Reklama

Wiedziałam, że mąż coś kombinuje, kiedy zadzwonił z pytaniem, czy może dziś wrócić trochę później. Głos miał podejrzanie entuzjastyczny, a z doświadczenia wiem, że kiedy mężczyzna jest za bardzo podekscytowany, to kupił coś głupiego. I rzeczywiści. Gdy przekroczyłam próg mieszkania, wszystko było już jasne.

Reklama

Prychnęłam tylko

– Zaskoczona? – zapytał z szerokim uśmiechem, jakby właśnie wręczył mi bilety na rejs po fiordach, a nie zagracił pół pokoju.

Stałam w progu. Klucze wciąż miałam w ręce. Spojrzałam na kanapę, potem na niego. I znowu na kanapę. Duża. Beżowa. Z rozkładanym szezlongiem. Pachniała nowością i... kredytem.

– Módl się, żeby było nas na nią stać – powiedziałam powoli, odkładając torebkę.

– Oj, no weź, przecież mówiłaś, że tamta skrzypi. – Podszedł do niej, jakby to był piesek, którego właśnie przygarnął. – I miała plamę po rosole, pamiętasz? Na rogu.

– Jasne, pamiętam. I też pamiętam, że mamy na koncie siedemset złotych. Do końca miesiąca.

– Dziesięć miesięcy, zero procent – wyrecytował z dumą, jakby czytał ulotkę.

Usiadłam na brzegu tej jego inwestycji.

– A za prąd czym płacimy? Ulotką? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – A chłopakom co dajesz na śniadanie? Paragon z salonu meblowego?

Zamilkł. Po raz pierwszy chyba naprawdę pomyślał o tym, co zrobił.

– To jest mebel na lata.

– A dług też będzie na lata, gratuluję – prychnęłam.

Nie odpowiedział. Poszedł do kuchni. Z szuflady wyciągnął nóż i…

– Mam nadzieję, że cienko kroisz chleb. Bo więcej nie mamy – rzuciłam.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem

– Przecież i tak planowaliśmy nową… – spróbował jeszcze raz, stawiając przede mną talerz z dwoma suchymi kromkami chleba.

– Planowaliśmy, owszem.

Usiadł naprzeciwko, oparł łokcie o stół. Nagle zrobił się bardzo spokojny. Jakbym to ja miała problem, nie on.

– Wiesz, ja po prostu… chciałem cię zaskoczyć czymś miłym.

– A nie przyszło ci do głowy, że dla mnie „miłe” to na przykład: „kochanie, zapłaciłem rachunek za gaz”?

– Ty tylko o pieniądzach! – westchnął z wyrzutem. – A ja chciałem po prostu, żebyśmy mieli coś nowego. Coś ładnego. Coś naszego.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Ten sam facet, który przez ostatnie dwa tygodnie jęczał, że nie mamy na dentystę dla młodszego.

– Dobrze. To teraz opowiedz mi o tej „ratce”. Ile? Miesięcznie.

– Dwieście siedemnaście – mruknął.

– Czyli więcej niż nasz abonament na wszystko razem?

Jakoś damy radę. Może byś wzięła parę nadgodzin?

Oparłam się o krzesło, zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu.

– Czy ty właśnie powiedziałeś mi, żebym zapłaciła za twoją kanapę?

– No nie tak dosłownie… – zaczął się plątać.

– Kochanie, powiem ci coś ważnego – powiedziałam bardzo spokojnie. – Nie położę się na niej, póki nie uregulujemy rat.

– To co? Śpisz dzisiaj sama w sypialni?

– Tak.

Byłam na niego zła

Następnego dnia kanapa stała nadal na swoim miejscu, jakby nic się nie wydarzyło. Dzieci były zachwycone – starszy już zapraszał kolegów „na testy”, młodszy oglądał bajki w pozycji horyzontalnej, rozciągnięty jak król.

– Mamo, ale fajna ta kanapa! Możemy na niej spać dzisiaj? – zapytał młodszy z błyskiem w oku.

– Nie, bo tata dzisiaj tu śpi – powiedziałam, podając mu herbatę.

– A czemu?

– Bo ją kocha – odpowiedziałam bez mrugnięcia.

Mój mąż przez cały dzień zachowywał się, jakby próbował wtopić się w tło. A kiedy dzieci w końcu zasnęły, wrócił do tematu.

– Mogę… z tobą porozmawiać?

– Mhm. Ale uprzedzam – nie mam zamiaru się wzruszać.

Usiadł na skraju nowej damy salonu. Oparł łokcie na kolanach, a dłonie miał złożone jak do modlitwy. Gdyby nie znał mnie od dwunastu lat, może bym uwierzyła, że zamierza się nawrócić.

– Poszło za szybko, wiem. Ale bałem się, że jak powiem ci wcześniej, to zabronisz. A ja już byłem zdecydowany.

– Boże, oczywiście, że bym zabroniła! W tym sęk!

– No właśnie… – westchnął. – I wtedy poczułem, że jestem jak chłopak, który chce sobie coś kupić, ale musi spytać mamusię.

Jesteśmy małżeństwem. Tu się nie robi rzeczy „na własną rękę” za nasze wspólne pieniądze – odparłam chłodno.

– Ale to moje pieniądze – rzucił.

Wtedy wstałam.

– W takim razie kanapa jest tylko twoja.

– Nie o to mi chodziło…

Zrobiło mi się głupio

Przez kolejne dni mówiliśmy do siebie tylko w trybie informacyjnym. Żadne „kochanie”, żadnych buzi na do widzenia. Tylko:

– Chleb się kończy.

– Młodszemu trzeba podpisać zeszyt.

– Wyłącz żelazko, wychodzę.

Atmosfera jak w lodówce. W sobotę rano usiadł naprzeciwko mnie z kubkiem kawy i nie od razu się odezwał. Milczał tak długo, że zaczęłam podejrzewać, że się zawiesił.

– Myślałem o tym wszystkim. I chyba... masz rację – powiedział w końcu.

– Serio? – mruknęłam, nie odrywając wzroku od rachunku za gaz.

– Nie śmieszkuj. Serio mówię. Wiem, że źle to rozegrałem.

– Źle? To jest dramat na środku salonu.

– Ej, bez przesady…

– Naprawdę chcesz się licytować?

– Dobra, stop – podniósł ręce. – W poniedziałek jadę oddać ją z powrotem.

Zamarłam.

– Co?

– No, kanapę. Mają punkt stacjonarny, trzeba zawieźć. Mam ich numer.

Patrzyłam na niego przez chwilę w osłupieniu.

Oddasz… swoją ukochaną kanapę?

– No... Jeżeli mamy przez to siedzieć na bombie finansowej i patrzeć na siebie jak obcy – tak, oddam.

Zrobiło mi się głupio.

Miałam mieszane uczucia

– A jak nie przyjmą zwrotu? – zapytałam, patrząc, jak próbuje zdemontować szezlong.

– Przyjmą. Rozmawiałem z konsultantką. Trochę kręcili nosem, że „używana”, ale skoro była kupiona przez internet, to mamy prawo odstąpić od umowy.

– A co powiedziałeś?

– Że żona nie chce jej w domu, bo się źle komponuje z naszym... życiem.

Prychnęłam.

– Ciekawe, czy to już weszło do podręczników do prawa konsumenckiego.

– Powinni dopisać: „Nie kupuj kanapy bez zgody osoby decyzyjnej”.

– Ha, czyli jednak jestem „mamusią”?

– Nie. Jesteś menedżerką do spraw rozsądku.

Kanapa, jeszcze dwa dni temu z takim namaszczeniem ustawiona w salonie, teraz leżała rozłożona na części, owinięta w folię.

– Rozmawiałeś z chłopcami?

– Powiedziałem im, że była za duża do naszego mieszkania. I że kupimy inną, jak już naprawdę będzie trzeba.

– I co?

– Młodszy zapytał, czy może na niej narysować serduszko, zanim pojedzie. Starszy chciał spytać, czy nowa też będzie miała „wajchę”.

– A ty?

– Powiedziałem, że jak będziemy kupować razem, to może mieć i wajchę, i serduszko.

Usiadłam na wolnym fotelu i wzięłam głęboki oddech.

Dziękuję. Serio.

– Ja też dziękuję. Za... wiesz, że się nie spakowałaś razem z tą kanapą.

Uśmiechnęłam się lekko.

Odzyskałam spokój

Kanapa pojechała. Zostawiła po sobie ślad na dywanie i... trochę mniejszy w nas. Przez chwilę znowu mieliśmy więcej przestrzeni – nie tylko w salonie, ale i między sobą. W poniedziałek wieczorem, kiedy chłopcy zasnęli, usiedliśmy obok siebie na starej, wysiedzianej sofie, która wciąż miała zapadnięty środek.

– I co teraz? – zapytałam.

– Teraz czekamy na zwrot środków. I oszczędzamy – odpowiedział. – A jak naprawdę nie wytrzymamy, to kupimy coś używanego.

– I bez rat – podkreśliłam.

Uśmiechnęłam się.

Pamiętasz naszą pierwszą kanapę? Przewoziliśmy ją z trzeciego piętra bez windy.

– I miała nogę przymocowaną taśmą malarską.

– A mimo to była nasza. Kupiona za gotówkę z wypłaty i kuponów z gazety.

I nikt wtedy nie miał pretensji – dodał cicho.

Milczeliśmy chwilę, słuchając, jak stara sofa po raz kolejny skrzypi pod nami.

– Wiesz co? Może to głupio zabrzmi, ale... lubię ten nasz stary grat.

– Bo się przyzwyczaiłeś?

– Nie. Bo przypomina mi, że nie wszystko trzeba mieć od razu. Nie wszystko trzeba mieć w ogóle.

Przytuliłam się do niego.

– A wiesz, że ta stara kanapa jest bardziej stabilna niż tamta nowa?

I choć brzmi to banalnie, uśmiechnęliśmy się oboje. A potem zgodnie podnieśliśmy nogi i usiedliśmy jak dawniej – bez pośpiechu, bez kredytu, bez iluzji.

Natalia, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama