebkę?

– O wszystko, Magdo. O wszystko...

Nie mogłam się powstrzymać

– O wszystko? – powtórzyłam. – To znaczy… o co dokładnie, mamo?

– O to, że od kiedy pojawiłaś się w naszym życiu – tu zrobiła dramatyczną pauzę – wszystko się zmieniło. Już nie jestem pierwszą kobietą dla mojego syna!

– Mamo, ale ja… – zaczęłam, zdezorientowana – przecież to naturalne. On ma teraz rodzinę.

A ja nie jestem rodziną?! – jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. – Po tylu latach, po tylu obiadach, po tej gulaszowej, co mu gotowałam co środę!

– Mamo, gulaszowa nie jest konkurencją dla ślubu – powiedziałam, nie mogąc się powstrzymać.

W tym momencie drzwi od kuchni się uchyliły. Marcin wreszcie zebrał się na odwagę i wrócił.

– Mamo, o co ci właściwie chodzi? – zapytał, przecierając czoło.

– O to, że jestem niewidzialna! Że ja się tu w tym domu nie liczę!

– A kto ci powiedział, że się nie liczysz?

– Życie mi powiedziało! Twoja żona dostaje torebki, a twoja matka tylko ciepłe kapcie i kubek z napisem „Najlepsza babcia”!

– Bo to była nasza rocznica – powtórzył Marcin. – Nasza, nie twoja.

Teściowa spojrzała na niego, potem na mnie. A potem wstała z krzesła i powiedziała cicho:

To kupcie mi coś na następną. Chociaż bombonierkę. Żebym nie czuła się, jakbym już nie istniała.

I wyszła. Zostałam z mężem, kawałkiem sernika i poczuciem, że właśnie przegraliśmy jakąś bitwę. Choć nie wiedziałam do końca jaką.

Zaniemówiłam

Minął tydzień. Torebka stała na komodzie jak trofeum. Nie nosiłam. Marcin milczał. Wiedział, że jeśli znów powie „zrób coś z moją matką”, to zapytam, gdzie był przez ostatnie dziesięć lat. W piątek teściowa zadzwoniła.

Jestem w drodze do was, mam paszteciki. I... coś jeszcze.

Zastygłam z telefonem przy uchu.

– Coś jeszcze? – spytałam ostrożnie.

– Taka drobnostka. Na naszą rocznicę.

– Mamo, ale to nie jest twoja rocznica...

– Wiem – przerwała. – Tylko zrobiłam sobie dzień dla siebie. Kupiłam sobie perfumy. Takie drogie. I paznokcie zrobiłam. Żeby nie czekać, aż ktoś mnie dopisze do święta.

Otworzyłam drzwi jeszcze zanim zdążyła zadzwonić. Stała z pasztecikami w jednej ręce i bukietem tulipanów w drugiej.

– To dla was – powiedziała. – Za to, że się kochacie. I za to, że się czasem kłócicie. Bo to znaczy, że wam zależy.

Zaniemówiłam.

– I... przepraszam za tamto – dodała, poprawiając torebkę na ramieniu. – Ale tak czasem bywa, jak człowiek ma za dużo wolnego czasu.

Uśmiechnęłam się.

– Mamo, wejdziesz? Upiekłam pyszną drożdżówkę.

– No pewnie – powiedziała z błyskiem w oku.

Weszła. I pierwszy raz od dawna – naprawdę było mi miło, że przyszła.

Magda, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama